Rodziewiczówna Klejnot.txt

(530 KB) Pobierz
Maria Rodziewicz�wna 

Klejnot 

I Szymon �ab�dzki p�yn�� ju� godzin�, nikogo nie napotkawszy na wodnym szlaku. 
Czas i pora nie by�y zach�caj�ce do wycieczki: p�na jesie� i p�ny zmierzch, 
ch��d i ciemno׏. Pami�ci� i nawyknieniem mo�na si� by�o tylko kierowa�, bo 
woda, niebo, ziemia by�y jedn� p�acht� siw�, tak je mg�y zasnu�y i spoi�y. 
Wilgo� przejmowa�a do ko�ci, a czasem, gdy s�aby powiew poruszy� opary, 
przewala�y si� leniwie, przybieraj�c postacie fantastyczne wied�m, choroby i 
�mierci. Na wydr��onym pniu stoj�c i wios�uj�c, Szymon �ab�dzki tak�e do widma 
by� podobny, tak miarowo i bez szelestu i powoli popycha� swe pierwotne 
cz�enko, tak milcza� i porusza� si� naprz�d, jakby w mgle czy chmurach p�yn��. 
Wko�o panowa�a tak zupe�na cisza, jak� tylko na tej wodnej pustyni przynosi 
jesie� zbieraj�c ptactwo, sp�dzaj�c ryby na g��bie, a my�liwych i rybak�w do 
zagr�d i ognisk domowych. Szymon, kt�ry rybakiem i my�liwym by� z tradycji 
rodowej i osobistego powo�ania, s�uch wyt�a�, oczami szpera� woko�o i nic nie 
znajdowa�, co by rozerwa�o monotoni� podr�y. Niekiedy tylko "p�awica" jego 
otar�a si� o �oz� nadbrze�n� lub z wios�a plusn�� w wod� szmat zagarni�tych 
mimochodem porost�w. Pomimo nawyknienia, zahartowania i znajomo�ci takich dr�g 
Szymona powoli ogarnia� smutek i przymus. Nie l�ka� si�, ale by�o mu nieswojo. 
Chcia� dla otuchy za�piewa�, zagwizda�, a milcza� przyt�oczony groz� i 
ponuro�ci� tego bezludzia. Ch�op w takich razach jest niefrasobliwy i oboj�tny, 
bo nie my�li du�o. Szymon by� nieustraszony, a dr�czy�o go, bo rozmy�la�. 
Rozmy�la� zrazu o niebezpiecze�stwie zatoni�cia, walki z fal� w nie�wiadomo�ci 
brzegu i miejsca, rozmy�la� potem o febrze i o gor�czkach, kt�re w tych mg�ach 
si� l�gn�; a wreszcie, rozdra�niony, wpad� w fantazj� i wszystkie ba�nie, 
s�yszane u komina w chatach, przysz�y mu na pami�: i widzia� w�r�d opar�w 
topielice i zwodne dziewki, co wiod� na manowce i trz�sawiska, wodz� po 
wertepach do rana. Zda�o mu si�, �e p�ynie bez ko�ca, noc ca��, �e zb��dzi�. 
A�eby si� uwolni� od nadchodz�cej trwogi, si�gn�� w zanadrze swej siwej kurty i 
wydoby� zegarek. Ale nic dostrzec na nim nie m�g�; wi�c, znowu zachowuj�c tysi�c 
ostro�no�ci, by nie straci� r�wnowagi, zapali� papierosa. Przy tej iskierce 
�wiat�a zobaczy� godzin�, uspokoi� si�: nie straci� czasu. W tej chwili gdzie� z 
boku, we mgle, rozleg� si� g�os kobiecy: - Ho, ho! Ostro�nie tam! - Ho, ho! - 
odkrzykn�� z otuch�, rze�wiej�c na d�wi�k ludzkiej mowy. Drugie cz�no zbli�a�o 
si�, ale go wida� nie by�o, tylko ten sam kobiecy g�os ozwa� si� wyra�niej: - 
Kto tam? - Szymon Hreczany! - odpar�. - A wy kto? - Dobry wiecz�r! Ja z Dubinek, 
Antolka Adamowa. - Dobry wiecz�r. A was co wygna�o z domu w tak� por�? - 
Szuka�am g�si. My�la�am, �e na Po�oni znajd�, a te szelmy zaw�drowa�y na Wir i 
tak mi czas zszed�. Dziadu� pewnie w strachu. - I nie dziw. �miertelna dzi� 
pora. - I was nie ochota te� wygna�a - zagadn�a po chwili, a by�a tak blisko, 
�e ju� sylwetk� jej ciemn� rozpozna� m�g� obok swej siwej p�awicy. - S�u�ba! - 
odpar� lakonicznie. - Do Dubinek wam? - Tak. My�la�em, �em zb��dzi� w tumanie. - 
Ej, nie! �eby�cie i nie chcieli, to was woda sama zaniesie. Z pr�dem droga. Czy 
to na zar�czyny �pieszycie? - Na zar�czyny? Czyje? - A to� wasz� Weronk� za 
Makarewicza wydaj�. - Pierwszy raz s�ysz�. Za tego koniokrada, opoja. - A c�? - 
za�mia�a si� szyderczo i urwa�a. I on milcza�, nierad z siebie, �e mu si� ten 
okrzyk wyrwa� o sprawach rodzinnych wobec ledwie znanej dziewczyny z za�cianka. 
Ona, prosta i prawdom�wna jak pierwotna natura, ci�gn�a po chwili dalej przykre 
nowiny: - Makarewicz bogaty, a proces kosztuje. Weronka te� nie od tego; wi�c, 
jak to m�wi�, sw�j swego pozna� i na piwo pozwa�! Dzi� mia�y by� zr�kowiny u 
waszych tatk�w. �achn�� si� i porywczo odpar�: - Nie mam niejakich tam tatk�w 
ani to moja familia! - Ach, prawda, wy�cie si� swoich wyparli! Cuchnie wam 
za�cianek po malowanych stancjach dworskich - roze�mia�a si� szyderczo. - A 
cuchnie! - potwierdzi� hardo, nie wdaj�c si� w dalszy sp�r. Dziewczyna 
niezra�ona, owszem jakby podniecona jego niech�ci�, m�wi�a znowu: - Jednak�e 
zbytnio sobie nie ufajcie. Gromada wielki cz�owiek... - Ja te� nikogo nie 
depcz�, kto mi w drog� nie wchodzi; pilnuj� swego i tyle! - Mnie to jednako, co 
z wami b�dzie. Ni brat, ni swat, ale jeszcze z waszej racji krew pop�ynie, to 
niezawodne, i dziadu� mo�e by� zamieszany do �ledztwa. - B�dzie s�usznie, bo 
gdzie m�odzi szalej� i pope�niaj� bezprawia i gwa�ty, starzy s� winni i 
odpowiedzialni. Teraz kolej oburzenia przysz�a na dziewczyn�. Podniesionym 
g�osem, w kt�rym s�ycha� by�o co� na kszta�t szcz�ku wilka, zawo�a�a: - 
B�dziecie mo�e mego dziadka uczy�... wy, dworski zaprzeda�cze, zdrajco swojej 
krwi! Dziadu� by wam m�g� powiedzie�, co znaczy szlachecki klejnot i hambicja, 
przez siedemdziesi�t lat cze׏ swoj� i honor zachowuj�c, nie tak jak wy, co w 
obro�y dworskiej chodzicie od dziecka! Co wy? Ogar pa�ski! Szymon s�ucha� 
cierpliwie i nic nie odrzek�. To milczenie, pogardliwe czy lekcewa��ce, oburzy�o 
dziewczyn�. - Nie raczycie odpowiedzie�! Ja wiem! My dla was za g�upi, za 
pro�ci! Z paniczem tylko umiecie rozprawia�, liza� mu buty! Poczekacie na 
zap�at� pa�sk�! Po chwili milczenia Szymon troch� drwi�co spyta�: - A czy du�o 
wym�dli�a w tym roku panna Antolka? A kapusta obrodzi�a? Dziewczyna chwil� 
zamilk�a, zdziwiona nag�ym zwrotem rozmowy, potem si� opami�ta�a, �e to 
szyderstwo by�o i lekcewa�enie, i dr��cym g�osem od z�o�ci odpar�a: - Lnu mi 
starczy na moje potrzeby, a kapusty zb�dzie nawet dla �ebrak�w, kt�rym zabraknie 
cudzych ko�ci do ogryzienia. - Dzi�kuj� pannie Antolce i za proroctwo, i za 
obietnic�, i za mi�e towarzystwo! - zawo�a� Szymon skr�caj�c w lewo. - To ju� 
pan nie do Dubinek? Troch� strach oblecia�! - za�mia�a si� dziewczyna. - By� 
mo�e. Panie�skie j�zyki tamtejsze nadto ostre. Trzeba ust�pi�, bo u�mierc� 
czasem. Dziewczyna mia�a odpowied� gotow�, drwi�c�, ale poprzesta�a na cofni�ciu 
si� nieprzyjaciela i tylko pi��ci� mu pogrozi�a w ciemno�ci. Gdzie on zawr�ci�? 
pomy�la�a. To pro׏ (przesmyk wodny) do Dubinek ch�opskich, nigdzie dalej! 
Czy�by do dziewek tamecznych zagl�da�? A mo�e panicza udaje... Na wieczornice 
je�dzi. Graf! (hrabia) Bodaj mu ostatni raz! Ale nie bez racji on tu si� wybra� 
i nie z dobrem jedzie! Trzeba donie׏ o tym... Silniej zacz�a wios�owa�. Szymon 
tymczasem, skr�ciwszy w przesmyk, tak�e �ywiej si� rusza�. Sz�o mu widocznie o 
po�piech. Wojownicza Antolka by�a jeszcze o wiorst� od "okolicy" szlacheckiej, 
gdy on ju� wyl�dowa� na piaszczystym "wodopoju", przy wielkiej szarej wsi 
nadwodnej. P�awic� swoj� na piasek wyci�gn��, wyj�� z niej strzelb� i pas z 
�adunkami, i wszed� w ulic� wioskow�, kt�ra, jak wszystkie tameczne, schodzi�a i 
ko�czy�a si� w wodzie. * * * Niskie szare chaty ci�gn�y si� w dwa rz�dy, tak do 
siebie podobne, jak chaty bobr�w; gdzieniegdzie jeszcze ogie� w nich po�yska�, 
ogie� czerwony i dymny, ze smolnych drzazg. Szymon min�� chat dziesi�tek, 
op�dzaj�c si� psom i rachuj�c siedziby, nareszcie na jedno podw�rko zawr�ci�, 
zajrza� do izby przez malutkie okienko i do drzwi zako�ata�. Gwar i �piewy w 
chacie na chwil� ucich�y, kto� si� poruszy�, wyszed� do sieni i drzwi otworzy�. 
- S�awa Bogu! - pozdrowi� Szymon. - Na wieki! - odpar� ch�op tonem szacunku i 
usun�� si� na bok. - Ojciec w domu? - Doma, na wasze rozkazy! - odpar� ch�op. - 
To i dobrze! Zabior� go zaraz! - O, a gdzie to? - Wiadomo gdzie! - odpar� Szymon 
ramionami ruszaj�c. - Aha, do okolicy. To i �wiadkowie potrzebni? - A jak�e. 
Czterech t�gich ch�op�w, bo i bitwa by� mo�e. Na to has�o ch�op si� roze�mia� 
rado�nie, oczy mu zab�ys�y drapie�nie. Rzuci� si� do drzwi chaty, otworzy� je 
przed Szymonem i zawo�a�: - Tatusiu, pan nadle�ny "za dzie�em" do was! Ja skocz� 
po setnika * i �wiadk�w. setnik - cz�owiek maj�cy nadz�r nad stu lud�mi. Szymon 
stan�� w progu, jaskrawo o�wietlony czerwon� �un� �uczywa pal�cego si� w�r�d 
chaty w �elaznym, wisz�cym koszu. Fantastyczne to �wiat�o �le i nier�wno 
rozja�nia�o izb� wielk� i czarn�, pe�n� a� po brzegi ludzkiego mrowia. �awy 
woko�o obsiad�y kobiety z prz��nicami, przewa�nie m�ode, bia�o odziane; na 
�rodku izby bawi�a si� gromadka dzieci, po k�tach szarza�y postacie m�czyzn, 
bezczynnie siedz�cych i odpoczywaj�cych po dziennym trudzie. Tylko u progu ma�y 
parobczak pl�t� z �ozy wi�cierz na ryby, a u komina na zydlu dziad, siwy jak 
go��b, struga� no�em wrzeciona. Gwarno musia�o tu by� i �piewno, bo gdy Szymon 
si� ukaza�, jeszcze u�miechy zna� by�o na twarzach, jeszcze ostatnie echo 
przeci�g�ej pie�ni poleskiej dr�a�o w powietrzu; ale na jego widok wszystko 
ucich�o i czeka�o i s�ucha�o, wlepiwszy we� oczy troch� trwo�ne, troch� 
nie�mia�e. On, obyczaj�w i stosunk�w tej chaty snad� �wiadomy, wszed� schylaj�c 
w progu sw� olbrzymi� posta� i rozejrzawszy si� spyta�: - Czy baby nie ma? - 
Jestem! - odpar� zza pieca gruby g�os. - S�awa Bogu. Przyszed�em po waszego 
Makara. Z k�ta ruszy� si� ch�op barczysty, mo�e czterdziestoletni, ale zamiast 
si� odezwa�, podni�s� te� do pieca oczy i czeka�, zda si�, rozkazu. - Makar, 
id��e, synku, z panem! - ozwa� si� gruby g�os niewidzialnej istoty. A zaraz 
potem: - Tekla, podaj panu zak�sk�! Zr�bcie mu miejsce pod obrazami! Pi� bab 
usun�o si� z �aw, �wawo spe�niaj�c rozkaz, a od jednej k�dzieli wsta�a 
dziewczyna �liczna, m�oda, gibka, a b�ysn�wszy na go�cia gorej�cymi �renicami, 
wysz�a do komory po jad�o i napitek. Szymon usiad� i gdy pokorny Makar ubiera� 
si� przy pomocy �ony, j�� rozmawia� z niewidzialn� w�adczyni� chaty. - Na 
Dubinki pojedziemy z lud�mi, dzisiaj znowu siedem d�b�w w lesie mi ukradli. 
Kr�tki szyderczy u�miech mu odpowiedzia�. - Kto, mo�e Makarewicz? - spyta�a. - 
Zapewne, ale zreszt� tam ka�dy to potrafi. - O, Makarewicze...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin