Helena Mniszek Tr�dowata Cz�� Pierwsza I Dnia�o. Wstawa� �wit. Jasna smuga na wschodzie rozszerza�a si� dalej i dalej. Z r�owej wpada�a w tony blade, coraz �wietlistsze, prawie przejrzyste, haftowane na tle z�otog�owic. Powietrze, pe�ne surowych powiew�w nocnych, wch�ania�o s�oneczne smugi, wilgoci� mg�y opadaj�c na d�, z ka�d� chwil� by�o rze�wiejsze, jak brylantowe. Zbudzone ptaki dzwoni�y niezliczon� ilo�ci� �wiergot�w. Drzewa, otulone puchami zieleni majowej, szemra�y na powitanie jutrzenki - przedniej stra�y s�o�ca. Pa�ac w S�odkowcach sta� cichy, b�yszcz�c w r�owych topielach wschodu bia�ymi murami �cian i jaskraw� zielono�ci� strzy�onych lip, kt�re wie�cem stroi�y fasad�. Za ogrodem i parkiem przed�wi�cza� ju� dzwonek gospodarski. W ciszy poranku brzmia� dono�nie, ko�ata�, roznosz�c echo po izbach mieszka� folwarcznych. Ostrym g�osem zrywa� czelad� z po�cieli do roboty. Mieszka�c�w pa�acu d�wi�k ten nie obudzi�. Po chwili jednak na lewym skrzydle parterowym otworzono weneckie okno. �wie�y oddech wiosny dmuchn�� na delikatne zas�ony szyb, muskaj�c puszyste sobolowo z�ote w�osy Stefci Rudeckiej, ciekawie wychylonej na �wiat. By�a w bieli�nie, z warkoczem troch� roztarganym. Obudzi� j� odg�os dzwonka i kuku�ki wo�aj�cej w parku. Dziewczyna podskoczy�a do okna. Ranek zachwyci� j�, powietrze orze�wi�o, wci�ga�a je w piersi z lubo�ci�. Widok kwiat�w, pokrytych blaskiem rosy, �wiergot ptak�w oczarowa� j�, rozmarzy� troch�. P�sowe usta u�miecha�y si� majowo jak poranek, ale w du�ych fio�kowych oczach pozosta� smutek, niezgodny z m�odzie�cz� postaci� i weso�ym g�osem, jakim zawo�a�a: - Cudny �wiat! Ju� nie zasn�, p�jd� do lasu! Odbieg�a od okna i zacz�a si� ubiera�. W�osy splot�a w warkocz i zwin�a w ci�ki w�ze� z ty�u g�owy; z natury falowa�y puszysto, os�aniaj�c mi�kkimi zwojami drobne uszy i k�ty �adnie zarysowanego czo�a. Narzuci�a na siebie skromn� sukni� z szarego batystu, ozdabiaj�c j� sznurem r�owych korali, b�yszcz�cych jak du�e czere�nie. Ubrana, zajrza�a do s�siedniego pokoju. Ciemny od zapuszczonych firanek, wygl�da�, jakby sam spa�. Stefcia szepn�a: - Lucia �pi smacznie. Sama p�jd�. Na palcach przesz�a par� pokoi bogato i gustownie urz�dzonych. W ogromnej sieni pa�acowej zatrzyma�a si� bezradnie, ujrzawszy ci�kie oszklone drzwi zamkni�te na klucz. Pom�g� jej s�u��cy, kt�ry w�a�nie szed� po schodach ze szczotkami w r�ku. Szeroko otworzy� zaspane oczy na jej widok, ale uprzejmie pospieszy� odkr�ci� zamek. Po chwili wbieg�a do parku. Chodz�c po �wirowanych uliczkach, zrywa�a bia�e smuk�e narcyzy. Liliowy bez w bujnych ki�ciach opada� z krzak�w, rozko�ysany, pachn�cy. Kielichy narcyz�w, przeczysto bia�e, wonne, pe�ne by�y ch�odnej rosy; ��te oczy kwiat�w w czerwonej rz�sie wygl�da�y jak za�zawione. Dzewczyna przychyla�a do ust bia�e czarki i pi�a te �zy ze swawolnym u�miechem. Pierwsza m�odo�� jej �ycia i pierwsze poranne blaski s�o�ca z�o�y�y si� w pot�ny hejna� szcz�cia, sp�yn�y do duszy stubarwn� t�cz�. Podskakiwa�a do wi�kszych bukiet�w bzu, strz�saj�c z pachn�cych pi�ropusz�w kroplisty deszcz na swe l�ni�ce w�osy. W �wietle s�onecznych ja�ni g�owa jej migota�a niby w srebrzystej rosie. Z wi�zi� kwiat�w wysz�a z parku do ogrodu owocowego i tu krzykn�a z zachwytem. Wspaniale przystrojone kwieciem drzewa sta�y uroczyste. Jab�onie, w r�owych p�kach, mia�y wygl�d m�ody, pieszcz�cy wzrok. Wi�nie sta�y osypane biel� kwiat�w, niby szeregi dziewcz�t id�cych do �lubu w bia�ych welonach. Zapach p�yn�� dusz�cy, ga��zie sypa�y potoki woni. S�o�ce malowa�o z�otem kwiaty, wiatr ni�s� szumy, brz�cza�y pszczo�y. Czasem, oderwany z drzewa, bia�y motyl unosi� si� w g�r� jak strz��ni�ty kwiat. Stefcia, upojona zapachem, od�ama�a par� ga��zek wi�niowych, przypinaj�c je do w�os�w, do paska, i tak ukwiecona, sz�a w�sk� uliczk�, wysadzon� krzewami porzeczek. Uliczka wiod�a do lasu za ogrodem, zwanego borkiem. Stefcia odchyla�a zroszone ga��zie, okryte nik�ym, jakby sp�owia�ym kwiatem; mn�stwo tych seledynowych liszek zwisa�o na ciemniejsze li�cie, tworz�c malownicz� gr� kolor�w. Szary batyst pokrywa�a b�yszcz�ca mgie�ka rosy, pryska�a na twarz i r�ce dziewczyny, lecz j� to bawi�o. Bieg�a do ma�ej bramki w sztachetach, otworzy�a j� i brodz�c w mokrej obfitej trawie, przesz�a skrawek ��ki, przedzielaj�cej ogr�d owocowy od lasu. W�r�d wysokich sosen i roz�o�ystych drzew li�ciastych zacz�a �piewa�. Ko�o n�g jej �mign�a wiewi�rka i pr�dko wskoczy�a na drzewo. �wierka�y wr�ble, monotonnie stuka� dzi�cio�. W pobliskiej olszynce �licznym sopranem wy�piewywa� s�owik, z g��bi lasu wo�a�a tenorem kuku�ka, najwi�ksza pr�niaczka mi�dzy ptakami. �wiat le�ny wrza� �yciem, pe�en szczebiot�w, nawo�ywa�, fruwa�, pe�en chrz�stu igie� sosnowych, szumu leszczyny, d�wi�cza�, hucza�, brzmia�. Zbudzone echa sz�y daleko, rozgwarzone, weso�e. U�miechni�ta dziewczyna p�awi�a si� w s�o�cu, nurzaj�c w kwiatach i zieleni. Ale wkr�tce jej promienisto�� znik�a. Jaka� chmura za�mi�a m�od� jej twarz, matuj�c blask oczu w oprawie bujnych, ciemnych rz�s. �adne g�ste brwi zsun�a na czole i opuszczaj�c na mokry mech sukni�, rzek�a z niech�ci�: - Mam si� te� czego cieszy�! Przypomnia�a sobie, �e min�� miesi�c, jak jest nauczycielk� w S�odkowcach. Jak tan czas d�ugo p�ynie! Nigdy nie my�la�a o zajmowaniu posady, nie potrzebuj�c pracowa� na siebie. Ale sta�o si� inaczej. Materialnie nic jej do nauczycielstwa nie zmusza�o. By�a c�rk� zamo�nych obywateli z Kr�lestwa, kt�rzy opr�cz niej mieli jeszcze dwoje m�odszych dzieci. Ona ko�czy�a dziewi�tna�cie lat. Chodz�c po lesie Stefcia wspomina�a okoliczno�ci, jakie j� wygna�y z domu. Pi�kna posta� Emunda Pr�tnickiego uwypukla�a si� g��wnie i jej dziecinne uczucia dla tego cz�owieka. Kiedy powr�ci� ze szko�y dubla�skiej, porwa� Stefci� si�� urody. Nie badaj�c tre�ci zakocha�a si� pierwszy raz w �yciu, gwa�townie, na �lepo, bez odrobiny prawdziwej mi�o�ci. Pr�tnicki odurzy� jej g�ow� nieco romantyczn� i egzaltowan�. Stefcia, sko�czywszy pensj� w Warszawie, ucz�szcza�a na kursa zbiorowe. W�wczas mia�a sposobno�� pozna� troch� m�odzie�y ze sfer ucz�cych si�. Przewa�nie byli to ch�opcy szlachetni, o idealnych porywach. Stefcia nie wyobra�a�a sobie innych. Pr�tnicki wyzyska� jej �atwowierno��, a podniecony urod� dziewczyny, chcia� j� zdoby� i maskowa� si� zr�cznie. Potrafi� nawet zjednywa� sobie pa�stwa Rudeckich. I trwa�a sielanka. Ale ojciec Stefci, jakkolwiek wiedzia�, �e m�odzi wyznali sobie wzajemnie uczucia, jednak�e na urz�dowe o�wiadczyny nie pozwala�. Przeczuwa�, �e si� tu spotka�y dwie natury ca�kiem odmienne... W pi�kne barwy Edmunda stary obywatel nie wierzy�. Zna� "pap� Pr�tnickiego", a ten w m�tach spo�ecznych mia� pewne zastosowanie. W swej c�rce Rudecki widzia� tyle idealnego zapa�u, takie bogactwo uczu�, �e z obaw� wyczekiwa� zako�czenia tej sielanki. Nie w�tpi�, �e to nast�pi, i ba� si� o Stefci�... Przeczucia go nie zawiod�y. "Papa Pr�tnicki", sprzyjaj�c zamiarowi syna, zacz�� jednak z umiej�tno�ci� s�dziego �ledczego wywiadywa� si� o posag Stefci. Suma kilkinastu tysi�cy oburza�a go. Synowi wyt�umaczy� bezzasadno�� takiego zwi�zku i namawia� do zerwania. Dowodzi� mu, �e ze sw� urod� i nazwiskiem powinien o�eni� si� z cyfr� stutysi�czn�. Stefcia w owym czasie zaczyna�a ju� w�tpi� w o�lepiaj�cy blask swego idea�u. Robi�a pr�by, szukaj�c na nim plam. Jej inteligencja i wra�liwo�� popycha�y j� do tego. I nast�pi� przewr�t. Okopcone szk�o da� jej w r�k� sam "papa Pr�tnicki", rozpocz�� bowiem o�wiadczyny jej ojcu od pytania, ile c�rka dostanie posagu. S�owa te zniweczy�y wszystko. Pan Rudecki odm�wi� stanowczo, zadowolony, �e do�� wcze�nie odkry� istotne zamiary Pr�tnickich. Ale Stefcia, pragn�c upewni� si� w szlachetno�ci Edmunda, spojrza�a �mia�o w jego blask duchowy, czaruj�cy j� pe�ni� uroku. I ujrza�a za�mienie na �wietlnej tarczy swych marze�. Ujrza�a wielkie pi�tna egoizmu i pr�no�ci, a zamiast wznios�ych uczu� spostrzeg�a brutaln� natur�, d���c� jedynie do w�asnego u�ycia. Edmund przedstawi� si� jak �w kwiat krwio�erczy, kt�ry urod� i silnym zapachem zwabia ku sobie �atwowierne owady, a gdy z�udzone poddadz� si� magnetycznej sile, w�wczas zamyka nad nimi kielich i bezwstydnie odkrywa prawdziw� warto�� wewn�trzn�. Zabija owady trucizn� swych nami�tno�ci, wch�ania je, by �ywi� si� ich kosztem. Ona by�a zaledwo na brzegu zdradnego kielicha. Uratowano j� wcze�nie od zguby. Stefcia, my�l�c o tym, usiad�a na pniu i obj�wszy kolana, zwiesi�a smutnie g�ow�. Pierwszy zaw�d �ycia pozostawi� w jej duszy wiele goryczy! Dawna, bezgraniczna wiara w ludzi os�ab�a, znik� zapa� do g��bokich poryw�w. We w�asnym poj�ciu dziewczyna nie czu�a si� ju� zdoln� do uczu� gor�tszych, zapominaj�c, �e ma lat dziewi�tna�cie i bujny temerament. Delikatny szron pesymizmu osiad� nik�� warstw� na jej idealnych marzeniach, ale zwi�ksza� si�, nawet ju� w S�odkowcach. Po zerwaniu z Edmundem Stefcia postanowi�a wyjecha� z domu. Pali� j� wstyd i �al, chcia�a uciec jak najdalej. �ni�a o szerokich �wiatach, dalekich przestrzeniach, rwa�o j� naprz�d!... Powodowana �yw� natur�, tworzy�a w my�lach barwne obrazy, pelne fantazji. Buja�a w l�ni�cych wizjach, czuj�c pewn� ciasnot� w dotychczasowych warunkach. Po kr�tkiej walce wyjecha�a z ojcem poszuka� posady nauczycielki. Wszelkie t�umaczenia rodzic�w nie odnios�y skutk�w. W ko�cu ulegli s�dz�c, �e to kr�tkotrwa�y kaprys, spowodowany pierwszym zawodem �yciowym, ale obawiali si� o wyb�r odpowiedniego miejsca. Sz�o dosy� trudno. Grymasi�a Stefcia i pan Rudecki. Stefcia wydawa�a si� niekt�rym paniom za �adn�, szczeg�lnie gdy same by�y pe�ne pretensji lub mia�y brzydsze c�rki. Po wielu niepowodzeniach posad� znaleziono. Baronow� Elzonowsk� uroda Stefci nie razi�a, przeciwnie - uj�a j�. Jednak�e baronowa spyta�a dziewczyny, czy nie b�dz...
pokuj106