Brenner Zaklęcie losu.txt

(691 KB) Pobierz
Mayer Alan Brenner

Zakl�cie losu

(Przek�ad Maciejka Mazan)
Dla moich rodzic�w
Prolog
Ciociu Leen! Ciociu Leen! Zobacz, co znalaz�em! Ciocia Leen, znana r�wnie� jako 
Stra�niczka Cesarskiego Archiwum, spojrza�a ponad okularami do czytania na 
swojego trzyletniego siostrze�ca, kt�ry zatrzyma� si� z dzikim po�lizgiem przy 
jej biurku. Jego r�ce, gwa�townie m��c�ce powietrze by�y puste, a kieszenie nie 
zdradza�y obci��enia wi�kszego ni� zazwyczaj.
- Prosz� bardzo - odezwa�a si�. - Patrz�. Co odkry�e� i gdzie to jest?
Ch�opczyk uwiesi� si� jej na r�ce i ci�gn�� j� niecierpliwie za sob�.
-Tutaj! Chod�!
Robin zawieruszy� si� gdzie� na zapleczu, bawi�c si� z samym sob� w chowanego 
pomi�dzy labiryntem p�lek, jak zwykle utyt�any niczym nieboskie stworzenie. Leen 
wsun�a woln� r�k� flamaster pomi�dzy kartki starodawnej ksi�gi i zamkn�a 
sp�kan� ok�adk�. Zostawi�a ksi��k� na stojaku do czytania i wzi�a latarni�. 
Cho� miejsce jej pracy by�o g�sto obstawione �wiecami, dzi�ki kt�rym nie o�lep�a 
do reszty, dalsze rejony Archiwum ton�y w nieprzeniknionych ciemno�ciach. W 
jaki spos�b Robin rozpoznawa� swoje znaleziska?
Robin drepta� gdzie� z przodu, poprzedzany przez b��kitn� po�wiat�, padaj�c� na 
skrzynie i chwiejne sterty ksi�g i zwoj�w manuskrypt�w. Leen skrzywi�a si�. 
Chyba staro�� zaczyna przedwcze�nie dawa� si� jej we znaki - a mo�e to tre�� 
ksi�gi kaza�a jej zapomnie� o ca�ym �wiecie. Wysuwaj�c t� hipotez�, pozwoli�a 
sobie na wi�cej pob�a�liwo�ci ni� zazwyczaj. Mimo wszystko, roztargnienie by�o 
najbezpieczniejsz� wym�wk�. Grzebanie si� w k��bach kurzu i mamrotanie czego� 
pod nosem jest cech� charakterystyczn� Archiwisty, ale kiedy zabraknie jasnego i 
ch�odnego my�lenia, sytuacja staje si� powa�na. Zaczyna si� od zapomnienia, i� 
podarowa�o si� ch�opcu magiczn� tunik�, maj�c� chroni� go podczas myszkowania 
mi�dzy ksi��kami. To samo robi�a ona, kiedy przy wielkim biurku zasiada� jej 
dziadek. Potem zaczynaj� ci si� pl�ta� zakl�cia otwieraj�ce drzwi, a efektem 
jest rozp�ywaj�ca si� chmura niegdy� b�d�c� Archiwist� i, oczywi�cie, wybory 
jego nast�pcy.
Robin zatrzyma� si� przy rozsypanej stercie ksi��ek i lu�nych kartek i stan��, 
niecierpliwie przest�puj�c z nogi na nog�. Blask emanuj�cy z run�w na jego 
koszuli przenika� g�st� chmur� otaczaj�cego go kurzu. Teraz Leen przypomnia�a 
sobie m�tnie huk, jaki dobieg� do niej mniej wi�cej dziesi�� stronic temu. Nie 
zaniepokoi� jej a� tak, aby oderwa�a si� od lektury. Teraz rozejrza�a si� 
bacznie. Wygl�da�o na to, �e dotarli do �ciany, a przynajmniej kolumny wielkiej 
niczym pok�j. W katakumbach znajdowa�o si� wiele podobnych miejsc.
- Poka� mi, co znalaz�e� - powiedzia�a cierpliwie.
Robin ukl�k� i zacz�� po omacku szuka� czego� pod drug� p�k� od do�u. Najni�sza 
by�a po prostu masywn� desk�, le��c� na pod�odze. Nast�pna znajdowa�a si� o 
pi�d� wy�ej, wi�c tylko Robin by� na tyle ma�y, by m�c zauwa�y� co� na tej 
przestrzeni. S�dz�c po lukach pomi�dzy �ci�le przylegaj�cymi do siebie 
grzbietami, trzy lub cztery ksi��ki z najni�szej p�ki zosta�y wyj�te. Bez tego 
nawet r�czka trzylatka nie znalaz�aby tam do�� wolnego miejsca do swobodnego 
manewru.
- Patrz! - nakaza� ch�opczyk.
Ciche klikni�cie niemal usz�o jej uwagi. Potem biblioteczka skrzypn�a g�o�niej 
i powoli zag��bi�a si� w �cianie. Po prawej stronie powsta�a szpara na tyle 
du�a, by zmie�ci� w sobie osob� wzrostu Robina. Powi�ksza�a si� tak d�ugo, a� 
mog�a pomie�ci� w sobie p�torej Leen. W�wczas Robin znowu uj�� Leen za r�k� i 
poci�gn�� j� za sob�.
Trudno okre�li�, jak d�ugo sta�y tu te ksi��ki na p�kach. Leen znalaz�a 
dziennik, w kt�rym czwarty Archiwista notowa� swoje spostrze�enia. O ile sobie 
przypomina�a, by� jedynym przedstawicielem swojej dynastii, co t�umaczy�o, 
dlaczego jego dzie�a nie zosta�y przekazane nast�pcom, jak to mia�o miejsce w 
jej rodzinie. Zreszt� nie by� to zapewne jedyny pow�d. Na podstawie pewnych 
m�tnych, by nie rzec: wyssanych z palca, dowod�w doszed� do wniosku, �e 
katakumby mieszcz�ce w sobie Archiwa powsta�y w czasach Przeniesienia, je�li nie 
wcze�niej. Leen mia�a co do tego swoje zdanie. W ko�cu ten�e sam Archiwista 
najwyra�niej postrada� zmys�y tu� po spisaniu swoich rewelacji. Jego kariera 
zako�czy�a si� uruchomieniem zwyk�ej, potr�jnej zasuwy, w wyniku czego uwolni� 
konstrukcj�, nad kt�rej unieszkodliwieniem pracowa�o p� pa�acowej stra�y i 
trzech dyplomowanych czarownik�w. Nieco sp�aszczona posta� Archiwisty nadal 
widnia�a na murze obok mostu, a wyraz jego twarzy by� dziwnie beztroski. Dziadek 
Leen powiesi� na nim kobierzec.
Za biblioteczk� znajdowa�a si� niewielka alkowa oraz wiod�ce w d� w�skie 
kr�cone schody. Leen ruszy�a po nich w �lad za biegn�cym naprz�d Robinem. 
Targana niepokojem o ma�ego ze wszystkich si� opiera�a si� nag�emu przyp�ywowi 
uczu� macierzy�skich. Lew� r�k� przytrzymywa�a si� centralnej kolumny i od czasu 
do czasu zerka�a w g�r� na �limak schod�w. Zanim dotarli na d�, zrobili dwa 
okr��enia, a mo�e nawet dwa i �wier�.
Leen nie mia�a najmniejszego poj�cia, dok�d id�. Zewn�trzne i wewn�trzne wymiary 
pa�acu rzadko zgadza�y si� ze sob�, ale r�nice te by�y na tyle nieznaczne, �e 
nie zdradza�y, i� wymiar wewn�trzny by� znacznie wi�kszy. Archiwum zajmowa�o 
doln� cz�� pa�acowego kompleksu, wi�c wydawa�o si� mo�liwe, i� schody prowadz� 
w g��b litej ska�y lub raczej czego� podobnego do niej.
Zimna pod�oga kojarzy�a si� raczej z odwiecznymi g�azami ni� z marmurow� czy 
betonow� posadzk�. Dwie inne rzeczy dawa�y du�o do my�lenia. �ciana, kt�ra 
ukaza�a si� naprzeciwko schod�w, r�wnie� wygl�da�a solidnie jak lita ska�a. 
Zimna i gruba, w przeciwie�stwie do pod�ogi zosta�a wykonana z metalu. Nie by�o 
to surowe �elazo, grubo kuty arkusz miedzi czy jaki� prymitywny element z br�zu, 
lecz przera�liwie powa�ny, nieskazitelnie g�adki, grafitowy metal, 
przeb�yskuj�cy spod wielowiekowej pow�oki kurzu. Od czas�w Przeniesienia Leen 
nigdy w �yciu nie widzia�a czego� podobnego; ani zawias�w, ani zamka. Co� jednak 
m�wi�o jej, �e ma przed sob� drzwi.
Ta pewno�� opiera�a si� nie tylko na intuicji. �ciana po lewej stronie metalowej 
p�aszczyzny mia�a pewne charakterystyczne cechy. Na przestrzeni od pasa do 
czubka g�owy Leen i na szeroko�ci mniej wi�cej ramienia lita ska�a w 
niewyt�umaczalny spos�b robi�a si� przezroczysta, zachowuj�c w�a�ciw� sobie 
struktur� i ch��d kamienia. Leen przesun�a palcem po pokrytych ple�ni� g�azach. 
Pierwsze wra�enie okaza�o si� s�uszne. Przezroczysty fragment emanowa� zielonym 
�wiat�em, kt�re przechodz�c na wskro� jej d�oni, nada�o jej trupi� barw�. W 
miejscu, gdzie przycisn�a opuszek palca, pojawi�o si� ja�niejsze, zielone 
�wiate�ko. Leen przyjrza�a si� z bliska smudze, kt�r� pozostawi� po sobie jej 
dotyk.
