Vera Cowie MARIONETKI
1
Zatraciła się w niezwykle silnym orgazmie; kiedy nastąpił wybuch, nie przyszło jej do głowy, że to podmuch powietrza unosi ich ciała w górę. Myślała, że coś eksplodowało wewnątrz niej samej. Dopiero po chwili poczuła, że to wciąż jeszcze trwa, jakby utrzymywała ich w górze jakaś niewidzialna ręka. I wtedy zaczęła krzyczeć. Krzyczała, gdy niewidoczna siła wcisnęła ich w ręcznie tkany orientalny dywan. Zmieniła pozycję - teraz ona znajdowała się nad nim. Z jej płuc wydobył się świst, którego sama nie słyszała. Utonął w trzasku tak głośnym, że mogły popękać bębenki. Zaraz po nim rozległ się huk podmuchu, który wtargnął wściekle przez ciężkie, podbite filcem zasłony, niosąc ze sobą śmiercionośny deszcz szkła. Na szczęście łoże miało wielki, staromodny baldachim, który ochronił ich przed morderczymi odłamkami. Wbiły się w materace, gdzie spoczywali przed kilkoma /sekundami.
Kiedy pokój rozświetlił niesamowity czerwony blask i zapachniało mocno spalenizną, była pewna, że znalazła się w piekle, zwłaszcza że poczuła jeszcze inny, bardziej gryzący zapach, którego nie potrafiła rozpoznać. Spalone ciało? Otworzyła usta, by krzyknąć głośniej, przekonana, że umarła i została potępiona na wieki. Ściskała potężne ramiona kochanka, drapała je z przerażenia, usiłując wtopić się w niego.
Mężczyzna ponownie zmienił szybko pozycję. Nakrył kobietę swym ciałem, potem wepchnął ją w zwoje draperii przyozdabiających łoże, gdzie się ukryli. Czekali, aż umilknie hałas - trzask łamanych i spadających rzeczy, tłukącego się szkła, pękanie sufitów.
Wreszcie zasłony, które zmieniły się w poszarpane pasy, opadły bezładnie. Słychać było tylko trzask ognia, pojedyncze odgłosy upadającego lub pękającego metalu.
Przesunął ją łagodnie na bok i powiedział krótko:
- Zostań tu i nie ruszaj się! - Ostrożnie dźwignął się na kolana i wyjrzał zza łoża.
- Jezu Chryste! - Przerażenie w jego głosie sprawiło, że uniosła z niepokojem głowę. - Mówiłem, nie ruszaj się!
Pochyliła się posłusznie, ale jak tylko stanął na nogi, by podejść do okien, starannie omijając odłamki szkła zaścielające podłogę, ostrożnie wysunęła głowę spoza łóżka. Otworzyła bezgłośnie usta, gdy zobaczyła ruinę tego, co dawniej było sypialnią tak piękną, że mogła być prezentowane w „World of Interiors”.
Mężczyzna przedostał się do okien, sięgających od sufitu do podłogi, i ujrzał rozrzucone na placu płonące szczątki swego nowiutkiego bentleya turbo R. Czuł jakiś gryzący zapach, może - kordytu, połączony ze smrodem płonącego kauczuku, rozpalonego metalu i benzyny.
Stał sztywno, z kamienną twarzą, patrząc na to, co się wydarzyło, jednocześnie jednak myślał intensywnie, co należało w tej sytuacji zrobić, i to koniecznie!
Obrócił się gwałtownie do kobiety. Z jej udręczonych oczu spływały na podarte jedwabne prześcieradła ciche łzy:
- Ubieraj się. Szybko! Za parę chwil wszyscy tu będą.
- Kto? - zapytała niemądrze, zupełnie oszołomiona. Rozpacz z powodu zniszczeń sprawiła, że łzy płynęły jak woda z pękniętej rury wodociągowej. - Spójrz tylko na moją śliczną sypialnię...
Obrzucił zrujnowany pokój szybkim spojrzeniem, zanim odpowiedział z niecierpliwością:
- Mniejsza o to! Można odtworzyć twoją sypialnię, ale jeśli szybko się nie ubierzesz, jutro brukowce rozniosą twoją reputację w strzępy, a tego nie uda ci się tak łatwo naprawić.
Ton jego głosu sprawił, że ściągnęła brwi z urazą, zanim pojęła całą grozę sytuacji. Pobiegła do garderoby. Drzwi do tego pomieszczenia otworzyły się szeroko wskutek wybuchu, ale nic tam chyba nie zostało zniszczone. Drżącymi mocno dłońmi porwała elegancką bieliznę z atłasu i koronki od Rigbyego i Pellera i zaczęła się ubierać. Kiedy mężczyzna przyłączył się do niej i też zaczął wkładać ubranie, spytała głosem, który drżał tak samo jak jej dłonie:
- A właściwie, co się stało?
- Ktoś właśnie wysadził w powietrze mój samochód.
Znieruchomiała.
- C...co?
- Została tylko dymiąca góra żelaznego szmelcu. Pozostałe szczątki są rozrzucone po całym placu.
- Och, mój Boże... - znowu zaczęła podnosić głos
- Sibella!
Jego ton sprawił, że odwróciła się i popatrzyła na niego. Wyraz jego twarzy był nieprzenikniony, zupełnie inny niż wtedy, gdy, nie tak dawno temu, myślał tylko o tym, by sprawić jej rozkosz, z łatwością doprowadzając do obezwładniającej ekstazy. Znowu przybrał maskę człowieka, który wobec innych nie okazuje uczuć ani słabości. Wyprostowała się i opanowała panikę. Przełknęła ślinę, odetchnęła i wciągnęła głęboko powietrze raz, potem drugi i trzeci.
- Już dobrze - powiedziała po chwili.
- Grzeczna dziewczynka.
Krótka pochwała,- której towarzyszył olśniewający uśmiech, dodała jej otuchy. Nico potrafił sobie radzić jak nikt. Mógł uporać się ze wszystkim.
- Teraz skończ się ubierać. Zanim tu dotrą, musimy wymyślić jakąś przekonującą historyjkę.
- Jaką historyjkę? - spytała, ciągle jeszcze oszołomiona po doznanym szoku.
- Dla służb bezpieczeństwa - wyjaśnił cierpliwie. - Ktoś podłożył bombę pod mój samochód, a to oznacza, że musimy mieć gotowe wyjaśnienie, gdy spytają nas, gdzie byliśmy i co robiliśmy, kiedy wybuchła.
- Och! - Gdy spojrzała w jego oczy, przypominające atrament, czarnobłękitne, lecz opalizujące, jakby z domieszką rtęci, natychmiast zrozumiała, co miał na myśli.
- Właśnie - kiwnął głową. - Teraz się pośpiesz. Nie mamy dużo czasu.
- Tak, oczywiście - próbowała się uśmiechnąć. - Dzięki Bogu, że nie tracisz głowy, Nico.
Ktoś zaczął walić w drzwi sypialni.
- Proszę pani... pana, czy wszystko w porządku?
W głosie jej kamerdynera dźwięczała panika. Wiążąc czarny krawat, Nicholas Ould podszedł do drzwi sypialni i otworzył je. Nie były zamknięte, ale kamerdyner wiedział, że w żadnym przypadku nie mógł wejść nie wzywany.
- Nic nam się nie stało, Baines. A co z resztą?
Nic w jego głosie ani zachowaniu nie wskazywało, że zaledwie kilka minut wcześniej zapamiętale uprawiał seks z panią domu, żoną innego mężczyzny.
Widząc spokój na twarzy Nicholasa, kamerdyner odzyskał równowagę i przybrał zwykłą postawę idealnego szefa służby.
- Nikt ze służby nie został ranny, sir, lecz obawiam się, że pański samochód wyleciał w powietrze! - Powiedział to jakby się usprawiedliwiając i wstydząc, że mogło się coś podobnego zdarzyć na Chester Square.
- Słyszeliśmy - odpowiedział z ironią Nicholas. - Miałem właśnie zejść na dół, by obejrzeć zniszczenia.
- Obawiam się, że fasada domu jest mocno uszkodzona, sir.
- Więc zbierz wszystkich w kuchni. Jeśli front ucierpiał najbardziej, tyły budynku nie powinny być w najgorszym stanie. Przyjdziemy do was za chwilę.
Skierował przeciągłe, wymowne spojrzenie na podstarzałego kamerdynera, który odczytał w tych opalizujących oczach polecenie. W ciągu wielu lat poznał przyzwyczajenia (nie mówiąc o obyczajach) tego domu, i od razu pojął, czego się od niego wymaga.
- Tak jest, sir.
Odsunął się, by przepuścić Nicholasa, który zbiegł lekko po schodach.
- Czy pani potrzebuje pomocy, madam? - zawołał kamerdyner, kierując pytanie do sypialni.
- Nie... tak. Czy jest tam Maria? Jeśli tak, przyślij ją tu.
Kamerdyner zwrócił się ku gromadce służby, głównie cudzoziemskiej, która tłoczyła się za drzwiami niczym stado przestraszonych owiec.
- Mario!
Posłuszna głosowi przełożonego, jedna z czterech kobiet przemknęła nerwowo obok niego.
Jej pani szczotkowała włosy przed lustrem w ubieralni. Lustra w pokoju sypialnym były zbite, a toaletka leżała przewrócona na podłodze.
- Zapnij mnie! Szybko!
Gdy przerażona dziewczyna spełniała polecenie, pani odwracała się, sprawdzając, czy wszystko jest w porządku. Ale lśniące hafty, arcydzieła od Versacego, były nienaruszone. A róż na twarzy czynił cuda. Wsunęła do uszu kolczyki, pierścionki na palce, wreszcie skinęła głową, oceniając swój wygląd z dumą i zadowoleniem. Nic nie mogło jej zdradzić. Tylko ona czuła lepkość pomiędzy nogami. Starając się nie zwracać na to uwagi, przeszła obok pokojówki, która odsunęła się z szacunkiem na bok. Wypadła z sypialni i zbiegła po schodach, by ujrzeć kochanka, stojącego w zrujnowanej jadalni, położonej bezpośrednio pod jej sypialnią, również we frontowej części domu. Jęknęła.
- O, mój Boże...
Waterfordzki żyrandol spadł z sufitu na piękny stół w stylu regencji, na którym na szczęście nie stała jej bezcenna porcelana z Limoges i bakaratowe kryształy. Atłasowo gładka powierzchnia wiekowego mahoniu była jednak porysowana i podziurawiona, a żyrandol - całkowicie zniszczony. Odpowiednie stylowe krzesła leżały na ziemi, ale na pierwszy rzut oka wydawały się całe. Obrazy pospadały ze ścian, a georgiańskie srebra, które zwykle stały na kredensie o wygiętym frontonie, były rozrzucone na podłodze, podobnie jak kawałki jej drogocennych klownów z miśnieńskiej porcelany ustawione na gzymsie marmurowego kominka. Wszystkie okna były powybijane, a ciężkie atłasowe zasłony wisiały w strzępach, niczym suknia Kopciuszka. Kiedy tak stali, wielki kawał tynku odpadł od sufitu i trafił w skroń Nicholasa.
- Co, u diabła... - Nicholas odskoczył i podniósł dłoń do głowy. Jego kruczoczarne włosy wyglądały, jak gdyby ktoś posypał je mąką. Ramiona również miał upstrzone białym pyłem, ale nie zwrócił na to większej uwagi. - Chodźmy do biblioteki - powiedział.
Biblioteka przylegała do jadalni. Podmuch otworzył ciężkie drzwi, nie wyrządził jednak większych szkód. Tylko tynk poodpadał z sufitu. Przed kominkiem, w którym teraz żarzyły się węgle, taca do kawy stała nadal na obrotowym stoliku o wygiętych nóżkach. Kieliszki do brandy potłukły się, ale filiżanki były nietknięte, tak jak je zostawili niecałe pół godziny temu.
- W porządku - powiedział krótko i zdecydowanie. - Byliśmy tutaj i rozmawialiśmy, kiedy bomba wybuchła. Zrozumiałaś?
Sibella skinęła głową.
Obrzucił badawczym spojrzeniem pokój, upewniając się, czy historyjka, którą przygotowywał, będzie wiarygodna. Zmarszczył czoło, widząc jak nieskazitelnie wygląda towarzysząca mu kobieta.
- To na nic! Spadła połowa tego cholernego sufitu... Gdybyśmy tu siedzieli, oboje bylibyśmy pokryci tynkiem. Właśnie tak... - Schylił się, podniósł dwie garści pyłu, którym przyprószył jej włosy i ramiona, potem posypał nim siebie.
- Nicholas! Moja suknia! To Versace...
Z całkowitą niedbałością zignorował jej protest.
- A tu niedawno eksplodowała wielka bomba. W każdej chwili może zjawić się policja, straż pożarna, nie mówiąc o karetkach. Co najważniejsze dla nas, przybędzie też prasa, z wujem Tomem Cobleighem i resztą. Nie możemy wyglądać tak nieskazitelnie. Musimy też uzgodnić, co im opowiemy. Wszystkim, którzy się dziś tu zjawią, trzeba wyjaśnić, że zaprosiłeś mnie na kolację, specjalnie po to, by omówić twoje sprawy finansowe, ponieważ nie tylko jesteś dawną i cenioną klientką banku, ale też moją bliską przyjaciółką. Po kolacji przyszliśmy tu na kawę i dalszą pogawędkę. Rozmawialiśmy sobie, kiedy bomba wybuchła. - Spojrzał na swój przegub, by sprawdzić, która może być godzina.
- Cholera! Mój zegarek...
Odwrócił się, wybiegł z pokoju i pognał po schodach do sypialni, gdzie porwał ze stolika nocnego płaski niczym opłatek zegarek firmy Patek-Philippe. Mimo że spadła na niego lampa, minutnik nadal się poruszał.
Wkładając go na ręku, Nicholas uważnie obejrzał pokój, ostatnie spojrzenie rzucając na zniszczone łoże.
- To na nic - mruknął.
Szybko, z wprawą człowieka przyzwyczajonego do słania łóżka, poprawił pościel, by wyglądało, jak gdyby zaścieliła je pokojówka Sibelli. Położył na miejsce zrzucone na podłogę poduszki, z pośpiechem, lecz ostrożnie, ponownie rozsypał na łóżku potłuczone szkło. Wybuchy mają to do siebie, że ludzie najpierw szukają fragmentów bomby, a potem dopiero śladów pozamałżeńskiego seksu.
Gdy rozejrzał się wokół po raz ostatni, usłyszał w oddali wyjące syreny, zwiastujące przybycie służb porządkowych. Szybko zbiegł po schodach. Gdy przemierzał hol, ciężka latarnia z brązu, wisząca nad czarno-białą szachownicą podłogi, kołysząca się niczym pijak, zerwała się z nadwątlonego uchwytu i spadła w dół.
Prosto na niego.
2
Tessa właśnie napełniała wrzątkiem dzbanek do parzenia kawy, gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi.
- Harry?! - zawołała, nie spodziewając się, że wróci tak wcześnie.
- A niby kto?
Głos męża był pogodny, co sprawiło, że westchnęła z ulgą. A więc wrócił do domu w dobrym humorze.
- Czemu zawdzięczamy tę przyjemność? - drażniła się z nim, gdy pojawił się w drzwiach, wielki, opalony i przystojny, wnosząc ze sobą poranną, świeżą rześkość wczesnej wiosny.
- My? - pytająco skierował na nią oczy, błękitne niczym płomień gazu.
- Ostatnio zaczęłam myśleć, że jestem żoną tamtego Sierżanta. Tak nazwali wielkiego, łagodnego wykastrowanego kocura Tessy, ponieważ miał po trzy białe pasy na obu przednich czarnych łapach.
- Ja też za tobą tęskniłem - oświadczył Harry. - Czy w innym razie byłbym tutaj? - Zdjął płaszcz i rzucił go niedbale na krzesło stojące przy drzwiach. Płaszcz ześliznął się na podłogę i Harry go tam zostawił. - Przez to podwójne morderstwo zbiłem majątek za nadgodziny, ale zmęczyły mnie dwunastogodzinne dyżury, nie mówiąc już o tym, że zmuszeni byliśmy porozumiewać się za pomocą kartek. Wszystko dlatego, że ty pracujesz od dziewiątej do piątej, a ja mam dyżury....
- ...które przeciągają się do nocy - zażartowała Tessa.
Harry uśmiechnął się szeroko.
- Nieważne. Przyszpilili tego drania dziś rano... złapali go, jak się chował pod łóżkiem matki. Wtedy przyszło mi do głowy, że nie widziałem cię na oczy od pięciu dni. I poczułem ochotę, by, jak to twój ojciec określa, „nałożyć dłonie”...
- Rozłąka sprawia, że twoja miłość rośnie?
- Sprawdź, jak rośnie, jeśli mi nie wierzysz...
- H..a..r..r..y! - Tessa wkładała właśnie tłok do dzbanka, więc nie mogła powstrzymać męża, gdy od tyłu otoczył ją ramionami i przyciągnął do swych bioder. W tej sytuacji nie miała wątpliwości, jak silna jest jego chętka. - Przyszedłeś na świat z erekcją! - zaprotestowała na wpół z rozbawieniem, na wpół z irytacją. Zastanawiała się, co się stało, dlaczego przyszedł prosto do domu po zakończeniu nocnego dyżuru, zamiast zrobić to co zwykle o szóstej nad ranem. To znaczy, wpaść z kilkoma kolegami o podobnych upodobaniach do jednego z pubów na targowisku Smithfield Market, zawsze otwartych ze względu na pracujących w nocy tragarzy.
- Wszyscy mężczyźni tak się rodzą... to znaczy, prawdziwi mężczyźni. - Wtulił twarz w jej szyję. - I wiedzą, jak ją właściwie wykorzystać. I właśnie to mam ochotę zrobić...
Tessa odwróciła głowę, by spojrzeć na niego.
- Więc jaką miałeś noc? - spytała oschle.
- Pracowitą. Nic, tylko defilada pijaków, a każdy z nich to rozrabiaka. Wszystkie cele zajęte. Kilku japiszonów urządziło przyjęcie pod namiotem w Battersea Park. Chłopcy nakryli ich w krzakach, jak łamali niemal wszystkie przepisy porządku publicznego.
- Narkotyki i alkohol?
- O tak. Pierwszorzędna kokaina, środki pobudzające, uspokajające, wszystko w pierwszym gatunku. Wiesz, kilka dziewczyn straciło majątek, kiedy zdecydowały się na nocną kąpiel w Tamizie. Jakiś bystry figlarz ukradł ich drogie ciuchy. Musieliśmy dać im koce. Jedyne, czego nie straciły, to tupet. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że połowa z nich chodziła z tobą do szkoły.
Tessa przyjęła ten docinek bez mrugnięcia okiem.
- Ponieważ nie żyję już w tym świecie, wątpię, bym je rozpoznała. Ani, co bardziej prawdopodobne, aby one mnie jeszcze pamiętały. - Zręcznie wywinęła się z jego objęć i ciągnęła dalej: - Więc, sierżancie Sansom, co chcecie mieć na śniadanie?
- Ciebie. - Jego determinacja dorównywała erekcji i nie można mu było się przeciwstawić. - Sięgnął po nią i ponownie wziął w ramiona. - Zjem później. Zawsze lepiej robić to z pustym brzuchem. Byłeś tylko pamiętała, że to zawsze pobudza mój apetyt.... na szczęście wiesz, jak zaspokoić jeden i drugi głód.
*
Harry poruszył się, potem, z ociąganiem, zsunął się z Tessy z westchnieniem, opadł na plecy, z zadowoleniem zaczerpnął wielki haust powietrza. Leżąc obok niego, Tessa powoli wracała do rzeczywistości: chłodny pot na jej nagim ciele, ciepło promieniujące z ciała męża, którego noga nadal była splątana z jej nogami, pogniecione prześcieradła, światło dnia, wpływające przez zakryte przejrzystą tkaniną okna wychodzące na tylny ogród. Spóźnię się, pomyślała. A to wywoła komentarze, więc lepiej by było mieć dobre usprawiedliwienie. Na szczęście jestem szefem, więc mogę sobie na to pozwolić...
Przeciągnęła się, usiadła. Poczuła, że wielka dłoń Harry’ego przesuwa się po jej ramionach, po plecach, wyczuwa każdy kręg kręgosłupa, i wędruje ponownie w górę.
- Nadal jesteś gładka jak pasmo jedwabiu - powiedział. - W środku i na zewnątrz. Nie spotkałem kobiety tak jedwabistej jak ty.
- No cóż, ty jesteś ekspertem.
Harry zacisnął dłoń na jej karku.
- A nie cieszy cię to? Nie słyszałem żadnych skarg przed chwilą.
Tessa odwróciła się, by spojrzeć na niego, i odpowiedziała z powagą:
- Nie mam i nigdy nie miałam powodów, by narzekać na seks z tobą, Harry. Zawsze dajesz pełne zadowolenie.
Uśmiechnął się z całkowitą satysfakcją.
- Mam nadzieję - złożył przelotny pocałunek na jej ramieniu. - A teraz, co się tyczy tego innego głodu...
Przygotowała mu boczek, jajka, kiełbaski, pomidory i zapiekaną fasolkę - nie znosiła jej, za to on ją uwielbiał - oraz kilka kromek podsmażanego chleba, właśnie takich, jakie lubił: tak chrupiących, że niemal pękały. Napełniła też wielki brązowy gliniany dzbanek do herbaty - Harry nie znosił herbaty parzonej w naczyniach nie zrobionych z gliny - chodziło o to, by mógł co najmniej trzy razy napełnić kubek w kształcie tradycyjnego policyjnego hełmu.
Tessa wypiła kawę i zjadła kromkę pełnoziarnistego chleba z marmoladą, podczas gdy Harry łapczywie opróżniał talerz.
- No, to jest prawdziwe śniadanie - pochwalił i dodał z przymilnym uśmiechem: - Bądź grzeczną dziewczynką, podaj mi gazetę. Jest w kieszeni płaszcza.
- Wiem, że dać ci palec, to złapiesz całą rękę - zakpiła Tessa, odsuwając krzesło. - Ale będziesz pamiętać, że jestem twoją żoną, a nie służącą, dobrze?
Kiedy upuściła przed nim „Sun”, spojrzał na nią i zapytał:
- Więc, co się dzieje w S013?
- Niewiele - odparła Tessa szczerze.
- Cóż, przypuszczam, że teraz, gdy IRA ogłosiła zawieszenie broni, jest bardzo spokojnie... Jednakże pewien jestem, że jakaś sympatyczna grupka terrorystów zaplanuje wkrótce jakiś miły duży wybuch...
- Harry! Praca w brygadzie antykryzysowej to nie żart!
- Oczywiście, że nie jest żartem, ale też i porządną policyjną robotą, prawda? Praca policjanta polega na łapaniu przestępców. To....
- ...jest to, co ty robisz, prawda?
- I to, co ty kiedyś robiłaś. Dlaczego do tego nie wrócisz? Zostaw tę tak zwaną elitarną brygadę i na nowo podejmij pracę, do której cię szkolono.
Zabierając się do sprzątania ze stołu, powiedziała:
- Ta elitarna brygada ogłosi, że zdezerterowałam, jeśli się przeniosę.
Tessa nie chciała kolejnej kłótni. Ostatnimi czasy wydawało się, że między wzlotami a upadkami nie ma wcale przerwy, bo po wstąpieniu do siódmego nieba (jak to zrobili zaledwie pół godziny temu) niezmiennie następowało pogrążanie się w otchłani, którą znali aż nadto dobrze. Wszystko dlatego, że Harry tak samo nie mógł nic poradzić na to, że był tym, kim był, jak Tessa na to, że była sobą. I zbyt wiele czasu zabrało im uświadomienie sobie tego.
- A co z twoim przeniesieniem do rejonowej brygady antyterrorystycznej? Myślałem, że przedstawiono twoją kandydaturę - spytał niewinnie Harry.
Wyraz twarzy Tessy sprawił, że zaśmiał się i wysunął przed siebie rękę obronnym ruchem.
- Odrzucona, co?
- Tylko dlatego, że facet, który ma decydujący głos, zawsze oddaje go na innego mężczyznę!
Harry wzruszył ramionami, otwierając gazetę.
- Cóż, jeśli do tej pory tego nie wiedziałaś...
- Znam to na pamięć!
Porcelana zadźwięczała, a sztućce pobrzękiwały, gdy wkładała je do zmywarki.
- Czy jest jeszcze trochę herbaty w dzbanku? - spytał, gdy włączyła zmywarkę.
- Jeśli wyciągniesz rękę i podniesiesz dzbanek, to się przekonasz - odpowiedziała ze słodyczą i poszła, żeby wziąć prysznic.
W jakiś czas potem, gdy kładła świeże, czyste prześcieradła na łóżko, Har&#x...
beatris1234