Margit Sandemo
Tajemnica czarnych rycerzy tom 04
Tytuł oryginału: „Trollmanners merke“
Morten, lat 24, Unni, 21, i Antonio, 27 lat, stwierdzają, że wplątali się w przerażającą historię, której korzenie sięgają daleko w przeszłość. W ich rodzinach pierworodne dzieci umierają w wieku dwudziestu pięciu lat, trzeba więc zbadać całą sprawę bliżej. Młodzi zostają wciągnięci w jakiś kocioł czarownicy, zaczynają się koszmarne sny, ostrzegawcze napisy na zwojach pergaminu, czarni rycerze i ziejący nienawiścią mnisi. Wszędzie pojawia się dziwny znak ze słowami: „AMOR ILIMITADO SOLAMENTE” (Tylko bezgraniczna miłość).
Wszyscy troje narażeni są na ataki i próby morderstwa ze strony jak najbardziej żywych ludzi. Morten zostaje ciężko ranny.
Nagle spotykają tajemniczego idola Unni. To starszy brat Antonia, Jordi, o którym myśleli, że od czterech lat nie żyje. On jednak zawarł pakt z hiszpańskimi rycerzami z odległej przeszłości i uzyskał coś w rodzaju pięcioletniego odroczenia śmierci oraz moc, pozwalającą mu na podjęcie próby rozwiązania zagadki rycerzy, a tym samym przerwania przekleństwa obciążającego ich potomstwo.
W tym celu musiał jednak wejść do ich nierzeczywistego świata.
Tak więc Jordi prowadzi teraz tylko na pół rzeczywiste życie, jest jak gdyby otulony chłodem. Ze względu na ten śmiertelny chłód zakochana w nim Unni nie może się do niego zbliżyć. Trwa to już kilka lat, ale Jordi nie miał czasu zająć się rozwiązaniem zagadki rycerzy, bowiem zarówno jego brat, Antonio, Morten, jak i Unni nieustannie są atakowani i on musi ich ochraniać. Czas upływa bardzo szybko, wkrótce może być za późno i dla Jordiego, i dla Mortena.
Wśród wrogów rycerzy znajduje się grupa mnichów z czasów świętej inkwizycji oraz współcześnie żyjący ojczym obu braci wraz ze swoją bandą, a także współpracująca z nimi piękna Emma.
Wszyscy oni poszukują jakiegoś skarbu, o którym młodzi nic nie wiedzą. Morten nie ma odwagi powiedzieć nikomu, że zakochał się w Emmie. Po wypadku, któremu uległ, zajmuje się nim pielęgniarka, Vesla, zakochana w studencie medycyny, Antoniu. Antonio także jest w niej zakochany, ale za nic na świecie nie chce mieć dzieci, bo mogłoby na nie spaść owo straszne przekleństwo. Jeśli bowiem pierworodny w rodzinie umiera bezdzietnie, to przekleństwo przechodzi na potomstwo następnego po nim.
Pięciu rycerzy to:
Don Galindo de Asturias, ród wymarły.
Don Garcia de Cantabria, ród wymarły.
Don Sebastian de Vasconia, przodek Unni.
Don Ramiro de Navarra, przodek Mortena, Jordiego i Antonia.
Don Federico de Galicia, najwyżej postawiony wśród rycerzy.
Jego potomkiem jest Pedro.
Pedro, hiszpański wysoki urzędnik, starszy, schorowany i bezdzietny człowiek, oraz Flavia, sympatyczna macocha Mortena, współpracują z Jordim.
Przekleństwo, które obciąża rycerzy oraz ich potomstwo, zostało rzucone w piętnastym wieku przez dwie znające się na czarach istoty: złego Wambę, stojącego po stronie inkwizycji, oraz dobrą Urracę, sojuszniczkę rycerzy. Urraca nie była w stanie zdjąć przekleństwa, mogła je tylko złagodzić. W następstwie tortur, jakim poddawali ich mnisi, rycerze są niemi. Tylko Jordi może się z nimi porozumiewać na zasadzie przepływu myśli.
Morten zostaje w Norwegii pod opieką swojej babci, Gudrun, a reszta młodych wyjeżdża do Hiszpanii, by odnaleźć tam nieznanego Elia, jedynego kuzyna, który znajduje się w ich drzewie genealogicznym, a który może coś wiedzieć o przeszłości rodu. Elio był w Hiszpanii prześladowany przez niejakiego Alonza, współpracownika Leona i jego ludzi. Zdołał się przed nimi ukryć, ale teraz młodzi Norwegowie odnajdują go przy pomocy Pedra. Vesla zostaje uprowadzona i zraniona przez ludzi Alonza, w końcu wraz z Antoniem wraca do Norwegii. Flavia ukrywa rodzinę Elia we Włoszech.
Elio zaś prowadzi swoich nowych przyjaciół: Pedra, Jordiego i Unni, do starej rodzinnej posiadłości w prowincji Nawarra, gdzie przed stu dwudziestu pięciu laty Santiago, jeden z jego przodków, coś ukrył. Zbliżają się coraz bardziej do rozwiązania zagadki zwłaszcza po tym, jak posiadająca ponadnaturalne zdolności Unni ma wizje, w których poznaje straszne wydarzenia z piętnastego wieku. Widzi mianowicie, jak dwoje bardzo młodych ludzi zostało ściętych i jak zrozpaczeni rycerze zabrali ich ciała, żeby je pochować w oddalonej, ukrytej przed światem wiosce, w dolinie pośród gór.
Unni i jej przyjaciele nabierają przekonania, że właśnie tam, w tej wiosce, znajduje się rozwiązanie zagadki. Nie mają jednak pojęcia, gdzie znajduje się ukryta dolina.
Zanim nieliczna już grupa dotrze do rodzinnej posiadłości w prowincji Nawarra, podczas księżycowej nocy, w lesie, pojawiają się przed nimi mnisi. Dawniej było ich trzynastu, ale Urraca zdołała wyeliminować jednego, później Jordi zlikwidował jeszcze jednego.
Teraz Unni dokonała czegoś niezwykłego, unicestwiła trzech mnichów, reszta uciekła.
Ale mnisi zdążyli jeszcze wywołać Wambę, uśpionego w górskiej grocie. Jedynym, który może pokonać złego czarownika, jest Jordi, zwłaszcza że rycerze dali mu swój miecz. Żywi w śmiertelnym strachu czekają na wynik walki.
Emma, Leon, Alonzo i jego ludzie, którzy śledzili swoich przeciwników, przedzierają się przez las i są coraz bliżej...Dawno zapomniana świętość tkwiła nieruchomo w oczekiwaniu. Las zdołał skryć ją już przed wieloma stuleciami, zioła i trawy porosły zielonym kobiercem.
Żadna prowadząca do niej droga już nie istniała. Nigdzie nie widać też było śladów, świadczących o tym, że kiedyś wokół świętej budowli znajdowały się ludzkie siedziby. Wszystko zostało zrównane z ziemią. Komu chciałoby się tu przedzierać przez nieprzebyte pustkowia?
Mimo wszystko jednak miejsce to kryło w sobie rozwiązanie tajemnicy, mimo wszystko mogło zapewnić spokój ducha wielu ludziom, innym zaś przynieść ocalenie.
Ale cóż z tego, skoro w zapomnienie odeszła nawet sama tajemnica?
- Święta Matko Boża, pomóż mi teraz - prosił Jordi, unosząc głowę w stronę niebieskawego, nocnego nieba. Jordi modlił się zawsze po hiszpańsku. Norweski sposób wyrażania wiary był dla niego za bardzo poufały, miał w sobie jakąś pospolitość. - Święta Maryjo, zbaw mnie ode złego.
Bo to, z czym miał stoczyć walkę, było złe, było samym złem.
Daleko na zachodzie dogasały ostatnie, smutne resztki dnia.
Panowanie nad lasem i skałami objęła noc. Noc i księżyc.
Pomóż mi i ty, don Ramiro, mój szlachetny przodku, który podałeś mi ten miecz taki lekki, jakby go wcale nie było. Dotarły do mnie twoje myśli, wiem, co mam czynić. Bądź jednak przy mnie tak, bym zdołał wypełnić zadanie! Bądźcie ze mną wszyscy - don Federico, don Garcia, don Sebastian, don Galindo! Muszę pokonać liczącego sobie setki lat upiora, obdarzonego ukrytą siłą, jakiej ja nie posiadam.
Księżycowe światło stawało się coraz bardziej intensywne, nigdy jednak nie będzie się mogło równać ze światłem dnia. Mroczne cienie kładły się pod wielkimi krzewami i drzewami skąpanymi w srebrzystej poświacie, pod skalnymi blokami te cienie zdawały się całkiem czarne.
- Virgen gloriosa... dziewico niebiańska, roztocz opiekę nad tymi, których kocham, jeśli nie podołam temu trudnemu zadaniu.
Ochraniaj Unni, mego brata i wszystkich przyjaciół, kiedy mnie już przy nich nie będzie.
Jordi ma potężny miecz rycerzy, Wamba jednak posiada czarodziejskie umiejętności. Co nieszczęsny Jordi może im przeciwstawić?
Pośród skał, w głębokim cieniu, Unni ukryła się razem z Pedrem i Eliem. Serca biły im jak szalone, spoglądali wszyscy z niedowierzaniem na to, co się dzieje na równinie zalanej księżycowym blaskiem. Unni toczyła wewnętrzną walkę. Najchętniej pobiegłaby do Jordiego, żeby mu pomóc, jednocześnie zaś groza przenikała ją do szpiku kości. Zdawała sobie przy tym sprawę, że bardzo by pogorszyła sytuację Jordiego, gdyby dała się ponieść uczuciom i rzuciła się mu pomagać. Pozwoliła więc, by strach zatrzymał ją na miejscu.
- To groteska - szepnął Pedro, gdy jak sparaliżowany przyglądał się tej jakiejś piekielnej postaci, która skulona czaiła się na porośniętej trawą równinie. Bo też wyglądał groteskowo ów czarodziej Wamba z ponurych czasów inkwizycji. Odór śmierci, zgnilizny i zbutwiałej ziemi zanieczyszczał powietrze tak, że ludzie z trudem byli w stanie oddychać.
Wamba wyprostował się. Znowu widział Jordiego. Pogardliwie wyciągnął rękę.
- Jesteś martwy! - ryknął z nienawiścią.
- Owszem - odparł Jordi. - I co z tego?
Ta odpowiedź była zbyt skomplikowana dla ociężałego Wamby.
Burczał coś niezrozumiale i kręcił swoim ciężkim, obrzydliwym łbem.
Unni jednak słuchała zrozpaczona.
- Nie wolno ci tak mówić, Jordi! - zawodziła cichutko. - Nie wolno ci mówić, że jesteś martwy, ty jesteś całym moim życiem! Nie możesz zatrzaskiwać ostatnich drzwi!
Elio wziął ją za rękę i wciągnął głębiej pod skały. Czuła, że on drży, choć cokolwiek innego byłoby z pewnością dziwne.
Odpowiedź Jordiego rozdrażniła zjawę. Wamba gapił się wciąż ponuro na swego przeciwnika. W końcu wydał ryk zniecierpliwienia i jął miotać snopy swego unicestwiającego, iskrzącego się ognia w stronę nieszczęśnika, który stoi oto i wyobraża sobie, że jego, czarownika z godnej szacunku przeszłości, można zranić mieczem.
Śmieszne!
To właśnie takim snopem ognia Wamba zamordował kiedyś dobrą Urracę.
Ale młodzieniec w tutejszym lesie był szybki. Odchylił się po prostu w bok i uniknął ognia, śmiercionośna wiązka trafiła w niewinny krzew, który zajął się natychmiast wysokim płomieniem i rozjaśnił okolicę krwistą poświatą.
Wamba aż podskoczył z irytacji, uniósł w górę swoje potężne barki. Co się stało z tym młodzieńcem?
Tam, wysoko na skale! Ale dlaczego? Jakim sposobem?
To, że Jordi wskoczył na blok skalny, miało bardzo proste wytłumaczenie. Otóż Wamba w swojej postaci upiora był tak nienaturalny, tak potwornie wielki, że pojedynek z Jordim przypominał walkę Dawida z Goliatem. Jordi musiał znaleźć jakieś podwyższenie.
Wamba prychał niczym rozdrażniony byk i zbliżał się do skały.
Unni dygotała ze strachu i rozpaczy. Jakaś intensywna woń, którą określała jako barbarzyńską, woń samego zła, można powiedzieć, wypełniała przestrzeń między skałami. Ten odór pochodził od bestii, która teraz znajdowała się tuż, tuż. Unni pragnęła pomóc Jordiemu, wiedziała jednak, że nic zrobić nie może.
Wszystkie ruchy potwora były powolne i takie ociężale, jakby upiór wciąż przedzierał się przez warstwy ziemi przyciskającej jego grób, gdziekolwiek on się znajduje.
Na pociechę miała tylko jedno: świadomość, że rycerze są gdzieś w pobliżu.
Po chwili znowu ogarnęła ją rozpacz. A ja nie zdążyłam powiedzieć Jordiemu, że udało mi się usunąć trzech przeklętych drani. Jaka szkoda, teraz on się już pewnie o tym nie dowie!
Jordi, Jordi, łkała bezgłośnie. Ja cię przecież kocham, czy ty tego nie rozumiesz? Nie możesz mnie opuścić! Czy nie wiesz, że wtedy ja też umrę?
Leon i jego ludzie kierowali się w stronę, skąd dochodziły głosy.
Niezbyt przyjemne głosy, trzeba powiedzieć. Pominąwszy już ów głuchy łoskot i drżenie ziemi za każdym razem, kiedy jakaś nieznana istota stawiała na niej stopę, docierały do nich przeważnie gardłowe...
tadad