J. R. R. Tolkien Opowieć o Tinuviel We wrzeniu ubiegłego roku przedstawilimy Państwu fragment jednej z "Niedokończonych opowieci" J. R. R. Tolkiena, "O Tuorze i jego przybyciu do Gondolinu", tym razem proponujemy "Opowieć o Tinuviel" z "Księgi zaginionych opowieci", która ukaże się w ekskluzywnej serii wydawnictwa Atlantis "Najpiękniejsze opowieci wszystkich wiatów". Niestety, prawdopodobnie ostatni raz możemy Państwu i sobie dać radoć obcowania z nieznanš twórczociš Tolkiena, bowiem spadkobiercy Mistrza nie godzš się na przekład kolejnych tomów jego notatek i szkiców. Polscy wydawcy będš musieli poczekać na nie, aż wygasnš prawa autorskie. - Kim zatem była Tinuviel? - zapytał Eriol. - Nie wiesz? - zdziwił się Ausir. - Była córkš Tinwe Linta. - Tinwelinta - poprawiła Veanne. - To jedno i to samo, lecz elfy mieszkajšce w tym domu i kochajšce opowieci nazywajš go Tinwe Linto. Vaire powiedziała, że Tinwe było jego właciwym imieniem, kiedy wędrował przez lasy. - Ucisz się, Ausirze - skarciła go Veanne. - To moja historia i to ja opowiadam jš Eriolowi. Czyż nie widziałam kiedy na własne oczy Gwendeling i Tinuwiel podczas podróży Drogš Marzeń? - Jaka była Królowa Wendelin (bo tak nazywały jš elfy) - powiedz, Veanne, skoro jš widziała? - zapytał Ausir. - Szczupła, o bardzo ciemnych włosach i mlecznobiałej cerze - odparła dziewczynka. - Miała przepastne, lnišce oczy i nosiła zwiewne szaty, najbardziej lubiła czarne, zdobione srebrem i wyszywane drogimi kamieniami. Ilekroć piewała lub tańczyła, wszystkich ogarniała sennoć. Ich głowy robiły się coraz cięższe i w końcu zapadali w drzemkę. Była elfinš, która uciekła z ogrodów Loriena, jeszcze zanim wzniesiono Kor i wędrowała po lasach, a towarzyszšce jej słowiki piewały o niej pieni. Ich trele dotarły do uszu Tinwelinta, wodza plemienia Eldarów - tych, którzy póniej stali się Solosimpami, Fletniarzami Wybrzeża. Usłyszał je, kiedy podšżał wraz ze swymi towarzyszami za koniem Oromego z Palisoru. Iluvatar posiał ziarno muzyki w sercach wszystkich członków tego rodu, tak przynajmniej powiada Vaire, a jest ona jednš z nich. Owo nasienie zakwitło wspaniale, za pień słowików Gwendeling była najpiękniejszš melodiš, jakš Tinwelint kiedykolwiek słyszał. Zboczył więc - jak mu się wydawało, tylko na moment - ze cieżki, szukajšc wród ciemnych drzew miejsca, skšd dochodziła muzyka. Powiadajš, że tak naprawdę wcale nie była to chwila, lecz wiele lat i że jego ludzie długo szukali go na próżno. W końcu udali się w dalszš drogę za Oromem i dotarli aż w pobliże Tol Eressei. Tinwelint nigdy więcej ich już nie zobaczył. Minęła chwila - jak sšdził - a natknšł się na leżšcš na posłaniu z lici Gwendeling. Zasłuchana w piew swoich ptaków, patrzyła w gwiazdy. Tinwelint podszedł na palcach i zatrzymał się przy niej. "Oto istota liczniejsza nawet od największych pięknoci mego ludu" - pomylał. Zaiste bowiem Gwendeling nie była elfem ani kobietš, lecz dzieckiem bogów. Jednak pochylajšc się, by dotknšć pukli jej włosów, Tinwelint stanšł na jakiej gałšzce, a wtedy Gwendeling zerwała się i uciekła, miejšc się cicho. Czasami jej piew dobiegał gdzie z oddali, czasami za tańczyła tuż obok, dopóki Eldar nie pogršżył się w sen i nie upadł na rosnšcy pod drzewem mech. Spał długo, bardzo długo. Kiedy się obudził, nie mylał więcej o swoich ludziach (i w istocie mijałoby się to z celem, dawno bowiem dotarli oni do Valinoru), lecz pragnšł jedynie ponownie ujrzeć owš paniš półmroku. Ona za nie była wcale daleko i przyglšdała mu się z uwagš. Nie znam dalszego cišgu tej historii, Eriolu, ale wiem, iż musiał jš w końcu polubić, ponieważ Tinwelint i Gwendeling przez długi czas pozostawali królem i królowš Zaginionych Elfów Artanoru, Odległej Krainy, czy jak to się tutaj nazywa. Dużo, dużo póniej, jak wiesz, Melko ponownie wyrwał się z Valinoru na wiat i wszyscy Eldarowie razem z tymi, którzy pozostali w ciemnociach lub zagubili się podczas marszu z Palisoru, a także ci Noldolianie, którzy przywędrowali za nim w poszukiwaniu skradzionych im skarbów, musieli ugišć się pod jego potęgš i stali się niewolnikami. Powiadajš jednak, że wielu uciekło i błškało się po lasach i pustkowiach; z nich włanie zebrała się u boku króla Tinwelinta dzika lena gromada. Większoć stanowili w niej Ilkorindowie, którzy, jak powiadali Eldarowie, nigdy nie widzieli Valinoru ani Dwóch Drzew, ani też nie mieszkali w Korze. Były to tajemnicze, dziwne istoty, które niewiele wiedziały o wietle lub o pięknie muzyki, wyjšwszy mroczne pieni i ballady o pełnej trudów wędrówce, dwięczšce z cicha wród lasów czy też odbijajšce się echem w głębokich pieczarach. Bardzo się jednak zmienili, kiedy wzeszło słońce. W istocie już przedtem wielu sporód nich przemieszało się z wędrownymi gnomami i krasnoludami, należšcymi do zastępów Loriena i mieszkajšcymi na dworze Tinwelinta. Byli oni poddanymi Gwendeling, nie należeli zatem do rodu Eldarów. W czasach, które nastšpiły po wzejciu Słońca i Księżyca, Tinwelint wcišż zamieszkiwał w Artanorze i ani on, ani nikt z jego ludzi nie wyruszyli na Bitwę Nieprzeliczonych Łez. Jednakże tamta historia nie wišże się z mojš opowieciš. W każdym razie jego siły powiększyły się znaczšco po tej nieszczęsnej walce dzięki uchodcom, którzy przybyli, proszšc o opiekę. Siedziba Tinwelinta była ukryta przed wzrokiem i wiedzš Melka za pomocš magii czarodziejki Gwendeling, która rzuciła czar na cieżki tak, by nikt prócz Eldarów nie mógł ich odnaleć. Dzięki niej król także chroniony był przed wszelkimi niebezpieczeństwami - poza zdradš. Teraz miał on swe komnaty w olbrzymich pieczarach, bardzo jednak przestronnych i jasnych. Owe jaskinie znajdowały się w Artanorze w samym centrum gęstego boru - najpotężniejszego ze wszystkich lasów wiata. Przed wejciem płynšł strumień i nikt nie mógł dostać się do rodka, nie przekraczajšc go, za spinajšcy brzegi most był wšski i porzšdnie strzeżony. Było to dobre miejsce, pomimo iż znajdowało się niezbyt daleko od Żelaznych Wzgórz, u stóp których rozcišgała się równina Hisilome, gdzie mieszkali ludzie i pracowali zamienieni w niewolników Noldolianie i którš odwiedzali bardzo nieliczni wolni Eldarowie. Teraz za opowiem wam o tym, co wydarzyło się w komnatach Tinwelinta po wzejciu Słońca, po którym nastšpiła niezapomniana Bitwa Nieprzeliczonych Łez. Wtedy jeszcze Melko nie osišgnšł swojego celu i nie okazał całej swej potęgi i okrucieństwa. Tinwelint miał dwoje dzieci: Dairona i Tinuviel. Tinuviel była najpiękniejszš ze wszystkich dziewczšt wród elfów, a ledwie kilka dorównywało jej szlachetnociš urodzenia, jej matka bowiem była córkš bogów. Dairon za był silnym i wesołym chłopcem, który ponad wszystko uwielbiał grać na fujarce z trzciny i innych lenych instrumentach, tak że obwołano go jednym z trzech najwspanialszych muzyków na wiecie. Pozostałymi dwoma byli Tinfang piewak i Ivare, który grał na brzegu morza. Tinuviel jednakże najbardziej radował taniec i nie znajdowano słów podziwu dla piękna i zwinnoci jej stóp, które tylko migały w ruchu. Największš przyjemnoć sprawiało Daironowi i Tinuviel wędrowanie z dala od podziemnego pałacu Tinwelinta i spędzanie wielu godzin w lesie. Dairon często siadywał na kępie mchu lub na wystajšcych korzeniach drzew i grał, a Tinuviel tańczyła, kiedy za czyniła to w takt muzyki brata, była jeszcze bardziej zwinna niż Gwendeling i posiadała większš czarodziejskš moc od Tinfanga piewaka. Nikt nie widział dotšd takich plšsów, poza tymi, którzy w różanych ogrodach Valinoru mieli szczęcie ujrzeć Nessę tańczšcš na wiecznie zielonej murawie. Nawet w nocy, kiedy na niebie lnił blady księżyc, oni nadal grali i tańczyli, nie odczuwajšc lęku - choć ja na ich miejscu z pewnociš bym się bała - ponieważ władza Tinwelinta i Gwendeling trzymała zło z dala od lasów i Melko nie mógł ich niepokoić, ludzie za przemykali się za wzgórzami. Miejscem, które Tinuviel i Dairon kochali najbardziej, była cienista polana, na której rosły wišzy, niewysokie buki i na biało kwitnšce kasztany, za z wilgotnej ziemi, nad cielšcymi się pod drzewami mchami, unosiła się szara mgła. Tam włanie bawili się pewnego czerwcowego dnia, kiedy siwe kępki mchu przypominały chmurki przyczepione do pni drzew. Tinuviel tańczyła aż do chwili, gdy zapadł mrok, a wokół pojawiło się mnóstwo białych ciem - będšc czarodziejkš, nie obawiała się ich jednak tak jak ludzkie dzieci, choć podobnie jak one nie lubiła chrzšszczy, a jeli chodzi o pajški, nikt z Eldarów nie dotykał ich z powodu Ungweliante. Białe ćmy kršżyły więc nad głowš dziewczyny, za Dairon cišgnšł jakš niezwykłš nutę, kiedy nastšpiło to dziwne zdarzenie. Nigdy nie dowiedziałem się, w jaki sposób Beren trafił na te wzgórza; wiem wszakże, że był dzielniejszy niż większoć elfów i być może wyłšcznie umiłowanie włóczęgi przywiodło go poprzez przerażajšce Żelazne Wzgórza do Odległych Krain. Beren był gnomem, synem Egnora, mieszkańca lasu, który polował w ciemnych miejscach na północ od Hisilome. Pomiędzy Eldarami a tymi sporód ich krewnych, którzy zakosztowali niewoli u Melka, panowały podejrzliwoć i lęk - w ten sposób złe uczynki gnomów w Łabędziej Przystani same się zemciły. Kłamstwa Melka na temat tajemniczych elfów kršżyły poród ludu Berena i lud ten dawał im wiarę. W momencie jednak, kiedy Beren ujrzał, jak Tinuviel tańczy o zmierzchu w szaroperłowej sukni, a jej małe, jasne stopy migajš wród mchu, nie dbał zupełnie o to, czy pochodzi ona z rodu Valarów, czy jest elfem...
pokuj106