Wolski Pies w studni.txt

(560 KB) Pobierz
Marcin Wolski

Pies w studni

Prolog. Studnia Pot�pionych 
J�k dzwon�w wibruje, obija si� o �ciany kr�tych uliczek, �lizga po miedzianych 
rzygaczach 
rynien, p�osz�c z attyk stada ptactwa, kt�re z furkotem wzbija si� w s�oneczne 
niebo, nie 
wywo�uj�c najmniejszego wra�enia na kamiennych maszkarach, przyczajonych wok� 
wie� 
katedry. Spok�j tych monstr�w kontrastuje z nastrojem ci�by ludzkiej, spoconej, 
faluj�cej, 
wielobarwnej, cia�u pradawnego smoka podobnej. I jak on �ar�ocznej. Gawied� ile 
si� napiera na 
kordony utworzone przez miejskich pacho�k�w i ksi���cych gwardzist�w wok� drogi 
wiod�cej ku 
Dziedzi�cowi P�aczu, tak jakby chcia�a nasyci� si� cudzym l�kiem, b�lem, 
�mierci�. Znam dobrze 
swych wsp�ziomk�w, z osobna dobrzy, poczciwi ludzie, p�acz�cy nad ka�dym 
zdech�ym psem lub 
zabit� much�. W stadzie straszni, bezlito�ni, szaleni. Obserwowa�em nieraz w 
bitwie, p�ki potyka 
si� m�� z m�em, twarzami zwr�ceni ku sobie; jest w tej walce co� szlachetnego, 
porywaj�cego, 
gdy jednak kt�ra� ze stron poda ty�y, �amie si� szyk, nikn� regu�y i elegancja, 
a zwyci�zcy 
zmieniaj� si� w hord� wampir�w ��dnych krwi. A twarze t�umu? Gdzie si� podziewa 
ich 
powszednia dobroduszno��, indywidualna uroda? Gawied� ma wy��cznie paskudne 
pyski.
Czy jeste� gdzie� w�r�d niej Anzelmo? M�j kochany przyjacielu, skrybo pilny, 
kopisto 
moich wolumin�w, powierniku najskrytszych uniesie�, donosicielu sumienny, 
oskar�ycielu 
perfekcyjny, ergo m�j zab�jco per procura. Pewnie skry�e� si� w kt�rej� loggi 
lub w mrocznym 
wykuszu i czekasz fina�u, aby wreszcie odetchn�� spokojnie, p�j�� do szynku lub 
bordello i tam 
zapomnie�, czego nie zapomnisz.
Za� ty, Najja�niejszy Panie, czy zacierasz ukradkiem swe kr�tkie, upier�cienione 
palce, 
poj�c si� afrodyzjakiem z rozkosznego pucharu zemsty?
Przez dziurawy sp�d w�zka, w kt�rym ko�acze si� moje serce, widz� drewniany 
bruk, 
zasch�e �lady ko�skich odchod�w, a zarazem �d�b�a zielonej wiosennej trawy 
pomi�dzy kostk�. 
Uciekaj� pode mn�, jak te wszystkie dni i godziny przeminione. Ile� razy 
pod��a�em tym duktem 
jako dzieci�, jako �ak, jako pocz�tkuj�cy artysta, wreszcie jako ja sam, mistrz 
Alfredo Derossi, 
zwany �II Cane", nasz drogi Freddino, jego prywatno��... pst! Tajemnica, wszyscy 
wiedz� kto.
Ej�e, wy szkarpy pochy�e, wystaj�ce z mur�w jak ty�ki kramarek. Czy to gdzie� tu 
obok 
was widzia�em Margerit�, jak z dzbanem na g�owie sz�a ko�ysz�c biodrami - i 
ca�ym �wiatem 
zakochanego szesnastolatka? A Lucia, ma�a, powabna jak gi�tka trzcina, czy to 
nie dla niej na 
pobliskich straganach kupowa�em pantofelki haftowane z�ot� nici� w smoki 
azjatyckie, ptaki 
rajskie... A Claudia, ile to wiosen min�o od chwili, gdy kole Bramy P�atnerzy 
wr�czy�a mi li�cik 
wyznaczaj�cy pierwsz� schadzk�, a Maria...
Pami�tam, wczesnym latem sta�em z Anzelmem gdzie� tu przy kramach z 
antykwitatami, 
ogl�daj�c manuskrypty benedykty�skie z Castello Blanco zawieraj�ce uznane z 
dawna za 
zaginione pisma Arystotela. Nie zauwa�yli�my dwukonnej kolasy, p�ki ta nie 
zwolni�a. Kar� konie 
parskn�y dono�nie. Unie�li�my g�owy, w okienku mi�dzy rozsuni�tymi firankami 
mign�a nam 
twarz blada, szlachetna, o ustach karminowych i brwiach zro�ni�tych...
- Na brzuch Bachusa, panie, ona u�miechn�a si� do nas! - zawo�a� m�j druh, 
powiernik, 
ucze�, zdrajca.
Nie do ciebie, do mnie, durniu - pomy�la�em i naraz zapragn��em zn�w znale�� si� 
w jej 
ramionach, pi� rozkosz z jej ust, dosi��� jej jak czarodziejskiego rumaka i 
�eglowa� ponad 
�wiatem.
M�j w�zek stan��, us�ysza�em �oskot werbli. Byli�my na Dziedzi�cu P�aczu. Jako 
dziecko 
ba�em si� tego miejsca. Tam, gdzie nie ro�nie nigdy trawa, zazwyczaj rozpalano 
stos dla wied�m i 
kacerzy, opodal skrzypia�a szubienica, na pobliskich blankach czernia�y 
w��cznie, na kt�re 
nabijano g�owy z�oczy�c�w traconych na tutejszym szafocie, pi�� krok�w dalej, z 
olbrzymim 
rondlem, w kt�rym zwyk�o si� gotowa� fa�szerzy pieni�dzy, zaczyna�y si� w�skie, 
strome schodki, 
prowadz�ce w stron� drzwi w murze, za kt�rymi otwiera�o si� przepa�ciste urwisko 
przeznaczone 
do ciskania dzieciob�jczy�, na �er krukom i s�pom. Tako� i dzi� ptaszyska 
zlecia�y si� stadnie, 
najwyra�niej wietrz�c niepoj�tym zmys�em nadchodz�c� ka��. By�a wreszcie Studnia 
Pot�pionych, 
wedle legendy do �rodka ziemi prowadz�ca, kt�r� pono� wykopa� sam diabe� na 
rozkaz cesarza 
Apostaty. W dawnych czasach siermi�nej wiary wydawa�o si� ca�kiem mo�liwe, aby 
bies m�g� 
przywo�a� z otch�ani piekie� czarcie zast�py przeciw pobo�nym chrze�cijanom. I 
mieszka�cy 
ca�kiem serio, gdy ko�czy�o si� kolejne stulecie, oczekiwali na dzie� 
Armagedonu. Nikt z 
obywateli miasta nie pami�ta�, kiedy ostatnio korzystano z tej sztolni - by� 
mo�e trwa�a nie 
u�ywana od czas�w, kiedy Giovanni Leone str�ci� w jej czelu�� niewiern� ma��onk� 
- Ginevr� 
Galijsk�, wedle poda� pi�kn� jak wiosenny dzie�. Za to wyst�pn� jak noc sabatu. 
Bywa�o w trakcie 
lekcji rysunku, gdy m�j preceptore zach�ca� mnie do rysowania architektonicznych 
detali, siada�em 
na ch�odnej, omsza�ej cembrowinie i mimo l�ku przed zawrotem g�owy zagl�da�em 
ciekawie w 
pomroczn� g��bin�, pachn�c� zgo�a nie piek�em, jeno jak�� star� wilgoci� z 
dodatkiem tajemniczej 
i trudnej do zidentyfikowania woni, przez co wysoce niepokoj�c�. Mo�e w�a�nie �w 
specyficzny 
zapach sprawi�, �e stra� miejska, �ebracy, a tak�e ci, kt�rym wino odebra�o 
pow�ci�gliwo�� w 
mowie, nazywali j� �Star� Cip�". Powiadano te� o szalonym mnichu, kt�ry w 
czasach �ow�w na 
katar�w dowodz�c, i �e nie jest heretykiem, zda� si� na S�d Bo�y i niczym 
Empedokl do Etny, 
wskoczy� w ten bezdenny otw�r i wyfrun�� po tygodniu jako bia�y ptak. Opodal 
studni czernia�o 
okienko lochu, w kt�rym morzono g�odem d�u�nik�w recydywist�w i sala tortur z 
os�awion� 
Stalow� Dam� i �o�em Prokustowym... C�e jednak wymy�lono dzi� dla mnie? Sporo 
k�opot�w 
dostarczy�em w ostatnich dniach wymiarowi sprawiedliwo�ci w Rosettinie. Wiem, �e 
spierano si� 
w Trybunale, jak winno si� mnie straci�, bo� jako cz�onkowi stanu szlacheckiego 
przys�ugiwa� mi 
szafot, zasi� jako kacerza nale�a�o mnie by�o spali�. W og�le iustitia mia�a 
sporo mo�liwo�ci - 
szarpanie c�gami za blu�nierstwo, kamienowanie za deprawacj� m�odzie�y, ogie� za 
czary... S�d 
z�o�y� decyzj� na r�ce arcyksi�cia. Na p�pek Wenery! Z mojego powodu ten s�aby 
cz�owiek o 
wygl�dzie minoga musia� wreszcie podj�� jak�� decyzj�. Jak�? Na jego miejscu 
kaza�bym siebie 
nawlec na pal, cho� by� to obyczaj azjatycki i dla wielu humanist�w uchodz�cy za 
nieobyczajny. 
Ale jak�� inn� kar� powinien by� wybra�...
Prze� moja zbrodnia g��wna i jedyna, nie mog�a by� nigdy ujawniona. �e pisa�em 
ksi�gi z 
inspiracji staro�ytnych m��w, �e dokonywa�em zakazanych do�wiadcze�, bawi�em 
si� w 
alchemika i chirurga, filozofa czy trefnisia, to jeszcze pewnie mo�na by mi by�o 
wybaczy�. Pod 
naporem dewot�w skaza� na biczowanie, za��da� publicznego pokajania, wreszcie 
wygna�... Ale 
przecie nie to stanowi�o istot� mej zbrodni.
Czy boj� si� �mierci? A czy� istnieje stworzenie, kt�re nie ba�oby si� 
nieznanego? 
Widzieli�cie, jak umiera wierny pies, gdy oczy jego zachodz� bielmem, albo gdy 
kona ptak 
�miertelnie ranion, trzepoc�cy si� w naszych bezradnych r�kach. Tak, boj� si�. I 
odczuwam wielki 
�al. Albowiem tyle jeszcze m�g�bym dokona�. Nade wszystko za� cierpi moja 
ciekawo��, �e nie 
dowiem si�, co b�dzie za rok, za dzie�, za chwil�. Chocia� czy kto�, kto 
posmakowa� cho�by kropli 
�ycia, nie wie o nim wszystkiego? Jak to pisa� m�j ojciec:
Jaka jeste� �mierci?
- Wielk� cisz�, czarnym, matowym mrokiem, ch�odnym, mi�kkim bezmiarem, 
b�ogos�awion� niepami�ci�...
Wia� czemu si� ciebie boj�?
Rozumiem, m�odzi - przed nimi przysz�o��, rado��, szcz�cie, a przynajmniej 
nadzieja...
Ale starcy? Czego si� boj� ci, kt�rzy ju� nawet nadziei mie� nie mog�?
Boj� si� Twej ciszy, chocia� od dawna s� g�usi, boj� si� Twego mroku, chocia� od 
dawna 
s� �lepi, boj� si� Twego bezkresu, cho� od dawna stracili poj�cie wymiaru, boj� 
si� niepami�ci, 
cho� pami�ci nie maj� od dawna.
A przecie�... trzymaj� si�, kurczowo, rozpaczliwie, wykrzywionymi palcami, 
bezz�bnymi 
szcz�kami �a�osnych strz�p�w egzystencji.
S� jak �mierdz�ce liszaje na pi�knej twarzy �wiata.
Zabierz ich, �mierci! Zabij!
Daj to, co jedynie da� im mo�esz:
cisz�, mrok, nico�� i zapomnienie skoro m�odo�ci wr�ci� im nie jeste� w stanie.
B�ogos�awiona �mierci.
Cz�� I
1. Dziecko szcz�cia 
Ojciec m�j, Luigi Derossi, by� pijakiem i poet�. W onych czasach sz�o to cz�sto 
w parze. 
Tyle �e w ani jednej, ani w drugiej dziedzinie nie odni�s� znacz�cych sukces�w. 
Zreszt� nie dane 
mi go by�o pozna�, albowiem zmar� jeszcze przed mym urodzeniem podczas 
historycznego 
obl�enia San Angelo, tak pysznie opisanego przez Piera dell Naxia w De bello 
Angelico. Myli�by 
si� jednak ten, kto by s�dzi�, �e staruszek m�j poleg� w boju, od sztychu 
rapierem lubo ugodzony 
kul� z muszkietu. Nic z tych rzeczy. Nazajutrz po wzi�ciu miasta, pijany nie 
tylko sukcesem, utopi� 
si� by� w przepe�nionej do wszelkich granic latrynie, co ojciec Filippo, 
wykonawca ostatniej woli 
Luigiego uczci� kr�tkim napisem wyrytym na kamieniu nagrobnym, pono� 
zaczerpni�tym z pseudo 
Plutarcha: �A �ycie te� mia� g�wniane". Na wszelki wypadek uczony jezuita kaza� 
sporz�dzi� owo 
epitafium po grecku, bo� nie by� to j�zyk specjalnie rozpowszechniony w 
Rosettinie. St�d nie 
powinien dziwi� b��d ortograficzny w s�owie �g�wniane".
Wr��my jednak do szturmu San Angelo. �mier� mego ojca nast�pi�a niejako na jego 
w�asne 
�yczenie. Kiedy armaty Carla del Francesca dokona�y wy�omu w po�udniowym, 
nadw�tlonym 
przez z�b czasu murze miasta, a obro�cy z wyj�tkiem garstki zaci�nych 
Montanijczyk�w 
broni�cych Palazzo Ducale podali ty�y, kto �yw z tabor�w skoczy� d...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin