Wolski Marcin - Antybasnie z 1001 nocy.pdf

(1212 KB) Pobierz
26615320 UNPDF
M ARCIN W OLSKI
A NTYBA Ś NIE
P ROLOG
- Wi ę c pan nie wierzy w Amirand ę ? - powiedział szpakowaty archeolog w lu ź nym,
letnim garniturze, z niedbale zawi ą zan ą apaszk ą na szyi.
- Oczywi ś cie, przecie Ŝ ja j ą wymy ś liłem!
- Zarozumialec!
Rozmowa miała miejsce w rozkosznie chłodnym korytarzu, na który wymkn ą łem
si ę , nie mog ą c wytrzyma ć upału panuj ą cego na sali obrad plenarnych Kongresu
Historyków Powszechnych. Profesor HSP pospieszył za mn ą , a jego pytanie dopadło
mnie na wysoko ś ci biustu Sokratesa. Przedtem zamienili ś my kilka zda ń na temat legend
i mitów i ju Ŝ nie pami ę tam, w jakim kontek ś cie podałem przykład mojej Amirandy. Mo Ŝ e
chodziło o opini ę na temat mego eseju „Historiozofia ba ś ni” , który ukazał si ę w „Gazecie
Kongresowej"?
Nie miałem wielkiej ochoty dyskutowa ć z HSP, który we własnej sekcji problemowej
uchodził za dziwaka i niezno ś nego gaduł ę .
Moje my ś li zaj ę te były młodziutk ą Joan Parker z Harvardu, której nogi interesowały
mnie znacznie bardziej ni Ŝ jej obrzydliwie post ę powe pogl ą dy na temat „Koegzystencji w dobie
Pax Romana".
Archeolog jednak nie dał zbi ć si ę z tropu.
- A jak j ą pan wymy ś lił? Pod wpływem szoku, nagłej iluminacji?
- Nie, stopniowo, latami, najpierw we fragmentach, dla zabawy, dla najbli Ŝ szych,
ź niej publikuj ą c tu i ówdzie krótkie historie, aby z czasem wyobrazi ć sobie do ść
kompletnie krain ę w kształcie trapezu, poło Ŝ on ą gdzie ś na południe od zdrowego rozs ą dku,
na prawo od materializmu historycznego, na niespokojnym pograniczu absurdu i logiki...
- A konkretnie: od Ś nie Ŝ nych Wierchów do Morza Nordlandzkiego, od równin Axaru
ku gwarnym miastom Rurytanii z malowniczymi porohami Kamienicy, jurajskimi skałkami
Regentowa przechodz ą cymi w rdzawe wulkaniczne pasmo Ognioszczytów - doko ń czył HSP.
- Fakt - przyznałem zaskoczony. - Sk ą d pan wie? W Ŝ adnej ba ś ni nie robiłem
geograficznego wykładu.
- A co pan powie na to?
Tu profesor wygrzebał z kieszeni star ą monet ę , na której rewersie dostrzegłem amirandzki trapez
z wpisanym we ń centaurem, a na awersie tłuste oblicze jakiego ś władcy, z na wpół zatartymi
literami Rodrigus ą uintus regentus amirandiensis.
- Zr ę czny falsyfikat - roze ś miałem si ę - doskonale wykonany, chyba z ołowiu, bo ci ęŜ ki
jak złoto.
- To złoto najwy Ŝ szej próby - powiedział tonem lekko ura Ŝ onym profesor.
- Zreszt ą to nie jest jedyny okaz w moim posiadaniu. Niech pan wpadnie po obradach
do mojego pokoju.
Nasz hotel le Ŝ ał nie opodal targowiska i równie blisko historycznego centrum, teraz
zatopionego w południowym Ŝ arze. Wi ę kszo ść kolegów z naszej delegacji udała si ę do miasta,
ju Ŝ to pozna ć uroki kolebki cywilizacji, ju Ŝ to wzbogaca ć miejscow ą ludno ść w Ŝ elazka
elektryczne, namioty i ś piwory. Pozostali ś my sami. Leniwie warczał wentylator, na suficie
przycupn ę ła mała antygrawitacyjna jaszczurka. HSP miał ju Ŝ dobrze pod siedemdziesi ą tk ę , ale
trzymał si ę niczym d ą b Bartek - krzepko, nie zdradzaj ą c Ŝ adnych objawów starczego uwi ą du.
Od czterdziestu lat na emigracji, mówił ci ą gle przepi ę kn ą kresow ą staropolszczyzn ą .
- Mówi ą c szczerze, jak pan trafił na Amirand ę ? - zapytał mnie, ledwo wszedłem
i zd ąŜ yłem umoczy ć usta w szklaneczce z metax ą .
- Wymy ś liłem j ą ! - powtórzyłem.
Pokr ę cił głow ą .
- Musiał pan mie ć objawienie. Albo cykl objawie ń .
Gdyby nie szacunek dla jego siwych włosów, wybuchn ą łbym ś miechem. Poprzestałem
na grzecznym zaprzeczeniu.
- A sny? Zwidy nocne? - nie ust ę pował.
- Absolutnie nie. Wie pan, zajmowanie si ę histori ą nie jest zbyt intratnym zaj ę ciem,
dorabiam wi ę c pisaniem ró Ŝ nych Ŝ artobliwych kawałków, wymy ś lam kosmitów, bawi ę si ę
w horrory, kiedy ś wzi ą łem na warsztat tradycyjne schematy ba ś ni i zacz ą łem manipulowa ć ...
- Ale dlaczego Amiranda? - przerwał i powtórzył z naciskiem:
- Dlaczego?
Wzruszyłem ramionami.
- Tak mi si ę wymy ś liło.
- Wymy ś liło - zachichotał i naraz gwałtownym ruchem wyci ą gn ą ł walizeczk ę pełn ą
kserokopii.
- Czytał szanowny kolega Alkajosa z Aleksandrii? A neo-Prokopiusza? A mo Ŝ e relacje
Gunnara z Birki, bo chyba nie znalazł pan wzmianki o Amirandskoj Ziemli w zaginionych
partiach Latopisu ruskiego...
- Mo Ŝ e pan jeszcze dorzuci ć Kritiasza Platona, ten dialog znam.
- Platon pisze o Atlantydzie, o wielkiej wyspie, Amiranda nigdy wysp ą nie była...
Platon, i owszem, wiedział co ś na jej temat, ale - jako znawca bytów idealnych - nie
interesował si ę czym ś , co przypomina karykatur ę rzeczywisto ś ci. Istniały natomiast pewne,
parozdaniowe wzmianki u Arystotelesa. Zostały jednak zniszczone jak pozostałe zapisy.
- Zniszczone? Dlaczego?
Profesor zni Ŝ ył głos.
- Zmowa. Zmowa, panie kolego. Czy oficjalna nauka mo Ŝ e pogodzi ć si ę z histori ą
relatywn ą , z czym ś , co rozsadza ramy, zaprzecza podstawowym poj ę ciom czasu i przestrzeni?
Nie, drogi kolego. Gdziekolwiek pojawiły si ę wzmianki o trapezoidalnym królestwie i jego
okolicach, były one zawsze t ę pione gorliwiej ni Ŝ pisma heretyków...
- Jednak pa ń skie kserokopie, numizmat?
- Mam tego wi ę cej.
Z szafki nocnej wygrzebał karton pełen rozmaitych bibelotów. Były tam nadpłowiałe
miniatury, rozsypuj ą ce si ę kodeksy, kawałki tkanin, a nawet ko ś ci... Musz ę przyzna ć , Ŝ e
gdyby nie ś wiatowa sława i niepodwa Ŝ alny dorobek naukowy, uznałbym mego rozmówc ę za
szale ń ca. A tak, siedziałem obok niego w kucki i słuchałem, jak wymawiał numery dynastii, sypał
nazwami lokalnymi, bezbł ę dnie dopasowuj ą c eksponaty do historii, która w zadziwiaj ą cy
sposób przystawała do moich opowiastek. Tyle Ŝ e ja snułem swe legendy w historycznym
bezczasie, a w relacji archeologa wszystko ł ą czyło si ę w spójn ą cało ść , niczym fragmentaryczne
i cz ę sto sprzeczne mity greckie w jedn ą genealogi ę pod redakcj ą Homera i Hezjoda.
- Miał pan ol ś nienia typowe dla wszystkich obdarzonych nadwra Ŝ liwo ś ci ą
historyczn ą , panie magistrze - stwierdził w pewnej chwili. - To si ę zdarza. Byty relatywne
potrafi ą oddziaływa ć na czułe organizmy, we ź my Lovecrafta, Tolkiena...
- Przecie Ŝ to pisarze fanta ś ci! - wykrzykn ą łem.
Westchn ą ł.
- I pan jest dzieckiem swej epoki, wyznawc ą prawd jedynych, historii
nieodwracalnych. Ja mam dowody, Ŝ e byli to wizjonerzy odbieraj ą cy sygnały z innych
ś wiatów, ś wiatów niepostrzegalnych na co dzie ń , ale trwaj ą cych obok nas, niekiedy na
odległo ść wyci ą gni ę tej r ę ki...
Wyznam, Ŝ e zacz ę ło mnie to ju Ŝ denerwowa ć . Autorytet autorytetem, ale HSP musiał
by ć nie ź le ś wi ś ni ę ty. Je ś li idzie o bibeloty, uznałem je za dzieło zr ę cznych fałszerzy, którzy
w osobie archeologa znale ź li naiwnego nabywc ę ich staroci.
Archeolog tymczasem wyci ą gn ą ł z dna kartonu kolejn ą porcj ę pami ą tek. Laseczk ę błazna
królewskiego z czasów V dynastii, pióro, którym podpisano traktat pokojowy po wojnie
dwudziestoletniej...
- I gdzie pan to wszystko nabył?! - wykrzykn ą łem.
- Cz ęś ciowo kupiłem, troch ę wyszperałem.
- Ale gdzie? Gdzie le Ŝ ała, pa ń skim zdaniem, Amiranda?
- Ona nadal istnieje wokół nas.
- Wolne Ŝ arty! - nie wytrzymałem.
- Ale odpowied ź b ę dzie szybka - odci ą ł HSP - ja tam byłem! Chce pan obejrze ć slajdy?
Chciałem.
I tak si ę zacz ę ło…
Zgłoś jeśli naruszono regulamin