Cowie Vera - Marionetki.doc

(1205 KB) Pobierz
Vera Cowie MARIONETKI

Vera Cowie MARIONETKI

1

Zatraciła się w niezwykle silnym orgazmie; kiedy nastąpił wybuch, nie przyszło jej do głowy, że to podmuch powietrza unosi ich ciała w górę. Myślała, że coś eksplodowało wewnątrz niej samej. Dopiero po chwili po­czuła, że to wciąż jeszcze trwa, jakby utrzymywała ich w górze jakaś niewi­dzialna ręka. I wtedy zaczęła krzyczeć. Krzyczała, gdy niewidoczna siła wci­snęła ich w ręcznie tkany orientalny dywan. Zmieniła pozycję - teraz ona znajdowała się nad nim. Z jej płuc wydobył się świst, którego sama nie sły­szała. Utonął w trzasku tak głośnym, że mogły popękać bębenki. Zaraz po nim rozległ się huk podmuchu, który wtargnął wściekle przez ciężkie, podbi­te filcem zasłony, niosąc ze sobą śmiercionośny deszcz szkła. Na szczęście łoże miało wielki, staromodny baldachim, który ochronił ich przed morder­czymi odłamkami. Wbiły się w materace, gdzie spoczywali przed kilkoma /sekundami.

Kiedy pokój rozświetlił niesamowity czerwony blask i zapachniało mocno spalenizną, była pewna, że znalazła się w piekle, zwłaszcza że poczuła jeszcze inny, bardziej gryzący zapach, którego nie potrafiła rozpoznać. Spalone ciało? Otworzyła usta, by krzyknąć głośniej, przekonana, że umarła i została potępio­na na wieki. Ściskała potężne ramiona kochanka, drapała je z przerażenia, usi­łując wtopić się w niego.

Mężczyzna ponownie zmienił szybko pozycję. Nakrył kobietę swym cia­łem, potem wepchnął ją w zwoje draperii przyozdabiających łoże, gdzie się ukryli. Czekali, aż umilknie hałas - trzask łamanych i spadających rzeczy, tłu­kącego się szkła, pękanie sufitów.

Wreszcie zasłony, które zmieniły się w poszarpane pasy, opadły bezładnie. Słychać było tylko trzask ognia, pojedyncze odgłosy upadającego lub pękają­cego metalu.

Przesunął ją łagodnie na bok i powiedział krótko:

- Zostań tu i nie ruszaj się! - Ostrożnie dźwignął się na kolana i wyjrzał zza łoża.

- Jezu Chryste! - Przerażenie w jego głosie sprawiło, że uniosła z niepo­kojem głowę. - Mówiłem, nie ruszaj się!

Pochyliła się posłusznie, ale jak tylko stanął na nogi, by podejść do okien, starannie omijając odłamki szkła zaścielające podłogę, ostrożnie wysunęła gło­wę spoza łóżka. Otworzyła bezgłośnie usta, gdy zobaczyła ruinę tego, co daw­niej było sypialnią tak piękną, że mogła być prezentowane w „World of Interiors”.

Mężczyzna przedostał się do okien, sięgających od sufitu do podłogi, i uj­rzał rozrzucone na placu płonące szczątki swego nowiutkiego bentleya turbo R. Czuł jakiś gryzący zapach, może - kordytu, połączony ze smrodem płonącego kauczuku, rozpalonego metalu i benzyny.

Stał sztywno, z kamienną twarzą, patrząc na to, co się wydarzyło, jedno­cześnie jednak myślał intensywnie, co należało w tej sytuacji zrobić, i to ko­niecznie!

Obrócił się gwałtownie do kobiety. Z jej udręczonych oczu spływały na podarte jedwabne prześcieradła ciche łzy:

- Ubieraj się. Szybko! Za parę chwil wszyscy tu będą.

- Kto? - zapytała niemądrze, zupełnie oszołomiona. Rozpacz z powodu zniszczeń sprawiła, że łzy płynęły jak woda z pękniętej rury wodociągowej. - Spójrz tylko na moją śliczną sypialnię...

Obrzucił zrujnowany pokój szybkim spojrzeniem, zanim odpowiedział z nie­cierpliwością:

- Mniejsza o to! Można odtworzyć twoją sypialnię, ale jeśli szybko się nie ubierzesz, jutro brukowce rozniosą twoją reputację w strzępy, a tego nie uda ci się tak łatwo naprawić.

Ton jego głosu sprawił, że ściągnęła brwi z urazą, zanim pojęła całą grozę sytuacji. Pobiegła do garderoby. Drzwi do tego pomieszczenia otworzyły się szeroko wskutek wybuchu, ale nic tam chyba nie zostało zniszczone. Drżącymi mocno dłońmi porwała elegancką bieliznę z atłasu i koronki od Rigbyego i Pellera i zaczęła się ubierać. Kiedy mężczyzna przyłączył się do niej i też zaczął wkładać ubranie, spytała głosem, który drżał tak samo jak jej dłonie:

- A właściwie, co się stało?

- Ktoś właśnie wysadził w powietrze mój samochód.

Znieruchomiała.

- C...co?

- Została tylko dymiąca góra żelaznego szmelcu. Pozostałe szczątki są roz­rzucone po całym placu.

- Och, mój Boże... - znowu zaczęła podnosić głos

- Sibella!

Jego ton sprawił, że odwróciła się i popatrzyła na niego. Wyraz jego twarzy był nieprzenikniony, zupełnie inny niż wtedy, gdy, nie tak dawno temu, myślał tylko o tym, by sprawić jej rozkosz, z łatwością doprowadzając do obezwładniającej ekstazy. Znowu przybrał maskę człowieka, który wobec innych nie okazuje uczuć ani słabości. Wyprostowała się i opanowała panikę. Przełknęła ślinę, odetchnęła i wciągnęła głęboko powietrze raz, potem drugi i trzeci.

- Już dobrze - powiedziała po chwili.

- Grzeczna dziewczynka.

Krótka pochwała,- której towarzyszył olśniewający uśmiech, dodała jej otu­chy. Nico potrafił sobie radzić jak nikt. Mógł uporać się ze wszystkim.

- Teraz skończ się ubierać. Zanim tu dotrą, musimy wymyślić jakąś prze­konującą historyjkę.

- Jaką historyjkę? - spytała, ciągle jeszcze oszołomiona po doznanym szoku.

- Dla służb bezpieczeństwa - wyjaśnił cierpliwie. - Ktoś podłożył bombę pod mój samochód, a to oznacza, że musimy mieć gotowe wyjaśnienie, gdy spytają nas, gdzie byliśmy i co robiliśmy, kiedy wybuchła.

- Och! - Gdy spojrzała w jego oczy, przypominające atrament, czarnobłękitne, lecz opalizujące, jakby z domieszką rtęci, natychmiast zrozumiała, co miał na myśli.

- Właśnie - kiwnął głową. - Teraz się pośpiesz. Nie mamy dużo czasu.

- Tak, oczywiście - próbowała się uśmiechnąć. - Dzięki Bogu, że nie tra­cisz głowy, Nico.

Ktoś zaczął walić w drzwi sypialni.

- Proszę pani... pana, czy wszystko w porządku?

W głosie jej kamerdynera dźwięczała panika. Wiążąc czarny krawat, Nicholas Ould podszedł do drzwi sypialni i otworzył je. Nie były zamknięte, ale kamerdyner wiedział, że w żadnym przypadku nie mógł wejść nie wzywany.

- Nic nam się nie stało, Baines. A co z resztą?

Nic w jego głosie ani zachowaniu nie wskazywało, że zaledwie kilka minut wcześniej zapamiętale uprawiał seks z panią domu, żoną innego mężczyzny.

Widząc spokój na twarzy Nicholasa, kamerdyner odzyskał równowagę i przybrał zwykłą postawę idealnego szefa służby.

- Nikt ze służby nie został ranny, sir, lecz obawiam się, że pański samochód wyleciał w powietrze! - Powiedział to jakby się usprawiedliwiając i wstydząc, że mogło się coś podobnego zdarzyć na Chester Square.

- Słyszeliśmy - odpowiedział z ironią Nicholas. - Miałem właśnie zejść na dół, by obejrzeć zniszczenia.

- Obawiam się, że fasada domu jest mocno uszkodzona, sir.

- Więc zbierz wszystkich w kuchni. Jeśli front ucierpiał najbardziej, tyły budynku nie powinny być w najgorszym stanie. Przyjdziemy do was za chwilę.

Skierował przeciągłe, wymowne spojrzenie na podstarzałego kamerdyne­ra, który odczytał w tych opalizujących oczach polecenie. W ciągu wielu lat poznał przyzwyczajenia (nie mówiąc o obyczajach) tego domu, i od razu pojął, czego się od niego wymaga.

- Tak jest, sir.

Odsunął się, by przepuścić Nicholasa, który zbiegł lekko po schodach.

- Czy pani potrzebuje pomocy, madam? - zawołał kamerdyner, kierując pytanie do sypialni.

- Nie... tak. Czy jest tam Maria? Jeśli tak, przyślij ją tu.

Kamerdyner zwrócił się ku gromadce służby, głównie cudzoziemskiej, która tłoczyła się za drzwiami niczym stado przestraszonych owiec.

- Mario!

Posłuszna głosowi przełożonego, jedna z czterech kobiet przemknęła ner­wowo obok niego.

Jej pani szczotkowała włosy przed lustrem w ubieralni. Lustra w pokoju sypialnym były zbite, a toaletka leżała przewrócona na podłodze.

- Zapnij mnie! Szybko!

Gdy przerażona dziewczyna spełniała polecenie, pani odwracała się, spraw­dzając, czy wszystko jest w porządku. Ale lśniące hafty, arcydzieła od Versacego, były nienaruszone. A róż na twarzy czynił cuda. Wsunęła do uszu kolczyki, pierścionki na palce, wreszcie skinęła głową, oceniając swój wygląd z dumą i zadowoleniem. Nic nie mogło jej zdradzić. Tylko ona czuła lepkość pomiędzy nogami. Starając się nie zwracać na to uwagi, przeszła obok pokojówki, która odsunęła się z szacunkiem na bok. Wypadła z sypialni i zbiegła po schodach, by ujrzeć kochanka, stojącego w zrujnowanej jadalni, położonej bezpośrednio pod jej sypialnią, również we frontowej części domu. Jęknęła.

- O, mój Boże...

Waterfordzki żyrandol spadł z sufitu na piękny stół w stylu regencji, na którym na szczęście nie stała jej bezcenna porcelana z Limoges i bakaratowe kryształy. Atłasowo gładka powierzchnia wiekowego mahoniu była jednak po­rysowana i podziurawiona, a żyrandol - całkowicie zniszczony. Odpowiednie stylowe krzesła leżały na ziemi, ale na pierwszy rzut oka wydawały się całe. Obrazy pospadały ze ścian, a georgiańskie srebra, które zwykle stały na kreden­sie o wygiętym frontonie, były rozrzucone na podłodze, podobnie jak kawałki jej drogocennych klownów z miśnieńskiej porcelany ustawione na gzymsie marmurowego kominka. Wszystkie okna były powybijane, a ciężkie atłasowe zasłony wisiały w strzępach, niczym suknia Kopciuszka. Kiedy tak stali, wielki kawał tynku odpadł od sufitu i trafił w skroń Nicholasa.

- Co, u diabła... - Nicholas odskoczył i podniósł dłoń do głowy. Jego kru­czoczarne włosy wyglądały, jak gdyby ktoś posypał je mąką. Ramiona również miał upstrzone białym pyłem, ale nie zwrócił na to większej uwagi. - Chodźmy do biblioteki - powiedział.

Biblioteka przylegała do jadalni. Podmuch otworzył ciężkie drzwi, nie wy­rządził jednak większych szkód. Tylko tynk poodpadał z sufitu. Przed komin­kiem, w którym teraz żarzyły się węgle, taca do kawy stała nadal na obrotowym stoliku o wygiętych nóżkach. Kieliszki do brandy potłukły się, ale filiżanki były nietknięte, tak jak je zostawili niecałe pół godziny temu.

- W porządku - powiedział krótko i zdecydowanie. - Byliśmy tutaj i ro­zmawialiśmy, kiedy bomba wybuchła. Zrozumiałaś?

Sibella skinęła głową.

Obrzucił badawczym spojrzeniem pokój, upewniając się, czy historyjka, którą przygotowywał, będzie wiarygodna. Zmarszczył czoło, widząc jak nie­skazitelnie wygląda towarzysząca mu kobieta.

- To na nic! Spadła połowa tego cholernego sufitu... Gdybyśmy tu siedzie­li, oboje bylibyśmy pokryci tynkiem. Właśnie tak... - Schylił się, podniósł dwie garści pyłu, którym przyprószył jej włosy i ramiona, potem posypał nim siebie.

- Nicholas! Moja suknia! To Versace...

Z całkowitą niedbałością zignorował jej protest.

- A tu niedawno eksplodowała wielka bomba. W każdej chwili może zja­wić się policja, straż pożarna, nie mówiąc o karetkach. Co najważniejsze dla nas, przybędzie też prasa, z wujem Tomem Cobleighem i resztą. Nie możemy wyglądać tak nieskazitelnie. Musimy też uzgodnić, co im opowiemy. Wszyst­kim, którzy się dziś tu zjawią, trzeba wyjaśnić, że zaprosiłeś mnie na kolację, specjalnie po to, by omówić twoje sprawy finansowe, ponieważ nie tylko jesteś dawną i cenioną klientką banku, ale też moją bliską przyjaciółką. Po kolacji przyszliśmy tu na kawę i dalszą pogawędkę. Rozmawialiśmy sobie, kiedy bomba wybuchła. - Spojrzał na swój przegub, by sprawdzić, która może być godzina.

- Cholera! Mój zegarek...

Odwrócił się, wybiegł z pokoju i pognał po schodach do sypialni, gdzie porwał ze stolika nocnego płaski niczym opłatek zegarek firmy Patek-Philippe. Mimo że spadła na niego lampa, minutnik nadal się poruszał.

Wkładając go na ręku, Nicholas uważnie obejrzał pokój, ostatnie spojrze­nie rzucając na zniszczone łoże.

- To na nic - mruknął.

Szybko, z wprawą człowieka przyzwyczajonego do słania łóżka, poprawił pościel, by wyglądało, jak gdyby zaścieliła je pokojówka Sibelli. Położył na miejsce zrzucone na podłogę poduszki, z pośpiechem, lecz ostrożnie, ponownie rozsypał na łóżku potłuczone szkło. Wybuchy mają to do siebie, że ludzie najpierw szuka­ją fragmentów bomby, a potem dopiero śladów pozamałżeńskiego seksu.

Gdy rozejrzał się wokół po raz ostatni, usłyszał w oddali wyjące syreny, zwiastujące przybycie służb porządkowych. Szybko zbiegł po schodach. Gdy przemierzał hol, ciężka latarnia z brązu, wisząca nad czarno-białą szachownicą podłogi, kołysząca się niczym pijak, zerwała się z nadwątlonego uchwytu i spa­dła w dół.

Prosto na niego.

2

Tessa właśnie napełniała wrzątkiem dzbanek do parzenia kawy, gdy usły­szała dźwięk otwieranych drzwi.

- Harry?! - zawołała, nie spodziewając się, że wróci tak wcześnie.

- A niby kto?

Głos męża był pogodny, co sprawiło, że westchnęła z ulgą. A więc wrócił do domu w dobrym humorze.

- Czemu zawdzięczamy tę przyjemność? - drażniła się z nim, gdy pojawił się w drzwiach, wielki, opalony i przystojny, wnosząc ze sobą poranną, świeżą rześkość wczesnej wiosny.

- My? - pytająco skierował na nią oczy, błękitne niczym płomień gazu.

- Ostatnio zaczęłam myśleć, że jestem żoną tamtego Sierżanta. Tak nazwali wielkiego, łagodnego wykastrowanego kocura Tessy, ponie­waż miał po trzy białe pasy na obu przednich czarnych łapach.

- Ja też za tobą tęskniłem - oświadczył Harry. - Czy w innym razie był­bym tutaj? - Zdjął płaszcz i rzucił go niedbale na krzesło stojące przy drzwiach. Płaszcz ześliznął się na podłogę i Harry go tam zostawił. - Przez to podwójne morderstwo zbiłem majątek za nadgodziny, ale zmęczyły mnie dwunastogodzinne dyżury, nie mówiąc już o tym, że zmuszeni byliśmy porozumiewać się za pomocą kartek. Wszystko dlatego, że ty pracujesz od dziewiątej do piątej, a ja mam dyżury....

- ...które przeciągają się do nocy - zażartowała Tessa.

Harry uśmiechnął się szeroko.

- Nieważne. Przyszpilili tego drania dziś rano... złapali go, jak się chował pod łóżkiem matki. Wtedy przyszło mi do głowy, że nie widziałem cię na oczy od pięciu dni. I poczułem ochotę, by, jak to twój ojciec określa, „nałożyć dło­nie”...

- Rozłąka sprawia, że twoja miłość rośnie?

- Sprawdź, jak rośnie, jeśli mi nie wierzysz...

- H..a..r..r..y! - Tessa wkładała właśnie tłok do dzbanka, więc nie mogła powstrzymać męża, gdy od tyłu otoczył ją ramionami i przyciągnął do swych bioder. W tej sytuacji nie miała wątpliwości, jak silna jest jego chętka. - Przy­szedłeś na świat z erekcją! - zaprotestowała na wpół z rozbawieniem, na wpół z irytacją. Zastanawiała się, co się stało, dlaczego przyszedł prosto do domu po zakończeniu nocnego dyżuru, zamiast zrobić to co zwykle o szóstej nad ranem. To znaczy, wpaść z kilkoma kolegami o podobnych upodobaniach do jednego z pubów na targowisku Smithfield Market, zawsze otwartych ze względu na pracujących w nocy tragarzy.

- Wszyscy mężczyźni tak się rodzą... to znaczy, prawdziwi mężczyźni. - Wtulił twarz w jej szyję. - I wiedzą, jak ją właściwie wykorzystać. I właśnie to mam ochotę zrobić...

Tessa odwróciła głowę, by spojrzeć na niego.

- Więc jaką miałeś noc? - spytała oschle.

- Pracowitą. Nic, tylko defilada pijaków, a każdy z nich to rozrabiaka. Wszystkie cele zajęte. Kilku japiszonów urządziło przyjęcie pod namiotem w Battersea Park. Chłopcy nakryli ich w krzakach, jak łamali niemal wszystkie przepisy porządku publicznego.

- Narkotyki i alkohol?

- O tak. Pierwszorzędna kokaina, środki pobudzające, uspokajające, wszystko w pierwszym gatunku. Wiesz, kilka dziewczyn straciło majątek, kiedy zdecydowały się na nocną kąpiel w Tamizie. Jakiś bystry figlarz ukradł ich drogie ciuchy. Musieliśmy dać im koce. Jedyne, czego nie straciły, to tu­pet. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że połowa z nich chodziła z tobą do szkoły.

Tessa przyjęła ten docinek bez mrugnięcia okiem.

- Ponieważ nie żyję już w tym świecie, wątpię, bym je rozpoznała. Ani, co bardziej prawdopodobne, aby one mnie jeszcze pamiętały. - Zręcznie wywinę­ła się z jego objęć i ciągnęła dalej: - Więc, sierżancie Sansom, co chcecie mieć na śniadanie?

- Ciebie. - Jego determinacja dorównywała erekcji i nie można mu było się przeciwstawić. - Sięgnął po nią i ponownie wziął w ramiona. - Zjem póź­niej. Zawsze lepiej robić to z pustym brzuchem. Byłeś tylko pamiętała, że to zawsze pobudza mój apetyt.... na szczęście wiesz, jak zaspokoić jeden i drugi głód.

*

Harry poruszył się, potem, z ociąganiem, zsunął się z Tessy z westchnie­niem, opadł na plecy, z zadowoleniem zaczerpnął wielki haust powietrza. Leżąc obok niego, Tessa powoli wracała do rzeczywistości: chłodny pot na jej nagim ciele, ciepło promieniujące z ciała męża, którego noga nadal była splątana z jej nogami, pogniecione prześcieradła, światło dnia, wpływające przez zakryte przejrzystą tkaniną okna wychodzące na tylny ogród. Spóź­nię się, pomyślała. A to wywoła komentarze, więc lepiej by było mieć dobre usprawiedliwienie. Na szczęście jestem szefem, więc mogę sobie na to po­zwolić...

Przeciągnęła się, usiadła. Poczuła, że wielka dłoń Harry’ego przesuwa się po jej ramionach, po plecach, wyczuwa każdy kręg kręgosłupa, i wędruje po­nownie w górę.

- Nadal jesteś gładka jak pasmo jedwabiu - powiedział. - W środku i na zewnątrz. Nie spotkałem kobiety tak jedwabistej jak ty.

- No cóż, ty jesteś ekspertem.

Harry zacisnął dłoń na jej karku.

- A nie cieszy cię to? Nie słyszałem żadnych skarg przed chwilą.

Tessa odwróciła się, by spojrzeć na niego, i odpowiedziała z powagą:

- Nie mam i nigdy nie miałam powodów, by narzekać na seks z tobą, Har­ry. Zawsze dajesz pełne zadowolenie.

Uśmiechnął się z całkowitą satysfakcją.

- Mam nadzieję - złożył przelotny pocałunek na jej ramieniu. - A teraz, co się tyczy tego innego głodu...

Przygotowała mu boczek, jajka, kiełbaski, pomidory i zapiekaną fasol­kę - nie znosiła jej, za to on ją uwielbiał - oraz kilka kromek podsmaża­nego chleba, właśnie takich, jakie lubił: tak chrupiących, że niemal pękały. Napełniła też wielki brązowy gliniany dzbanek do herbaty - Harry nie znosił herbaty parzonej w naczyniach nie zrobionych z gliny - chodziło o to, by mógł co najmniej trzy razy napełnić kubek w kształcie tradycyjnego policyjnego hełmu.

Tessa wypiła kawę i zjadła kromkę pełnoziarnistego chleba z marmoladą, podczas gdy Harry łapczywie opróżniał talerz.

- No, to jest prawdziwe śniadanie - pochwalił i dodał z przymilnym uśmiechem: - Bądź grzeczną dziewczynką, podaj mi gazetę. Jest w kieszeni płaszcza.

- Wiem, że dać ci palec, to złapiesz całą rękę - zakpiła Tessa, odsuwając krzesło. - Ale będziesz pamiętać, że jestem twoją żoną, a nie służącą, dobrze?

Kiedy upuściła przed nim „Sun”, spojrzał na nią i zapytał:

- Więc, co się dzieje w S013?

- Niewiele - odparła Tessa szczerze.

- Cóż, przypuszczam, że teraz, gdy IRA ogłosiła zawieszenie broni, jest bardzo spokojnie... Jednakże pewien jestem, że jakaś sympatyczna grupka ter­rorystów zaplanuje wkrótce jakiś miły duży wybuch...

- Harry! Praca w brygadzie antykryzysowej to nie żart!

- Oczywiście, że nie jest żartem, ale też i porządną policyjną robotą, praw­da? Praca policjanta polega na łapaniu przestępców. To....

- ...jest to, co ty robisz, prawda?

- I to, co ty kiedyś robiłaś. Dlaczego do tego nie wrócisz? Zostaw tę tak zwaną elitarną brygadę i na nowo podejmij pracę, do której cię szkolono.

Zabierając się do sprzątania ze stołu, powiedziała:

- Ta elitarna brygada ogłosi, że zdezerterowałam, jeśli się przeniosę.

Tessa nie chciała kolejnej kłótni. Ostatnimi czasy wydawało się, że między wzlotami a upadkami nie ma wcale przerwy, bo po wstąpieniu do siód­mego nieba (jak to zrobili zaledwie pół godziny temu) niezmiennie następo­wało pogrążanie się w otchłani, którą znali aż nadto dobrze. Wszystko dlate­go, że Harry tak samo nie mógł nic poradzić na to, że był tym, kim był, jak Tessa na to, że była sobą. I zbyt wiele czasu zabrało im uświadomienie sobie tego.

- A co z twoim przeniesieniem do rejonowej brygady antyterrorystycznej? Myślałem, że przedstawiono twoją kandydaturę - spytał niewinnie Harry.

Wyraz twarzy Tessy sprawił, że zaśmiał się i wysunął przed siebie rękę obronnym ruchem.

- Odrzucona, co?

- Tylko dlatego, że facet, który ma decydujący głos, zawsze oddaje go na innego mężczyznę!

Harry wzruszył ramionami, otwierając gazetę.

- Cóż, jeśli do tej pory tego nie wiedziałaś...

- Znam to na pamięć!

Porcelana zadźwięczała, a sztućce pobrzękiwały, gdy wkładała je do zmy­warki.

- Czy jest jeszcze trochę herbaty w dzbanku? - spytał, gdy włączyła zmy­warkę.

- Jeśli wyciągniesz rękę i podniesiesz dzbanek, to się przekonasz - odpo­wiedziała ze słodyczą i poszła, żeby wziąć prysznic.

W jakiś czas potem, gdy kładła świeże, czyste prześcieradła na łóżko, Har&#x...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin