OSOBY
AKTOR
WOJTEK
DOKTOR
MEFISTO
WOJEWODA
SYN WOJEWODY
STARZEC
JEDEN Z ŚPIĄCYCH RYCERZY
RYCERZ OBCEGO AUTORAMENTU
KRÓL
KALINA
MUSZKA
PSZCZÓŁKA
JĘTKA
MGIEŁKA
I BŁĘDNY OGNIK
II BŁĘDNY OGNIK
III BŁĘDNY OGNIK
LILLA
RÓŻA
PANI ZE DWORU
OBŁĄKANA
WDOWA
Panny leśne. Błędne ogniki. Śpiący rycerze. Oddział chłopski. 12 harfiarzy.Śpiewacy. Służba wojewody etc.
przed kurtyną
Słów nam potrzeba wielkich i natchnionych,
by godnie uczcić tę dzisiejszą chwilę!
Lecz gdzie ich szukać, gdy mistrze potężni
dawno umilkli pod darnią zieloną,
lub pod wiązaniem kamiennych grobowców,
które na cześć ich wznosi podziw świata?
I oto stoję przed wami, bezradny,
z tą maską w ręku, symbolem mej sztuki,
i, na to świetne patrząc zgromadzenie,
nie wiem, jak witać mam przemożną Panią,
w ogniach tryumfu wkraczającą dzisiaj
do tej wspaniałej świątnicy… Czyż zakląć
bóstw olimpijskich skostniałe szeregi,
by, marmurowych zbawiwszy się chłodów,
przyszły tu pokłon oddać Zwyciężczyni?…
Próżny wysiłek i dziś już spóźniony!
Żaden Pigmalion ciepłem pocałunków
życia w umarłych nie obudzi statuach;
muzy nie zejdą z frontów pałacowych,
a wódz ich, ongi tak jasny i dumny,
zagasł i zmalał wobec nowych kształtów,
które duch ludzki w swym wiecznym pochodzie
nie poprzestaje tworzyć z nieśmiertelnych
promieni Boga… Przebaczcie zuchwalstwu,
że zanim zabrzmią stąd czarowne słowa
liśćmi wawrzynu uwieńczonych piewców,
śmie, lutnię dzierżąc w niedołężnej dłoni,
pozbierać dźwięki z ich harf niezegranych
i łączy dźwięków tych milknące echa
w nikłą i słabą uwerturę… Jedno
chciejcie atoli wierzyć: miłość pieśni
i cześć bezbrzeżna dla wielkich jej twórców
srebrny wam księżyc zapali nad cichą,
senną polaną dziewiczego lasu,
który łyskliwa wyobraźnia ludu
zapełnia tłumem uroczych rusałek.
Śród nich na własne zobaczycie oczy,
jak się objawia potęga tej pieśni —
która niech będzie u nas w czci i chwale
na wieki wieków! —: jak przemienia serce,
choćby najprostsze i najrubaszniejsze,
w czerwcowych wiewów grające narzędzie,
i jakie wokół wskrzesza bohaterstwo,
i jakie blaski i jakie zarysy
nadaje ciemnym, gdzieś w głębiach natury
drzemiącym siłom, budząc je do życia…
Cień Ajschylosa przemknie wam z daleka,
albo też migną w odbiciu swych ogni
Szekspir i Goethe, wraz z błyskawicowym
i roztęczonym Słowackim, i inni,
co zanurzywszy się w bezbrzeżną topiel
duszy człowieka, umieli w niej złowić
wiekuistości niezmienne pierwiastki
i zdumionemu pokazać je światu…
Pobłażliwymi bądźcie, gdy spełnienie
nie idzie razem z chęcią i zamiarem,
jeśli niegodnym jest tego przybytku
i tego koła wybranych słuchaczy.
A nam, chodzącym w masce cudzych uczuć
i cudzych myśli, nam, co na tych deskach
pozostawiamy całą swą istotę,
okażcie względy i dzisiaj, i nadal.
Podnieśmy zasłonę —
niechaj się pocznie hołd, składany sztuce.
Kurtyna się podnosi.
Polana w dzikim, górskim lesie, turnie pomiędzy świerkami. W dali wysoki, śnieżny szczyt. Moc księżycowa, później poranek.
Panny leśne: Lilia, Mgiełka, Kalina, Pszczółka, Jętka, Muszka, błędne ogniki.
Daleko jeszcze do rana?
Zanim jutrzenka spłonie
na tego szczytu koronie,
nim jeszcze zorza rumiana
płomienny czar swój roztoczy
na tej śnieżystej uboczy,
niejedna chwila przeminie.
Więc mamy czasu dość,
ażeby znaleźć ten cudowny kwiat.
Gdzie on też może rość?…
W dzikiego lasu głębinie,
pomiędzy mchy i wykroty
chowa się skarb ten złoty,
kwitnący co siedem lat —
a dziś jest siódmy rok.
Lilio! znalazłam poziomkę!
świeżymi usteczkami
wyciśnij czerwony z niej sok…
Nie chcesz?… Poziomka nie plami.
Ta nasza biała i cicha
woli pić rosę z kielicha
białej i cichej liliji.
Aj! nadepnęłam na węża,
na główkę zielonej żmii.
A ja na słomkę.
Skądże ta słomka być może
w takim dziewiczym borze?
Niech się twój rozum darmo nie wytęża!
Zaraz ci powiem, skąd ta słomka w lesie:
Wczoraj o zmroku,
kiedy już księżyc zajrzał do potoku,
wybiegłam z domu,
z stalaktytowej mej chaty — —
Pewnie przejeżdżać miał ten pan bogaty —
wiemy, polujesz na męża,
Baśń nocy świętojańskiej
a on, uparty,
ma jakąś inną na oku. — —
A bierz was, biesie nie—biesie,
za takie żarty!
Nie powiem słówka nikomu.
Powiedz, niech zgorszy się Lilia,
ta nasza biała i cicha,
co pije rosę z kielicha
Maleńka chwila —
coś zabolała mnie nóżka…
Może od żmii?
Oprę ją sobie o listek kwiatuszka
i pod to światło miesięczne
zobaczę, jaka przyczyna.
Nóżki masz wdzięczne,
nawet się kwiat nie ugina
pod ich pajęczym ciężarem.
Barwę ich można zrównać z nenufarem.
Gdyby on stanął przed takimi cudy,
zaraz by mlasnął językiem,
ażby pociekła mu ślina!
zaraz wytrzeszczyłby ślepie
w tym swoim wielkim czerepie;
zaraz by mu się ten chudy,
ten cienki karczek wydłużył.
On?
Go zacz on?
Ano mówięć przecie:
ten, co tę słomkę zostawił.
Goś się on z tobą zabawił,
coś ci się dzielnie zasłużył,
kiedy tak wszystko pamiętasz dokładnie.
A może nawet, a może
w tym gęstym, w tym ciemnym borze — —
Kto wie, co z tego wypadnie?
Dzieją się rzeczy na świecie. — —
Pleciecie,
aż nasza Lilia, ta biała i cicha,
co pije rosę z liliji kielicha,
białej i cichej, rumieni się cała.
Lilio, obłoczku złotawy,
promienny blaskiem miesiąca,
rosą opadasz na trawy,
a rosę wietrzyk otrąca.
Dlaczegoś taka milcząca?
Nudzą cię nasze zabawy?
Promienny blaskiem miesiąca,
ty nasz obłoczku złotawy!
Z niewinnymi drwinkami, znacząco
W oczekiwaniu jest wielkiego dzieła.
Lilija rośnie ponad jej wezgłowiem,
na przekór lilii wszystko wam opowiem,
skąd się ta słomka wzięła w takim lesie.
A więc tak było: z wieczora,
kiedy już zorze zagasły,
a nasz srebrzysty królewicz
jął się przeglądać w tej wodzie,
co spod mojego wypływa pałacu;
kiedy zaledwie dosłyszalny wiew
zabiera jedwab z mleczów
i w księżycowe wplata go przędziwa,
pobiegłam sobie do boru.
Pragnęłam, wiecie, zobaczyć robaczka,
tego, co kiedyś usiadł mi na dłoni,
taki świecący jak gwiazdka.
Snuję się mgiełką
z rosy na rosę,
czasem się iglic świerkowych uczepię,
czasem przykucnę na listku łopianu,
lub się przytulę do płatka dziewanny,
goniąc kochanka —
gdy wtem od strony jeziora
usłyszę granie ligawki.
Kto to być może
w tak późnej chwili,
gdy noc już zaszła głęboka?
Aha! zapewneć — pomyślę sobie —
ktoś szuka kwiatu paproci!
Bom zapomniała w tej mojej gonitwie
180 za świętojańskim owadem,
że dziś dopiero
to szczęsne zakwita ziele…
Granie się zbliża —ja słucham —
i, wiecie,
taka mnie wzięła rozpusta,
że, niby echo,
pocznę przedrzeźniać fujarkę,
ot tak — słuchajcie —jak teraz…
Echo fujarki.
Ej! nam się widzi inaczej!
Uciekł robaczek ci złoty,
tak chciałaś z wielkiej pustoty,
albo też z wielkiej rozpaczy
przywabić dźwięk fujareczki —
a może tego, co wygrywał na niej…
O droga pani!
Nie z takiej beczki!
Szydzisz nie w porę!
Chyba twe serce jest chore,
bo moje to samo zdrowie.
Nie przeszkadzajcie! niech powie,
co było dalej… Co dalej?…
Jaka ciekawa! prawdziwie
niby to źdźbełko na niwie,
co się ku słonku dobywa spod ziemi.
To ci się wcale nie chwali.
Patrz! nasza Lilia, ta biała i cicha,
niby zaklęta, nie słucha.
Rosę fałdami strąca srebrzystemi
i na korony srebrnych mleczów dmucha
i szuka lilij, co tu nie wyrosły.
hildahasz