Wiśniewski Pies czyli kot.txt

(58 KB) Pobierz
Grzegorz Wi�niewski

Pies, czyli kot

I.
M�czyzna pachnia� czerwono i kolcza�cie.
Nieprzewidywalnie - tak podpowiada� mi m�j nos. I nie myli� si�. Facet by� wielki, wi�kszy nawet ni� tacy zwykle 
bywaj�. Wspiera� sob� s�up latarni, obejmuj�c go ramionami. Z kieszeni nowiutkiego dresu wystawa�a mu szyjka 
samotnej butelki, z tych, kt�re jak karabiny w arsenale zape�nia�y stojaki w znajduj�cym si� tu� za rogiem barze 
"Kotwica". Drug�, opr�nion�, niemrawym kopni�ciem odturla� spod n�g. Skojarzy�em wiod�c� nut� w bij�cym od 
niego zapachu - zawarto�ci� butelki cuchn�� tak, jakby si� jej nie napi�, a dok�adnie nasmarowa� w celach leczniczych.
Podni�s� g�ow� i spojrza� na mnie, z wyra�nym wysi�kiem wyostrzaj�c wzrok. S�dz�c po solidnym owalu twarzy, 
rozmiary cia�a wepchni�tego w granatowy Nike, wzi�y si� raczej z poch�aniania t�uszcz�w nasyconych ni� ich 
spalania.
- I czego�� gapisz...? - wybe�kota�. Spr�bowa� gro�nie zmarszczy� brwi, przez co zamkn�y mu si� oczy. Z heroizmem 
otworzy� je ponownie. - Boj... akcie zaraz rzuc�....
I czy to takie dziwne, �e zawsze uwa�a�em podzia� na cz�owieka i zwierz� za sztuczny i wydumany?
Zrezygnowa�em z zaliczenia tej latarni, ruszy�em dalej swoj� drog�. Nie by�em ciekaw co si� stanie, gdy 
samozwa�czego Atlasa wreszcie opuszcz� si�y. Pobieg�em do domu zabytkowym chodnikiem z pokiereszowanego 
piaskowca. Tym samym, z kt�rego rozmaici wa�ni ludzie s� tacy dumni, i na kt�rym potem zim� gremialnie �ami� 
nogi. Do domu nie by�o daleko. Ot, kilka w�skich ulic, kt�rymi codziennie biega�em, kilka drzew do okr��enia, miejsc 
do zlustrowania. W ko�cu truchtem wpad�em w znajom� alejk� oznaczon� przybit� na p�ocie tabliczk� Ogrodowa. 
Nigdy jej nie wyasfaltowali, pozostawiaj�c nawierzchni� ze �liskiej, kamiennej kostki, ocienion� teraz przez rosn�ce 
przy kraw�nikach stare kasztany. Nie by�a d�uga. Starcza�o jej zaledwie na cztery domy z ogr�dkami po ka�dej stronie 
ulicy. M�j by� trzeci po prawej, pomalowany na zielono, ze spadzistym dachem, zachowanym mimo przebudowy.
Pobieg�em wzd�u� szpaleru metalowych ogrodze�. Nie szybciej ni� zwykle, ale i tak podpalany Kordelas my�liwego, 
kt�ry mieszka� po drugiej stronie ulicy, zacz�� szczeka� jak szaleniec. Zupe�nie jakby�my si� nie znali. Z drugiej strony 
dziedziczy� pewnie kawa� niez�ej psychozy po swoim w�a�cicielu. Pokona�em ostatnie metry, przecisn��em przez 
domykan� spr�yn� furtk� i pobieg�em na ty�y domu, do kuchennego wej�cia. By�o otwarte, jak zwykle w ciep�e dni. 
Ostro�nie wszed�em i rozejrza�em si�. Kuchnia jak to kuchnia, na pierwszy rzut oka wida�, �e kosztowa�a wi�cej od 
zaparkowanego przed domem samochodu. Pe�no w niej szafek, szafeczek, szufladek, do kt�rych zagl�da si� tylko w 
amoku, powodowanym znikni�ciem czego�, co zawsze by�o na wierzchu. Ale przynajmniej wygl�da�a �adnie, a 
miodowy kolor sosny dodawa� meblom estetycznej klasy.
Przy zastawionej garnkami kuchence krz�ta�a si� posta� znajomej mi Podopiecznej - m�odej kobiety. Zgrabnej i 
szczup�ej, a do tego odzianej w obcis�� sp�dniczk� i bluzk�. Dawno przesta�o mnie dziwi�, �e zawsze gdy obiera�a 
poczt�, feromony bij�ce od listonosza przyprawia�y mnie o kichanie.
Zauwa�y�a mnie.
- Albrecht, jeste� g�odny? - zapyta�a, mieszaj�c na patelni pikantn� wo�owin� z dodatkowym czosnkiem i kawa�kami 
�agodnej papryki. Da�a troch� za du�o pieprzu, pomy�la�em, smak b�dzie z pewno�ci� przyt�umiony przyprawami..
Nie by�em g�odny, ale oczywi�cie jak zwykle nie mia�o to znaczenia. Otworzy�a doln� szafk� i wyj�a torb� suchej 
karmy. Zupe�nie odruchowo podszed�em do miski w rogu kuchni.
Odg�os gi�tego papieru nie uszed� uwagi Fagasa, wyci�gni�tego na nas�onecznionym parapecie kuchennego okna. 
Czasami wydaje mi si�, �e koci s�uch to mniej wi�cej to samo, co m�j w�ch. Ale w kwestii jedzenia dzia�a jakby lepiej. 
Fagas na przyk�ad, dobre par� kilogram�w nie tylko �ywej wagi, potrafi po d�wi�ku rozr�ni� potencjalne menu. Wie, 
czy dostanie kawa�ek kotleta, szynki, czy boczku. Na szcz�k otwieranej puszki z Whiskasem w og�le nie otwiera oczu. 
Potrafi nawet pozna� czy i w jakim sosie jest proponowane mu danie - s�odko-kwa�nego nie znosi, to wiem na pewno.
A moje �arcie te� mu smakuje, chocia� zawsze twierdzi, �e jada je tylko na przeczyszczenie.
- Wi�c jak, zjesz co�? - powt�rzy�a Podopieczna, pog�adzi�a mnie mi�dzy uszami, po czym podrapa�a po grzbiecie. 
Sapn��em bez z�o�ci i oddali�em si� do przedpokoju. Czy oni nie zdaj� sobie sprawy, �e podobne propozycje s� 
niemoralne? Mam w kwestii jedzenia pewne zasady, ale niekt�rzy moi przyjaciele nie. W efekcie ostatnio kto� omal 
nie usiad� na jednym z nich, bior�c go za puf�.
Pocz�apa�em na swoje pos�anie, kawa� grubego koca roz�cielony w najwa�niejszym miejscu domu - w rogu korytarza 
mi�dzy gabinetem i sypialni�. Aneksja tego miejsca swojego czasu kosztowa�o mnie sporo cierpliwo�ci. Tyle razy 
przeci�ga�em pos�anie z kuchni do tego rogu, a� postawi�em na swoim. Teraz zaledwie zd��y�em z�o�y� pysk na 
�apach, gdy z kuchni majestatycznie wymaszerowa� Fagas. To musi by� strasznie m�cz�ce porusza� si� w taki spos�b, 
wyci�gaj�c ko�czyny jak na zawodach gimnastycznych. Nie szkoda tym kotom �ci�gien?
Fagas oczywi�cie wcale si� tak nie nazywa. Podopieczna nazywa go Herbertem. Podopieczny oficjalnie te�, ale nie 
wtedy, gdy jest sam. Wiem, �e to obra�liwe miano, ale nie pozbawione przyczyny. Fagas lubi �azi� po biurku 
Podopiecznego, zw�aszcza w pobli�u drogich urz�dze� elektronicznych. A �e wygl�da jak kluczowy element 
laboratorium do bada� elektrostatyki, Podopieczny swojego laptopa naprawia� ju� trzy razy. W zesz�ym tygodniu 
"Fagas" wypsn�� mu si� przy Podopiecznej. Ale by�a awantura.
Sam zainteresowany udaje, �e go to w og�le nie obchodzi i ka�e tytu�owa� si� jakimi� kocimi, trudnymi do przekazania 
mli-mli. Ale pewnie to te� ma w nosie.
Mnie komputery kompletnie nie interesuj�. Wol� ksi��ki.. Daj� mn�stwo frajdy jak si� je gryzie.
Ku mojemu zaskoczeniu tym razem Fagas okaza� si� mniej wynios�y ni� zwykle.
- Al, mam spraw� - przekaza�, zatrzymuj�c si� osiem �ap przede mn�.
Nie kpi�, nie �ciemnia� jak to mia� w zwyczaju. Chory, czy co?
- Co jest, Herb? - zapyta�em. S�dz�c po ruchach ogona by� zaniepokojony.
- Al..., mo�esz mi pom�c?
Opad�aby mi szcz�ka, gdybym nie opiera� jej na �apach. On prosi o pomoc mnie? Ten balon napompowany but� tak 
bardzo, �e komisja techniczna zabroni�aby mu startu w pucharze Gordona-Bennetta, od kt�rego w moim kierunku 
p�yn�y wy��cznie �arty i kpiny? Co si� dzieje z tym �wiatem...
- Co? - to by�a najinteligentniejsza wypowied�, na jak� by�o mnie sta� w tej sytuacji. �ywa woda na m�yn Jego 
Uszczypliwo�ci.
- Cholera, Al - zniecierpliwi� si�. I nie zakpi�. - To powa�na sprawa. Widzia�e� dzi� Strucla?
- Kogo? Ziutka?
- Tak, Ma�ego.
- Nie - zauwa�y�em z zaskoczeniem. - Nie widzia�em. Od samego rana.
Strucel. Ziutek. Ma�y. Znaczy kumpel Fagasa po prostu. Sympatyczny koci przyg�up, kt�rego nawet ja lubi�. Z 
pocz�tku regu�y by�y jasne - jeden pies, czyli ja i jeden kot - czyli Fagas. I tak sobie mieszkali�my pod jednym dachem, 
bez jakiego� przera�liwego overkillu. Niestety z jakiego� spaceru podopieczna przynios�a ma�e, zmokni�te i zabiedzone 
koci�. By�o tak g�odne, �e od razu dopad�o najbli�szego jedzenia - jakiego� ciasta. Podopieczna natychmiast ochrzci�a 
go Struclem i tak ze zdrowej proporcji zrobi�o si� nagle dw�ch na jednego. Z pocz�tku mia�em z tym niez�y zgryz. 
Gdyby wyr�s� z niego drugi Fagas, by�oby po mnie. O dziwo jednak kot okaza� si� sympatyczny i szczery - o ile 
oczywi�cie wolno mi u�y� tego s�owa w odniesieniu do kota. Podopieczna go uwielbia, podopieczny lubi, a Fagas 
zachowuje si� wzgl�dem niego jak starszy brat. Ja? C�, ja jestem, powiedzmy, koleg� starszego brata. Ale naprawd� 
go lubi�, mimo, �e chwilami wydaje si� nieco nierozgarni�ty. Zreszt� mo�e jeszcze zrobi� z niego porz�dnego psa.
- Ja te� nie. - dramatycznie przekaza� Fagas. - Chocia� w moim przypadku w gr� wchodzi wczorajszy wiecz�r. 
Rozstali�my si� pod piwnicami. Ka�dy poszed� w swoj� stron�. Tyle, �e ja rano wr�ci�em.
- Tam by�a wczoraj jaka� rozr�ba - zauwa�y�em. - Wiem od Rudego. Kocie sprawy bez w�tpienia, bo kto inny 
walczy�by tak zajadle o dost�p do �mietnika.
Fagas naje�y� si� - przepraszam, uni�s� si� honorem.
- Co ty mo�esz o tym wiedzie�, bia�y psie - sarkn��. Pewnie s�dzi�, �e jest obra�liwy, ale wed�ug mnie po prostu 
przedawkowa� Karola Maya. - Nie wiesz, jaka to odpowiedzialno�� opiekowa� si� rozleg�ym terytorium. Chroni� przed 
obcymi. Wizytowa�...
- ... imponowa� panienkom? - wpad�em mu w s�owo.
Zmarszczy� si�, jakby odessa�o mu z g�owy powietrze.
- Wybacz, �e zaj��em ci czas.
Odwr�ci� si�, zadar� �eb i ogon.
- No dobra, Fag... Herb. Przepraszam - wsta�em. - Nie k���my si�. M�w dalej, co z Ma�ym.
Zacz�� si� oddala�.
- Herbert - zawo�a�em. - Naprawd� mi przykro. Pomog� ci odnale�� Strucla.
No tak, obra�one koty �atwo nie wybaczaj�. Ruszy�em za nim, przy kuchni zaszed�em z przodu.
- Pozw�l mi pom�c. - przekaza�em. - Bez ciebie sobie nie poradz� - wydoby�em z r�kawa ostatniego asa. To zawsze 
dzia�a�o. �echtanie. Niezale�nie od tego czy �echta�o si� kota przez �o��dek, sk�r� czy dum�, taka taktyka przynosi�a 
najwi�cej korzy�ci. Wobec stworzenia tak upartego argumenty i logika by�y bezsilne, dzia�a�o jedynie dogadzanie i 
schlebianie. Czasem zabiera�o to sporo czasu, ale ka�dego kota kiedy� przywiedzie to do kl�ski. Do�� wymieni� 
proroczy upadek Konstantynopola, nadwornego kota su�tana Mehmeda II. Zag�askany na �mier�, oto jak przeci�tny kot 
chce zej�� tego �wiata.
Gniew Fagasa te� os�ab�. Albo by�em taki sprytny, albo naprawd� mu zale�a�o.
- By�em ju� dzisiaj w piwnicach, ale niczego nie znalaz�em - stwierdzi� ch�odno. - Tw�j nos te� pewnie nie pomo�e, ale 
c� szkodzi spr�bowa�.
- Kawa�ek dalej jest stara fabryka. Tam te� pow�sz� - zaproponowa�em. - A czy jest szansa, �eby� wypyta� o Ma�ego...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin