KORNEL MAKUSZY�SKI BEZGRZESZNE LATA ROZMOWA Z ZEGAREM O BEZGRZESZNYCH LATACH Czy te� pami�tasz, stary m�j zegarze, Jak w s�o�ce twojej tarczy patrzy� �ak I marzy� o tym, o czym ja dzi� marz�? Pami�tasz jeszcze? O, tak, o tak, o tak! Ode dnia do dnia, od chwili do chwili �yli�my �yciu m�dremu na wspak, Godziny mar�y, a my�my liczyli Szcz�cia na wieczno��... O, tak, o tak, o tak! A czy pami�tasz, filozofie stary, Jake� fa�szywy mi wybija� znak I wszystkie wok� budzi�e� zegara Gdym pisa� wiersze? O, tak, o tak, o tak! A czy pami�tasz, jak mnie rozpacz dzika Zdj�a, gdy stary wzi�� ci� Izaak, Gdy� hebrajskiego uczy� si� j�zyka. By mnie nakarmi�? O, tak, o tak, o tak! Lub ow� chwil� gdzie� na czwartym pi�trze, Gdym gorej�cy, jak ognisty krzak, Przysi�ga� z moc� uczucia naj�wi�tsze, Kln�c si� na ksi�yc? O, tak, o tak, o tak! Lub t�, gdy� starym swym zgrzytn�� �elazem, S�usznego swego gniewu daj�c znak? O, jak�e smutno p�akali�my razem, Gdy nas zdradzi�a!... O, tak, o tak, o tak! O, jak to dawno, Sokratesie stary! Z�amanym skrzyd�em t�ucze �lepy ptak... Serca si� psuj�, psuj� si� zegary, Wszystko umiera.!... O, tak, o tak, o tak! Ale raz jeszcze przypomnijmy wzloty, Wracajmy my�l� na gwia�dzisty szlak! Cofnij wskaz�wki i le�my w wiek z�oty. Niech �yje m�odo��! O, tak, o tak, o tak! Rozdzia� pierwszy DZIECINNE ARGUMENTY S�ONECZNEGO PROMIENIA. W chwili kiedy si� pochyli�em nad bia�a kart� papieru i zanim jej dotkn��em pi�rem, pad�a na ni� smuga s�o�ca. Jak rozigrane z�ote dziecko, co ma roze�miane oczy, przeszkadza cz�owiekowi zaj�temu prac�, tak oto ten s�oneczny b�ysk, co si� oderwa� od nieba, igra po moim papierze, po powa�nej, sztywnej, pysznej ze swej bia�o�ci karcie, w�azi pod ostre, zirytowane, czerni� atramentu p�acz�ce pi�ro i w wielkiej ciszy mego pokoju - �mieje si�, �mieje, �mieje... Nakrywam t� z�ot� plam� d�oni� - ach! - przeciek�a mi przez palce i ju� jest na grzbiecie r�ki; z�ym wzrokiem i z�ym westchnieniem odp�dzam tego s�onecznego motyla, lecz on wci�� powraca, przebiwszy w s�onecznym locie zimno szyby okiennej. O, jaka to pusta zabawa! Nie mam czasu na igraszki ze s�onecznym promieniem, zab��kanym ze �wiata. Jestem pe�en �al�w i pe�en goryczy. Oto dr�y pi�ro moje, jak ��d�o podnieconej czym� osy, i mimo stu s�onecznych promieni, cho�by mi s�o�ce ka�da chcia�o wyz�oci� kart�, cho�by si� dzie� s�oneczny po�o�y� na moich papierzyskach i gra�, i dzwoni� z�otem swoich promieni - pi�ro moje wbije si� jak szpon w biel papieru i papier j�knie. Potem czarna, atramentowa krew d�ugimi sznureczkami liter pop�ynie z zapiek�ej rany. Tak jest! tak b�dzie! Czeg� tedy chcesz, utrapiony promyku s�o�ca? Uderzy�em pi�ci� w kart� papieru. Zadr�a� z�oty blask i - l�ni si�. Nie uciek�, przera�ony, lecz jak z�oty ptak zatrzepota� si� razem z kart� i po chwili - beztroski, znowu �mia� si� zaczyna i po papierze kr��y, i �mieje si�, �mieje, �mieje. Daremna jest walka z pustot�. Jestem jednak cz�owiekiem �agodnym, nie b�d� wi�d� walki - z czym? z kim? - i mizernym promykiem! Czy uderzy�em kiedy roze�miane dziecko? Nie. Uczyni� wi�c ust�pstwo, niegodne dojrza�ego serca i b�d� si� stara� wyt�umaczy� z�otej swawoli, �e jest niedowarzona, dokuczliwa i natr�tna jak mucha. Pochylam wi�c twarz nad niecierpliw� i ju� blad� z pasji kart� i zbli�ywszy usta do z�otego blasku, co �ywy i niespokojny wa��sa si� po niej, m�wi� szeptem: - Mi�y promyku! M�g�bym ci� zamordowa� jednym ruchem, potrzebnym na zas�oni�cie okna, jednak tego nie uczyni� bo mi ci�; �al, jeste� bowiem dzieciak i �ak, �obuz utrapiony, co na m�j wiek nie zwa�aj�c, wpada przez okno, jak szalony, buszuje po moim stole i plami z�otem moje kartki papieru. Ale widzisz, dziecko s�oneczne, �e� nie w por� tu przysz�o. Przeszkadzasz mi i jeste� natr�tne. Czo�o moje jest zmarszczone i zmarszczone jest moje serce. Widzia�e� pewnie, �e na drzewie wi�dn�cym kora si� marszczy i bole�nie p�ka? Oto sp�jrz, a je�li to poj�� potrafisz, zrozumiesz, �e tak wi�dnie we mnie serce. Oznacza to, �e jest ono chore, bo je zgryz� czerw, z�y i z�o�liwy robak smutku. Bo i jak�e� ma ono kwitn�� i szumie� rado�nie weselem krwi, kiedy doko�a jest ponuro i smutnie? Kiedy wszystko doko�a nape�nione jest trosk� i zgryzot�, a rozpacz siedzi opodal na ga��zi, jak sowa, co wr�y �mier�? Przeto w tej chwili, kiedy tak nieopatrznie przyszed�e�, chcia�em si� w�a�nie u�ali� nad sob� i pisa� tak, aby ka�da literka moja mia�a okr�g�y kszta�t �zy. O, promieniu! Urodzony ze szcz�cia, wi�c szcz�liwy! Nie wiesz, co to jest gorycz i �al, i utrapienie. Nie wchod� wi�c do umar�ego ogrodu, w kt�rym kwiaty powi�d�y i w kt�rym �cie�yny zaros�e s� zielskiem z�ym i jadowitym. Tylko my, ludzie, kt�rzy umieramy, znamy dobre drogi na cmentarzach i przechadzki w�r�d grob�w. Sprawia nam to dziwn�, niepoj�t� dla ciebie przyjemno��, bo ty podobno nigdy nie umierasz. Odejd� wi�c, stworzenie z�ociste, bo nic tu po tobie. Pozw�l mi p�aka� i nie przeszkadzaj, bo chc�, aby moje umartwienie by�o pi�kne, nadobne i uwodz�ce. Poniewa� ja p�acz�; wi�c chc�, aby razem ze mn� p�akali inni, gestem bowiem cz�owiekiem, a cz�owiek rad z bli�nim swoim podzieli si� gorycz� i �zami. Odejd� wi�c! B�agam ci�, odejd�, bo ci� zabij� jak bezbronnego ptaka. Policzony jest m�j czas i zegar m�j jest nieum�czony, idzie, idzie wci�� uparty jak nieszcz�cie. Zbli�a si� noc, mi�a pora ludzi smutnych i bolej�cych. Odejd�, zniknij, bo si� wyczerpie moja dobro� �agodna i nie b�d� m�g� pohamowa� niecierpliwo�ci. Wtedy, pi�ro chwyciwszy, przebij� ci� na wylot i zginiesz z�ot� �mierci�, niem�dry okruchu s�o�ca, pusty roztrzepa�cze, u�miechu nieba... - Nie uczynisz mi nic z�ego! - zaszele�ci� weso�o promie�.. - Na wszystkie ciemne pot�gi! - zawo�a�em bez g�osu - oto zap�ata za moj� dobro�. Ten �ak s�oneczny wa�y si� na rozmow� ze mn�! A sk�d�e taki jeste� tego pewny, �e ci nic z�ego nie uczyni�? - Znam ci�! - odrzek�a z�ota okruszyna. - Ty jeste� tym, kt�ry mnie kocha. - Nie kocham ci� i nie chc� ci� widzie�. Jestem przera�liwie sm�tny! Z�ota ja�� zatrzepota�a si� jak motyl. Z�oty u�miech zamigota� na bia�ej karcie. - Tw�j sm�tek jest wart �miechu! - M�j smutek jest tragiczny... - Smutek jest jak czarny cie�, kt�ry ro�nie i wyd�u�a si�, i pusty jest jak cie�. Nic �atwiejszego, jak odp�dzi� czarn� zmor� cienia. Ale ludzie bawi� si� sm�tnym swoim cieniem, bo im si� zdaje, �e to ponura ich dusza wype�z�a z nich i le�y rozpostarta krzy�em na prochu ziemi. A ten smutny cie� to jest pajac, co jak ma�pa na�laduje cz�owieka. Cie� oszukuje cz�owieka, swojego pana. Cz�owiek �atwo da si� oszuka� i smutek czyni z nim, co zechce. - Ach, co za m�dro��! ach, jakie g��boko�ci! - Jestem m�dry m�dro�ci� dziecka... Jestem m�dro�ci� rado�ci. Rado�� wielkim jest m�drcom, bo rado�� stworzy�a s�o�ce i �wiat. Tw�j smutek niczego nie urodzi. - M�j smutek jest pi�kny. - Na �wiecie wszystko jest pi�kne, nie ma na nim nic brzydkiego, lecz najpi�kniejsza jest rado��. - Promieniu, m�wisz rzeczy banalne. - By� mo�e, bo m�wi� to od pocz�tku �wiata. Jeszcze �wiata nie by�o, a ja ju� �piewa�em o tym jak ptak. - Jest to filozofia dla dzieci... - Wi�c najwy�sza i najczystsza. Je�liby� umia� pisa� tak, aby ci� ka�de dziecko poj�o, by�by� wielki. Ale tego �aden cz�owiek jeszcze uczyni� nie zdo�a, wi�c si� nie martw. Dopiero za siedem tysi�cy lat b�d� ludzie do siebie przemawiali tak cudownie. - Ach, jakimi� to s�owami b�dzie �piewa�a ta cudowna mowa? - To nie b�d� s�owa, to b�d� blaski. Ja b�d� w ka�dym takim d�wi�ku. Ka�dy d�wi�k b�dzie z�oty, ciep�y i skrzydlaty. Taki jak ja. Za siedem tysi�cy lat... - Czemu� tak p�no? - Bo jeszcze dooko�a ludzkiego serca jest gruba, twarda skorupa, my�l ludzka jest jeszcze oci�a�a i nie ma skrzyde�, jak poczwarka. Cz�owiek jest jeszcze �lepy i nie widzi z�otego py�u w powietrzu i jest jeszcze g�uchy - nie s�yszy, jak �piewa i gra ka�dy atom, ka�de l�nienie i ka�dy py�ek. - A ty to s�yszysz? - Ja sam d�wi�cz�. Wyt� s�uch! Oto d�wi�cz�!... S�yszysz?... - Nie s�ysz�, zwodzisz mnie! - Nie zwodz�. Ja nie mog� k�ama�, tylko ty jeste� biedny i nieszcz�liwy. Ju� mnie widzisz, ale nigdy nie us�yszysz. S� jednak tacy, co mnie czuj�, nie widz�c nawet. Ci s� lepsi od ciebie. - Kt� to taki? - Raz siedzia�a pod murem zzi�bni�ta, �lepa, biedna dziewczynka. Przebiega�em w�a�nie ulic�, wi�c zatrzyma�em si� i po�o�y�em si� na jej �lepych oczach. Wtedy dziewczynka... - C� ta dziewczynka? - Podnios�a r�cz�ta do oczu, jakby mnie chcia�a schwyta�. Poczu�a mnie, nie widz�c... I sta�o si� co� cudownego: to biedactwo si� u�miechn�o, a ja by�em szcz�liwy. - Przeceniasz si�, z�ota okruszyno... - Nie! Jestem pokorny promie� s�o�ca. Czasem nie waham si� i padam na brzydk� ka�u��, kt�ra si� wtedy staje �liczna. - Po c� takie po�wi�cenie? - Po to, aby by�o pi�knie na �wiecie. Umiem jednak czyni� rzeczy bardzo trudne i czarodziejskie. Chcesz mnie s�ucha�? - M�w zreszt�, bawisz mnie... - Dobrze! Raz upad�em na serce straszliwego cz�owieka, kt�ry by� z�y, sk�py i okrutny. Ten cz�owiek u�miechn�� si� po raz pierwszy w �yciu i zacz�� czyni� dobrze. - Mo�liwe! - Ale to nic, to drobiazg. Wiesz, jaki nar�d na �wiecie jest najbardziej twardy i kt�ry ma dusz� wyzi�b�� i nieu�yt�? - Wiem, Anglicy. - Tak, oni. Ot� raz, kiedy wielka mg�a opad�a, znalaz�em si� w Anglii, weso�y, w�drowny promyk. Tam spotka�em Anglika, kt�ry mia� dobr� twarz i weso�� brod�. Podoba� mi si�, wi�c przez jego oczy wszed�em w jego dusz�. Sta�o si� co� nies�ychanego. Ten cz�owiek sta� si� tak dobry, tak cudownie dobry, jak gdyby nigdy nie by� Anglikiem. M�wi� tak s�odko, �e ludzie, �e nawet Anglicy mieli �zy w oczach. Ja to sprawi�em! - Kt� to by� taki? - Ju� umar�! Nazywa� si� Karol Dickens. Umia� rozmawia� nawet ze �wierszczem, nawet z imbrykiem pe�nym wod...
pokuj106