WILBUR SMITH Odg�os Gromu Tom II Sagi rodu Courteney�w T� ksi��k� dedykuj� moim dzieciom - SHAUNOWI i LAWRENCE oraz CHRISTIAN LAURIE 1. Po czterech latach w��cz�gi przez dzikie bezdro�a wozy ledwie trzyma�y si� kupy. Prawie wszystkie osie k� i drewniane piasty zast�piono prymitywnymi cz�ciami z miedzi; spod �at na p�achtach pokrywaj�cych wozy wygl�da�y zaledwie resztki oryginalnego p��tna; w zaprz�gach z�o�onych z osiemnastu wo��w, przetrzebionych napadami drapie�nik�w i plagami chor�b, zosta�o jedynie po dziesi�� zwierz�t. Ale ta dobiegaj�ca kresu si� karawana wioz�a k�y pi�ciuset s�oni - plon strzelby Seana Courteneya - skarb, kt�ry b�dzie m�g� zamieni� na prawie pi�tna�cie tysi�cy z�otych suweren�w, gdy tylko dotrze do Pretorii. Po raz kolejny dane by�o Seanowi zosta� bogatym cz�owiekiem. Jego ubranie, powyci�gane i ca�e w plamach, nosi�o �lady licznych cho� nieudolnych napraw; to, co mia� na nogach, z trudem mo�na by nazwa� wysokimi butami, mimo �e podzelowano je nowymi podeszwami z twardej, bawolej sk�ry. D�uga, zmierzwiona broda przykrywa�a do po�owy jego pier�, a g�ste, czarne w�osy wi�y si� w nie�adzie na karku, gdzie zosta�y przyci�te t�pymi no�ycami, r�wno z ko�nierzem p�aszcza. Chocia� wygl�d wcale na to nie wskazywa�, by� naprawd� bogaty: w ko�� s�oniow� i w z�oto zdeponowane w podziemiach Volkskaas Bank w Pretorii. Sean osadzi� konia na ma�ym wzniesieniu wyrastaj�cym przy drodze i przygl�da� si� z leniw� przyjemno�ci� nadci�gaj�cym wozom. Czas na w�asn� farm� i �on�, pomy�la� nie bez satysfakcji. Mia� ju� trzydzie�ci siedem lat i dawno przesta� by� m�odzie�cem. Najwy�szy czas kupi� farm�. Wiedzia�, o jak� mu chodzi, i dok�adnie ju� zaplanowa�, w kt�rym miejscu postawi dom i zagrody - umie�ci je na brzegu skarpy, �eby wieczorami m�g� usi��� na szerokim ganku i spogl�da� ponad r�wnin� na rzek� Tugel� l�ni�c� w oddali. - Jutro rano dotrzemy do Pretorii. - G�os za nim przerwa� jego marzenia i Sean obr�ci� si� w siodle, �eby spojrze� na Zulusa przykucni�tego ko�o konia. - Mbejane, to by�o dobre polowanie. - Nkosi, zabili�my wiele s�oni. - Mbejane pokiwa� g�ow� i Sean po raz pierwszy zauwa�y� kilka siwych pasm w g�stych, kr�conych w�osach Murzyna. Mbejane tak�e nie by� ju� m�odzieniaszkiem. - I zrobili�my kawa� drogi - ci�gn�� dalej Sean, a Mbejane ponownie kiwn�� g�ow�, potwierdzaj�c z namaszczeniem jego s�owa. - M�czyzn� nu�y d�ugi szlak - m�wi� w zamy�leniu Sean. - Nadchodzi czas, �e chce sp�dzi� dwie noce w tym samym miejscu. - I us�ysze� �piew �on, kiedy pracuj� razem na polu - Mbejane stara� si� przed�u�y� marzenia. - I obserwowa� swoje byd�o, gdy synowie odprowadzaj� je o zachodzie s�o�ca do zagrody. - Ten czas nadszed� dla nas obu, przyjacielu. Wracamy do domu, do Ladyburga. Mbejane wsta� i w��cznie uderzy�y o tarcz� z niewyprawionej sk�ry bawo�u. Twarde mi�nie pod l�ni�cym at�asem sk�ry napi�y si�, gdy Murzyn podni�s� g�ow� i u�miechn�� si� do Seana. U�miech Mbejane a� promieniowa� nieskaziteln� biel�. Sean odwzajemni� go i przez chwil� obaj szczerzyli weso�o z�by jak dwaj ch�opcy, kt�rym uda� si� z�o�liwy dowcip. - Nkosi, je�li pop�dzimy wo�y, to mo�emy dotrze� do Pretorii jeszcze dzi� wiecz�r. - Mo�emy spr�bowa� - zach�ci� go Sean i skierowa� konia w d� zbocza, �eby przeci�� drog� wozom. Na ko�cu karawany, jad�cej z trudem w bia�ym �arze afryka�skiego poranka, powsta�o jakie� zamieszanie i szybko rozszerza�o si� wzd�u� linii woz�w. Szczekanie ps�w i krzyki s�u��cych dopingowa�y je�d�ca, kt�ry w pe�nym p�dzie zd��a� do czo�a karawany. Z daleka by�o wida�, �e je�dziec niemal le�y w siodle, poganiaj�c kucyka �okciami i pi�tami. Kapelusz opad� mu na plecy, trzymaj�c si� jedynie dzi�ki zawi�zanemu na szyi sznurkowi, a ciemne w�osy by�y zburzone przez p�d powietrza. - To lwi�tko ryczy g�o�niej ni� lew, kt�ry go sp�odzi� - mrukn�� Mbejane, ale na jego twarzy wida� by�o wyraz uwielbienia, kiedy przygl�da� si�, jak m�ody je�dziec zatrzymuje kuca w pe�nym biegu, tak �e zwierz� niemal przysiad�o na ogonie. - Przy okazji niszczy pysk ka�dego konia, na kt�rego go wsadzi�. - G�os Seana by� r�wnie szorstki jak g�os Mbejane, ale w oczach rysowa� si� ten sam wyraz mi�o�ci, gdy patrzy� na syna, kt�ry odci�� br�zowe cia�o ma�ej antylopy od siod�a i zrzuci� je na ziemi� obok wozu. Dw�ch poganiaczy wo��w rzuci�o si�, �eby podnie�� upolowane zwierz�, a Dirk Courteney uderzy� pi�tami kuca i pogalopowa� do miejsca, gdzie czeka� ojciec i Mbejane. - Tylko jedna? - spyta� Sean, gdy Dirk kierowa� kuca, �eby znale�� si� za nimi. - Och nie, mam trzy. Trzy antylopy trzema strza�ami. Nosiciele broni przynios� pozosta�e. - Dirk powiedzia� to w zupe�nie naturalny spos�b, jakby nie by�o nic niezwyk�ego w tym, �e dziewi�cioletni ch�opiec zdobywa mi�so dla ca�ego obozu. Nast�pnie rozsiad� si� wygodnie w siodle, trzymaj�c wodze w jednej r�ce, a drug� k�ad�c niedbale na udach w wiernej imitacji swojego ojca. Marszcz�c lekko brwi, �eby ukry� rozpieraj�c� go dum� i mi�o��, Sean przyjrza� si� uwa�nie synowi. Pi�kno rys�w twarzy ch�opca by�o wr�cz niem�skie, w oczach Dirka kry�a si� niewinno��, a g�adk� sk�r� mog�aby si� poszczyci� niejedna dziewczyna. Promienie s�o�ca wydobywa�y g��bok� czer� jego g�stych w�os�w, a szeroko rozstawione oczy by�y ocienione d�ugimi rz�sami i obramowane delikatnymi �ukami brwi. Oczy ch�opca mia�y kolor szmaragdu, sk�ra odcie� z�ota, a w�osy barw� kruczego skrzyd�a - twarz wygl�da�a, jakby wymodelowa� j� z�otnik. Sean przeni�s� wzrok na usta syna i poczu� uk�ucie niepewno�ci. Usta by�y zbyt szerokie, wargi zbyt mi�kkie i pe�ne. Ich kszta�t sprawia� wra�enie, jakby ch�opiec si� d�sa�. - Dirk, nie robimy dzisiaj �adnych postoj�w. �adnych popas�w, a� dotrzemy do Pretorii. Pojed� wzd�u� karawany i powt�rz to wo�nicom. - Po�lij Mbejane. On nic nie robi. - Powiedzia�em, �e ty masz pojecha�. . - Tato! Ju� dosy� si� dzi� napracowa�em. - Ruszaj, do diab�a! - rykn�� Sean czuj�c, �e niepotrzebnie si� unosi. - Dopiero co wr�ci�em, to niesprawiedliwe, �ebym... - zacz�� Dirk, ale Sean nie pozwoli� mu sko�czy�. - Za ka�dym razem, jak ci� o co� poprosz�, s�ysz� same wym�wki. Zrobisz, co ci ka��. - Patrzyli sobie w oczy; wzrok Seana pe�ny w�ciek�o�ci, a Dirka niech�tny i nad�sany. Sean rozpozna� ten wyraz twarzy ze zdumieniem. Zapowiada�o si� na kolejn� pr�b� si�, kt�re ostatnio coraz cz�ciej ich rozdziela�y. Czy i tym razem sko�czy si� tak samo jak zawsze? Czy b�dzie musia� przyzna� si� do pora�ki i u�y� znowu sjamboka? Kiedy to by�o? - dwa tygodnie temu - gdy Sean skarci� syna za niedba�e opiekowanie si� kucykiem. Dirk sta� ca�y czas obra�ony, a kiedy ojciec sko�czy� m�wi�, oddali� si� i znikn�� w�r�d woz�w. Sean rozmawia� z Mbejane, staraj�c si� zapomnie� o ca�ej sprawie, gdy nagle z g��bi obozu dobieg� ich skowyt b�lu i Sean pobieg� w tamtym kierunku. Dirk sta� w �rodku obozowiska. Twarz mia� pociemnia�� od gniewu, a u jego st�p le�a� szczeniak z �ebrami rozbitymi kopniakiem i wy� z b�lu. Rozw�cieczony Sean zbi� syna, ale nawet wtedy nie u�y� okrutnego bata - sjamboka - ze sk�ry hipopotama, tylko kawa�ka liny. Nast�pnie zabroni� Dirkowi wychodzi� z wozu. W nocy Sean pos�a� po Dirka i za��da� przeprosin. Ch�opiec zacisn�� tylko z�by i potrz�sn�� przecz�co g�ow�. Sean zbi� go ponownie link�, ale tym razem ju� na ch�odno i bez z�o�ci. Dirk trwa� nadal w swoim uporze. W ko�cu, doprowadzony do ostateczno�ci, Sean si�gn�� po sjambok. Dziesi�� �wiszcz�cych uderze�, z kt�rych ka�de trafi�o w po�ladki ch�opca, nie przerwa�o jego milczenia. Mimo �e po ka�dym razie jego cia�em wstrz�sa�y dreszcze, ch�opak tylko mocniej zaciska� z�by. Sean czu� gorzki smak ��ci w ustach, a wstyd i poczucie winy powodowa�y, �e po czole sp�ywa�y mu krople potu. Podnosi� i opuszcza� r�k� zupe�nie mechanicznie, czuj�c jak �ciska mu si� serce. Kiedy w ko�cu Dirk wyda� z siebie okrzyk b�lu, Sean odrzuci� sjambok i zatoczy� si� na �cian� wozu, z trudem �api�c powietrze i staraj�c si� opanowa� md�o�ci. Dirk nie przestawa� krzycze� i p�aka� z b�lu i Sean porwa� go w ramiona, tul�c do piersi. - Przepraszam, tatusiu! Przepraszam. Nigdy ju� tego nie zrobi�, obiecuj� ci. Kocham ci�, tylko ciebie i nigdy ju� tak nie post�pi� - p�aka� Dirk, przyciskaj�c si� do ojca z ca�ych si�. Przez nast�pne dni �aden ze s�u��cych nie u�miechn�� si� ani nie odezwa� si� do Seana nawet s�owem poza potwierdzeniem przyj�cia rozkaz�w. W karawanie nie by�o ani jednego cz�owieka, wliczaj�c w to tak�e Mbejane, kt�ry nie zdecydowa�by si� kra�� i k�ama�, �eby tylko Dirk Courteney dosta� wszystko, co sobie zamarzy i w tej samej chwili, gdy wypowie swoje �yczenie. Ludzie byli zdolni znienawidzi� ka�dego, nie wy��czaj�c Seana, kto by odm�wi� ch�opcu tego przywileju. To by�o dwa tygodnie temu. Teraz, gdy Sean patrzy� na skrzywione usta syna, zastanawia� si�, czy b�dzie musia� przechodzi� ponownie przez to samo. Zupe�nie nieoczekiwanie Dirk si� u�miechn��. By�a to jedna z tych zmian jego nastroju, kt�ra potrafi�a zupe�nie rozbroi� Seana. - Pojad�, tatusiu. - Powiedzia� to tak pogodnie, jakby si� zg�asza� na ochotnika do pracy, i szybko zawr�ci� kuca. Po chwili jecha� st�pa od wozu do wozu. - A to szczeniak! - mrukn�� pod nosem Sean na u�ytek Mbejane, ale w g��bi serca wyrzuca� sobie brak umiej�tno�ci post�powania z synem. Sam go wychowywa� w�r�d woz�w, kt�re mia�y zast�pi� mu dom, i przyrody, kt�ra by�a szko�� ch�opca. Dirk wyrasta� w towarzystwie doros�ych m�czyzn, a z racji swojego urodzenia mia� nad nimi bezdyskusyjn� przewag�. Od czasu �mierci matki, pi�� lat temu, ch�opak nie mia� �adnego kontaktu z delikatn� kobiec� natur�. Nic dziwnego, �e wyr�s� na ma�e, dzikie zwierz�tko. Sean stara� si� nie my�le� ...
pokuj106