Maclean Złote randez-vous.txt

(497 KB) Pobierz
Alistair MacLean

Z�OTE RENDEZ-VOUS

Spis tre�ci
I. Wtorek, od po�udnia do siedemnastej	3
II. Wtorek, mi�dzy dwudziest� a dwudziest� pierwsz� trzydzie�ci	14
III. Wtorek, od dwudziestej pierwszej trzydzie�ci do dwudziestej drugiej 
pi�tna�cie	25
IV. Wtorek, dziesi�ta pi�tna�cie wieczorem �roda, �sma czterdzie�ci pi�� rano 36
V. �roda, od �smej czterdzie�ci pi�� do pi�tnastej trzydzie�ci	46
VI. �roda, mi�dzy dziewi�tnast� czterdzie�ci pi�� a dwudziest� pi�tna�cie	60
VII. �roda, godzina dwudziesta trzydzie�ci - czwartek, godzina dziesi�ta 
trzydzie�ci	71
VIII. Czwartek, od szesnastej do dwudziestej drugiej	84
IX. Czwartek, od dwudziestej drugiej do p�nocy	95
X. Pi�tek, dziewi�ta rano - sobota, pierwsza w nocy	107
XI. Sobota, mi�dzy pierwsz� a drug� pi�tna�cie w nocy	125
XII. Sobota, mi�dzy sz�st� a si�dm� rano	136
I. Wtorek, od po�udnia do siedemnastej
Zamiast koszuli mia�em na sobie sflacza��, lepi�c� si� szmat� przesi�kni�t� 
potem. 
Pal�cy �ar stalowych p�yt pok�adu przypieka� mi stopy. Koszmarny ucisk bia�ej 
czapki z 
daszkiem rozsadza� mi g�ow�, mia�em wra�enie, �e lada chwila strac� skalp. Ostry 
blask 
promieni s�onecznych, odbity od metalu, wody i bielonych wapnem budynk�w 
portowych, 
razi� mi oczy. A pragnienie przyprawia�o mnie o b�l gard�a. By�em rozgoryczony 
jak wszyscy 
diabli.
Ja by�em rozgoryczony, za�oga by�a rozgoryczona, pasa�erowie byli rozgoryczeni. 
Rozgoryczony by� te� kapitan Bullen, skutkiem czego ja sam by�em rozgoryczony 
podw�jnie, 
poniewa� gdy tylko sprawy kapitana Bullena przybiera�y z�y obr�t, nieodmiennie 
odgrywa� 
si� na swoim pierwszym oficerze. Ja by�em jego pierwszym oficerem.
Przechylony przez reling, nas�uchiwa�em skrzypienia drewna i �a�cuch�w, 
Spogl�daj�c 
na ruf�, gdzie nasz pot�ny d�wig z mozo�em podnosi� z nabrze�a szczeg�lnie 
wielk� 
skrzyni�. Oho, znowu kapitan Bullen, pomy�la�em ponuro, gdy czyja� d�o� dotkn�a 
mojego 
ramienia, lecz zaraz u�wiadomi�em sobie, �e kapitan, mimo rozlicznych 
ekstrawagancji, nie 
u�ywa Chanel nr 5. Mog�a to by� tylko panna Beresford.
I rzeczywi�cie. W charakterze dodatku do Chanel nosi�a bia��, jedwabn� sukienk�, 
a na 
twarzy mia�a kpiarski, z lekka rozbawiony u�mieszek, sprawiaj�cy, �e wi�kszo�� 
oficer�w na 
statku wywija�a w duchu kozio�ki, ale we mnie wzbudzaj�cy jedynie irytacj�. Mam 
swoje 
s�abostki, to fakt, ale trudno do nich zaliczy� wysokie, ch�odne i przem�drza�e 
kobiety o nieco 
uszczypliwym poczuciu humoru.
- Witam naszego pierwszego oficera - odezwa�a si� s�odko. Mia�a mi�kki, 
melodyjny 
g�os, z ledwie dostrzegaln� nut� wy�szo�ci czy protekcjonalno�ci, gdy zwraca�a 
si� do kogo� 
z ni�szych sfer, na przyk�ad do mnie. - Zastanawiali�my si�, gdzie pan jest. 
Pana rzadko 
brakuje na aperitifie.
- Wiem, panno Beresford, przykro mi. - To, co powiedzia�a, by�o szczer� prawd�; 
nie 
wiedzia�a jednak, �e na aperitif z pasa�erami stawiam si� niczym prowadzony na 
�ci�cie. 
Regulamin towarzystwa stwierdza�, �e do obowi�zk�w oficera nale�y w r�wnym 
stopniu 
zabawianie pasa�er�w, co kierowanie statkiem, a kapitan Bullen, kt�ry do 
wszystkich 
pasa�er�w �ywi� zagorza��, totaln� odraz�, dopatrzy�, by wi�ksza cz�� tego� 
zabawiania 
spad�a na mnie. Wskaza�em wielk� skrzyni�, unosz�c� si� w�a�nie nad lukiem 
pi�tej �adowni, 
a potem skrzynie zgromadzone na nabrze�u. - Niestety, mam robot�. Co najmniej na 
cztery, 
pi�� godzin. Dzi� nie mog� sobie pozwoli� nawet na obiad, a co dopiero na 
aperitif.
- Mia� mi pan m�wi� Susan - powiedzia�a. Zabrzmia�o to, jak gdyby us�ysza�a 
tylko moje 
pierwsze s�owa. - D�ugo jeszcze b�d� musia�a pana o to prosi�?
A� do Nowego Jorku, powiedzia�em sobie w duchu, a i wtedy nic z tego. Na g�os 
za� 
odpar�em ze �miechem:
- Nie powinna mi pani utrudnia� �ycia. Zgodnie z regulaminem mamy traktowa� 
wszystkich go�ci z nale�nymi wzgl�dami, kurtuazj� i szacunkiem.
- Jest pan beznadziejny - skwitowa�a i u�miechn�a si�. By�em zbyt ma�ym 
kamyczkiem, 
�eby spowodowa� cho�by zmarszczk� na oceanie jej samozadowolenia. - Nie dostanie 
pan 
obiadu, biedaczysko. Przechodz�c t�dy w�a�nie sobie my�la�am, �e wygl�da pan 
dosy� 
pos�pnie. - Zerkn�a na operatora d�wigu i marynarzy, przesuwaj�cych opuszczon� 
skrzyni� 
po dnie �adowni. - Mam wra�enie, �e pa�scy ludzie te� nie s� zachwyceni tak� 
perspektyw�. 
Tworz� raczej ponur� gromadk�.
Rzuci�em na nich okiem. Tworzyli ponur� gromadk�.
- Och, nie ma obawy, zrobi� sobie przerw� na obiad. Maj� po prostu w�asne, 
prywatne 
zmartwienia. Na dole w �adowni jest ponad czterdzie�ci stopni, a niepisane prawo 
m�wi, �e w 
tropiku biali marynarze nie powinni pracowa� po po�udniu. W dodatku wci�� 
jeszcze 
op�akuj� poniesione straty. Prosz� nie zapomina�, �e nie min�y nawet 
siedemdziesi�t dwie 
godziny od ich utarczki z celnikami na Jamajce.
�Utarczka�, jak mi si� zdawa�o, by�a odpowiednim s�owem - w trakcie czego�, co 
najwierniej mo�na by okre�li� jako dzik� napa��, celnicy skonfiskowali 
czterdziestu 
cz�onkom naszej za�ogi nie mniej ni� dwadzie�cia pi�� tysi�cy papieros�w i ponad 
dwie�cie 
butelek trunk�w, kt�re przed wp�yni�ciem na wody Jamajki powinny trafi� do 
okr�towego 
sk�adu celnego. To, �e trunki nie znalaz�y si� w sk�adzie, by�o najzupe�niej 
zrozumia�e, jako 
�e za�og� obwi�zywa� przede wszystkim bezwzgl�dny zakaz posiadania alkoholu w 
kajutach. 
A to, �e nawet papieros�w nie oddano do sk�adu, by�o rezultatem intencji za�ogi, 
by - zgodnie 
z normaln� praktyk� - przeszmuglowa� na brzeg i trunki, i tyto�, po czym 
odst�pi� je z 
przyzwoitym zyskiem tubylcom, nader sk�onnym do zap�acenia niebagatelnych sum za 
luksus 
popijania wolnej od c�a whisky z Kentucky i palenia ameryka�skich papieros�w. 
Tyle tylko, 
�e nikt nie poinformowa� za�ogi, i� - po raz pierwszy w ci�gu pi�ciu lat s�u�by 
na wodach 
Indii Zachodnich - ss. �Campari� zostanie przeszukany od dziobu po ruf�, z 
niezwyk��, wr�cz 
bezlitosn� skrupulatno�ci�, przypominaj�c� gwa�towny, porywisty wicher, kt�rego 
podmuch 
wymi�t� statek do czysta. By� to czarny dzie�.
Podobnie jak dzisiejszy. W momencie, gdy panna Beresford klepa�a mnie 
pocieszaj�co 
po ramieniu, szepcz�c na odchodnym wyrazy wsp�czucia, zdecydowanie nie id�ce w 
parze z 
b�yskiem w jej oczach, na szczycie trapu, prowadz�cego na d� z g��wnego 
pok�adu, 
dostrzeg�em kapitana Bullena. Zwrot �patrzenie wilkiem� najtrafniej, jak s�dz�, 
oddawa�by 
wyraz jego twarzy. Widz�c pann� Beresford, Bullen zdoby� si� na heroiczny 
wysi�ek i nada� 
swym rysom pozory u�miechu. Wytrwa� tak przez ca�e dwie sekundy, potrzebne �eby 
j� 
min��, i natychmiast zn�w zacz�� patrze� wilkiem. Ludziom ubranym od st�p do 
g��w w 
l�ni�c� biel rzadko kiedy udaje si� stworzy� wra�enie nadci�gaj�cej chmury 
gradowej, ale 
kapitanowi przysz�o to bez trudu. Bullen by� pot�nie zbudowany, mia� prawie dwa 
metry 
wzrostu, sp�owia�e brwi i w�osy, g�adk� czerwon� twarz, kt�rej �adne s�o�ce nie 
by�o w stanie 
opali� i jasnoniebieskie oczy, kt�rych zamgli� nie mog�a �adna ilo�� whisky. Z 
jednakow� 
dezaprobat� obrzuci� wzrokiem nabrze�e, �adowni� i mnie.
- Co s�ycha�, poruczniku? - odezwa� si� ponuro. - Jak leci? Panna Beresford wam 
pomaga, co? - Kiedy by� w z�ym humorze, nieodmiennie zwraca� si� do mnie per 
�poruczniku�. W nastroju neutralnym tytu�owa� mnie �Pierwszy�, a w dobrym 
humorze - 
czyli, szczerze m�wi�c, prawie zawsze - m�wi� do mnie �Johnny, m�j ch�opcze�. 
Dzi� jednak 
us�ysza�em �poruczniku�. Stan��em wi�c na baczno�� i zignorowa�em ukryty w 
podtek�cie 
zarzut, �e si� obijam. Nast�pnego dnia b�dzie mnie burkliwie przeprasza�. Jak 
zawsze.
- Nie najgorzej, kapitanie. Chocia� troch� si� �limacz� - odpar�em i skin��em 
g�ow� w 
kierunku doker�w, usi�uj�cych za�o�y� p�tl� z �a�cucha na skrzyni� mierz�c� co 
najmniej 
sze�� metr�w na dwa. - Nie s�dz�, �eby tragarze w Carracio byli przyzwyczajeni 
do tak 
ci�kich �adunk�w. 
Przyjrza� im si� bacznie.
- Ci to by nie podnie�li nawet taczek! - warkn�� w ko�cu. - Uwiniecie si� z tym 
do 
sz�stej? - Sz�sta oznacza�a godzin� po maksymalnym przyp�ywie i musieli�my do 
tej pory 
wyj�� poza mielizn� przed portem albo czeka� nast�pne dziesi�� godzin.
- My�l�, �e tak, kapitanie.
Po chwili, aby oderwa� jego my�li od k�opot�w, a tak�e przez ciekawo��, 
zapyta�em:
- A co jest w tych skrzyniach? Samochody?
- Samochody? Czy� pan na g�ow� upad�? - Jego zimne niebieskie oczy przesun�y 
si� na 
bielon� wapnem zabudow� miasteczka i ciemn� ziele� wznosz�cych si� z ty�u 
stromych 
zalesionych g�r. - Ta ho�ota nie zmajstrowa�aby na eksport nawet klatki dla 
kr�lik�w, a co 
dopiero samochodu. Urz�dzenia mechaniczne, W ka�dym razie tak podano w 
konosamencie. 
Pr�dnice, generatory, ch�odziarki, aparaty klimatyzacyjne i wyposa�enie 
cukrowni. Do 
Nowego Jorku.
- Chce pan przez to powiedzie�, �e generalissimus najpierw skonfiskowa� 
wszystkie 
ameryka�skie rafinerie cukru, a teraz je demontuje i odsprzedaje z powrotem 
Amerykanom? - 
zapyta�em ostro�nie. - Takie jawne z�odziejstwo?
- Z�odziejstwo to drobne kradzie�e dokonywane przez poszczeg�lnych ludzi - 
o�wiadczy� 
kapitan Bullen pos�pnie. Kiedy rz�dy zajmuj� si� kradzie�ami na wielk� skal�, to 
ju� 
ekonomika.
- Generalissimus i jego rz�d gwa�townie potrzebuj� got�wki?
- A jak pan my�li? - warkn�� Bullen. - Nikt nie wie, ilu ludzi zgin�o w stolicy 
i 
dziesi�ciu innych miastach we wtorkowych rozruchach g�oduj�cej biedoty. W�adze 
Jamajki 
szacuj� ich liczb� na setki. Odk�d wywalili wi�kszo�� cudzoziemc�w i zamkn�li 
lub 
skonfiskowali niemal wszystkie obce przedsi�biorstwa, nie zarobili za granic� 
ani grosza. 
Kufer rewolucji jest pusty jak b�ben. Ten facet rozpaczliwie potrzebuje forsy.
Odwr�ci� si� i wpatrzy� w dal. Olbrzymie d�onie opar� na por�czy relingu i sta� 
sztywny, 
jakby kij po�kn��. Zrozumia�em ten znak - po trzech latach �eglowania z nim nie 
mo...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin