KAROL DICKENS DZIEJE, PRZYGODY, DO�WIADCZENIA I ZAPISKI DAWIDA COPPERFIELDA JUNIORA, RODEM Z BLUNDERSTONE (KT�RYCH NIGDY OG�ASZA� DRUKIEM NIE ZAMIERZA�) II T�umaczy�a Wila Zyndram-Ko�cia�kowska w roku 1889 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 ROZDZIA� XXXI WI�KSZA STRATA Nietrudno mi by�o zastosowa� si� do �yczenia Peggotty i pozosta� celem oddania ostatniej pos�ugi zmar�emu. Zw�oki jego mia�y by� odwiezione do Blunderstone, gdzie kochana moja piastunka dawno ju� zakupi�a z w�asnych oszcz�dno�ci par� st�p ziemi, tu� obok miejsca wiecznego spoczynku "kochanego swego dziewcz�cia", jak zwyk�a by�a nazywa� m� matk�. Dotrzymuj�c piastunce mej towarzystwa w te pe�ne smutku i �a�oby dnie, oddaj�c jej, jakie tylko mog�em, drobne pos�ugi, sp�aca�em, z istotnym zadowoleniem kochaj�cego serca, d�ug wdzi�czno�ci, lecz wyzna� musz�, �e z wi�kszym jeszcze zadowoleniem przyj��em na si�, jako rzecz nale��c� do mego zawodu, obowi�zek wykonawcy ostatniej woli nieboszczyka. Za moj� te� inicjatyw� zacz�to szuka� testamentu w skrzyni, gdzie te� rzeczywi�cie le�a�, owini�ty w stary worek od owsa. Przy testamencie znaleziono z�oty zegarek, kt�ry Barkis mia� na sobie w dniu swego �lubu, ale kt�rego ani przedtem, ani potem nigdy nikt na nim nie widzia�; by�a tam r�wnie� srebrna puszka na tyto�, mikroskopijne pude�ko w kszta�cie cytryny, zawieraj�ce mikroskopijn� zastaw� do herbaty, wystrugan� z drzewa, kt�re to pude�ko, jak przypuszcza�em, Barkis musia� kiedy�, w czasach mego dzieci�stwa, kupi� dla mnie, a potem, po�a�owawszy wida�, schowa� je do swego skarbca. Ponadto znale�li�my osiemdziesi�t siedem i p� gwinei srebrem, samymi gwineami i p�gwineami, dwa tysi�ce dziesi�� funt�w w banknotach, jako te� czek na pewn� sum�, star� podkow�, fa�szywy szyling, kawa� kamfory i jak�� muszl�. �e za� ostatni ten przedmiot posiada� pewien po�ysk i �adne wewn�trz odcienie, nabra�em przekonania, �e pan Barkis musia� przypuszcza�, i� w muszli tej znajduj� si� per�y. Przez d�ugie lata skrzynia ta zawsze towarzyszy�a Barkisowi w jego codziennych wyjazdach. Dla odwr�cenia wszelkich podejrze�, wymy�li� on histori�, jakoby skrzynia ta by�a w�asno�ci� niejakiego Blackboya, powierzon� Barkisowi do czasu, a� zg�osi si� po ni� w�a�ciciel. Ca�� t� bajk� wypisa� na wieku skrzyni. Czas zatar� cz�ciowo napis. D�ugoletnie oszcz�dno�ci wcale poka�ny da�y rezultat. Fundusz zebrany wynosi� trzy tysi�ce funt�w szterling�w. Procenty od tysi�ca Barkis zapewni� jako do�ywocie panu Peggotty, po najd�u�szym za� jego �yciu mia�y by� rozdzielone na r�wne cz�ci pomi�dzy mnie a Emilk� lub nasze potomstwo, i tak dalej. Reszta stawa�a si� wy��czn� i bezsporn� w�asno�ci� jego �ony, jedynej wykonawczyni woli zmar�ego. Czytaj�c na g�os testament czu�em si� niby proktorem i zaczyna�em przypuszcza�, �e Commons wi�cej jest przecie wart, ni�by si� zrazu wydawa� mog�o. Bada�em testament od strony prawnej i z zadowoleniem musia�em przyzna�, �e by� prawomocny. Poczyni�em o��w- kiem na marginesie potrzebne adnotacje, podziwiaj�c sam siebie, �e mi to wszystko, w tak pr�dkim stosunkowo czasie, wiadomym si� sta�o. Na tym podobnych zaj�ciach, na spisaniu inwentarza i przywodzeniu do porz�dku interes�w Peggotty, na udzielaniu jej, ku obop�lnemu naszemu zadowoleniu, rad prawnych, zszed� mi tydzie� poprzedzaj�cy pogrzeb. Przez ca�y czas nie widzia�em Emilki, s�ysza�em tylko, �e �lub jej mia� odby� si� za par� tygodni. Nie towarzyszy�em oficjalnie pogrzebowi, to jest nie w�o�y�em �a�oby i nie nios�em chor�gwi do wystraszenia wr�bli, lecz wczesnym rankiem uda�em si� na cmentarz w Blunderstone i tam wyczekiwa�em zw�ok, kt�rym towarzyszy�a wdowa z bratem. Wariat, jak zwykle wygl�da� przez okno mego dawnego pokoiku, dziecko doktora, jak zwykle, trz�s�o ci�k� g�ow� i przewraca�o bladymi oczami w stron� ksi�dza spoza ramienia swej piastunki, pan Omer sta� w g��bi, dysz�c ci�ko, nie by�o zreszt� nikogo wi�cej i pogrzeb odby� si� cicho, spokojnie. Z godzin� jeszcze potem chodzili�my po cmentarzu; z mogi�y mej matki zerwali�my kilka �wie�ych listk�w. Ogarnia mnie wielka trwoga, jak ciemna chmura, co si� spuszcza�a na oddalony ogr�d, ku kt�remu wiod�y mnie samotne kroki. Boj� si� zbli�y� my�l� do tego, co zasz�o tej nocy, a co si� powtarza dzi� w sercu mym i pami�ci. Nie zetr� tego powtarzaj�c, i milcz�c nie zetr�. Sta�o si�. Nikt i nic odmieni� nie zdo�a dokonanego faktu. Peggotty wybiera�a si� ze mn� nazajutrz do Londynu dla uprawnienia testamentu m�a. Tego za� dnia Emilka przebywa�a w sklepie krawca, wieczorem mieli�my si� zej�� w starej �odzi pana Peggotty. Ustalili�my, �e Ham o zwyk�ej porze wst�pi po narzeczon�, ja nadejd�, a brat z siostr�, wr�ciwszy z obrz�du pogrzebowego, oczekiwa� nas b�d� w starej �odzi. Rozsta�em si� z nimi u wr�t cmentarza i zamiast od razu wraca�, zboczy�em w stron� Lowestoft. Zwr�ci�em potem kroki do Yarmouth. Po drodze wst�pi�em na obiad do jakiej� ober�y i tak nadszed� wiecz�r. Wiecz�r by� d�d�ysty, zimny, lecz jasny, gdy� ksi�yc w pe�ni przebija� przez chmury. Wkr�tce dojrza�em ��d� pokryt� dachem i �wiat�a w okienkach. Przeszed�szy mokre nadbrze�ne piaski, znalaz�em si� u drzwi domu. Wszed�em. Cicho tu by�o, spokojnie. U komina pan Peggotty siedzia� pal�c fajk�, na stole przygotowano wieczerz�, ogie� p�on�� weso�o, popi� by� odgarni�ty, a Emilk� czeka�o zwyk�e jej miejsce w k�cie. Na dawnym te� miejscu siedzia�a Peggotty i gdyby nie jej ubi�r, zdawa�oby si�, �e przesz�o�� wr�ci�a w zupe�no�ci. Przed ni� sta�o pude�ko do rob�t z wymalowan� na wieczku kopu�� katedry �w. Paw�a, w nieodst�pnym towarzystwie z�bka wosku i skr�conego centymetra. Pani Gummidge szamota�a si� w swoim k�cie... S�owem, wszystko by�o, jak bywa�o niegdy�, przed laty. - Pierwszy pan przybywasz, Davy - zauwa�y� z uprzejmym u�miechem pan Peggotty. - Zrzu� pan p�aszcz, bo wilgotny. - Dzi�kuj� panu - rzek�em oddaj�c p�aszcz do powieszenia - prawie suchy! - Pi�knie mi suchy! - zawo�a� dotykaj�c mych ramion. - Panicz przem�k� do nitki. Niech�e pan siada, ogrzeje si�. Nie witam pana, ale rad panu jestem z ca�ego serca. - Dzi�kuj� - rzek�em - nie w�tpi� o tym. A ty, staruszko moja kochana? - spyta�em Peggotty ca�uj�c j�. - Cha! Cha! - �mia� si� pan Peggotty chc�c pocieszy� siostr�. - W�a�nie m�wi�em jej, �e nie ma na �wiecie kobiety, kt�rej sumienie bardziej mo�e by� spokojne, jak nie przymierzaj�c jej. Spe�ni�a wszystkie swe obowi�zki wzgl�dem nieboszczyka, nieboszczyk sam dobrze o tym wiedzia�, on jej, ona jemu oddali wszystko, co si� komu nale�a�o, czeg� mo�na chcie� wi�cej? Pani Gummidge zamrucza�a co� w k�cie. - Odwagi, kobieto, odwagi! - pociesza� j� z kolei pan Peggotty, lecz to nie pomaga�o. Kiwa�a g�ow� korzystaj�c z nadarzaj�cej si� sposobno�ci, aby przypomnie� swoje w�asne wdowie�stwo. - Odwagi, kobieto, trzymaj si� �mia�o, a zobaczysz, wszystko jeszcze dobrze p�jdzie. - Nie mnie, Danielu, nie mnie - odpowiada�a p�aczliwie. - Dla mnie pozosta�a samotno�� i opuszczenie. - Nie! Nie! - upewnia� j� stary poczciwiec. - Tak, tak, Danielu - twierdzi�a - nie jestem z tych, co lubi� �y� cudzym kosztem, potrafi� si� usun��. - B�j si� Boga, kobieto! Co ty mnie mo�esz kosztowa�! I niby nie widzisz, �e mi si� teraz w�a�nie stajesz potrzebniejsza ni� kiedykolwiek! - Wiem, �e dot�d nie by�am potrzebna - rozp�aka�a si� na dobre pani Gummidge - niepotrzebnie mi to wyrzucasz. Opuszczona i samotna istota zawsze i wsz�dzie bywa niepotrzebna! Pan Peggotty wygl�da� bardzo zmieszany i zawstydzony okazanym brakiem serca, tr�cony jednak przez siostr�, nic nie odpowiedzia�, tylko popatrzywszy z �alem na pani� Gummidge, zwr�ci� wzrok na holenderski zegar, powsta� z miejsca, zapali� �wiec� i postawi� j� w oknie. - Tak to, pani Gummidge - powiedzia� weso�o, na co kobieta zamrucza�a co� niewyra�nie - postawmy �wiec� jak zwykle. Cha! Cha! Pan Davy nie wie, co to znaczy. To dla Emilki. �cie�ka po ciemku ponura. Jak tylko jestem w domu, w tym czasie, kiedy Emilka wraca, zawsze zapalam �wiec� i stawiam w oknie, a Emilka my�li sobie: "oto dom", i my�li jeszcze: "stryj mnie czeka". A co, dobrze tak? - Dziecko z ciebie - rzek�a Peggotty, rozrzewniona w gruncie rzeczy dobroci� brata. - Ha! - rzek� staj�c przed ogniem, prostuj�c grube swe cz�onki i zacieraj�c r�ce z zadowoleniem. -Wygl�dam na dziecko! - Niezupe�nie - zauwa�y�a Peggotty. - Kto wie, kto wie - m�wi� - zreszt� mniejsza z tym i powiem tylko, �e jak pomy�l� o tamtym �adnym domku naszej Emilki, to po prostu nie wiem, co z tymi elegancjami robi�. Boj� si� dotkn��, my�l�c, �e takie to delikatne jak nasza Emilka, i nikomu, za nic w �wiecie, nie pozwoli�bym potr�ci� tam �adnego przedmiotu. Bawi� si� jej czepeczkami jak ma�e dziecko. Cha! Cha! Macie dziecko w postaci starego morskiego rekina. Roze�mia� si� na g�os, wt�rowali�my mu z Peggotty, lecz ciszej. - Pami�tam - m�wi� o�ywiaj�c si� - jak by�a taka malutka i nieraz ca�ymi godzinami bawili�my si� razem w Turk�w, Francuz�w, w ludo�erc�w, w lwy, wieloryby i rozmaitych cudzoziemc�w! Zosta�o to ju� w zwyczaju. Teraz zapalam dla niej �wiec�, by j� z dala, z ciemnej dostrzeg�a �cie�ki. Dzieci�stwo! Ale chocia� wyjdzie za m�� i opu�ci t� cha�up�, wiem to, �wiec� zawsze przecie stawia� b�d� i siedz�c jak teraz przy ogniu my�le� o Emilce i czeka� jej. - Za�mia� si�. - My�licie sobie pewno, jakie dziecko z tego morskiego rekina! A ja przecie my�l� sobie, patrz�c na �wiec�: moja Emilka widzi �wiat�o, wraca. Wy si� �miejecie ze starego rekina, a ja si� ciesz�... Ot� i ona. Wyci�gn�� do drzwi ramiona; we drzwiach stan�� Ham. Deszcz wzm�g� si� wida�, gdy� szeroki kapelusz opada� mu na oczy. - A Emilka? - spyta� pan Peggotty. Ham sk�oni� tylko g�ow� w stron� podw�rza. Pan Peggotty zgasi� �wiec� i pocz�� roznieca� ogie�. Ham, nie ruszaj�c si� z miejsca, rzek� do mnie: - Paniczu, niech panicz wyjdzie ze mn� na chwilk�, mamy co� panu do pokazania. Wyszli�my. Przechodz�c dopie...
pokuj106