STA�O SI� JUILIA WARSZAWSKI DUSZA DO WYNAJ�CIA Igor Paw�owicz Tietierin, modny i ciesz�cy si� wzi�ciem powie�ciopisarz, podszed� do okna i zaci�gn�� grube, niebieskie story. W gabinecie od razu zrobi�o si� przytulniej. Tietierin uchyli� drzwi do korytarza i krzykn��: - Nadie�ka! Pracuj�. Niech nikt mi nie przeszkadza. - Dobrze! - odpowiedzia� kobiecy g�os. - Poda� ci herbat� - Prosz�, ale mocn� ! Wzi�� z r�k �ony termos i zamkn�� drzwi na klucz. Godziny, w kt�rych Tietierin pracowa�, otoczone by�y czci�. Wszyscy domownicy chodzili wtedy na palcach, rozmawiali szeptem, a telefon w�drowa� do kuchni. Nikt nie mia� prawa niepokoi� go w tym czasie. Wyj�tek stanowi�a pi�kna suka collie. Tietierin lubi� w czasie pracy czu� na sobie pe�ne oddania spojrzenie psich oczu. Usiad� przy stole i zacz�� przegl�da� nie doko�czony rozdzia� powie�ci. W miar� jak czyta�, na jego twarzy coraz wyra�niej wykwita� pogardliwy u�miech. Jak zwykle nie to. Cha�tura. Skoropis. P�askie dialogi. Nie, ten rozdzia� trzeba pisa� zupe�nie inaczej. Ale jak? Tietierin wkr�ci� w maszyn� czyst� kartk� i zamy�li� si�. Chcia�o si� czego� �wie�ego, w�asnego, a tymczasem na my�l przychodzi�o mu tylko to paskudztwo, kt�re wiele ju� razy przenicowali i opracowali tacy cha�upnicy jak on. Oczywi�cie nie jest geniuszem, cho� krytycy jednog�o�nie uznaj�, �e ma talent. Ale na co ten talent jest marnowany? Dziesi�� ksi��ek. A w�r�d nich ani jednej cho� troch� bardziej znacz�cej. Jednodniowe �my. Wiecznie brakuje czasu. Zawsze poganiaj� cz�owieka terminy oddania r�kopisu. Dobrze by�oby wyjecha� gdzie�, gdzie diabe� m�wi dobranoc, jak najdalej od wszelkich wydawnictw i um�w. Le��c na trawce my�le�, my�le�, my�le�, dop�ki my�li nie stan� si� jasne i przejrzyste jak woda w g�rskim �r�dle. - Widzisz, kochany - przerwa� sam sobie - nawet w tym nie potrafisz si� obej�� bez szablon�w. Jak woda w g�rskim �r�dle! Wiecznie operujesz cudzymi s�owami. Ale sk�d je wzi��, te w�asne s�owa? - Zmi�� nie doko�czony rozdzia� i z gniewem wrzuci� go do kosza. Pies, najwyra�niej wyczuwszy, �e jego pan jest nie w sosie, podszed� i po�o�y� mu na kolanach g�ow�. - Tak, Diana - powiedzia� drapi�c psa za uchem. Wszystko zdobywa si� z trudem: i to mieszkanie, i dywan, na kt�rym �pisz, i smaczne kosteczki. Za wszystko trzeba czym� p�aci�. Chcia� powiedzie� jeszcze co� wa�nego, ale w tej samej chwili rozleg�o si� pukanie do drzwi. - Co tam takiego?! - zapyta� z rozdra�nieniem Tietierin. - Przecie� prosi�em, by mnie nie niepokojono! - Wybacz, Igorku - powiedzia�a �ona. - Kto� do ciebie przyszed�. M�wi�am, �e jeste� zaj�ty, ale on... - Do diab�a ! - Tietierin wsta� i wyszed� na korytarz. Nieproszony go�� w�a�nie zdejmowa� p�aszcza. Na odg�os krok�w odwr�ci� si�, bez po�piechu rozebra�, przyg�adzi� siwe w�osy i szurn�� n�k�. - Prosz� mi wybaczy�, Igorze Paw�owiczu - powiedzia� z lekka grasejuj�c. - Prosz� nie gniewa� si� na mnie za tak bezceremonialne wtargni�cie. O�mieli�em zjawi� si� u pana bez uprzedzenia dlatego, �e moja sprawa nie cierpi zw�oki. Moje nazwisko Langbard. �uka Jewsiejewicz Langbard, w przesz�o�ci wyk�adowca chemii, a teraz emeryt. Ju� raz mia�em honor by� panu przedstawiony. Tietierin spojrza� na niego ze zdziwieniem. "�uka Jewsiejewicz Langbard". "Mia�em honor by� panu przedstawiony". Wszystko to pasowa�o do wygl�du zewn�trznego tego cz�owieka. Nieznajomy ubrany by� starannie, nawet wytwornie, je�li operowa� poj�ciami z ko�ca XIX wieku. Mia� na sobie spodnie w paski, czarny dwurz�dowy surdut z najcie�szego sukna, na szwach zreszt� nieco wyrudzia�y, stoj�cy krochmalony ko�nierzyk z zagi�tymi rogami, zamiast krawata czarn� morow� wst��k�. Ubrany by� w buty z zamszowymi wierzchami i mn�stwem guziczk�w. W r�ce trzyma� sk�rzan� walizeczk� r�wnie staromodn�, jak jego przyodziewek. Poza tym w przedpokoju unosi� si� dziwny zapach ni to perfum, ni to kadzid�a. Niecodzienny wygl�d go�cia i ten dziwny zapach wyda�y si� jednak Tietierinowi dziwnie znajome: - Prosz�! - powiedzia� przepuszczaj�c Langbarda przodem. W drzwiach gabinetu wydarzy�o si� co�, co wprawdzie nie mia�o wi�kszego znaczenia, ale mimo wszystko zdziwi�o Tietierina. Diana, kt�ra zazwyczaj odnosi�a si� do wszystkich obcych z wynios�� oboj�tno�ci�, rzuci�a si� na spotkanie Langbardowi i zacz�a go obw�chiwa�, z jakim� dziwnym zapami�taniem szturchaj�c nosem jego spodnie i surdut. - Diana, na miejsce! - krzykn�� Tietierin, ale na psie nie zrobi�o to �adnego wra�enia. - Do kogo m�wi�? Na miejsce! - trzepn�� j� lekko. Diana jeszcze kilka razy konwulsyjnie poci�gn�a nosem, a potem oboj�tnie ziewn�wszy po�o�y�a si� na dywanie nie spuszczaj�c oka z Langbarda. - Prosz� wybaczy�! - powiedzia� Tietierin. - Ona nigdy nie pozwala sobie na takie rzeczy. Wprost nie mog� zrozumie�... - Zapach - przerwa� mu Langbard siadaj�c na krze�le. Nie ma w tym niczego dziwnego, po prostu zapach. Zwierz�ta go lubi�. A wi�c nie pami�ta mnie pan... Brzmia�o to raczej jak twierdzenie ni� pytanie. - Chwileczk�... - Tietierin przys�oni� d�oni� oczy. Nie wiadomo czemu bardzo chcia� sobie przypomnie�, gdzie te� widzia� t� niezgrabn� posta� w surducie, twarz ze spiczastym nosem, rzadkie siwe w�osy i pozbawione krwi r�ce z d�ugimi palcami. I ten zapach... Wci�gn�� s�aby aromat kadzid�a i nagle wszystko w dziwny spos�b rozja�ni�o si� w jego g�owie. ... To by� jeden ze zgie�kliwych wieczor�w u niego w domu, zdaje si�, �e z okazji wyj�cia jakiej� ksi��ki. Du�o pili, powtarzali plotki z literackich kr�g�w, obgadywali nieobecnych, na kogo� z przyzwyczajenia kl�li, kogo� innego tradycyjnie chwalili. Ko�o dwunastej w nocy w pokoju sto�owym nie by�o czyn oddycha� od zapachu cebuli, rozlanej w�dki, rozgrzanych cia� i tytoniowego dymu. Otworzyli okno, ale i to nie pomog�o. Lepka mg�a nasycona parami benzyny nie by�a wcale lepsza. Tietierin zapali� �wiece, �eby cho� troch� od�wie�y� zadymione powietrze. Zacz�y si� rozmowy o tym, �e wsp�czesna cywilizacja pozbawia nas naturalnej rado�ci �ycia, �e c� nam po osi�gni�ciach kultury materialnej, skoro wkr�tce nie b�dzie ju� czym oddycha�, �e gdyby posadzi� tu pierwotnego cz�owieka, godziny by nie prze�y�, i tak dalej. Wtedy w�a�nie ju� dobrze podpity Tietierin wbrew wszystkiemu temu, co powiedziano wcze�niej, oznajmi�, �e on nigdy nie zamieni samochodu na prawo biegania nago po lesie i �e w og�le jeszcze nie wiadomo, czym tam pachnia�o w tych dawnych lasach. Kto wie, czy nie �mierdzia�o w nich gorzej ni� w naszym mie�cie. I wtedy podni�s� si� ten staruszek w surducie. Nie wiadomo, kto go przyprowadzi�. Przez ca�y wiecz�r nie odezwa� si� s�owem, a tu nagle zabra� g�os: - Chce pan wiedzie�, czym pachnia�o w tych lasach? Wyj�� z kieszeni bursztynow� cygarniczk� i podni�s� j� ku �wiecy. I b�d� to dlatego, �e zapach pal�cej si� �ywicy tak bardzo niepodobny by� do wszystkich tych zapach�w wulgarnej pijatyki, b�d� dlatego, �e ludzie poczuli w nim g��bi� milion�w lat, wszyscy jako� przycichli i wkr�tce w milczeniu rozeszli si�... - Przypomnia�em sobie ! - powiedzia� Tietierin. - Pan pali� u mnie bursztyn. I ten zapach... - Zgadza si� ! - przytakn�� Langbard. - W�a�nie zapach. Uciek�em si� do niego, bo inaczej nigdy by pan sobie nie przypomnia�. A wi�c, Igorze Paw�owiczu, przyszed�em do pana w bardzo wa�nej i mam nadziej� interesuj�cej nas obu sprawie. Do pana dlatego, �e jest pan pisarzem, i to do�� znanym. Tietierin uk�oni� si�. - Jednak�e - kontynuowa� Langbard - pisarzem, szczerze m�wi�c, talentem nie b�yszcz�cym. - Takich rzeczy nie m�wi si� ludziom w oczy - u�miechn�� si� krzywo Tietierin. - Dam panu rad� : niech si� pan wystrzega m�wienia kobiecie, �e jest brzydka, a pisarzowi, �e �le pisze. Takiej szczero�ci si� nie wybacza. Poza tym nawet brzydka kobieta ma wielbicieli, natomiast ka�dy pisarz czytelnik�w. �ywi� zreszt� nadziej�, �e pa�sk� opini� wypowiedzian� w tak kategorycznej formie podzielaj� nie wszyscy. Daleko nie wszyscy. - Wysun�� szuflad� sto�u. Oto jedna z teczek z listami czytelnik�w; lektura tych list�w powinna przekona� pana... - Niech�e si� pan zlituje! - skrzywi� si� Langbard. - Po co ta ambicja? Przecie� sam pan wie, �e nie jest geniuszem, a listy... pisz� je tylko durnie. Nie, szanowny Igorze Paw�owiczu, nas czeka rozmowa o rzeczy delikatnej i nieuchwytnej, kt�r� czasami nawet my�l� trudno jest ogarn��. Niech wi�c da pan spok�j z fa�szyw� afektacj� i ambicj� na jaki� czas schowa w kieszeni. Prosz� mi wierzy�, tak b�dzie lepiej. - O czym wi�c chce pan ze mn� rozmawia�? - O duszy. - O mojej duszy? - Tak w og�le, to o duszy w znacznie szerszym znaczeniu, ale mi�dzy innymi i o pa�skiej. To stawa�o si� zabawne. - Proponuje mi pan interes? - zapyta� u�miechaj�c si� Tietierin. - Po cz�ci tak - przytakn�� Langbard. - Mo�e pan to uwa�a� za interes. Tietierin wsta� i przeszed� si� po gabinecie. - Drogi �uko... - Jewsiejewicz. - A wi�c, drogi �uko Jewsiejewiczu. Nie kryj�, �e got�w jestem sprzeda� dusz� za �w talent, kt�rego pan u mnie nie dostrzega, ale niestety towar ten nie jest teraz w cenie. Poza tym, prosz� mi wybaczy�, nie nadaje si� pan do roli Mefistofelesa. Dzi�kuj� wi�c panu za dobry �art i je�eli nie ma pan do mnie innych spraw, to... - Niech pan siada! - powiedzia� spokojnie Langbard. Zawsze trudno jest mi si� skupi�, kiedy kto� �azi mi przed oczyma. A przecie� jeszcze nie przyst�pili�my do omawiania sprawy, kt�ra mnie sprowadza: �le mnie pan zrozumia�. Ja m�wi� o duszy nie w aspekcie teologicznym, lecz czysto literackim. Przecie� jako literat zajmuje si� pan w�a�nie tym. Interesuj� pana dusze pa�skich bohater�w, czy� nie? - Wol� s�owo "charaktery". Owszem, nie bez powodu przecie� nazywa si� literatur� studium ludzkich charakter�w. Ale zdradz� panu pewien profesjonalny sekret. Je�eli postanow...
pokuj106