Trudno by�o na poczekaniu okre�li� grubo�� kryszta�u, ale z pewno�ci� nie 
nale�a� do najcie�szych. M�g� si�ga� w g��b ska�y co najmniej na d�ugo�� 
ramienia. W ka�dym razie wida� by�o gdzie si� ko�czy, poniewa� co� na nim 
majaczy�o, okr�g�a plamka zieleni wielko�ci monety. �wiate�ko. Nie p�omie�, nie 
czarnoksi�ska pochodnia ani run podobny do znak�w na koszuli Robina, lecz blask 
zupe�nie innego rodzaju, �wiat�o jarz�ce si� nieruchomo w ciemno�ci, ukryte w 
niej przed...
Zielony punkcik zmieni� kolor na pomara�czowy i mrugn��. Potem znikn��.
Leen odskoczy�a gwa�townie, jakby �wiate�ko j� ugryz�o. Potrz�sn�a g�ow�, 
usi�uj�c uspokoi� wzburzony umys�. Spojrza�a na Robina. Z ukontentowaniem m��ci� 
pi�stkami w metalowe drzwi, nie powoduj�c nawet najs�abszego ha�asu, je�li nie 
liczy� ledwie dos�yszalnego plaskania o pancern� powierzchni�. Nagle poczu�a si� 
z niego dumna, nie przeszkodzi� jej nawet ten bardzo niearchiwistyczny zawr�t 
g�owy. Ju� w tak m�odym wieku zdradza� odpowiednie sk�onno�ci, mog�ce go uczyni� 
pierwszorz�dnym Archiwist�. Szkoda tylko, �e jedn� z nich by�o zami�owanie do 
odkrywania rzeczy, kt�re powinny pozostawa� w ukryciu. W ka�dym razie Robin 
wykona� ju� swoj� cz�� zadania. Reszta nale�a�a do niej. Leen zapisa�a w 
pami�ci, by nagrodzi� go jako� za dostarczenie jej tak interesuj�cej zagadki. O 
tak, by�a ni� bez w�tpienia. Nawet bardziej ni� interesuj�ca. W kryszta�owej 
�cianie tkwi�o co� bardzo starego. Co�, co istnia�o od setek lat i nadal �y�o.
Rozdzia� I
Wygl�da�o na to, �e to pierwsza od wiek�w okazja, �eby wreszcie si� wyspa�. 
Oczywi�cie w podr�y nie mo�na mie� wysokich wymaga�, ale nawet wtedy nie mo�na 
sobie odm�wi� zupe�nie...
Jaki� bucior znowu wbi� si� mu mi�dzy �ebra. Znowu? Jurtan Mont spr�bowa� 
odtworzy� w pami�ci ostatnie minuty. Co� naprawd� pot�nego musia�o wytr�ci� go 
ze snu, skoro jego umys� obudzi� si� do �ycia. Czy to ta sama stopa? A je�li 
tak, to do kogo nale�y?
- No, obud� si� wreszcie.
G�os nie brzmia� znajomo. Jurtan uni�s� nieco jedn� powiek� i odwr�ci� g�ow�. 
Niechlujna posta� z rozwichrzon� brod�, wznosz�ca si� nad nim niczym wie�a w 
mroku przed�witu, r�wnie� nie wydawa�a si� mu znana, ale jego wewn�trzny g�os 
nie podnosi� alarmu, zw�aszcza �e nieznajomy nie obrabowa� go i nie udusi� 
podczas snu.
- Kim jeste�?
- A jak ci si� wydaje? - warkn�a z rozdra�nieniem nieznana posta�. - Powinienem 
ci wypru� flaki, a nie tr�ca� ci� mi�o bucikiem. To by ci� definitywnie 
wyko�czy�o, bo ju� prawie po�o�y�em na tobie krzy�yk.
Posta� mo�e i by�a nowa, ale to rozdra�nienie Jurtan zna� doskonale i od dawna.
- Max?
Maximilian Umiarkowanie Podejrzany, kt�rego wygl�d bardziej ni� kiedykolwiek 
odpowiada� przydomkowi, zmierzy� go spojrzeniem pe�nym odrazy.
- Pi�� minut. Potem po�wiczymy.
Jurtan wygrzeba� si� ze �piwora. Powietrze by�o mro�ne, ale przynajmniej rosa 
nie zamarz�a mu na twarzy. To ju� co�.
- Jak d�ugo mamy to ci�gn��? Kiedy wreszcie gdzie� dojedziemy?
- Zawsze to samo - mrukn�� Max. - Nie �pi od dziesi�ciu sekund i ju� narzeka.
- Ale chyba nie b�dziemy jecha� bez ko�ca, co? Kiedy dojedziemy gdzie�...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin