Alistair Maclean Rzeka �mierci Prolog Na nadstaro�ytny grecki monaster nadci�ga�y ciemno�ci. Pierwsze wieczorne gwiazdy zaczyna�y migota� na bezchmurnym egejskim niebie. MOrze by�o spokojne. Powietrze, jak to cz�sto opisywano, naprawd� pachnia�o winem i r�ami. ��ty ksi�yc sta� prawie w pe�ni. W�a�Nie wychyli� si� zza horyzontu, k�pi�c w swej �agodnej i delikatnej po�wiacie lekko pofa�dowany krajobraz, co nadawa�o nieco magicznego nastroju ciemnym i odpychaj�cym zarysom monasteru, kt�ry - na przek�r wszystkiemu - drzema� spokojnie tak samo jak przez niezliczone wieki. W tym momencie trudno by�o jednak uzna� nastr�j panuj�cy wewn�trz monasteru za r�wnie magiczny, jak na zewn�trz. Magia rozwia�a si� i nikt nie drzema�, poniewa� spok�j znikn�� z tego miejsca. Ciemno�� ust�pi�a miejsca smrodliwym lampom naftowym, i trudno by�o uzna� ich zapach za winny i r�any. O�miu umundurowanych esesman�w nosi�o d�bowe skrzynie przez wy�o�ony kamiennymi p�ytami hall. Okute br�zem skrzynie by�y ma�e, lecz tak ci�kie, �e trzeba by�o czterech m�czyzn, by unie�� ka�d� z nich. Operacj� t� kierowa� sier�ant. Wszystkiemu za� przygl�da�o si� czterech m�czyzn, z kt�rych dwaj byli wysokiej rangi oficerami SS. Pierwszy z nich, Wolfgang von Manteuffel, wysoki, szczup�y, o zimnych, niebieskich oczach, mimo swoich trzydziestu pi�ciu lat by� ju� w stopniu genera�a majora. Drugim by� Heinrich Spatz; kr�py, �niady m�czyzna, uwa�aj�cy, �e �ycie polega g��wnie na patrzeniu na wszystkich wilkiem. By� w stopniu pu�kownika i mia� tyle samo lat, co jego kolega. Pozostali widzowie tego spektaklu to dwaj mnisi w zakapturzonych habitach. Byli to starzy i dumni ludzie, cho� w tym momencie duma miesza�a si� ze strachem. NIe odrywali oczu od d�bowych skrzynek. Von Manteuffel szturchn�� sier�anta ko�cem oprawionej w zz�oto malachitowej laski, kt�r� z trudem mo�na by�o uzna� za regulaminowe wyposa�enie oficer�w SS. - Sier�ancie! My�l�, �e zrobimy wyrywkow� kontrol�. Sier�ant wyda� rozkaz najbli�szej grupie tragarzy, kt�rzy nie bez trudu postawili sw�j ci�ar na pod�odze. Przykl�kn��, odbi� wbite w �elazne okucia szpilki i uni�s� wieko. Skrzypienie starych �elaznych zamk�w by�o najlepszym �wiadectwem tego, �e wiele lat musia�o up�yn�� od czasu, kiedy po raz ostatni dokonywano takiej operacji. Nawet w �wietle migaj�cych i kopc�ccych lamp naftowych zawarto�� skrzyni l�Ni�a, jakby by�a czym� �ywym. Skrzynia zawiera�a tysi�ce z�otych monet, kt�re b�yszcza�y i wygl�da�y tak �wie�o, jakby wybito je w�a�Nie tego dnia. Von Manteuffel w zamy�leniu poruszy� je ko�cem swojej laski z zadowoleniem przyjrza� si� ich po�yskowi i odwr�ci� si� do Spatza. - S�dzisz, Heinrichu, �e s� prawdziwe? - Jestem zaskoczony - odpar� Spatz. NIe wygl�da� jednak na takiego. - A� mi brakuje s��w. Czy�by� s�dzi�, �e pobo�ni ojczulkowie handlowali �Mieciem? - W dzisiejszych czasach nikomu nie mo�na ufa� - von Manteuffel ze smutkiem potrz�sn�� g�ow�. Jeden z mnich�w wykazuj�c wielk� si�� woli, ale i sporo w�o�onego w ten gest wysi�ku, oderwa� wzrok od b�yszcz�cej skrzynki i spojrza� na von Manteuffla. By� to bardzo szczup�y m�czyzna, stary i mocno przygarbiony - musia� mie� bli�ej dziewi��dziesi�tki ni� osiemdziesi�tki. Jego twarz by�a bez wyrazu, ale niewiele m�g� zrobi�, by ukry� "mow�" swoich oczu. - TE skarby nale�� do Boga - odezwa� si�. - I strzegli�my ich przez stulecia. Teraz z�amali�My nasze �luby. - Nie powiniene� przypisywa� sobie ca�ej zas�ugi - odpar� von Manteuffel . - Pomogli�my ci. Ale nie zamartwiaj si�. B�dziemy tego strzec zamiast was. - To prawda - popar� go Spatz. NIe tra� wiary, Ojcze. Z pewno�ci� oka�emy si� warci tego pos�annictwa. Wszyscy dalej stali w milczeniu, a� zabrano ostatni� skrzyni�. Dopiero wtedy von Manteuffel wyci�gn�� r�k� w stron� ci�kich, d�bowych drzwi. - Do��czcie do swoich braci. Jestem pewien, �e wszyscy zostaniecie uwolnieni, kiedy tylko nasze samoloty odlec�. Dwaj starzy ludzie wykonali polecenie. Wyra�Nie byli przybici i za�amani nie tylko na duchu, ale i na ciele. Von Manteuffel zamkn�� za nimi drzwi i zablokowa� je dwoma sztabami. PO chwili weszli �o�nierze, wtaczaj�c pi��dziesi�ciolitrow� beczk� z benzyn�, kt�r� u�o�yli na boku tu� przed drzwiami. By�o jasne, �e wcze�Niej zostali dok�adnie poinstruowani. Jeden z �o�nierzy wybi� szpunt beczki, a drugi wysypywa� prochem �cie�k� a� do drzwi wej�ciowych. Ponad po�owa zawarto�ci beczki wyla�a si� na posadzk�; cz�� przes�czy�a si� nawet pod d�bowe drzwi. �o�nierz wyra�Nie by� zadowolony, �e troch� benzyny zaoszcz�Dzono. Ostatni podeszli do drzwi wyj�ciowych von Manteuffel i Spatz. Von Manteuffel zapali� zapa�k� i rzuci� j� na prochowy lont. Z wyrazu jego twarzy mo�na by�o wnioskowa�, �e siedzi w�a�Nie w ko�Ciele... * * * L�dowisko znajdowa�o si� w odleg�o�ci zaledwie dw�ch minut marszu. Zanim obaj esesmani dotarli tam, �o�nierze sko�czyli ju� �adowa� i umocowywa� skrzynie w dw�ch wielkich junkersach Ju_88 stoj�cych obok siebie na polu startowym, kt�rych silniki pracowa�y na wolnych obrotach. Na rozkaz von Manteuffla �o�nierze pobiegli do stoj�cego dalej samolotu i weszli na jego pok�ad. Obaj oficerowie, chc�c podkre�Li� swoj� wy�szop��, powoli podeszli do drugiej maszyny. Trzy minuty p�Niej oba Ju_88 by�y ju� w powietrzu. W kradzie�y, szabrze i pl�drowaniu krzy�acka sprawno�� nie mia�a sobie r�wnych. W ogonie prowadz�cego samolotu, za rz�dami skrzynek starannie owini�tych przymocowanymi do pod�ogi siatkami, siedzieli von Manteuffel i Spatz ze szklaneczkami w d�oniach. Wygl�dali na spokojnych i beztroskich. Obydwaj mieli miny ludzi zadowolonych z dobrze spe�nionego obowi�zku. Spatz wyjrza� leniwie przez okienko. NIe mia� najmniejszych k�opot�w ze zlokalizowaniem tego, czego szuka�. Trzysta, mo�e pi��set metr�w pod lekko pochylonym skrzyd�em w�ciekle pali� si� wielki budynek o�wietlaj�c ziemi�, wybrze�e i morze na dobry kilometr. Spatz dotkn�� ramienia von Manteuffla, by podziwia� ten widok. Von Manteuffel wyjrza� na moment przez okno i oboj�tnie odwr�ci� si� w drug� stron�. - Wojna jest piek�em - powiedzia� s�cz�c sw�j koniak - oczywi�cie zdobyty we Francji, i najbli�ej stoj�c� skrzynk� stukn�� sw� lask�. - Nasz gruby przyjaciel bierze dla siebie najt�ustsze k�ski. Na ile by� oceni� jego najnowszy nabytek. - NIe jestem fachowcem, Wolfgangu - Spatz zastanowi� si�. - Sto milion�w marek? - Ostro�ny szacunek, drogi Heinrichu. Bardzo ostro�ny. I pomy�le�, �e on za granic� zgromadzi� ju� ponad miliard. - S�ysza�em, �e wi�cej. W ka�dym razie mo�emy powiedzie�, �e marsza�ek polny nie ma apetytu godnego Gargantuy. Wystarczy na niego spojrze�. Czy naprawd� s�dzisz, �e kt�rego� dnia zobaczy to na w�asne oczy? - von Manteuffel u�miechn�� si� i upi� �yk koniaku. - Jak d�ugo, twoim zdaniem, to wszystko jeszcze potrwa? - spyta�. - Jak d�ugo utrzyma si� Trzecia Rzesza?... Tygodnie? - Nawet tego nie, je�eli nasz ukochany f~uhrer pozostanie naczelnym wodzem. - A ja, niestety, mam do niego do��czy� w Berlinie, gdzie pozostan� a� do gorzkiego ko�ca - Spatz wygl�da� na zmartwionego. - Do samego ko�ca, Heinrichu? - G�upie przej�zyczenie - Spatz skrzywi� si� z niesmakiem. - Prawie do gorzkiego ko�ca. - A ja b�d� w Wilhelmshaven. - Naturalnie. Jakie has�o? Von Manteuffel my�la� przez chwil� zanim powiedzia�: - Walczymy a� do �Mierci. Spatz wypi� male�ki �yk koniaku i smutno si� u�miechn��. - Wolfgangu, nigdy nie by�o ci do twarzy z cynizmem. * * * Nawet w najlepszych swoich czasach doki Wilhelmshaven nie stanowi�y dobrego miejsca na wyprawy turystyczne. A zw�aszcza ten dzie� nie sprzyja� turystyce. By�o ciemno, zimno i pada� deszcz. Panuj�ce ciemno�ci by�y jak najbardziej zrozumia�e, poniewa� baza okr�t�w podwodnych na Morzu P�nocnym, a w�a�ciwie to, co z niej zosta�o, przygotowywa�a si� do kolejnego nalotu lancaster�w Raf_u. Tylko jedno miejsce by�o jako tako o�wietlone rozlanym �wiat�em ze s�abych �ar�wek os�oni�tych kapturami. Mimo �e teren ten by� ledwo widoczny, to i tak wyr�nia� si� z otoczenia, �eby - dla lec�cych ju� z pewno�ci� eskadr bombowc�w - stanowi� doskona�y punkt zaczepienia, kt�ry uchwyc� le��cy w dziobach bombardierzy. NIkt w Wilhelmshaven nie czu� si� szczeg�lnie uszcz�liwiony tymi �wiat�ami, ale nikt te� nie pali� si� zbytnio, by zakwestionowa� rozkazy genera�a SS. Zw�aszcza, �e ten genera� posiada� pe�nomocnictwa marsza�ka polnego Rzeszy, Goeringa. Genera� von Manteuffel tkwi� na mostku jednego z ostatnich hitlerowskich u_boot�w dalekiego zasi�gu. Za nim sta� kapitan u_boota, kt�ry najwyra�Niej nie by� zachwycony perspektyw� przy�apania przez Raf z cumami na nabrze�u. A kapitan mia� pewno��, �e samoloty Raf_u wkr�tce si� pojawi�. Mia� min� cz�owieka, kt�rego a� �wierzbi, �eby dla uspokojenia nerw�w pochodzi� sobie tam i z powrotem. Tyle tylko, �e na wysokim mostku �odzi podwodnej nie by�o na to miejsca. Chrz�kn��, oznajmiaj�c w ten charakterystyczny spos�b, �e zamierza powiedzie� co� szalenie wa�nego. - Generale von Manteuffel. Nalegam, by natychmiast odbi� od brzegu. Znajdujemy si� w �Miertelnym niebezpiecze�stwie. - M�j drogi kapitanie Reinchard. POdobnie jak pan, nie jestem fanatykiem �Miertelnych niebezpiecze�stw - von Manteuffel nie sprawia� jednak wra�enia cz�owieka przejmuj�cego si� niebezpiecze�stwami. �miertelnymi lub nie. - Tylko, �e marsza�ek ma zwyczaj szybkiego za�atwiania si� z podw�adnymi nie wykonuj�cymi jego rozkaz�w. - Wezm� to ryzyko na siebie - nie tylko w g�osie kapitana REincharda wyczuwa�o si� przera�enie. On by� ca�y przera�ony. - Jestem pewien, �e admira� Doenitz... - Nie mia�em na my�Li pana i admira�a Doenitza. My�la�em o sobie i o marsza�ku Rzeszy. - Te lancastery maj� na pok�adzie dziesi�Ciotonowe bomby - zaznaczy� Reinchard ponuro. - Dziesi�ciotonowe! Dwie takie bomby wystarczy�y, �eby wyko�czy� "Tirpitza", ...
pokuj106