Zawistowski Wojciech Inkarnacje.txt

(40 KB) Pobierz
Wojciech Zawistowski

Inkarnacje

Autor pisze o sobie:
Urodzi�em si� 11.02.1977. Z wykszta�cenia jestem informatykiem, pracuj� jako programista www, w pewnym sensie 
"pisaniem" zajmuj� si� wi�c zawodowo (cho� w�tpi�, by pr�cz komputer�w kto� mia� ochot� to czyta�). Kocham 
nierzeczywiste, barwne opowie�ci, niewa�ne w jakiej postaci: ksi��ki, gry, filmu czy heavy metalowego eposu. Trwam 
w tym na�ogu od chwili pierwszego zetkni�cia si� z arcydzie�ami Tolkiena i Howarda - czyli prawie od urodzenia.
"Inkarnacje" to pierwsza pr�ba obleczenia w cia�o k��bi�cych si� w mojej g�owie fantazji (na razie jedyna, lecz jestem 
pewien, �e nie ostatnia - to wci�ga r�wnie mocno jak czytanie).
Mrok by� tak g�sty, �e kryj�cy si� za za�omem korytarza m�czyzna nie rozr�nia� kontur�w wilgotnych, 
chropowatych kamieni, tworz�cych �cian�, do kt�rej przyciska� policzek. W trakcie niezliczonych godzin �mudnych 
�wicze� nauczy� si� w pe�ni panowa� nad swoim oddechem, dzi�ki czemu otaczaj�ca go teraz cisza by�a r�wnie 
nieprzenikniona jak zalegaj�ca korytarz ciemno��. Bliski �miertelnej stagnacji spok�j nie zosta� zm�cony nawet wtedy, 
gdy powoli wysun�� z pochwy smuk�y, czarny sztylet i z koci� gracj� oderwa� si� od �ciany. Przera�aj�co spokojnym - 
w obliczu podejmowanego ryzyka - krokiem, ruszy� ku skrytym w mroku d�bowym drzwiom. Mimo i� jego wzrok nie 
by� w stanie przebi� przegradzaj�cej korytarz kurtyny czerni, porusza� si� z pewno�ci� w�a�ciw� osobie przemierzaj�cej 
prywatne komnaty.
W wyniku granicz�cego z cudem zbiegu okoliczno�ci uda�o mu si� natrafi� na plany wzniesionej ponad dwa wieki 
temu baszty. Na cud mog�o tak�e zakrawa� wtargni�cie na szczyt wie�ycy, strze�onej przez rzesz� zbrojnych. Jednak 
m�czyzna, sun�cy korytarzem niczym nocna zjawa, nie pierwszy raz dokonywa� podobnego wyczynu.
Obuty w mi�kkie pantofle intruz zrobi� kilkana�cie nies�yszalnych krok�w, starannie zaplanowanych wedle schematu 
budowli. Podczas przygotowa� nie wiedzia�, czy wn�trze baszty b�dzie o�wietlone, uwzgl�dni� wi�c konieczno�� 
poruszania si� po omacku. Teraz ta skrupulatno�� zaczyna�a przynosi� nieocenione efekty.
W�amywacz, mimo i� wci�� nie by� w stanie dojrze� zarysu wierzei, si�gn�� w prz�d. Jego palce, tak jak oczekiwa�, 
delikatnie spocz�y na p�askiej, drewnianej powierzchni. M�czyzna u�miechn�� si� w duchu - dawni mistrzowie 
rzeczywi�cie sporz�dzali skrupulatne szkice. �agodnym, niemal czu�ym ruchem pog�adzi� drzwi opuszkami palc�w, 
odnajduj�c solidny, stalowy zamek. Powoli zbli�y� do niego r�koje�� sztyletu. Wie�cz�cy j� wielki onyks - jedyna 
ozdoba ascetycznie wykonanego or�a - zachowa� smolist� barw�. Przesuni�ty w pobli�u futryny i progu tak�e si� nie 
rozjarzy�.
Zdziwi� si�, gdy� by� przekonany, �e drzwi b�dzie strzeg�a magiczna pu�apka. Nie zamierza� jednak mitr�y� czasu, 
dumaj�c nad niespodzianie korzystnym zrz�dzeniem losu. Zako�czywszy magiczn� inspekcj�, bez wahania si�gn�� do 
niedu�ej kieszeni, wyci�gaj�c dziwnie ukszta�towany wytrych. Wprawnym ruchem wsun�� jeden z jego ko�c�w w 
zamek i niemal natychmiast cichy metaliczny szcz�k oznajmi�, �e drzwi stan�y otworem. W�amywacz uchyli� je 
bardzo ostro�nie, pozwalaj�c jedynie, by mi�dzy framug� a drzwiami powsta�a ledwo widoczna szczelina.
Wysun�� z wn�trza wytrycha d�ugi, w�ski szpikulec. Uwa�nie w�o�y� go w szpar� mi�dzy futryn� a drzwiami i niemal 
w nabo�nym skupieniu, z precyzj� i powolno�ci� mo�liw� jedynie dzi�ki niezliczonym godzinom trening�w i 
wieloletniej praktyce, przeci�gn�� nim wok� obrysu drzwi. Pr�t nie napotka� oporu. W�amywacz, usatysfakcjonowany, 
cho� ponownie zdziwiony brakiem zabezpiecze�, uchyli� drzwi nieco szerzej i niczym w�� w�lizgn�� si� przez 
powsta�� szczelin�.
Po lewej stronie komnaty, na �rodku nagiej �ciany z nieociosanych kamieni, widnia�o niewielkie okno. Gruba, d�bowa 
okiennica nie by�a zamkni�ta. Do wn�trza pokoju przenika�o blade, ksi�ycowe l�nienie, przyt�umione nieco przez 
strz�piaste chmury. W jego �agodnej po�wiacie wida� by�o kilka prostych mebli oraz olbrzymi blat, przysypany stert� 
dziwnych retort, alembik�w i mas� innych przyrz�d�w, kt�rych intruz nie potrafi� nazwa�. Naprzeciw okna sta�o 
w�skie, lecz wygodne ��ko, a na nim... w�amywacz a� wstrzyma� oddech - spa� siwobrody m�czyzna, kurczowo 
�ciskaj�c w d�oniach bogato rze�bion� lask�. W komnacie nie by�o szkatu�y, mog�cej kry� kosztowno�ci, lecz 
uwa�niejsze ogl�dziny ujawni�y zamszow� sakiewk�, przytroczon� do pasa �pi�cego.
Intruz zawaha� si�. Wiedzia�, �e klejnot, kt�rego po��da�, b�dzie strze�ony ponad wyobra�enie zwyk�ego �miertelnika. 
Spodziewa� si� jednak - opr�cz pu�apek i stra�y - puzdra albo kasety spowitej obronnym zakl�ciem lub pilnowanej 
przez szkolon� besti�. Lecz nawet w najbardziej szalonych majakach nie roi� sobie, �e skarb mo�e spoczywa� w 
sakiewce swego w�a�ciciela, Asturasa B��kitnego P�omienia, drzemi�cego w obskurnej, ciasnej klitce.
Przez mgnienie oka m�czyzna wa�y� w my�lach opuszczenie komnaty. Dotar� jednak zbyt daleko, a przygotowania 
poch�on�y za wiele wysi�ku i czasu, by teraz wycofa� si�, maj�c bezcenny klejnot na wyci�gni�cie r�ki. Pojedynczy, 
pe�en determinacji krok przybli�y� go do ��ka czarnoksi�nika.
W�amywacz przytkn�� ostrze sztyletu do szyi �pi�cego, jednocze�nie ostro�nie si�gaj�c ku jego sakiewce. Wprawdzie 
czarownik przygni�t� nieco mieszek, wciskaj�c go w g��b mi�kkiej po�cieli, jednak dla kr�la z�odziei, za jakiego 
m�czyzna nie bez podstaw si� mia�, wy�uskanie z niego klejnotu by�o dziecinn� igraszk�.
Intruz opu�ci� ostrze i zrobi� d�ugi krok w ty�, wracaj�c ku uchylonym drzwiom. Ca�y czas wbija� wzrok w sylwetk� 
�pi�cego z koncentracj� atakuj�cej kobry. Mag jednak ani drgn��. Le�a� sztywno jak k�oda, z twarz� wtulon� w 
puchow� poduszk�, wci�� z ca�ych si� dzier��c lask�. Z piersi w�amywacza wydosta�o si� bezg�o�ne tchnienie ulgi. 
R�wnie w�owym jak uprzednio ruchem pocz�� si� wsuwa� w na wp� otwarte wej�cie.
Onyks na r�koje�ci sztyletu rozjarzy� si� na moment trupioblad� po�wiat�. Tylko to i zdumiewaj�cy refleks ocali�y 
m�czyzn� przed rozdarciem na strz�py. Rzuci� si� desperacko w ty�, jedynie o w�os umykaj�c magicznej eksplozji, 
kt�ra wykwit�a w przej�ciu z przyt�aczaj�cym zmys�y rykiem. Mimo to podmuch poparzy� mu twarz i cisn�� nim o 
�cian�, wydzieraj�c powietrze z p�uc i wype�niaj�c tors przejmuj�cym b�lem po�amanych �eber.
Odg�os wybuchu przerwa� kamienny sen Asturasa. Mag zerwa� si� raptownie, jeszcze mocniej �ciskaj�c sw� lask� i 
oszala�ym spojrzeniem omiataj�c komnat� w poszukiwaniu przyczyny eksplozji. Przez par� nerwowych chwil, nim 
czarnoksi�nik zwalczy� m�c�ce mu zmys�y senne zamroczenie, jego wzrok mija� czarno odzian� sylwetk� intruza, 
ledwo widoczn� w nik�ym, ksi�ycowym blasku. W ko�cu jego �renice skupi�y si� nienawistnie na skulonej pod �cian� 
postaci. Asturas lew� d�oni� machinalnie si�gn�� ku wisz�cej u pasa sakiewce. Gdy przekona� si�, �e jest pusta, jego 
usta skrzywi�y si� w grymasie mro��cej krew w �y�ach w�ciek�o�ci.
W�amywacz wiedzia�, �e w�a�nie przemija jego ostatnia szansa ucieczki z komnaty. Ze wszystkich si� stara� si� 
podnie��, cia�o jednak uparcie odmawia�o mu pos�usze�stwa. W bezgranicznym szoku zastanawia� si�, jak to mo�liwe, 
�e pu�apka, niewykrywalna od strony korytarza, ujawni�a si� nagle w trakcie wychodzenia.
Siedz�cy na ��ku czarownik odezwa� si� z przek�sem, jak gdyby przenika� my�li przera�onego m�czyzny:
- Zdumiewaj�ce, jak ta pu�apka mog�a si� oprze� badaniu z zewn�trz, nieprawda�? A mo�e jeste� a� tak naiwny, �e 
wcale nie podj��e� pr�by wykrycia magicznej aury?... Nie - rozmy�li� si� po chwili. - Gdyby� by� takim g�upcem, moja 
sakiewka nie by�aby teraz pusta - u�miechn�� si� drapie�nie. - Oczywi�cie szuka�e� pu�apki, ale nie pomy�la�e�, �e aura 
b�dzie widoczna wy��cznie z wn�trza komnaty. Nie uwierzy�by�, �e to w og�le mo�liwe! Podobnie jak wi�kszo�� tak 
zwanych "Mistrz�w Magii", wi�c nie czy� sobie wyrzut�w - zarechota� z�o�liwie.
Twarz Asturasa �ci�gn�a si� raptownie w demoniczn� mask�.
- Przekl�ty g�upcze! - wrzasn��, a� echo posz�o po �cianach komnaty. - S�dzi�e�, �e magi� Asturasa B��kitnego 
P�omienia potrafi rozwik�a� byle akolita!?
Mag walczy� przez chwil� z ogarniaj�c� go furi�, dysz�c ze �wistem przez zaci�ni�te z�by. Potem znienacka zmieni� 
temat i ton wypowiedzi.
- Kim mo�e by� �w szalony �mia�ek, kt�ry w swej beznadziejnej g�upocie wa�y� si� si�gn�� po m�j cenny klejnot? - 
spyta� spokojnym, nieco kpi�cym g�osem, jakim wita si� dawno niewidzianego kompana. - Niech pomy�l�... Gildia jest 
zbyt rozs�dna, by przyj�� podobne zlecenie. Musisz by� jednym z tych "samotnych wilk�w", jak was nieraz zw�... - w 
zadumie pog�adzi� sw� brod�. - Ach, wiem! - niemal si� rozpromieni�. - Sebbaah'stian, prawda? S�awetny kr�l z�odziei. 
Powiedz, czy� nie mam racji?
Le��cy pod �cian� m�czyzna nie odpowiedzia�. Z jego ust doby� si� tylko chrapliwy, zduszony j�k. Jedynie szeroko 
rozwarte ze zdumienia oczy �wiadczy�y, �e Asturas, nie wiedzie� jak, odgad� starannie skrywan� to�samo��.
Mag, niezmiernie zadowolony, wsta� z ��ka i podszed� ku rannemu w�amywaczowi.
Sebbaah'stian, kt�ry odzyskawszy w�adz� w ko�czynach jedynie pozorowa� bezsilno��, upatruj�c w tym szansy na 
ocalenie, poderwa� si� b�yskawicznie z pod�ogi, mierz�c sztyletem w serce czarownika. Siwobrody mag o posturze 
starca w niepoj�ty spos�b zareagowa� r�wnie szybko jak m�ody, doskonale wy�wiczony z�odziej. Nim czarny sztylet 
zd��y� zaton�� w jego mrocznym sercu, Asturas pochyli� lask�, tr�caj�c ni� napastnika. Pozornie s�aby cios, niemal 
dziecinne pacni�cie, trafi� w bark Sebbaah'stiana z si�� szar�uj�cego bawo�u.
* * *
Uderzenie by�o tak mocne, jakby zderzy� si� barkiem z rozp�dzonym pojazdem. Mimo to nie on, lecz zawodnik 
przeciwnej dru�yny zosta� zwalony z n�g na szar� powierzchni� areny. Okrywaj�ce go ochraniacze z duraplastu, tr�c 
ze zgrzytem o pancerne pod�o�e, skrzesa�y widow...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin