Kasprowicz Jan - Baśń nocy świetojańskiej.rtf

(156 KB) Pobierz
Baœñ nocy œwiêtojañskiej

Jan Kasprowicz

Baśń nocy świętojańskiej
Prolog na otwarcie Teatru Miejskiego we Lwowie
1900

 

OSOBY

AKTOR

WOJTEK

DOKTOR

MEFISTO

WOJEWODA

SYN WOJEWODY

STARZEC

JEDEN Z ŚPIĄCYCH RYCERZY

RYCERZ OBCEGO AUTORAMENTU

KRÓL

KALINA

MUSZKA

PSZCZÓŁKA

JĘTKA

MGIEŁKA

I BŁĘDNY OGNIK

II BŁĘDNY OGNIK

III BŁĘDNY OGNIK

LILLA

RÓŻA

PANI ZE DWORU

OBŁĄKANA

WDOWA

 

Panny leśne. Błędne ogniki. Śpiący rycerze. Oddział chłopski. 12 harfiarzy.
Śpiewacy. Służba wojewody etc.


Aktor

przed kurtyną

Słów nam potrzeba wielkich i natchnionych,

by godnie uczcić tę dzisiejszą chwilę!

Lecz gdzie ich szukać, gdy mistrze potężni

dawno umilkli pod darnią zieloną,

lub pod wiązaniem kamiennych grobowców,

które na cześć ich wznosi podziw świata?

I oto stoję przed wami, bezradny,

z tą maską w ręku, symbolem mej sztuki,

i, na to świetne patrząc zgromadzenie,

nie wiem, jak witać mam przemożną Panią,

w ogniach tryumfu wkraczającą dzisiaj

do tej wspaniałej świątnicy… Czyż zakląć

bóstw olimpijskich skostniałe szeregi,

by, marmurowych zbawiwszy się chłodów,

przyszły tu pokłon oddać Zwyciężczyni?…

Próżny wysiłek i dziś już spóźniony!

Żaden Pigmalion ciepłem pocałunków

życia w umarłych nie obudzi statuach;

muzy nie zejdą z frontów pałacowych,

a wódz ich, ongi tak jasny i dumny,

zagasł i zmalał wobec nowych kształtów,

które duch ludzki w swym wiecznym pochodzie

nie poprzestaje tworzyć z nieśmiertelnych

promieni Boga… Przebaczcie zuchwalstwu,

że zanim zabrzmią stąd czarowne słowa

liśćmi wawrzynu uwieńczonych piewców,

śmie, lutnię dzierżąc w niedołężnej dłoni,

pozbierać dźwięki z ich harf niezegranych

i łączy dźwięków tych milknące echa

w nikłą i słabą uwerturę… Jedno

chciejcie atoli wierzyć: miłość pieśni

i cześć bezbrzeżna dla wielkich jej twórców

srebrny wam księżyc zapali nad cichą,

senną polaną dziewiczego lasu,

który łyskliwa wyobraźnia ludu

zapełnia tłumem uroczych rusałek.

Śród nich na własne zobaczycie oczy,

jak się objawia potęga tej pieśni —

która niech będzie u nas w czci i chwale

na wieki wieków! —: jak przemienia serce,

choćby najprostsze i najrubaszniejsze,

w czerwcowych wiewów grające narzędzie,

i jakie wokół wskrzesza bohaterstwo,

i jakie blaski i jakie zarysy

nadaje ciemnym, gdzieś w głębiach natury

drzemiącym siłom, budząc je do życia…

Cień Ajschylosa przemknie wam z daleka,

albo też migną w odbiciu swych ogni

Szekspir i Goethe, wraz z błyskawicowym

i roztęczonym Słowackim, i inni,

co zanurzywszy się w bezbrzeżną topiel

duszy człowieka, umieli w niej złowić

wiekuistości niezmienne pierwiastki

i zdumionemu pokazać je światu…

Pobłażliwymi bądźcie, gdy spełnienie

nie idzie razem z chęcią i zamiarem,

jeśli niegodnym jest tego przybytku

i tego koła wybranych słuchaczy.

A nam, chodzącym w masce cudzych uczuć

i cudzych myśli, nam, co na tych deskach

pozostawiamy całą swą istotę,

okażcie względy i dzisiaj, i nadal.

Podnieśmy zasłonę —

niechaj się pocznie hołd, składany sztuce.

 

Kurtyna się podnosi.

Polana w dzikim, górskim lesie, turnie pomiędzy świerkami. W dali wysoki, śnieżny szczyt. Moc księżycowa, później poranek.

Panny leśne: Lilia, Mgiełka, Kalina, Pszczółka, Jętka, Muszka, błędne ogniki.

Mgiełka

Daleko jeszcze do rana?

Pszczółka

Zanim jutrzenka spłonie

na tego szczytu koronie,

nim jeszcze zorza rumiana

płomienny czar swój roztoczy

na tej śnieżystej uboczy,

niejedna chwila przeminie.

Kalina

Więc mamy czasu dość,

ażeby znaleźć ten cudowny kwiat.

Gdzie on też może rość?…

Jeden z błędnych ogników

W dzikiego lasu głębinie,

pomiędzy mchy i wykroty

chowa się skarb ten złoty,

kwitnący co siedem lat —

a dziś jest siódmy rok.

Mgiełka

Lilio! znalazłam poziomkę!

świeżymi usteczkami

wyciśnij czerwony z niej sok…

Nie chcesz?… Poziomka nie plami.

Kalina

Ta nasza biała i cicha

woli pić rosę z kielicha

białej i cichej liliji.

Pszczółka

Aj! nadepnęłam na węża,

na główkę zielonej żmii.

Jętka

A ja na słomkę.

Muszka

Skądże ta słomka być może

w takim dziewiczym borze?

Kalina

Niech się twój rozum darmo nie wytęża!

Zaraz ci powiem, skąd ta słomka w lesie:

Wczoraj o zmroku,

kiedy już księżyc zajrzał do potoku,

wybiegłam z domu,

z stalaktytowej mej chaty — —

Jętka

Pewnie przejeżdżać miał ten pan bogaty —

wiemy, polujesz na męża,

Baśń nocy świętojańskiej

a on, uparty,

ma jakąś inną na oku. — —

Kalina

A bierz was, biesie nie—biesie,

za takie żarty!

Nie powiem słówka nikomu.

Mgiełka

Powiedz, niech zgorszy się Lilia,

ta nasza biała i cicha,

co pije rosę z kielicha

białej i cichej liliji.

Jętka

Maleńka chwila —

coś zabolała mnie nóżka…

Może od żmii?

Oprę ją sobie o listek kwiatuszka

i pod to światło miesięczne

zobaczę, jaka przyczyna.

Jeden z błędnych ogników

Nóżki masz wdzięczne,

nawet się kwiat nie ugina

pod ich pajęczym ciężarem.

Pszczółka

Barwę ich można zrównać z nenufarem.

Kalina

Gdyby on stanął przed takimi cudy,

zaraz by mlasnął językiem,

ażby pociekła mu ślina!

zaraz wytrzeszczyłby ślepie

w tym swoim wielkim czerepie;

zaraz by mu się ten chudy,

ten cienki karczek wydłużył.

Jedna z panien leśnych

On?

Inna

On?

Inna

Go zacz on?

Kalina

Ano mówięć przecie:

ten, co tę słomkę zostawił.

Muszka

Goś się on z tobą zabawił,

coś ci się dzielnie zasłużył,

kiedy tak wszystko pamiętasz dokładnie.

A może nawet, a może

w tym gęstym, w tym ciemnym borze — —

Kto wie, co z tego wypadnie?

Dzieją się rzeczy na świecie. — —

Jeden z błędnych ogników

Pleciecie,

aż nasza Lilia, ta biała i cicha,

co pije rosę z liliji kielicha,

białej i cichej, rumieni się cała.

Inny

Lilio, obłoczku złotawy,

promienny blaskiem miesiąca,

rosą opadasz na trawy,

a rosę wietrzyk otrąca.

Dlaczegoś taka milcząca?

Nudzą cię nasze zabawy?

Promienny blaskiem miesiąca,

ty nasz obłoczku złotawy!

Pszczółka

Z niewinnymi drwinkami, znacząco

W oczekiwaniu jest wielkiego dzieła.

Kalina

Lilija rośnie ponad jej wezgłowiem,

na przekór lilii wszystko wam opowiem,

skąd się ta słomka wzięła w takim lesie.

A więc tak było: z wieczora,

kiedy już zorze zagasły,

a nasz srebrzysty królewicz

jął się przeglądać w tej wodzie,

co spod mojego wypływa pałacu;

kiedy zaledwie dosłyszalny wiew

zabiera jedwab z mleczów

i w księżycowe wplata go przędziwa,

pobiegłam sobie do boru.

Pragnęłam, wiecie, zobaczyć robaczka,

tego, co kiedyś usiadł mi na dłoni,

taki świecący jak gwiazdka.

Snuję się mgiełką

z rosy na rosę,

czasem się iglic świerkowych uczepię,

czasem przykucnę na listku łopianu,

lub się przytulę do płatka dziewanny,

goniąc kochanka —

gdy wtem od strony jeziora

usłyszę granie ligawki.

Kto to być może

w tak późnej chwili,

gdy noc już zaszła głęboka?

Aha! zapewneć — pomyślę sobie —

ktoś szuka kwiatu paproci!

Bom zapomniała w tej mojej gonitwie

180 za świętojańskim owadem,

że dziś dopiero

to szczęsne zakwita ziele…

Granie się zbliża —ja słucham —

i, wiecie,

taka mnie wzięła rozpusta,

że, niby echo,

pocznę przedrzeźniać fujarkę,

ot tak — słuchajcie —jak teraz…

Echo fujarki.

Mgiełka

Ej! nam się widzi inaczej!

Uciekł robaczek ci złoty,

tak chciałaś z wielkiej pustoty,

albo też z wielkiej rozpaczy

przywabić dźwięk fujareczki —

a może tego, co wygrywał na niej…

Kalina

O droga pani!

Nie z takiej beczki!

Szydzisz nie w porę!

Chyba twe serce jest chore,

bo moje to samo zdrowie.

Pszczółka

Nie przeszkadzajcie! niech powie,

co było dalej… Co dalej?…

Muszka

Jaka ciekawa! prawdziwie

niby to źdźbełko na niwie,

co się ku słonku dobywa spod ziemi.

To ci się wcale nie chwali.

Patrz! nasza Lilia, ta biała i cicha,

co pije rosę z liliji kielicha,

niby zaklęta, nie słucha.

Rosę fałdami strąca srebrzystemi

i na korony srebrnych mleczów dmucha

i szuka lilij, co tu nie wyrosły.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin