Lee Serce bestii.txt

(576 KB) Pobierz
TANITH LEE

SERCE BESTII

 (PRZE�O�Y�A: JOANNA HETMAN-KRAJEWSKA)
CZʌ� PIERWSZA
1.
Przez spuszczone rolety do pokoju przes�cza�o si� ��te �wiat�o przypominaj�ce 
barw� mi��sz brzoskwini. W tym ��tym kr�gu cia�a kobiety i m�czyzny oplata�y 
si� nawzajem jak dwie nagie statuetki z bursztynu.
By�o samo po�udnie. Na zewn�trz, ponad znajom� uliczn� wrzaw�, dochodz�cy z 
minaretu bezcielesny g�os wzywa� wiernych na modlitw�.
Czarne w�osy Marjannah zwisa�y z kraw�dzi ��ka w trzech rozrzuconych pasmach. 
R�ce, odrzucone do ty�u, zaciska�y si� na br�zowych poduszkach. Usta koloru 
morwy rozchyli�y si� w cichym okrzyku. Szczup�e nogi oplata�y plecy m�czyzny. 
Cienkie, z�ote bransolety na kostkach pobrz�kiwa�y.
Daniel Vehmund dosiad� jej cia�a, wykonuj�c odwieczne pchni�cia mi�osnego aktu. 
Mia� w�skie, twarde biodra, podobnie jak plecy g�adkie niczym ko�� s�oniowa. 
Wok� jego ko�ysz�cej si� g�owy falowa�y w�osy - z�ociste jak �wiat�o w pokoju.
Marjannah ponownie krzykn�a i jej cia�o wygi�o si� w �uk. Poruszone 
tajemniczym pr�dem zmys�owo�ci czy te� podmuchem wiatru zad�wi�cza�y ma�e 
dzwoneczki zawieszone na cienkim �a�cuszku. ��ty ptak zakwili� w klatce.
- Zabij mnie - powiedzia�a Marjannah.
Unios�a r�ce z poduszek, zaciskaj�c je kurczowo na plecach m�czyzny. Krzykn�a 
dwa razy dziko, za�ka�a, a jej g�os wzbi� si� ponad inne d�wi�ki i zapad� w 
cisz�. Ci�ko dysz�c, Daniel zawis� nad ni�, po czym opad� bezw�adnie na jej 
nieruchome cia�o.
- �mier� - powiedzia�a Marjannah. - M�j kochany.
Le�eli w milczeniu przez kilkana�cie sekund, wreszcie Daniel uwolni� si� z jej 
obj�� i przewr�ci� na plecy. Marjannah westchn�a.
- W takich chwilach jeste� naprawd� m�j - powiedzia�a. Daniel u�miechn�� si�. 
Pomy�la�, �e w takich chwilach nie nale�y do nikogo, nawet do siebie samego. 
W�ada� nim wtedy niepodzielnie demon rozkoszy, jaka� �lepa, spazmatyczna si�a.
Marjannah pog�aska�a jego w�osy, policzki. Ptak w klatce zacz�� �wierka�, 
trzepocz�c skrzyd�ami.
- Ka�� dziewczynie przynie�� kaw� i s�odycze.
- Nie dzisiaj, Mariannah.
- Mo�esz by� na tyle okrutny, �eby odchodzi� ode mnie tak pr�dko?
- Mam wa�ne spotkanie.
- K�amiesz. Po prostu nie chcesz ze mn� zosta�. Nie myli�a si�.
- By�bym w si�dmym niebie, gdybym m�g� zosta� z tob�, ale B�g narzuca nam jakie� 
obowi�zki.
- Nie masz �adnych obowi�zk�w.
- A jednak. Pewien cz�owiek ma mi przekaza� list od matki.
- Nie wierz� w twoj� matk�.
- A jednak j� mam.
Marjannah wsta�a z ��ka i przeci�gn�a si�, pr꿹c swe pi�kne cia�o. Czarne 
w�osy posypa�y si� kaskad�, bransolety na kostkach zad�wi�cza�y.
Z nabo�nym, cichym podziwem Daniel przypatrywa� si� przez chwil� jej wdzi�kom, o 
kt�rych dzisiaj nie mia� ju� my�le�.
Kobieta w�o�y�a tymczasem haftowan� sukni� i podnios�a rolety.
Do wn�trza wdar�o si� jaskrawe �wiat�o, ukazuj�c podniszczony pok�j: 
wystrz�pione nitki, mysi� dziur�. ��ty ptak przybra� barw� bieli. Z dum� st�pa� 
po �erdce.
Daniel podni�s� si�. Wk�adaj�c bielizn�, koszul� i spodnie, rzuci� okiem na 
zewn�trz, na ciasno st�oczone dachy, kt�re pi�trzy�y si� nad placem targowym. W 
dali, po przeciwnej stronie bazaru, wznosi�y si� wysokie, smuk�e wie�e o 
mozaikowych kopu�ach w kszta�cie �ez.
W�a�ciwie nie czu� si� szcz�liwy, jednak my�l o prawdopodobnym nadej�ciu listu 
ekscytowa�a go. Wiedzia�, �e tre�� przygn�bi go jak mocne wino. Przepe�ni go 
��dza gniewu i nienawi��. Potrafi jednak trzyma� si� na wodzy. Ju� kiedy� wpad� 
w furi� i dlatego trafi� do tego dziwnego, egzotycznego kraju, pe�nego 
jaskrawych barw i nieznanych d�wi�k�w, pachn�cego przyprawami i wyst�pkiem, 
tutejszych pi�knych kobiet i ekstaz religijnych, kt�re wobec zimnych ko�cio��w, 
jakie spotyka� we wczesnej m�odo�ci, by�y dla niego jak gwa�towny wybuch po�aru.
- Czy zobacz� jeszcze mojego w�adc� po zachodzie s�o�ca? - zapyta�a Marjannah 
tonem, kt�ry uzna� za fa�szyw� pokor�. Bez w�tpienia przestanie o nim my�le�, 
kiedy tylko zniknie jej z oczu.
- Nie, kochanie. Nie dzisiaj.
- Szkoda - u�miechn�a si� jednak.
By� mo�e zamiast jemu, b�dzie umila� czas jakiemu� Turkowi, kt�ry j� adorowa�. 
Niewiele go to obchodzi�o. Marjannah by�a wcieleniem tego egzotycznego otoczenia 
i jego obyczaj�w.
Z glinianego naczynia wzi�� owoc, po czym wyszed� z pokoju.
- Do widzenia - powiedzia�a.
W korytarzu zobaczy� "dziewczyn�" - star� s�u��c� - przygotowuj�c� w niszy 
g�st�, s�odk� kaw�. Zamrucza�a co� pod nosem, ale nie odezwa�a si� s�owem.
Na zewn�trznych schodach, gdzie prostytutki przyprowadza�y niekiedy noc� swych 
klient�w, le�a�y po�amane kwiaty, uderza�o s�oneczne �wiat�o i ostry zapach 
moczu. Min�� pust� izdebk� tragarza zwanego Czarnym Olbrzymem.
Wielki �ar wisia� ju� w powietrzu.
Przeszed� uliczk� spowit� br�zowymi cieniami, nad kt�r� drzewa figowe zwiesza�y 
swoje woskowane owoce. Harmonijka w�skich stopni zbiega�a w d� miedzy �cianami, 
kt�re si� niemal styka�y. Nad schodami zwisa�a z balkonu waza z czerwonymi 
r�ami. W g�rze powiewa�o susz�ce si� pranie, za nim pozbawione kropli wilgoci 
niebo zdawa�o si� bledsze ni� indygo.
Daniel Vehmund znalaz� si� na suku1, pod jego czerwonymi i ��tymi baldachimami. 
Tego dnia targowisko zdawa�o si� pe�ne wielb��d�w. Cuchn�ce i dumne, 
przystrojone jak oblubienice, zwierz�ta chodzi�y dostojnie pomi�dzy straganami 
na �rodku otwartego placu. Cz�owiek z listem nie przyby� z karawan� z g�r, lecz 
od strony portu. Daniel mia� si� z nim spotka� tam, gdzie zawsze przysy�a� ich 
agent - we Francuskim Zaje�dzie, w najbardziej na po�udnie wysuni�tej cz�ci 
suku.
Zbity t�um jak zwykle przesuwa� si� leniwie. Daniel torowa� sobie drog� mi�dzy 
lud�mi. Nie by�o tu ani jednej kobiety z wyj�tkiem tych nale��cych do najni�szej 
klasy, pogardzanych s�u��cych i niewolnic. Kilka razy przez t�um przemyka�a 
lektyka z zas�oni�tym, ozdobionym paciorkami wej�ciem, rozsiewaj�ca zapach 
ja�minu i pi�ma.
Jaki� cz�owiek podrzuci� w powietrze pi�� kind�a��w, kt�re zamigota�y, po czym 
znowu znalaz�y si� w jego r�kach trzymane za gardy. Tu� przy straganach lalkarzy 
urz�dowa� ten sam co zwykle zaklinacz w�y. Gad wygl�da� gro�nie, gdy pod��aj�c 
za ruchem fletu, ko�ysa� si� ponad dzbanem. Nast�pnym widowiskiem by� teatr 
marionetek. Daniel zatrzyma� si�, by popatrzy� na walk� wojownika w turbanie z 
d�inem. Wojownik zamierzy� si� zakrzywionym mieczem i d�in upad� przy szcz�ku 
miedzianych kr��k�w. W ba�niach walka dobra ze z�em ko�czy�a si� zawsze 
oczywistym rozwi�zaniem. T�um wiwatowa� i klaska� w d�onie.
Za rz�dami stragan�w �ciana zajazdu stawa�a si� coraz bardziej widoczna; 
zdobi�cy go symbol w kszta�cie statku by� zbyt europejski i razi� ponad 
gwiazdami, ostrzami no�y i magicznymi przedmiotami, kt�rymi kipia�o targowisko.
Daniel przecisn�� si� przez grup� targuj�cych si� m�czyzn, po czym min�� 
skupionych na ziemi graczy. Zd��y� ju� przyzwyczai� si� do wydawanych czasem 
przez przechodni�w okrzyk�w pod swoim adresem i wytykania palcami. Jasna, 
nordycka cera by�a tu znana, komentarze wywo�ywa�y jednak jego blond w�osy, a 
oczy bywa�y ju� nieraz przyczyn� k�opot�w. Wygl�da�o na to, �e Oka Szatana 
obawiali si� zar�wno prostaczkowie, jak i m�drcy, i ka�da niezwyk�a rzecz z nim 
zwi�zana mog�a by� tego dowodem. Oczy Daniela mia�y dziwn� barw�; by�y 
��tobr�zowe jak wypolerowany mosi�dz. Orzechowe, jak mawia�a o nich jego matka.
Jaki� wysoki m�czyzna w d�ugiej, ciemnej szacie sta� na niewielkiej, wolnej 
przestrzeni, wpatruj�c si� uwa�nie w Daniela.
Mia� przed sob� st�, a na nim trzy gliniane kubki. Kilku gapi�w przystan�o w 
pobli�u, by popatrzy� na t� star� sztuczk�, �aden jednak nie mia� ochoty 
obstawi�, gdzie pojawi si� przedmiot schowany pod jednym z kubk�w.
M�czyzna mia� d�ug�, ko�cist� twarz, ospowat� i ziemist�. G�ow� owi�za� 
sp�owia�ym bia�ym p��tnem. W�adczym ruchem skin�� na Daniela.
Vehmund ju� mia� odej��, gdy jaki� cz�owiek z t�umu, prawdopodobnie wsp�lnik 
tamtego, chwyci� go za rami�, zach�caj�c, �eby podszed� bli�ej.
- Chod�, chod�.
Daniel strz�sn�� z ramienia jego d�o�.
- Nie.
Dziobaty m�czyzna zademonstrowa� co�, co zab�ys�o w s�o�cu jak widziane 
wcze�niej ostrza no�y. Najpewniej jaki� szklany klejnot. Wsun�� przedmiot pod 
�rodkowy kubek, po czym rytmicznie zacz�� przesuwa� naczynia po stole, kre�l�c 
nimi ko�a, znajduj�c im nowe miejsca.
W chwili, gdy przesta� porusza� kubkami, gapie wybuchn�li �miechem. �aden nie 
odwa�y�by si� zgadn��, gdzie znajduje si� teraz ukryty przedmiot, wiedz�c, i� 
nie ma go tam, gdzie wydawa�oby si�, �e jest, poniewa� w sztuczce tej, 
si�gaj�cej czas�w staro�ytnej Grecji, widz zawsze przegrywa�.
Daniel wzruszy� ramionami i poszed� dalej przez targowisko. Cz�owiek, kt�ry go 
zaczepi�, nie zatrzyma� go ju� po raz drugi.
Przed Francuskim Zajazdem t�oczy�y si� g�odne psy i nie rozbieg�y si� nawet na 
widok Daniela. Kto� odegna� je kopniakami. Z zajazdu wytoczy� si� pijak i 
powita� Vehmunda jak dawno nie widzianego przyjaciela. Daniel wymin�� go i 
wszed� w wonn� ciemno�� tawerny.
Natychmiast ogarn�� go dziwny strach. Zna� to uczucie i nie przywi�zywa� do 
niego wagi. Podszed� do kontuaru i zwr�ci� si� do jednookiego m�czyzny.
- Jest tu jaki� marynarz z "Algeracu"?
- Tam, prosz� pana. Ten brodaty w rogu.
Potr�cony twardymi ramionami Daniel ruszy� przez ciemne pomieszczenie 
rozbrzmiewaj�ce rozmowami prowadzonymi w trzech czy czterech j�zykach. Dotar� do 
stolika i usiad� naprzeciwko brodatego marynarza.
- Ma pan dla mnie list?
- Musi pan poda� swoje nazwisko - odpar� zagadni�ty.
- Vehmund.
- Mam list dla cz�owieka nazwiskiem Vehmund.
Brudne palce zag��bi� w brudn� kurt� i wyci�gn�� zapiecz�towany papier. Tak wi�c 
znak �ycia od matki Daniela nadszed� wreszcie. B�g wie, w jak parszywych 
miejscach spoczywa� po drodze i jakie wstr�tne �apska go dotyka�y. Cud, �e list 
w ko�cu dotar� do adresata.
Daniel wyci�gn�� r�k�.
- Musi mi pan zap�aci�.
- Najpierw list.
Marynarz zamrucza�, poda� mu li...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin