W. Go��bowski Ostatni lot Joshuy Smitha - Tylko nie �ab�dzice! - w mrugaj�cej kolorowymi przyciskami sterowni, w�r�d nocnej ciszy da� si� s�ysze� nag�y j�k przera�enia. Ubrany w wymi�ty, zapocony podkoszulek �ysawy grubas spogl�da� na symulacj� kosmicznej okolicy. Nie ulega�o w�tpliwo�ci. Mimo pr�b i gr�b jego uszkodzony transportowiec dryfowa� w pr�ni, kieruj�c si� w stron� najbli�szej stacji serwisowej mieszcz�cej si� na orbicie Bia�ej G�owy, o�wietlanej mocnymi promieniami Deneba. * * * - Towar za�adowany, prosz� pana - m�ody ch�opak w �wie�ym, bielutkim kombinezonie du�ej, renomowanej firmy przewozowej stan�� wyprostowany przed nowym szefem. Ten spojrza� niedbale na zarys ogromnego cielska swej maszyny, po czym splun�� w k�t. Maszyna - frachtowiec starej daty, ale wci�� na chodzie - mia�a wygl�d dziwnie zbli�ony do niego samego. I by�a tak samo usmolona. - Klapy zabezpieczone? - Tak jest, prosz� pana. - To zbieraj klamoty i si� pakuj - splun�� ponownie i obr�ciwszy si� na pi�cie pocz�apa� do ster�wki. Pozwoli� nie�� si� ruchomej bie�ni nie zmuszaj�c mi�ni do dodatkowego marszu. Po chwili kapita�ski fotel niebezpiecznie zaskrzypia� pod jego ci�arem. - No, jak tam? - mrukn�� spogl�daj�c na ekran ��cz�cy go z kontrol� lot�w. �ysa g�owa urz�dnika �wieci�a jasnym blaskiem, wzbudzaj�c ch�� za�o�enia okular�w przeciws�onecznych. - Sprawdzam - odmrukn�a g�owa, po czym doda�a spogl�daj�c w kamer� - W porz�dku, jeste� szczelny. Sprawd�, czy masz ju� dane docelowe. - Taaa, od wczoraj - machn�� r�k� w kierunku komputera pok�adowego. - No, to spadaj, Joshua Smicie - g�owa mrugn�a na po�egnanie okiem. W ko�cu nale�a�a do kumpla. Poznanego kilka dni temu, ale jednak. - Taaa, na razie - odpar�, zamykaj�c po��czenie. - M�ody! - rykn�� w kierunku wej�cia do ster�wki. - Jeste� tam? - Tak jest, prosz� pana! - dobieg�o z oddali. - To rusz dup�. Startujemy! * * * - Ile? - m�odzian wytrzeszczaj�c niebezpiecznie oczy spogl�da� zaszokowany na szefa. Ten zarechota� i upi� kolejny �yk z puszki. - Czterdzie�ci siedem, synku. Na tyle si� czuj�. - Ale tam... - Tam up�yn�o sto kilkadziesi�t, odk�d mnie naj�li - ostatnie krople p�ynu skapn�y prosto w otwart� paszcz�. Chyba nie by�y tym specjalnie zachwycone, bo kilka uciek�o w bok, sp�ywaj�c po ogolonej niedbale brodzie. Puszka poszybowa�a w powietrzu, ko�cz�c sw�j lot dok�adnie po przeciwleg�ej stronie mostka kapita�skiego. Odbi�a si� od kawa�ka �cianki i nie muskaj�c nawet plastikowej obr�czy wpad�a do otwartego pojemnika ustawionego poni�ej - A wcze�niej troch� w��czy�em si� po �wiecie. - Troch�... - Dla mnie troch�. Dla wi�kszo�ci ludzi wi�cej. - Pi��set lat - ch�opak t�pym wzrokiem ci�gn�� za ow�osion� rudo r�k� wydobywaj�c� now� puszk�. - No, nieca�e pi��set - be�owe oko mrugn�o z rozbawieniem. - Tak, wiem. Staruszek ze mnie. Czas na emerytur� - u�miech nagle znikn�� z t�ustej twarzy. - S�k w tym, �e nie ma mi kto jej p�aci�! Ubezpiecza�em si� w kilku firmach - wszystkie zgodnie twierdz�, �e dawno temu zmar�em! Oczywi�cie, moje pieni�dze zosta�y wyp�acone... Cholerni z�odzieje... - Pewnie kto� pana ubezpieczy� i zgarn�� maj�tek - zagai� po chwili milczenia m�odzian. - Jak to: "kto�"? - kapitan spod g�stych brwi spojrza� niech�tnie na m�odzie�ca. Nadal mia� na sobie nowiutki kombinezon. Gdzieniegdzie po�r�d bieli by�o ju� wida� nie daj�ce si� usun�� plamki brudu. - No... Normalnie. Kto� z rodziny. - Nie mam rodziny - warkn�� zniecierpliwiony. - Mo�e podrobi� dane? - A, pies go drapa� - mrukn�� po chwili zastanowienia. Zaniepokojony ci�arem w r�ce zerkn�� podejrzliwie w g��b puszki. Usatysfakcjonowany widokiem spojrza� na ch�opaka. W oczach mia� pytanie. - Jak kto� m�g� mnie ubezpieczy�? Przecie� potrzebny jest m�j podpis. - Gdzie? - Na formularzu, a gdzie�by... - Po co? Powiedzia�em przecie�: wystarczy kto� z rodziny. - I to bez mojej zgody? - Bez. - Ale si� popieprzy�o... - kolejna opr�niona puszka wyl�dowa�a w pojemniku. Ten ruch by� opanowany do perfekcji. - Od jak dawna tak...? - Nie wiem, prosz� pana - nieznaczne wzruszenie ramion - ale chyba od kilkuset lat... - chwila zastanowienia. - Wiem! To by�o... Zaraz... Pami�tam z historii, �e pierwsze takie ubezpieczenie na naszej planecie... - Niewa�ne, synku - kapitan z trudem oderwa� si� od mi�kko wy�cie�anego fotela. - I nie m�w mi wi�cej "prosz� pana", bo mi to brzmi jako� dziwnie obra�liwie... * * * - Sztuka? Nazywasz to sztuk�? - grymas na twarzy grubasa m�wi� wiele. - Sztuk� jest to, co inni uwa�aj� za sztuk� - wzruszy� ramionami m�odzian. Ramiona, jak i tors by�y zas�oni�te czym�, co wyewoluowa�o z T-shirta. Kapitan wola� nie wiedzie�, jak na to teraz m�wi�. - A tobie si� to podoba? - A jakie to ma znaczenie? Owszem, podoba mi si�. Fotel kapita�ski zaskrzypia� przy obrocie. Jego w�a�ciciel z powrotem spojrza� na monitor zastanawiaj�c si� nad ludzkimi gustami. Na monitorze widnia� jeden z bardziej s�ynnych przyk�ad�w wsp�czesnej sztuki przestrzennej. - Za to nie zgadzam si� z pogl�dami tych, co do sztuki zaliczaj� krymniki - doda�. - Co zaliczaj�? - fotel powt�rnie zaskrzypia�. - Krymniki - ch�opak zaczyna� si� przyzwyczaja�, �e szefowi wiele rzeczy trzeba t�umaczy� jak dziecku. Ale znaj�c przyczyn�, nie irytowa� si�. - Pomniki wystawiane po�miertnie s�ynnym ludziom. - No jak to...? Przecie� pomnik to rze�ba, a rze�ba to sztuka! - Krymnik to nie rze�ba - u�miech na m�odej twarzy u�wiadomi� kapitanowi, �e ch�opak lubi wynajdowa� luki w jego wiedzy. Przesta�a mu si� ta rozmowa podoba�. - A co? - warkn��. - No... krymnik! - odpar�, ale widz�c nadci�gaj�ce nad siebie ciemne chmury doda� szybko. - Bierze si� szacownego zmar�ego, uk�ada w jakiej� wymy�lnej pozycji i zalewa w krysztale. Powstaje krymnik. - Z cia�a zmar�ego? - zdziwienie wzi�o g�r� nad odraz�. - To ju� ich nawet nie pal�? Nie grzebi�? Po prostu zalewaj� i stawiaj� na rynku? Ale si� popieprzy�o... - M�odzian biernie obserwowa�, jak grubas w spoconej archaicznej podkoszulce d�wign�� si� z fotela i mamrocz�c pod nosem opu�ci� ster�wk�. Nie dopita puszka zosta�a na por�czy. Si�gn�� po ni�. Pow�cha� zawarto��. Siorbn��. Zwalczy� ch�� natychmiastowego wyplucia zawarto�ci jamy ustnej. �ykn�� ostro�nie. Potem mniej ostro�nie, ale wi�cej. Nast�pnie wypi� reszt� i pewnym ruchem rzuci� puszk� w standardowym kierunku. Stwierdziwszy, �e rezultat posprz�ta kiedy indziej, podda� si� ogarniaj�cemu uczuciu b�ogostanu. Chwil� potem wyda� sobie zezwolenie na kr�tk� drzemk� o natychmiastowym terminie realizacji. * * * - Jasne, �e mo�esz wysy�a� i odbiera� wiadomo�ci - kapitan wzruszy� ramionami. - Jakbym inaczej komunikowa� si� z firm�? - A prywatnie? - Tak samo. Je�li masz z kim pisa�, to r�b to, p�ki �yje - trzymaj�c pe�n� puszk� w r�ku, grubas szybko obja�ni� ch�opakowi podstawy obs�ugi poczty. - Ja nie mam wielu znajomych, to i rzadko tego u�ywam - �ykn�� napoju i roze�mia� si�. - Wi�kszo�� dawno kopn�a w kalendarz. A teraz ludzie ju� nie s� tacy, jak kiedy�... M�odzik wyobrazi� sobie spo�ecze�stwo �ysiej�cych grubas�w w wiecznie spoconych podkoszulkach. Z trudem prze�kn�� �lin�. * * * "Kochany synu! Czytaj�c Tw�j list i maj�c wiele czasu na odpowied� (przerwa w otrzymywaniu wiadomo�ci od Ciebie wynios�a blisko trzy lata - mamy z ojcem nadziej�, �e by�o to spowodowane wy��cznie specyfik� transportowych lot�w kosmicznych) zdecydowali�my si� na zasi�gni�cie dodatkowych informacji. Skoro Ty i tak nasz� odpowied� otrzymasz prawie natychmiast... Okaza�o si�, �e Twoje podejrzenia s� s�uszne. To jest TEN Joshua Smith. Nie wiem, na ile dok�adnie studiowa�e� histori� Bia�og�owy, wi�c streszcz� Ci to, co opowiedzieli nam profesorowie Smith i Smitson (jak widzisz, Twoja informacja trafi�a do w�a�ciwych os�b). Joshua Smith urodzi� si� na kt�rej� z ma�ych planet w odleg�ym od nas uk�adzie. Niezbyt garn�� si� do nauki, r�wnie niech�tnie do fizycznej roboty. Gdy tylko uda�o mu si� wyrwa� z ojczystej ziemi, zacz�� w��czy� si� po kosmosie. Najmowa� si� g��wnie w firmach transportowych, zwiedzaj�c kolejne uk�ady. Wtedy to trafi� na Bia�og�ow�. Pozna� nasz� legendarn� PraBabk� i zakocha� si� w niej bez pami�ci - tak przynajmniej twierdz� historycy. Osobi�cie my�l�, �e szuka� kobiety na kilka nocy, a ta po prostu wpad�a mu w r�ce. Moja (i nie tylko) interpretacja ma jedn� zalet� - wyja�nia postaw� ci�g�ej odmowy op�aty aliment�w na rzecz pierwszej w historii Bia�og�owy pi�cioraczk�w - jego pi�ciu syn�w. Permanentna odmowa w po��czeniu z narastaniem odsetek zaowocowa�y jednak prze�omem w historii Bia�og�owy. Znalaz� si� wykszta�cony cz�owiek, kt�ry obr�ci� ca�y ten problem na korzy�� planety. Jak wiesz doskonale, obecnie Bia�og�owa to jedna z bogatszych planet w tym �wiecie. Sta�o si� to w�a�nie dzi�ki Joshua Smithowi. A dok�adniej, bazuj�c na jego alimentach i ubezpieczeniu (to akurat w�a�nie wtedy wprowadzono w �ycie znane Ci dobrze Ubezpieczenia Rodzinne). Pi�ciu syn�w Joshuy (kt�rych znasz jako Ojc�w Pi�ciu Rodzin) przej�li wida� kombinatorsk� �y�k� swego ojca, bo odt�d Bia�og�owa przesta�a by� tylko cichym zak�tkiem gdzie� na peryferiach �ab�dzia. Mieli te� co� nietypowego w genach, bo, jak wiesz, znaczna cz�� populacji Bia�og�owy nosi nazwisko Smith, Smitson, Smithie, Smithy oraz Schmidt. To tyle, je�li idzie o histori�. Dalszy ci�g to ju� obecna rzeczywisto��. Po wielu, naprawd� wielu rozmowach i debatach na najwy�szym szczeblu zdecydowano, �e, skoro pojawi�a si� okazja, nale�y z niej skorzysta�. W za��cznikach do tego listu przeczytasz, co mo�esz uczyni� dla swej ojczystej planety. Kochamy Ci�, synu i czekamy na kolejne wiadomo�ci. Pami�taj, tu czas p�ynie szybciej. Je�li zrobisz, o co Ci� prosim...
pokuj106