Abraham Stern.docx

(189 KB) Pobierz

braham Stern (1769-1842)

Z Strona o Żydach lubelskich

Skocz do: nawigacji, wyszukiwanie

Abraham Stern urodził się w ubogiej rodzinie żydowskiej w Hrubieszowie ok.1769 roku. Jako uczeń tamtejszego zegarmistrza , ów mechanik-samouk zadziwił wszystkich zdolnościami do mechaniki precyzyjnej i pomysłowością konstruktorska. Tu poznał go Stanisław Staszic , zaopiekował się nim i zabrał go do Warszawy. Dzięki tej pomocy Stern zdobył potrzebna wiedze i poświęcił się wynalazczości. Pierwszym jego wynalazkiem był "ruchomy tryangul" , rodzaj dalmierza dla geodetów. Później skonstruował jeszcze konny" wózek topograficzny" do pomiaru sytuacji i niwelowania. Wykreślał on automatycznie jednocześnie sytuacje i profil terenu w dowolnej skali. Ten ostatni wynalazek zyskał mu uznanie Towarzystwa Warszawskiego Przyjaciół Nauk. Najważniejszym osiągnięciem Sterna była jego machina rachunkowa przedstawiona w 1812 roku specjalnej komisji Towarzystwa. W komunikacie wygłoszonym 7 stycznia 1813 roku prezes Towarzystwa Staszic tak oto charakteryzuje ów wynalazek : "Do użycia machiny przez Sterna wynalezionej nie trzeba więcej , jak tylko znajomości liczb , a te ustawiwszy , machina sama wydaje rezultat i o ukończeniu ich głosem dzwonka ostrzega . Jest to machina tego gatunku , jaka pierwszy wymyślił i ogłosił w roku 1642 sławny Pascal i nad jakim wynalazkiem pracował nieśmiertelnego imienia Leibniz. Tego ostatniego wynalazek jest tylko w opisie przez niego samego podany . Machina Sterna jest prosta , jest już w modelu wyegekwowana , jest w składzie swego mechanizmu od tamtych rożna , dość pojedyncza do zrobienia i używania łatwa i pełna dowcipu. Autor jej pracuje teraz nad wynalazkiem machiny do "wyciągania pierwiastków." W 1816 roku , podczas pobytu cara Aleksandra 1 w Warszawie z okazji koronacji , Stern demonstrował monarsze działanie swej maszyny do liczenia. Podobno nawet żachnął się , kiedy car dal mu do wykonania zbyt łatwe , jego zdaniem , zadanie . Skarcono go wówczas za brak dworskich manier. Na posiedzeniu Towarzystwa w dniu 13 stycznia 1817 roku wynalazca przedstawił zapowiadaną maszynę do wyciągania pierwiastków kwadratowych , a już 30 kwietnia tego roku Staszic oświadczył zebranym , ze Stern "z dwóch zrobił jedna machinę , wypełniająca działania arytmetyczne z trzynastu liczbami i wyciągającą pierwiastki kwadratowe z ułamkami " Trzeba tu dodać , ze właściwie do dzisiaj nie skonstruowano podobnej maszyny rachunkowej . Wyciąganie pierwiastków jest wprawdzie możliwe przy pomocy zwykłych arytmometrów , ale wymaga znajomości metod rachunkowych i jest bardzo pracochłonne. Ten niewątpliwy sukces przynosi Sternowi 9 lutego 1817 roku powołanie do klasy członków-korespondentów Towarzystwa w " dowód Jego zasług i Jego biegłości w mechanice. Nie obyło się wszakże bez protestów niektórych spośród członków Towarzystwa którzy niechętnie widzieli w swym gronie " starozakonnego chałaciaża ". 4 lutego 1821 roku został Stern członkiem przybranym , wreszcie 3 stycznia 1830 roku członkiem czynnym Towarzystwa. Z zachowanych opisów wynika , ze ostatnia machina Sterna była pod wieloma względami zbliżona do dzisiejszych ręcznych arytmometrów , tzw. kreciołków. Również wprawiano ja w ruch za pomocą korby , cześć dolna przesuwała się w stosunku do górnej , cyfry wyskakiwały w okienkach na tej samej co dziś zasadzie, mnożenie polegało na wielokrotnym dodawaniu , a dzielenie na wielokrotnym odejmowaniu. Wszystko to, wraz z ostrzegającym dzwonkiem i ruchoma wskazówka dla odgraniczenia ułamków dziesiętnych , to chyba zbyt wiele , aby mogło być tylko dziełem przypadku . Istnieją podstawy do przypuszczeń , ze szwedzki konstruktor prototypu nowoczesnych arytmometrów , Wilchelm Odhner (1874 r.) , zapoznał się w Petersburgu ze zgłoszonym w 1844 roku tamtejszej Akademii Nauk wynalazkiem Sterna , udoskonalonym już po śmierci wynalazcy przez jego zięcia , Zeliga Słonimskiego. Stało się wiec to , co przewidywał Stern , kiedy rozgoryczony faktem , ze najlepszy z jego pomysłów nie został urzeczywistniony , napisał w 1818 roku : "Poświęcam teraz wolne chwile na opisanie we wszystkich szczegółach tej machiny , aby szczęśliwy jaki geniusz potrafił ja z czasem ułatwić , a tym samym powszechniejszy z niej użytek sprawić ". Stern był wynalazca wszechstronnym . Na posiedzeniu Towarzystwa 23 listopada 1818 roku zademonstrował swe nowe wynalazki : młocarnie , tartak mechaniczny i żniwiarkę konna . Miał także zainteresowania pozatechniczne - pisał w języku hebrajskim poezje i pisma o treści religijnej , był znawcą literatury hebrajskiej oraz filozofem . Dokonywał również przekładów z hebrajskiego . Od 1818 roku był , jako zaufany Staszica , członkiem dozoru szkół elementarnych dla osób wyznania mojżeszowego , a następnie dyrektorem szkoły rabinów. W 1822 roku został referentem komitetu cenzury ksiąg i pism hebrajskich , a od 1832 był jego przewodniczącym . Ciekawe są jego dojrzale rozważania na temat wynalazczości : "Żaden wynalazek , by na pozór żadnego użytku nie przynoszący , lekce ważon być nie powinien . Bo często się zdąża , że ci , którzy pierwsi wpadli na jaką ważną prawdę w przyrodzeniu , nie dojrząli od razu stosunku jej z innymi , ani też potrafili wyrachować mnóstwa korzyści , które z niej pozna dopiero potomność wyciągnęła. Wszelkie prawdy bliżej lub dalej wspomagają się nawzajem , bo je porównać można do ogniw , przez których połączenie najdłuższy łańcuch pożytków dla społeczeństwa utworzyć się daje ".Wierny ideałom Staszica Stern przez cale życie starał się być pożyteczny. Pracowity żywot zakończył w Warszawie 2 lutego 1842 roku.

 


R. Alert

Kim był Widzący z Lublina ...

Z Strona o Żydach lubelskich

Skocz do: nawigacji, wyszukiwanie

Gdyby zadać to pytanie przypadkowym przechodniom na lubelskich ulicach, z pewnością zdecydowana większość nie potrafiłaby na nie odpowiedzieć. Nawet po ostatnich uroczystościach odsłonięcia tablicy pamiątkowej, poświęconej tej postaci, które miały miejsce 6 października, w słoneczne południe, na placu Zamkowym. Myślę, że warto przybliżyć naszym czytelnikom tę interesującą, kontrowersyjną i jakby na to nie patrzeć, zasłużoną dla Lublina i jego historii postać. Przyjeżdżający do Lublina z całego świata Żydzi odwiedzają tu dwa miejsca - Majdanek oraz Stary Cmentarz żydowski na Kalinowszczyźnie. Zwłaszcza to drugie miejsce jest szczególne dla Żydów religijnych. Znajduje się na nim nagrobek Jakuba Icchaka Horowitza, zwanego także Lublinerem i Jasnowidzącym z Lublina, zmarłego w 1815 r. Mimo że nagrobek ten nie jest najstarszy na tym cmentarzu, to jednak uważany jest za jeden z najcenniejszych obiektów tej nekropolii. Spowodowane to jest szczególną pozycją Lublinera wśród religijnych Żydów, przede wszystkim wśród chasydów. Dzięki niemu Lublin został rozsławiony na całym świecie. Dzięki niemu też nasze miasto zyskało sobie miano "twierdzy ortodoksji żydowskiej w Królestwie Polskim" i nazwę tą nosić aż do 1939 r. Jakub Icchak Horowitz urodził się w 1745 r. w Józefowie nad Wisłą. Według tradycji chasydzkiej obdarzony był darem jasnowidzenia. Stąd też nazywano go Jasnowidzącym bądź Widzącym (Ha-Hoze). Bardzo wcześnie rozpoznano w nim dar cadykizmu, a on sam będąc zwolennikiem chasydyzmu, nauki swoje pogłębiał na najsłynniejszym w II poł. XVIII w.na ziemiach polskich dworze chasydzkim, u samego Elimelecha z Leżajska, gdzie zetknął się z innymi przyszłymi cadykami, którzy wraz z nim stanowili następnie trzon chasydyzmu w Królestwie Polskim. Przenosząc się z miejsca na miejsce, poprzez Łańcut i prawdopodobnie Kazimierz Dolny, dotarł na przełomie lat 80. i 90. do Lublina, a dokładniej do podlubelskiego, żydowskiego miasteczka Czechów - Wieniawa, gdzie założył swój stały dwór i gdzie w krótkim czasie stał się niekwestionowanym przywódcą chasydów, nie tylko z Lublina i okolic, ale także z całego terenu centralnej Polski i Galicji. Jak pisali już w 1798 r. jego przeciwnicy, chasydzi przybywali do niego "całymi stadami" z terenu Królestwa Polskiego i Galicji, wierząc w jego wielką moc i czynione przez niego cuda. Na jego dworze stale przebywali uczniowie. Wielu z nich w następnych latach założy własne dwory, wśród których największą sławę zyskały sobie Kock Morgenszternów czy Przysucha reb Jakuba Icchaka zwanego Judem. Z czego wynikała tak wielka popularność Lublinera wśród rzesz chasydów ?. Z pewnością ze sławy o jego darze jasnowidzenia i jego wielkiej mocy Przytoczmy tu fragment pisma chasydzkiego charakteryzującego, czym był "praktyczny cadykizm ; pochodzącego z 1788 r : "Bóg ogląda świat oczyma cadyka. Cadyk jest wybrańcem Bożym, przez niego płynie łaska Boga. Cadyk potrafi zapobiec nieszczęściom grożącym narodowi i każdemu Żydowi, czyni cuda, zwalnia uwięzionych, leczy chorych, daje zarobki, usuwa bezpłodność kobiet itp. (...) Orężem, którym działa cadyk, jest żarliwa modlitwa - słowo, którym łączy się z Bogiem. Drugim orężem są cuda, które czyni. Uczoność odgrywa u cadyka podrzędną rolę. Aby spełnić swoje posłannictwo, musi być cadyk wolny od trosk materialnych - i dlatego zwolennicy jego winni mu składać datki (...)". Poza tym zwolennicy jego musieli bezwzględnie mu ufać i wierzyć .Sam Horowitz pogłębił jeszcze naukę o cadykach, stwierdzając, że ten święty ma taką moc, że może ściągać kary niebieskie na wrogów narodu żydowskiego. Taką karą,według samych chasydów, miała być klęska Napoleona w Rosji, ściągnięta na niego dzięki mocy trzech największych, najpotężniejszych cadyków z Królestwa, na czele z Lublinerem. Klęska cesarza Francuzów, uznanego przez Lublinera za Armiliusza, czyli coś w rodzaju Antychrysta, miała zapoczątkować mesjańską erę w dziejach Żydów i wyzwolenie całego narodu żydowskiego. Gdy Lubliner ogłosił te teorie, jego dwór egzystował już w centrum żydowskiego Lublina, w domu przy ul. Szerokiej 28 na Podzamczu, i stanowił ważniejsze miejsce dla Żydów lubelskich, niż historyczna Synagoga Maharszala przy ul. Jatecznej. Jasnowidzący z Lublina miał bardzo wielu zwolenników, równie wielu miał przeciwników Nie brakowało ich w samym Lublinie, a przewodził im oficjalny rabin gminny, Ezriel Horowitz, zwany także Eiserner Kopf - Żelazna Głowa. Lublinera oskarżano o chciwość i nadużywanie trunków, by mógł w ten sposób wprowadzać się w religijną ekstazę. Mówiono o nim, że jest "czarownikiem i szarlatanem, bogacącym się na głupocie naiwnych zwolenników". Sława jego była jednak zdecydowanie większa. Dzięki jego działalności, w Lublinie, przy ul. Szerokiej 2, chasydom udało się już w 1794 r założyć oficjalną chasydzką bóżnicę, rzecz wtedy niespotykana na ziemiach polskich. Jego nauka pokory i radości, znajomość, kabały i dar jasnowidzenia spowodowały, że Lublin na początku XIX w stał się jednym z najaktywniejszych ośrodków życia żydowskiego na ziemiach polskich, a sława naszego miasta przetrwała tragiczną i nie wyjaśnioną do dzisiaj śmierć reb Jakuba Icchaka Horowitza, która miała miejsce 15 sierpnia 1815 r. Według legendy chasydzkiej, trzech cadyków z terenu Królestwa, po klęsce Napoleona, miało przypuścić "szturm niebios", by przyśpieszyć nadejście Mesjasza. Bóg miał ukarać śmiercią niecierpliwych cadyków. Dwaj z nich zmarli w 1814 r., Lubliner, jako nieustępliwy, ukarany został śmiercią tragiczną i niezwykłą - złożony ciężką chorobą, miał być przez tajemne siły wyrzucony z I piętra domu przy ul. Szerokiej 28 na ulicę, gdzie skonał. Pozostawił po sobie jednak pamięć całe rzesze uczniów, sławiące chwałę Lublinera.


Robert Kuwałek

Kazimierz nad Wisłą i jego żydowscy mieszkańcy

Z Strona o Żydach lubelskich

Skocz do: nawigacji, wyszukiwanie

Pierwsze udokumentowane wzmianki o Żydach w Kazimierzu Dolnym pochodzą z 1406 r., a w XVI w. spośród 300 mieszkańców, o których wiemy, że płacili pogłówne, było 50 Żydów. Dzielnica żydowska w Kazimierzu istniała wokół Małego Rynku oraz wzdłuż ulicy Lubelskiej i miała w przeciwieństwie do zabudowy Dużego Rynku charakter drewniany. Do dzisiaj z całej dzielnicy przetrwała odrestaurowana synagoga. Pierwsze wzmianki o kazimierskiej synagodze pochodzą z 1557 r. Kazimierscy Żydzi starali się wtedy o pozwolenie na budowę murowanej synagogi po zniszczeniu przez pożar pierwotnej, drewnianej. Z synagogą kazimierską związanych było wiele legend. Według tradycji Żydów kazimierskich pierwszą synagogę w mieście miał ufundować w podarunku król Kazimierz Wielki. Niektóre kamienie z muru budynku miały pochodzić ze Ściany Płaczu w Jerozolimie. We wnętrzu miały znajdować się zasłony na rodały - parochety, które miały być wykonane przez Esterkę, legendarną kochankę króla Kazimierza Wielkiego. Dla niej to właśnie władca ten, zgodnie z kazimierską legendą, miał wybudować w sąsiedniej Bochotnicy zamek - miejsce sekretnych spotkań obydwojga kochanków. W rzeczywistości obecny budynek synagogi pochodzi z II połowy XVIII w. Dokładny jej opis z okresu międzywojennego pozostawił po sobie badacz kazimierskiej przeszłości i architektury Wacław Husarski, który brutalnie rozprawiał się z pięknymi legendami i krytycznie podchodził do miejscowej historii. Według niego parochet przypisywany Esterce pochodził z XVIII w., a samo wnętrze Wielkiej Synagogi w Kazimierzu miało być typowe, z "naiwną polichromią, ale nie pozbawioną wdzięku". Synagoga w Kazimierzu została zamknięta przez hitlerowców w 1939 r. i w zasadzie do ostatnich dni okupacji przetrwała w nienaruszonym stanie. Dopiero w lipcu 1944 r., gdy front przybliżył się do miasteczka, Niemcy zdewastowali częściowo obiekt, dokonując w nim wielu zniszczeń. Obrazu destrukcji dopełnili miejscowi wandale. Powyrywane zostały ławki z napisami pamiętającymi wiele pokoleń kazimierskich Żydów. Zerwano także wysoki, ośmioczęściowy strop, pokryty fantastycznymi malowidłami o charakterze zwierzęcym oraz widokami grobu Racheli i Ściany Płaczu. Pozostały tylko gołe ściany. Synagoga została zrekonstruowana w 1953 r. i przebudowana z przeznaczeniem na kino. Później, na ścianie synagogi umieszczono także pamiątkową tablicę ku czci kazimierskich Żydów zamordowanych w okresie II wojny światowej. Napis na niej głosi: "Ku czci trzech tysięcy polskich obywateli żydowskiej narodowości, dawnych mieszkańców Kazimierza Dolnego, zamordowanych przez okupanta hitlerowskiego w czasie II wojny światowej." Inną pozostałością po wielowiekowej obecności społeczności żydowskiej w Kazimierzu Dolnym jest częściowo zrekonstruowany kirkut na Czerniawach. Nie jest to najstarszy cmentarz żydowski w miasteczku. Pierwotny zlokalizowany był u wylotu ul. Lubelskiej pod stokiem góry Sitarz. Dzisiaj na jego miejscu znajduje się boisko szkolne. Kiedy powstał ten pierwszy kirkut, tego nie wiadomo. Jego fundacja związana była prawdopodobnie z założeniem gminy żydowskiej w Kazimierzu, czyli można go datować na XV/XVI w. Już pod koniec XVIII w. stary cmentarz znalazł się w strefie zwartej zabudowy miasta, a Komisja Policji Obojga Narodów zalecała, by Żydzi cmentarz zamknęli i założyli nowy na dalekich przedmieściach Kazimierza. Nie zachowały się żadne fotografie i obrazy przedstawiające stary cmentarz żydowski w Kazimierzu, ale zgodnie z relacjami ustnymi, było na nim wiele bogato zdobionych macew zamożnych kupców kazimierskich. Najpiękniejszy miał być jednak nagrobek kazimierskiego cadyka, reb Ezechiela Tauba, zwanego także reb Ezechiel z Kuzmiru (Kuzmir to żydowska nazwa Kazimierza). Ezechiel Taub pochodził z napływowej do Kazimierza rodziny. Był uczniem słynnego cadyka lubelskiego, ojca chasydyzmu w Królestwie Polskim, Jakuba Icchaka Horowitza - "Widzącego z Lublina". Sam reb Ezechiel pochodził z rodziny o głębokich tradycjach chasydzkich. Jego dziad, Salomon z Raciąża był uczniem Baal Szem Towa, założyciela chasydyzmu. Ezechiel Taub przybył do Kazimierza z Ciepielowa koło Iłży, gdzie nie znalazł uznania wśród miejscowych Żydów. Natomiast dla Żydów kazimierskich w krótkim czasie stał się jedną z najważniejszych postaci w gminie. Pomogła mu w tym jego filozofia religijno-życiowa, zalecająca pełną afirmację życia, przyrody i Najwyższego. Nawet nabożeństwa w Yom Kippur miały być według niego odprawiane nie z lamentem, a ze śpiewem. Służba boża miała być żywa i radosna, stąd też Kazimierz i dwór cadyka Ezechiela stał się wkrótce słynny z tradycji radosnych śpiewów religijnych. Do kazimierskiego cadyka tysiącami przybywali jego chasydzi z całej Polski. Opowiadano mnóstwo legend o czynionych przez niego cudach. Jedna z nich mówi, że przy pomocy cudownej laski rebe zatrzymał bieg Grodarza, kazimierskiej rzeczki. Do końca swego życia Ezechiel Taub otoczony był materialną opieką najbogatszych rodów kazimierskich, na czele z najzamożniejszymi i najbardziej wpływowymi Fajersztajnami. Reb Ezechiel zmarł w 1856 r., a jego syn, Samuel Eliasz, przeniósł kazimierski dwór do Dęblina, gdzie powstała nowa tradycja śpiewu chasydzkiego. Do lat 80. XIX w. Kazimierz nie posiadał swojego cadyka i lokalnej dynastii. Dopiero wtedy do miasteczka przybył syn cadyka z Turzyska na Wołyniu, Motełe Twerski z Czarnobyla. Stary cmentarz przy ul. Lubelskiej, podobnie jak kazimierscy Żydzi, nie przetrwał czasów II wojny światowej. Prawdopodobnie fragmenty macew z tego cmentarza znajdują się dzisiaj wmurowane w pomnik na cmentarzu, na Czerniawach. W latach 1940-1942 hitlerowcy nakazali kazimierskim Żydom wybrukowanie macewami ze starego kirkutu chodników prowadzących do klasztoru Reformatów, gdzie mieściła się siedziba Gestapo. Nagrobkami wybrukowano także dziedziniec Magistratu oraz ścieżki prowadzące do szaletów w posesjach zajmowanych przez hitlerowców. Z nagrobków tych udało się uratować kilkadziesiąt, które zgodnie z sugestią prof. Antoniego Michalaka daną robotnikom brukującym nagrobkami chodniki, ułożono napisami do dołu. Niemcy nakazali bowiem skuwanie ornamentyki i napisów. Drugim, odrestaurowanym w 1984 r., cmentarzem żydowskim w Kazimierzu jest kirkut na Czerniawach, położony na stoku wzgórza, przy szosie prowadzącej do Opola Lubelskiego. Cmentarz ten został założony w połowie XIX w. na gruncie podarowanym kazimierskiej gminie przez Motka Herzberga. Również i ten kirkut został zdewastowany w okresie okupacji hitlerowskiej. Na jego terenie hitlerowcy dokonali kilka masowych egzekucji zarówno na Żydach, jak i na Polakach. Do dzisiaj nieznana jest liczba ofiar tych egzekucji. Nagrobki z cmentarza na Czerniawach również wykorzystano do brukowania chodników w miasteczku. Po II wojnie światowej cmentarz został ogrodzony wysokim murem kamiennym, który decyzją władz kazimierskich rozebrano w 1971 r. Ówczesny przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej usiłował nawet rozprzedać wykrojone z terenu kirkutu działki budowlane. Nikt na szczęście nie chciał ich nabyć, nawet za śmiesznie niską cenę. Działo się to w czasie, gdy w PRL zaczęto skrzętnie zacierać ślady po wielokulturowej Rzeczypospolitej. Dobry czas dla Czerniaw nastąpił dopiero w 1984 r. Pod nadzorem Muzeum Nadwiślańskiego, Urzędu Konserwatorskiego i Towarzystwa Opieki nad Zabytkami w Kazimierzu przystąpiono do częściowej rekonstrukcji czerniawskiego cmentarza. W miasteczku zebrano nawet najmniejsze okruchy macew, które przewieziono na kirkut. Tu stanął okazały pomnik-lapidarium, w którym wmurowano zebrane nagrobki i ich fragmenty. Autorem pomnika jest inż. Tadeusz Augustynek. Za pomnikiem stoją na swoich pierwotnych miejscach zachowane prawie całe macewy. Najstarsze z kazimierskich macew pochodzą z połowy XIX w., mimo że ich wygląd wskazuje na to, że mogłyby być one starsze. Efekt ten jest wynikiem działania czasu i warunków atmosferycznych. Najczęściej powtarzającym się motywem na kazimierskich macewach są świece i świeczniki szabasowe - są to nagrobki kobiet. Do nich bowiem należał obowiązek zapalania świec w szabas. Kolejnym częstym motywem są wyrzeźbione dłonie wrzucające drobne monety do puszki, symbolizujące dobroczynność. Są również zbiory ksiąg w otwartej szafie, symbol uczoności w Piśmie, wizerunki lwów, znak imienia Arie Lejb lub być może przynależności do plemienia Judy. Większość kazimierskich macew ma wybitne wartości artystyczne, a cmentarz na Czerniawach jest jednym z najczęściej odwiedzanych zabytków kazimierskich. W każdą sobotę ktoś anonimowy zapala maleńką lampkę cmentarną przed nie zidentyfikowanym sarkofagiem skrytym skrytym wśród ciemnoszarych macew. Na jednym z nagrobków można znaleźć także kwitlech - karteczki z prośbami, które zmarli mają przekazać Bogu. Ciekawostką jest fakt, że kwitlech te pisane są po polsku, przez prawdopodobnie młodą osobę. Nikt już dzisiaj nie spotka tradycyjnych Żydów w Kazimierzu Dolnym, chociaż przez wieki byli oni nieodłącznym elementem miejscowego krajobrazu. Uwieczniani byli przez kazimierskich malarzy na wielu płótnach - wiele z nich można podziwiać dzisiaj w zbiorach Muzeum Nadwiślańskiego. Przetrwali w literaturze - opisywali kazimierskich Żydów zarówno pisarze polscy, jak i żydowscy. Bywał tutaj Szalom Asz, który miał powiedzieć Witkacemu, że "w Kazimierzu Wisła mówi do mnie po żydowsku". Uwiecznił on kazimierskich Żydów w noweli pt. "Sztetl", której bohaterem jest Chaim, kazimierski przewoźnik przez Wisłę, zamieszkały w pobliskim Wojszynie. Była to postać autentyczna, bardzo malownicza, a zarazem ulubiony model malarzy przebywających przed wojną w Kazimierzu. Osiemdziesięcioletni Chaim dokonał swojego żywota w 1942 r. w obozie zagłady w Bełżcu wraz z tysiącami swoich kazimierskich ziomków. Kazimierscy Żydzi byli częstym motywem twórczości miejscowej pisarki, Marii Kuncewiczowej. Jednym z najsłynniejszych jej kazimierskich utworów, gdzie występują autentyczne postacie miejscowych Żydów, jest powieść "Dwa księżyce". Wiosną 1942 r. rozpoczęła się zagłada kazimierskich Żydów. Wcześniej zamknięto ich w getcie przy ul. Lubelskiej i Małym Rynku. Zniszczono kazimierskie cmentarze żydowskie. W wąwozie Małachowskiego hitlerowcy zorganizowali obóz pracy dla Żydów i Polaków. Gdy przyszła kolej na likwidację kazimierskiego getta, ówczesny burmistrz miasteczka, Tadeusz Ulanowski usiłował pertraktować z niemieckim komisarzem Kazimierza, Ghedem. Za cenę funta złota odroczono pierwszą deportację Żydów z getta. Niestety, tylko na tydzień. W dniu 13 III 1942 r. pierwszy transport kazimierskich Żydów został wysłany najpierw do obozu przejściowego do Opola Lubelskiego, a stamtąd kolejowym transportem do obozu zagłady w Sobiborze. Deportowanych przewożono do Opola furmankami, wielu pędzono na piechotę. Po drodze hitlerowcy zabijali tych, którzy nie byli w stanie iść o własnych siłach. W dniu 30 III 1942 r. deportowano większość kazimierskich Żydów do obozu zagłady w Bełżcu. Śmierć w hitlerowskich obozach zagłady poniosło około 3000 Żydów z Kazimierza, ponad połowa mieszkańców miasta. Żydowska dzielnica Na Tyłach została spalona. Dzisiaj jej jedynymi świadectwami są odrestaurowana synagoga oraz drewniany budynek jatek rzeźniczych przy Małym Rynku. Zagładę przeżył tylko jeden człowiek - Berek Cytryn. Pod nazwiskiem Bronisław Zieliński przechowywał się najpierw w Bochotnicy, a następnie w Warszawie. Po wojnie ożenił się w Puławach i wyemigrował do Szwajcarii. Nie udało mu się zamieszkać po wojnie w rodzinnym Kazimierzu - "ani starzy, ani nowi polscy mieszkańcy nie chcieli nikogo, kto przypominałby im pomordowanych Żydów". Ostatni z żyjących w Polsce po wojnie kazimierskich Żydów, starszy syn miejscowego aptekarza, Lihzona, który okres wojny przeżył w Rosji, z Polski wyjechał w 1968 r. i osiadł w Szwecji. On również nie mieszkał po wojnie w Kazimierzu. Osiedlił się w Łodzi, gdzie był zwierzchnikiem aptek wojskowych. Pozostałości po kazimierskich Żydach można podziwiać również w kazimierskim Muzeum Sztuki Złotniczej, jedynym tego typu obiekcie w Polsce. Znajdują się tam obiekty kultu religijnego, między innymi srebrne i posrebrzane świeczniki, korony na Torę, kieliszki kiduszowe. W Muzeum Nadwiślańskim znajdują się jeszcze inne materiały dotyczące dziejów kazimierskiej gminy żydowskiej. Są tutaj stare fotografie, żydowski film przedwojenny o Kazimierzu, relacje Polaków o życiu przedwojennego Kazimierza, z których do dzisiaj czerpią badacze kazimierskiej przeszłości.

ubelska gałąź rodu Isaaca Bashevisa Singera

Z Strona o Żydach lubelskich

Skocz do: nawigacji, wyszukiwanie

W nagrodzonej (Książka kwietnia 1994 Warszawskiej Premiery Literackiej) pracy Agaty Tuszyńskiej (1) pt. Singer, Pejzaże pamięci, swoją drogą bardzo interesującej, znalazło się niesprawiedliwe dla archiwów stwierdzenie, że w tychże (chodziło głównie o wspominane przez autorkę archiwa Lubelszczyzny) bardzo trudno jest znaleźć jakieś informacje na temat przodków Isaaca Bashevisa Singera: ....archiwa w Polsce zostały zniszczone lub wywiezione, nie tylko podczas ostatniej wojny. Znalezienie w nich czegokolwiek jest równie prawdopodobne jak wygrana na loterii. Nie dotyczy to wyłącznie historii Żydów. Materiały są wyrywkowe, a pustych miejsc niekiedy więcej niż miejsc na półkach i w katalogach. Mija się to z prawdą. Gdy szuka się czegoś w lubelskim Archiwum Państwowym, to przy odrobienie dobrej woli odnajdzie się wiele rzeczy wręcz zaskakujących. Tak jest również z genealogią rodziny Singerów. Postanowiłem pójść tropem pani Tuszyńskiej. Podała ona w swojej książce akt ślubu ojca Bashevisa, Pinkasa Singera i jego matki Batszewy z Zylbermanów. Opierając się na danych zawartych w tym dokumencie, zacząłem szukać. Pan młody; Pinkas Singer (w dokumentach jego nazwisko z pewnością zapisano w formie Zingier) pochodził z Tomaszowa Lubelskiego i według metryki ślubnej powinien był urodzić się w 1868 r. W Archiwum Państwowym w Lublinie przechowywane są na szczęście księgi metrykalne tomaszowskiego Okręgu Bożniczego do 1876 r. Po tym roku, księgi z lat 1877-1893 możemy znaleźć w Archiwum Państwowym w Zamościu. Rzeczywiście, księga z 1868 r. jest i figuruje również w niej wpis do alfabetycznego Skorowidza urodzonych w 1868 r., informujący nas, że pod Nr 14 powinien znajdować się akt urodzenia Pinkasa Singera (w Skorowidzu zapisano go jako Pinkwasa Zingiera). Jakież było moje zdziwienie, gdy nie znalazłem tego aktu. Pod Nr 14 kancelista dokonujący wpisów, odnotował fakt urodzenia Matli Rub, córki Ica i Ruchli Rojzy z domu Klank. Coś się nie zgadzało i wygląda na to, że historia zadrwiła sobie z pobożnego chasyda, Pinkasa Singera i tak, jak on odwrócił się od realnego świata, realny świat od samego początku zignorował jego, nie chcąc nawet poinformować potomnych o narodzeniu ojca noblisty. Zadecydował o tym jednak zwykły błąd kancelisty z Tomaszowa, człowieka z pewnością niezbyt dokładnego, a może zmęczonego, który przepisując w 1868 r. księgę metrykalną dwukrotnie wpisał akt urodzenia Matli Rub, osoby, o której nic dzisiaj nie potrafimy powiedzieć, zapomniał natomiast o Pinkasie Singerze. Matla Rub figuruje bowiem w Skorowidzu pod aktem Nr 12. Gdy otworzymy księgę na stronie, na której znajduje się akt Nr 12, okaże się, że obok niego, na sąsiedniej stronie, znajduje się akt Nr 14, gdzie powinniśmy normalnie odnaleźć informację o Pinkasie Singrze. Porównując sąsiednie metryki, dojdziemy do prostego wniosku, że Pinkas Singer urodził się mniej więcej w połowie lutego 1868 r., ale jego aktu urodzenia nie ma - jest tylko wpis do Skorowidza. Mamy jednak wskazówkę, że urodził się w Tomaszowie Lubelskim i zakładając, że rodziny żydowskie nie ograniczały się zazwyczaj do jednego dziecka, postanowiłem cofnąć się w czasie w poszukiwaniu informacji o jego rodzeństwie i rodzicach. Na szczęście w Archiwum lubelskim zachowały się oprócz duplikatów ksiąg Urzędu Stanu Cywilnego wyznania mojżeszowego w Tomaszowie, także unikaty - zbiorcze zapisy urodzeń, małżeństw i zgonów, spisane dla kilku lat w jednej księdze. Sięgnąłem najpierw po księgę małżeństw z lat 1849-1866. W akcie ślubu Pinkasa Singera i Batszewy Zylberman, cytowanym w książce Tuszyńskiej, znajduje się informacja, że rodzice pana młodego, Szmul Singer i Tema Singerowa z domu Szejner, pochodzili z Tomaszowa, więc tu również powinni byli się pobrać. Tak też i było. Ku mojej radości, w zapisach akt małżeństw z 1850 r., pod Nr 26 odnalazłem metrykę ślubu dziadków Isaaca Bashevisa. W dniu 26.VII 1850 r., w mieście Tomaszowie guberni lubelskiej, przed zastępcą rabina, Josefem Rotholtzem, zawarte zostało religijne małżeństwo pomiędzy Szmulem Singerem, kawalerem lat 28, urodzonym w Końskich (ówcześnie w guberni kieleckiej), synem Szaji i Sury Singerów (przypominam, że ich nazwisko pisało się wtedy Zingier), kramarzy z Końskich, zamieszkałym "przy familii" we wsi Hostynne powiat Hrubieszów, a Temą Blimą Szener lat 19, urodzoną w Szczebrzeszynie powiat Zamość, córką Icka Hersza i Hindy Estery z Majsterów, handlarzy zboża w Tomaszowie, zamieszkałej "przy rodzicach". Świadkami uroczystości byli szkolnicy synagogi tomaszowskie: Jankiel Wider i Mordko Borglat, a ślub poprzedzony został trzykrotnymi zapowiedziami w bożnicy w Grabowcu, do której uczęszczał pan młody. Kto z rodziny Singerów mieszkał w Hostynnem, tego nie wiemy. Jego rodzice nie byli obecni na ślubie, ponieważ nie ma ich podpisów pod aktem ślubu, tak, jak figurują podpisy rodziców, Hindy Ester. Jako ciekawostkę warto podać, że obydwoje państwo młodzi potrafili podpisać się własnoręcznie po polsku, co można przeczytać pod ich aktem ślubu. . Obydwoje zamieszkali w Tomaszowie. Nie byli chyba zamożni. Gdy 6.I.1853 r. urodziła się ich pierwsza córka, a ciotka Isaaca Bashevisa jednocześnie, Sura Ita Singer, w jej metryce urodzenia odnotowano, że Szmul Singer był wyrobnikiem, czyli prostym robotnikiem w Ostynie (miejscowość taka nie figuruje w oficjalnym skorowidzu miejscowości, wydanym przed 1939 r. - być może była to jakaś kolonia pod Tomaszowem). W dniu 16.V.1856 r. małżonkom Singer urodził się syn Szymon, a rodzina Singerów mieszkała już w samym Tomaszowie. Ojciec dziecka nadal pozostawał prostym wyrobnikiem. Czy oprócz tych dwojga dzieci i trzeciego Pinkasa, mieli jeszcze jakieś potomstwo - na razie nie wiemy. Księga unikatów aktów metrykalnych kończy się na 1860 r. Brakuje w niej też kilku stron. Trzeba byłoby przeprowadzić kwerendę w księgach duplikatów.  : Za to możemy cofnąć się jeszcze bardziej, w poszukiwaniu genealogii babki Issaca Bashevisa, Temy Blimy z domu Szejner. Posiadamy przecież informację, że urodziła się w Szczebrzeszynie i że w 1850 r. miała 19 lat. Księgi metrykalne wyznania mojżeszowego ze Szczebrzeszyna zachowały się od 1822 r. Już w miarę pobieżnego ich przeglądania, przekonamy się, że rodzina Szejnerów żyła w Szczebrzeszynie w latach trzydziestych XIX w. Było to małżeństwo Icka Hersza i Hindy Ester. Jednakże okazuje się, że Tema Blima Szejner, w momencie swojego ślubu zawyżyła o dwa lata swój wiek w rzeczywistości miała w 1850 r.17 lat, albowiem urodziła się, zgodnie z aktem urodzenia Nr 3, w dniu 1.II.1833 r. Jej ojciec, Icek Hersz Szejner był handlarzem w Szczebrzeszynie. W księdze metrykalnej z 1833 r. jej imię zapisano jako Timkiel Bime, ale błędów w brzmieniu imion i nazwisk żydowskich jest bardzo wiele i wynikają one z zapisu fonetycznego. Kancelista zapisywał je tak, jak słyszał. W księdze z 1827 r. natrafiłem na akt ślubu pradziadków Isaaca. Pod Nr 3 zapisano akt ślubu religijnego, zawartego w dniu l8.II.1827 r. przed rabinem Szczebrzeszyna Zelikiem Perlem, pomiędzy Ickiem Herszem Szejnerem, lat 19, synem Pinkwasa i Rywki, utrzymujących się z Huty Szklanej, a Hindą Ester, lat 20, córką Berka i Biny Feldmanów (tu pojawia się kolejny znak zapytania - Tema Blima przy swoim akcie ślubu będzie miała zapisane, że jej matka pochodziła z rodziny Majster, a nie Feldman - dziś już nie jesteśmy w stanie tego rozwiązać). Rodzice jej byli kramarzami w Szczebrzeszynie. Świadkami uroczystości byli już zwyczajowo szkolnicy szczebrzeskiej synagogi: Lejb Bejlampter i Rachmil Brandel. Zapowiedzi zaś ogłoszono w synagogach w Szczebrzeszynie i Tomaszowie, w domu nowożeńca. Mamy więc kolejną wskazówkę, że Szejnerowie pochodzili właśnie z Tomaszowa i tam najprawdopodobniej, ok.1808 r. Urodził się Icek Hersz Szejner, pradziadek Isaaca Singera. Czy byli zamożni? Tego nie wiemy. Umowy przedślubnej, dotyczącej majątku nie zawarto, a informacja, że Szejnerowie utrzymywali się w Szczebrzeszynie z Huty Szklanej jest zbyt niepełna, by stwierdzić, czy rzeczywiście byli oni jej właścicielami, czy była duża i dochodowa, czy też tylko w niej pracowali? Szczebrzeszyn na początku XIX w. nie był z pewnością dużym centrum handlowym, nie był nawet i średnim tak, jak i nie jest nim obecnie. Więc i prawdopodobnie - bogactwo jego mieszkańców było na miarą wielkości miasta. Z pewnością Żydzi ze Szczebrzeszyna byli bardzo tradycyjni. Tradycyjni pozostali do 1939 r. Singerowie z i Tomaszowa byli chasydami, podobnie jak większość mieszkańców tego miasta, w którym w latach 50 i 60 XIX w. władzę rabinacką sprawowała miejscowa dynastia cadyków - Najhauzowie, w których to rękach urząd ten będzie pozostawał jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym. Jak stwierdza Agata Tuszyńska w swojej książce o Singerze, jego prababka ze Szczebrzeszyna, Hinda Ester wychowała się w chasydzkim domu. Byla przecież tak pobożna, że nosiła tałes i pielgrzymowała do cadyka Rokeacha z Bełza. Podobne wychowanie musiała dać też swojej córce Temie Blimie. Nie potrafię wyprowadzić genealogii Szmula Singera, dziadka Bashevisa. Urodził się w Końskich, w guberni kieleckiej. Jeżeli zachowały się w miarę pełne księgi metrykalne wyznania mojżeszowego z Końskich, to obecnie należy ich szukać w Archiwum Państwowym w Kielcach. Ale z tego, co widać kobieca tradycja nadawania imion w rodzinie Singerów była bardzo silna. Pinkas Singer, ojciec noblisty, odziedziczył imię po swoim pradziadku Pinkasie Szejnerze ze Szczebrzeszyna i Tomaszowa. Być może i on był pobożnym chasydem. Tego dokumenty już nam nie mówią i nie sądzę, aby udało się jeszcze coś z nich wycisnąć na ten temat. Należy jedynie przyjąć, że Feldmanowie nie wydaliby swojej pobożnej córki za mniej pobożnego od niej mężczyzny. Wszakże zgodnie z aktem ślubu Icka Hersza i Hindy Ester, to rodzice obydwojga zgadzali się na ślub, więc zgodnie z tradycją, już dużo wcześniej musieli się nań umówić. Dokumenty w archiwach zawierają wiele informacji. Trzeba je tylko o to umiejętnie zapytać. Najlepiej osobiście, śledząc ich tekst.

 


Robert Kuwałek

 

(1) artykuł ukazał się pierwotnie w czasopiśmie " Na przykład " i jest polemiką z Agatą Tuszyńską.

Tu już nie ma nic z Singera ...

Z Strona o Żydach lubelskich

Skocz do: nawigacji, wyszukiwanie

Do Biłgoraja ciągnęło mnie od dawna, zwłaszcza po napisaniu i opublikowaniu genealogii rodu Isaaca Bashevisa Singera oraz artykułu o jego dziadku, biłgorajskim rabinie Jakubie vel Jankielu Mordce Zylbermanie. Chciałem skonfrontować rzeczywistość z historycznymi informacjami. Mimo, że w okolicach Biłgoraja bywałem wielokrotnie, przy okazji różnych wyjazdów, przez samo miasto jedynie przejeżdżałem i prawdę mówiąc niewiele mi to dało. Z okien autobusu widziałem jedynie nową zabudowę, ani śladu dawnego żydowskiego Biłgoraja. Nic mi to nie mówiło. Znajomi, którzy znają Biłgoraj sami stwierdzali, że nic tam nie znajdę, ponieważ jest to nowe miasto, pozbawione dawnego ducha. Jednak moje postanowienie było silniejsze, zwłaszcza, że przez panią Agatę Sagan z Warszawy, z którą koresponduję za pomocą e-maila, udało mi się nawiązać kontakt z jej Babcią, panią Marią Sagan, rodowitą mieszkanką Biłgoraja, która pamięta dawne miasto. Wcześniej były jeszcze poszukiwania w bibliotekach, by znaleść chociaż jakieś strzępy informacji na temat rodzinnego miasta matki żydowskiego pisarza. Udało mi się zebrać nieco materiałów i napełniony tą wiedzą wybrałem się do Biłgoraja w grudniową niedzielę, przed świętami Bożego Narodzenia. Jechałem, by spotkać się z panią Marią Sagan, ale też, by schodzić Biłgoraj i znaleść coś, co łączyłoby współczesność z historią. Jakikolwiek ślad po Singerze lub żydowskiej społeczności. Żałowałem, że nie miałem czasu, by po drodze zatrzymać się chociaż na chwilę w Goraju lub Frampolu, dawnych żydowskich miasteczkach, które znalazły się na kartach powieści i opowiadań Isaaca Bashevisa Singera. Bo to przecież i "Szatan w Goraju", uważany przez wiele osób za najlepszą powieść noblisty. Frampol, jako tło występuje w opowiadaniu "Gimpel-Głupek". Jednak mijając te miejscowości, nawet z okien autobusu nie zrobiły one na mnie większego wrażenia. W Goraju wokół rynku stały tylko nowe domy. Singerowski Szatan nie miałby czego tam szukać, zwłaszcza po II wojnie światowej, gdy miejscowi Żydzi zostali wymordowani w tak okrutny sposób, że moce piekielne chyba nie byłyby w stanie sobie tego wyobrazić. Frampol jest też nowym miastem. We wrześniu 1939 r. hitlerowskie lotnictwo wybrało sobie to miasteczko na cel dla ćwiczebnego nalotu. Regularny układ rynku i ulic gwarantował, że można było przećwiczyć skuteczność niszczenia całych skupisk ludzkich. Rzeczywiście, miasto spłonęło w ciągu jednego dnia. Tu też wymordowano całą społeczność żydowską. Dokonano tego na miejscowym cmentarzu żydowskim, w masowej egzekucji. Cmentarz wojnę przetrwał, a nawet zaopiekowała się nim młodzież z miejscowej szkoły. Można na nim znaleść macewy nawet z XVIII w. Nie ma tylko dawnego ducha prowincjonalnego sztetl - żydowskiego miasteczka, którego mieszkańców wraz z ich namiętnościami, przywarami, mądrością i głupotą wskrzeszał w swoich opowiadaniach Isaac Bashevis Singer czy wcześniej przed nim, jeden z ojców literatury w języku jidysz, zamościanin, Icchak Lejbusz Perec. Dawny nastrój maleńkiego Frampola można znaleść nawet u Marii Dąbrowskiej, która była tu w latach 20. i swoje wrażenia opisała w opowiadaniu "Czas zatrzymał się we Frampolu". Może, kiedyś, gdy będę miał więcej czasu uda mi się i w tych miasteczkach znaleść coś z ich dawnego ducha. Nawet, jeżeli ten duch pozostał jedynie w ludzkich wspomnieniach, jak chociażby w opublikowanej niegdyś na łamach "Kameny"legendzie o pięknej karczmarzównie Esterce, która zakochała się w "goju"i na rok przed wybuchem wojny uciekła z domu. Podobno jej dusza błąka się do dzisiaj na wzgórzu pod Frampolem i płacze. Biłgoraj przywitał mnie słoneczną pogodą, topniejącym śniegiem i tłumami ludzi na ulicach. W przedświąteczną niedzielę ludzie robili generalne zakupy na Boże Narodzenie. Tak też było chyba i dawniej, gdy w mieście większość handlu znajdowała się w żydowskich rękach. W soboty miasto, jak i setki innych miasteczek w Polsce, zamierało, a Żydzi świętowali szabas. W niedzielę, mimo nawoływań katolickich moralistów, żydowskie sklepy i sklepiki otwierały się, a chrześcijanie po mszy w kościele robili zakupy. Teraz też, mimo że moraliści nawołują do świętowania niedzieli, polski kapitalizm, nawet bez Żydów, jest silniejszy. Niedzielnym rytuałem stały się zakupy, zwłaszcza przed świętami. Klucząc po całkiem nowych ulicach nie mogłem dostrzec niczego, co mogłoby przypominać stary Biłgoraj. Niby był Rynek, jakieś domy i sklepy, pawilony, wszystko nowe. Nawet kościół z boku Rynku wydawał się być nowy. Dopiero w bocznych uliczkach znalazłem kilka domków chylących się ze starości. Łatwiej je można porównać do chatek, niż do normalnych domów. Czy to miał być ten Biłgoraj, którego szukałem? Rynek był dookoła otoczony przeważnie murowanymi, jednopiętrowymi domami. Na środku Rynku usytuowany był Magistrat, również jednopiętrowy, od strony północnej i południowej, tuż przy Magistracie były małe żydowskie sklepiki, bardzo ubogie. Miały ceglaną podłogę, oświetlenie naftowe, a nawet świecowe, posiadały trochę na półkach towarów spożywczych lub z branży odzieżowej, albo tylko naftę, mydło i świece. Pieców te sklepiki nie miały. Zimą sprzedawcy grzali sobie dłonie nad żelaznymi garnkami, wypełnionymi żarzącymi się węglami drzewnymi. Ponieważ Rynek nie był wybrukowany, więc rosła na nim miejscami trawa i stały kałuże - pasły się na nim żydowskie kozy i popijały wodą. Stefania Kwiecińska, Biłgoraj mojego dzieciństwa, w: Tygodnik Zamojski, Nr 26 (1987). Dzisiaj nie ma już w Rynku żydowskich sklepików, bo i samych Żydów tu nie ma. Ulice są wybrukowane, a istniejące zakłady handlowe świadczą raczej o zamożności Biłgoraja. Nie uświadczy się tu kóz, kupców wystających godzinami w oczekiwaniu na klienta, beczek z naftą. Za to ruch w centrum miasta spory, świadczący o przedświątecznej gorączce zakupów. Singer z pewnością nie poznałby miasta swojej matki, w którym sam często bywał, przyjeżdżając do dziadków. Z każdą chwilą spaceru utwierdzałem się w przekonaniu, że chyba nie znajdę tego, co szukałem. Po drodze na żydowski cmentarz znalazłem tylko jeden ślad wielokulturowości - kościół św. Jerzego, który architekturą od razu przypomina dawną cerkiew. Jest to pozostałość po początkowo unickiej cerkwi, ufundowanej jeszcze w XVIII w., a po powstaniu styczniowym zamienionej na prawosławną. Funkcję kościoła katolickiego pełni od 1919 r., chociaż w samym Biłgoraju i jego okolicach Ukraińcy - tu wyznawcy prawosławia - mieszkali jeszcze do okresu II wojny światowej. Wreszcie dotarłem na cmentarz żydowski - kolejny ślad po wielokulturowości miasta i jedyny chyba po obecności Żydów. Oddalając się od tłumnego targu, całkiem na uboczu, już poza domami mieszkalnymi, a wśród budynków przemysłowych, na niewielkim wzniesieniu znajduje się w zasadzie tylko fragment tego, co zostało z kirkutu. Zaraz za żelaznym parkanem zaczyna się bowiem teren jakiegoś zakładu, a sam obszar cmentarza jest niewielki. Za mały, jak na ludny niegdyś Biłgoraj. W centrum cmentarza znajduje się pomnik, upamiętniający zagładę biłgorajskich Żydów. Niewielkie lapidarium z wmurowanych w ceglaną ścianę fragmentów macew, na których do dzisiaj pozostały ślady interesującej symboliki i kolorowego zdobienia. Na całym obszarze znajduje się zaledwie kilkanaście nagrobków, ale niektóre z nich porażają wręcz naiwną, chociaż przykuwającą uwagę płaskorześbą. Chyba nie stoją na swoim dawnym miejscu, bowiem z dostępnych mi przekazów wiadomo, że obydwa cmentarze żydowskie w Biłgoraju zostały zniszczone przez hitlerowców:

Wchodząc do miasta, wypełniony byłem rozpaczą. Urodziłem się w Biłgoraju i mieszkałem tu przed wojną, a teraz, krocząc w pełni dnia, ledwo poznałem miasto: ulica Lubelska, gdzie znajdowała się synagoga, wielki dom nauki, mały dom nauki, łaśnia, rześnia, cheder Zichron Jankew, stary cmentarz, dom rabina, nowy dom cadyka z Bełza, reb Mordke Rokeacha błogosławionej pamięci, dom spotkań chasydów z Turzyska i Rudnika - wszystko było opuszczone i w południe nie było widać tam żywej duszy. Ulice wybrukowane były nagrobkami z żydowskimi inskrypcjami; wydawało się, że wszystko wygląda jak obszerny cmentarz. Wstąpiłem do sklepu, by kupić masło. Wręczono mi je zapakowane w strony wileńskiej edycji Talmudu. Stałem jak skamieniały, pamiętając, jak ciężko było Żydowi kupić Talmud wileński dla studiującego zięcia. Wydawało mi się, że słyszę jeszcze melodię "Tako rzecze Abaje i Raba". Wychodząc, wyrzuciłem...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin