Guziki zamiast historii.pdf

(72 KB) Pobierz
Guziki zamiast historii
Guziki zamiast historii
Nasze kino nie chce oderwać się od narodowej biblioteki
„ Quo vadis”
powtarza los poprzednich ekranizacji klasyków – „Ogniem
, „Pana Tadeusza” , „Przedwiośnia” : wydarzenie narodowe,
milionowa publiczność krajowa oraz miernota artystyczna filmów, którym nie
udaje się wejść do repertuaru zagranicznego. Czy zawinili tu nasi
reżyserowie? Zapewne, ale możliwe, że jest też inna przyczyna: charakter
naszego dziedzictwa kulturalnego.
ZYGMUNT KAŁUŻYŃSKI
Główny zarzut wobec „Quo vadis” tyczy widowiskowości, po której wiele się
spodziewano, zważywszy koszty produkcji. Nie idzie tu o sceny dramatycznie
efektowne, jak lwy pożerające chrześcijan czy pożar Rzymu; można się było
spodziewać, że widzowie „Parku Jurajskiego” czy zagłady połowy kuli ziemskiej w
„Armageddonie” nie oczekiwali tu nowości. Jednak była nadzieja, że obraz
rzymskiej starożytności będzie miał wyraz. Ale tak się nie stało. Można tu
przytoczyć opinię krytyka o batalistach XIX-wiecznych, którzy odtwarzali bitwy
napoleońskie ze szczegółowym uwzględnieniem ówczesnych mundurów: „Malarz,
który w takim momencie dostrzega guziki, nie widzi historii”.
Włożono tyle wysiłku w dekoracje, kostiumy, rekonstrukcję archeologiczną;
tymczasem, że tak powiem absurdalnie, oprawy tej nie widać. Mamy kolumny,
dywany, kolczyki, ale nie ma przeżycia. Ma się wrażenie, że autorzy działali niby
ów krawiec prowincjonalnego teatru z anegdoty, który miał ustalony przepis na
kostiumy: „Przed narodzeniem Chrystusa – togi, po narodzeniu – zbroje”. Dlaczego
tak się dzieje? Nastąpiła neutralizacja: czujemy się jak w banku: ściany z marmuru,
świeczniki kryształowe, podłogi z mozaiki, ale nic to nas nie obchodzi, bo
zmierzamy do okienka.
Zabrakło wizji. Tymczasem kino współczesne ją uprawia, często z wyzywającą
śmiałością. W angielskim „Tytusie Andronikusie” cesarz, ubrany jak gwiazda rocka
w srebrny trykot, w półmetrowej złotej peruce i z kubistycznym tatuażem na
policzku, zajeżdża samochodem z lat 1900. pomalowanym na czerwono i zasiada
w paszczy wilczycy olbrzymiej na cały ekran, z metalu lśniącego, że oczy bolały. W
„Gladiatorze” odbywały się intrygi w pałacach, których głębi końca nie było widać,
tonących w ciemnościach, z jednym tylko jaskrawym słupem światła bezczelnie
padającym ze współczesnego reflektora na Russella Crowe’a. W „Ryszardzie III”
akcja co prawda działa się w przeszłości, ale nie owej szekspirowskiej, lecz tej z lat
20. ubiegłego stulecia, gdy rodzi się faszyzm: podły monarcha zapowiadał terror,
paląc nerwowo papierosa, królowa zaś nosiła suknię art deco. Byliśmy zaskoczeni,
zaniepokojeni, nawet zaszokowani, ale brała nas emocja, ogarniała poezja i, co
1
i mieczem”
8852674.002.png 8852674.003.png 8852674.004.png 8852674.005.png 8852674.001.png
ważne, czuliśmy się w naszych czasach.
Klucz do atrium
Czy jednak autorzy „Quo vadis” mogli sobie pozwolić na podobną samowolę
stylistyczną? Otóż nie. Byłby to gwałt nie do zniesienia na charakterze powieści, na
jej mentalności oraz na jej założeniu kulturalnym, tak jak je pojmował Sienkiewicz.
W wypadku „Tytusa” czy „Ryszarda III” sam Szekspir dawał szansę zarówno na
uwspółcześnienie jak na fantazję w spektaklu, ponieważ uprawiał, już w wieku XVI,
jedno i drugie. Jego celem była poezja, jego tematem ludzkie namiętności, zawsze
takie same. I nie liczył się z historią, z pedagogiką, a także
z prawdopodobieństwem. Inna była postawa Sienkiewicza, syna swojego narodu
oraz wieku XIX, który właśnie widział guziki, nie historię.
Moda na powieść o starożytności zaczęła się od „Ostatnich dni Pompei” Edwarda
Bulwer Lyttona z 1834 r., na którą zresztą Sienkiewicz się powołuje i która była
czterokrotnie sfilmowana, ostatni raz przez Włochów w 1959 r. Za najlepszą
uchodzi ekranizacja Ernesta B. Schoedsacka, autora „King Konga” z 1935 r. Nie
widziałem żadnej, ale w swoim czasie przebrnąłem przez blisko 500 stronic
oryginału. Szlachetny Glaucus ma oddaną mu ślepą niewolnicę Nydię, która
w finale poświęca życie dla niego, ale on kocha Jonę, w czym przeszkadza
nienawidzący go Arbaces. Ten doprowadza intrygami do skazania Glaucusa na
śmierć na arenie wraz z chrześcijanami, ale lwy ich nie chcą, dlaczego? Bo
zwierzęta przeczuwają zbliżający się wybuch Wezuwiusza, który zabija złych, lecz
nasi się ratują; Glaucus zaś się ochrzcił (Państwo widzą podobieństwo do „Quo
vadis”?).
Wykopaliska w Pompei były wtedy sensacją i Lytton starał się dostosować swoje
postaci do położenia zwłok, czy raczej odlewów gipsowych po nich w lawie, tak jak
je autentycznie znaleziono. Nieszczęściem tej powieści, którą czytałem z trudem,
jest jej upór w rzekomym realizmie, z dialogami typu: „Czy boski Marek ma klucz do
atrium?”. Ta maniera zaciążyła nad produkcją ówczesną, nasz Sienkiewicz zaś jest
jej, w końcu stulecia, reprezentacyjnym ogniwem.
Co nie znaczy, że nie było duktu innego, o ambicji artystycznej, uprawiali go
symboliści czy też Flaubert w „Salambô”: krwawy i namiętny poemat prozą
o miłości zbuntowanego niewolnika Matha do kartagińskiej księżniczki, pasja
niespełniona, lecz która zabija ich obydwoje, na tle scen okrucieństwa, które czyta
się ze ścierpnięciem. „Wściekłość ogarnęła barbarzyńców oblegających miasto;
wyrywali zabitym paznokcie i robili z nich naszyjniki, zaś trupim sadłem smarowali
maszyny-katapulty, za pomocą których zarzucali stolicę zgniłymi kawałkami ciał;
wybuchła zaraza, od której mieszkańcom wypadały zęby, zanim sami nie padli
2
 
martwi”. Celem Flauberta była bowiem nie rekonstrukcja archeologicznej ścisłości,
lecz pragnął on dać odczuć szaleństwo historii: określał swoją intencję jako
„przekazanie wrażenia koloru jarzącej się purpury”. Liczyła się sztuka, nie
ideologia.
Uwięzieni w schemacie
Inaczej było w wypadku Sienkiewicza. Jego zamiar był pedagogiczny: pokazać
tryumf chrześcijaństwa nad degeneracją Rzymu, jego środki zaś, podobnie jak
u Lyttona, były imitacyjne. Ale nie tylko; inspiracją Sienkiewicza była też powieść
popularna Dumasa: wartka narracja łatwa w lekturze oraz postaci typowe,
uzupełniające się jako charaktery. Toteż osoby „Quo vadis” powtarzają układ
uprawiany przez Sienkiewicza, na przykład w „Ogniem i mieczem”. Ktoś o cyrkowej
sprawności fizycznej, lecz poczciwiec: Podbipięta ścinający trzy głowy za jednym
zamachem oraz równoległy mu siłacz Ursus gołymi rękami powalający byka.
Czarny charakter u władzy: zbrodniczy Chmielnicki stale zamroczony gorzałką
i Neron uważający się za artystę. Blagier przebiegły w intrygach: Zagłoba oraz
Chilo Chilonides. Obydwaj mają nawet podobną skazę o niejasnym pochodzeniu:
jeden bliznę-otwór w czole, drugi urwane palce. No i para amantów, Skrzetuski
i Helena, Winicjusz i Ligia, którym figury powieści przeszkadzają bądź pomagają.
Są to nie więcej jak szkicowe profile, o których przeszłości, środowisku, psychologii
nie dowiadujemy się: dla aktorów pole manewru jest wąskie, jest go trochę, ale nie
wszyscy z niego skorzystali. Linda jako szlachetny Petroniusz gra Lindę grającego
szlachetnego Petroniusza. Trela chwalony za rolę Chilona niezupełnie słusznie,
miał szansę, której nie wykorzystał: mógł pokazać wytrawnego intryganta z ukrytą
tajemnicą, tymczasem z miejsca zagrał oczywistego kłamcę i błazna, i trudno
zrozumieć, dlaczego takiemu pajacowi powierza się specjalne sekretne zadania.
Dziewczęta, cesarzowa Poppea, kochająca Eunice, oddana Ligia są wszystkie
podobne i z trudem się je rozróżnia.
Kino w bibliotece
Niemniej powierzchownie wygląda gloryfikowane przez Sienkiewicza
chrześcijaństwo. Św. Piotr, czyli Pieczka, deklamuje – jak zwykle on – echowym
basem, ale jego jedyne zadanie, podobnie jak przewijającego się tu św. Pawła,
polega na doprowadzeniu do związku Winicjusza i Ligii. W finale co prawda św.
Piotr, uchodząc z Rzymu przed prześladowaniem, ma wizję Jezusa i mimo że
przemawiał dotychczas po polsku, zagaduje go „Quo vadis Domine” po łacinie,
w języku, którego obydwaj w Ewangelii nie używali. Jezus odpowiada po polsku, że
idzie drugi raz się ukrzyżować wobec dezercji św. Piotra, co tegoż skłania do
powrotu. Dla chrześcijanina jest to fałsz. Jezus nikogo nie nakłania do
3
 
męczeństwa, przeciwnie, chrystianizm jest religią życia, i On sam – zarazem Bóg,
lecz też człowiek – prosił Ojca, by nie musiał cierpieć (Mat. 24,7), ale konieczność
była inna. No, ale wymyślono taką legendę, a zresztą jest to kino, w kinie zaś może
być wszystko.
Jednak w owym kinie Sienkiewicz dał filmowcom niewiele szans. Mówi się, że był
on znakomitym! urodzonym! gotowym scenarzystą. Możliwe, ale nie na nasze
czasy. Zapewne autorzy filmu nie okazali się twórczy, ale czy mogli zrobić więcej?
Musieli ograniczyć się do ilustracji książki, podobnie jak owi graficy z minionego
stulecia, kiedy to był zwyczaj przeplatania stronic tekstu winietami z postaciami
odpowiednio upozowanymi. Nie inaczej dzieje się z poprzednimi ekranizacjami
klasyków; reżyserowie na próżno dokonują retuszy, Chmielnickiego zamienia się ze
zbrodniarza w ukraińskiego męża stanu, prawiczka Tadeusza w kochanka
Telimeny, Kalego – Murzyna idiotę w afrykańskiego mędrca, Barykę zabija się, by
się go pozbyć.
Nasze kino z uporem nie chce oderwać się od narodowej biblioteki, czcigodnej jako
dokumentacja, ale anachronicznej we współczesnej kulturze.
4
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin