Eichelberger Wojciech - Ciało i dusza.pdf

(333 KB) Pobierz
Microsoft Word - Eichelberger Wojciech - Ciało i dusza
Wojciech
Eichelberger
Ciało i dusza
Chciałbym zabrać głos w sprawie zasadniczej czyli ciała i duszy. To ważny temat,
szczególnie w naszych czasach, kiedy zarówno z ciałem jak i z duszą nie za dobrze sobie
radzimy. Mam nadzieję, że uda nam się zachować tradycję rozmowy obowiązującą w trakcie
poprzednich spotkań w tej sali. Tym bardziej, że nie jestem dobrym wykładowcą, ani mówcą
i najlepiej czuję się w dialogach.
Najistotniejsze pytanie jakie możemy i powinniśmy postawić w kwestii duszy i ciała brzmi;
czy ciało i dusza to dwa - czy jedno? Aby przybliżyć się do odpowiedzi musimy cofnąć się do
tego, co w różnych przekazach mitycznych i religijnych nazywane jest Początkiem i
Oddzieleniem.
Wszystkie znane mi wersje Początku podkreślają, że u swego zarania człowiek żył w stanie
całkowitej jedności z Bogiem i z Wszechświatem przebywając w krainie wiecznej
szczęśliwości zwanej w tradycji chrześcijańskiej Rajem. Działo się tak ponieważ istota zwana
człowiekiem doświadczała wówczas siebie i wszystkich innych zjawisk i istot jako
przejawów jedynego, jednorodnego bytu. Byt ten zwany jest w religiach monoteistycznych
Bogiem a np. w buddyzmie Prawdziwą Naturą albo Pustką. Inaczej mówiąc; człowiek został
stworzony przez Boga na Jego wzór i podobieństwo. Całość była częścią, każda część była
całością - tak jak każda fala jest morzem a morze każdą falą. Nie istniał więc żaden powód
aby rajski człowiek czuł się podzielony na przestrzeń duszy i przestrzeń ciała.
Ale po jakimś czasie wydarza się coś dramatycznego i tajemniczego: człowiek zjada owoc z
drzewa wiadomości złego i dobrego i zostaje wypędzony z Raju. Aby nie nabyć chronicznej
odrazy do jabłek i jabłonek powinniśmy sobie zadać pytanie; czym w istocie było rajskie
drzewo i jego owoc? Z różnych interpretacji tej historii najbardziej przemawia do mnie ta,
która drzewo uznaje za metaforę centralnego układu nerwowego człowieka a owoc zrodzony
w koronie tego drzewa za pierwszą dyskursywną myśl powstałą w tym układzie - czyli w
ludzkim umyśle. Ta pierwsza myśl dzieląca jedność wszechrzeczy na te dobre i na te złe,
pociągnęła za sobą lawinę innych rozróżniających myśli w konsekwencji czego świat zaczął
nam się jawić już nie jako świat jedności ale jako świat dychotomii i konfliktu. Ludzki umysł
utracił swoją wrodzoną otwartość i niewinność a tym samym kontakt z prawdziwym, rajskim
światem. Jednocześnie samozwańczo określił się jako byt odrębny i szczególny i rozpoczął
swoją pozorną, wypełnioną cierpieniem egzystencję, w świecie przez siebie wymyślonym - w
świecie własnej projekcji.
Zauważmy, że po zjedzeniu owocu z Drzewa Wiadomości, obie postacie ludzkie po raz
pierwszy doświadczyły uczucia wstydu. W ich umysłach pojawiła się fałszywa,
rozszczepiona świadomość ciała, jako przedmiotu różnego od podmiotu, który go
doświadcza, a także fałszywe widzenie drugiego człowieka, jako bytu zasadniczo odrębnego.
W ten sposób w umysłach pierwszych rodziców rozpoczął się lawinowy proces fragmentacji
pierwotnej i doskonałej jedyności boskiego bytu. Tak więc, zgodnie z tą interpretacją
wypędzenie z Raju należy uznać za tożsame i jednoczesne z pojawieniem się w naszym
umyśle pierwszej dyskursywnej myśli. Wygląda na to, że tworząc iluzję oddzielenia sami i na
własne życzenie postawiliśmy się poza granicami rzeczywistego, rajskiego świata. Choć z
drugiej strony trudno uznać, że wydarzenie tej miary mogło się wymknąć boskim planom.
Jednak w kontekście naszej dyskusji nie to jest ważne. Ważne jest, że świadomość ciała, która
pojawiła się w momencie oddzielenia związana była z uczuciem wstydu. Dlaczego człowiek
pierwszy raz popatrzywszy na swoje ciało z perspektywy oddzielenia, zawstydził się? Skąd ta
zasadnicza przemiana, od czasu której zawstydzenie ciałem nieustannie nam towarzyszy?
Reakcja pierwszych rodziców, którzy jeszcze przed chwilą znajdowali się w rajskim stanie
umysłów, świadczy o tym, że zawstydzenie ciałem nie jest wynikiem wychowania, obyczaju
czy przekazu kulturowego lecz jest związane z dyskursywnym myśleniem i wynikającym z
niego fałszywym, dualistycznym postrzeganiem rzeczywistości. Przestaliśmy być i
zaczęliśmy mieć. Najwyraźniej od tej chwili posiadanie ciała stało się kłopotliwe. Dlaczego?
Czas zastanowić się nad tym jak to co powstało w naszym umyśle w momencie oddzielenia,
ma się do duszy? Czy słusznie z góry zakładamy (tak jak w sformułowaniu tematu tego cyklu
wykładów), że to dusza właśnie wdała się w dychotomiczną, konfliktową relację z ciałem?
Wszystko wskazuje na to, że nie - że to nie dusza lecz wyobrażenie oddzielonego „ja”, zwane
z łacińska „ego”, zamieszkało wówczas w ludzkim ciele. Współczesny filozof Ludwig
Wittgenstein (1889 - 1951) zauważył, że podstawowym źródłem ludzkich zmartwień jest
„skłonność aby wierzyć, że umysł przypomina małego człowieczka w środku naszej czaszki”.
Kilkaset lat wcześniej bardzo podobnego sformułowania użył wielki japoński nauczyciel
buddyzmu zen, Hakuin (1685 - 1768) konstatując, że „przyczyną naszych trosk jest złudzenie
ego”. (Nawiasem mówiąc to buddyzmowi właśnie zawdzięczamy zrozumienie negatywnej
roli ego w ludzkim życiu). Wszyscy ulegamy złudzeniu ego. Czyż nie wydaje nam się, że
ludzik przypominający nasze lustrzane odbicie patrzy na świat przez peryskopy oczu, słucha
mikrofonami uszu, dotyka świata przez kombinezon skóry i smakuje go poprzez kubeczki
smakowe języka? Ego-Ja wyobraża sobie samo siebie jako autonomiczny, wyizolowany byt
mieszkający gdzieś w naszym ciele - a najpewniej w mózgu.
Ze względów porządkowo-administracyjno-prawnych postulowanie istnienia ego jako
autonomicznego bytu jest oczywiście pożyteczne i uzasadnione. Ja dostaje imię i nazwisko,
świadectwo urodzenia, narodowość, adres, dyplomy, zaświadczenia i legitymacje, certyfikaty
przynależności i posiadania, przydarzają mu się doświadczenia, które zapamiętuje i z którymi
się identyfikuje, płodzi i wychowuje dzieci, które uznaje za swoje a na koniec dostaje
potwierdzenie przeżytego życia - czyli świadectwo śmierci i pomnik nagrobny.
Ego i związane z nim poczucie odrębności z pewnością stanowi wygodne i jak się wydaje,
niezbędne narzędzie do porządkowania międzyludzkich relacji( szczególnie własnościowych i
- w szerokim tego słowa znaczeniu - terytorialnych) ale pozostaje nim tylko tak długo, jak
długo dostrzegalna jest dla nas umowność i względność jego egzystencji. Ego przypisujące
sobie naturalny, boski rodowód i absolutną władzę staje się nieobliczalne, groźne,
destrukcyjne, - o czym wymownie świadczy cała ludzka historia a także aktualna kondycja
planety zwanej Ziemią.
Przyznajmy więc, że moment wypędzenia z raju jedności w żadnej mierze nie był
narodzinami duszy. Był narodzinami ego. W tym samym momencie zrodziła się także nasza
pycha i arogancja, stanowiące samą istotę ego, które pierwotnie zamanifestowało się przecież
w akcie przeciwstawienia się zasadzie boskiej jedyności. Akt ten zwany jest w tradycji
chrześcijańskiej pierworodnym grzechem nieposłuszeństwa. Myślę, że w kontekście naszych
rozważań równie dobrze moglibyśmy nazwać go grzechem ego albo grzechem oddzielenia.
Zwróćmy uwagę, że grzech ten nie został popełniony gdzieś daleko, dawno temu, przez
nieznanych nam ludzi, za winy których możemy teraz tylko cierpieć - ale że ma on charakter
dynamicznego, nieustannie dziejącego się tu i teraz w naszych umysłach procesu, czegoś na
kształt auto-indukowanej infekcji mózgu. Świat jest pełen Adamów i Ew. Ta sala również. To
dobra i zła wiadomość. Zła, bo wygląda na to, że ponosimy za to osobistą odpowiedzialność,
dobra, bo wygląda na to, że możemy coś z tym zrobić. Ale to już inna rozmowa.
W tym punkcie, niepostrzeżenie zmienia się temat naszych rozważań. Nie mówimy już o
relacji ciało - dusza lecz o relacji ciało - ego. Takie sformułowanie tematu może
uporządkować nasze myślenie w obu tych kwestiach. Po pierwsze dlatego, że nader często
ego nazywamy duszą, zapominając o tym, że dusza została „tchnięta” w ciało w chwili
stworzenia a nie w momencie oddzielenia. Co więcej dusza najwyraźniej nie przeszkadzała
nam w rajskim pojednaniu ze Stwórcą. Nie mogła więc nosić żadnych znamion
wyodrębniających ją z uniwersalnego i jedynego boskiego bytu, cech osoby czy
przynależności - a to oznacza, że nie mogła pozostawać w relacji do czegokolwiek.
W takiej sytuacji dyskusja na temat relacji duszy i ciała staje się bezprzedmiotowa. Między
duszą a ciałem nie może być bowiem żadnej relacji. Pierwotnie są jednym, jedynym i tym
samym. Jeśli dostrzegamy jakąś relację między duszą i ciałem oznacza to, że przypisujemy
duszy atrybuty ego. Robimy to zresztą nagminnie i nawykowo gdy mówimy: „ja mam duszę”,
„moja dusza” albo „moja dusza jest uwięziona w ciele” - zapominając, że dusza należy do
Boga czyli, że nie jest od Niego różna.
Czas na ważną konkluzję tych rozważań; skoro w istocie ciało wydaje się nie być różne od
duszy a dusza wydaje się nie być różna od Boga, to musimy powziąć podejrzenie, że nasze
podzielone na Boga, duszę i ciało istnienie jest być może, tylko wymysłem rozróżniającego
umysłu-ego i nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. To podejrzenie lub zwątpienie, w
narzucany przez umysł-ego obraz świata jest oczywiście koniecznym warunkiem podjęcia
przez nas jakichkolwiek usiłowań zmierzających do jego odrzucenia, przejrzenia na oczy i
spojrzenia na świat z perspektywy umysłu jedności.
Ale musimy powrócić do głównego tematu naszych rozważań i przyjrzeć się temu jakie ego
(już nie dusza) ma problemy z ciałem.
Jak ustaliliśmy oddzielone ego, z punktu widzenia pierwotnej zasady jedynego bytu, samo w
sobie jest złudzeniem i jak każde złudzenie produkuje następne złudzenia, które możemy
nazwać meta-złudzeniami. Podstawowym meta-złudzeniem ego jest złudzenie posiadania i
kontroli.
Ciało, w przeciwieństwie do ego, stworzone na wzór i podobieństwo Stwórcy może szczycić
się nie dającą się zakwestionować boską genealogią. W tej sytuacji, sztucznie oddzielone od
procesu przejawiania się jedynego boskiego bytu ego, przypomina pełną pychy i arogancji - a
w istocie samotną, przerażoną i zrozpaczoną - zjawę, która słusznie choć na ogół skrycie,
wątpi w swoje istnienie. W tej sytuacji posiadanie i kontrola stają się dla ego jedynym
dostępnym potwierdzeniem nieustannie zagrożonego poczucia istnienia jako rzeczywisty byt.
To stałe zagrożenie unicestwieniem sprawia, że posiadanie i kontrola stają się prawdziwą
obsesją ego. W związku z tym zagarnia ono wszystko - ale i tak nigdy nie zostaje nasycone.
Twierdzi więc, że ma ciało i że ma duszę. Mówi: to ja żyję to życie. Przywłaszcza sobie cnoty
i talenty. Wydaje mu się, że posiada innych ludzi np. żonę, męża, dzieci. Wyobraża sobie, że
Bóg mu oddał świat we władanie. Zawłaszczyło nawet samego Boga, w którego wierzy albo
nie wierzy, zna albo nie zna, arogancko mieni się Jego obrońcą i rzecznikiem albo uznaje Go
za sojusznika w swoich szalonych, nienawistnych i chciwych przedsięwzięciach.
Ale wróćmy do tematu relacji ego - ciało i przyjrzyjmy się temu co ego wyrabia z ciałem, gdy
próbuje je posiąść i zdominować - ukraść Panu Bogu. W pierwszym, najważniejszym etapie
tej kampanii ego utwierdza się w przekonaniu, że to ono a nie ciało jest bliskim krewnym
Stwórcy, czyli uzurpuje sobie boskie pochodzenie. Dalej wszystko jest już bardzo proste.
Ciało zostaje przez ego sprowadzone do gatunku istot niższego rzędu i obarczone wszystkim
co najgorsze. Teraz takie pseudo-religijne ego może spokojnie przypisać ciału wszystkie
swoje grzechy i patologie i doznać upragnionego oczyszczenia. Od tej pory w przebraniu
boskiego namiestnika może dowolnie manipulować ciałem w ramach różnorodnych,
wymyślnych, nierzadko okrutnych, programów naprawczych i edukacyjnych mających ponoć
służyć zbawieniu duszy. Chodzi o skrajne praktyki ascetyczne takie jak; głodzenie,
umartwianie, bicie, torturowanie i okaleczanie ciała.
Ale nie każde ego ma ambicje religijne, w imię których znęca się nad ciałem. Mogą być to
również ambicje sportowe, finansowe czy te związane ze społecznym statusem, potrzebą
sławy, wpływu i znaczenia. W każdym z tych wypadków ciału grozi ze strony ego
lekceważenie, nadużycie, manipulacja i zaniedbanie. Podobnie rzecz ma się wówczas, gdy
ego nie jest zadowolone z wyglądu albo płci ciała, w którym wiedzie swoją pozorną,
pasożytniczą egzystencję. Wtedy ciało zmuszane jest do odchudzania, obsesyjnych ćwiczeń
fizycznych, przechodzenia operacji plastycznych, operacji zmiany płci a w skrajnych
wypadkach zostaje nawet pozbawione życia. Ciało zabijane bywa również wtedy, gdy ego nie
czerpie wystarczającej satysfakcji ze swoich osiągnięć lub czuje się zranione niemożnością
sprawowania kontroli nad przemijaniem i życiem jako takim. Choroba i perspektywa
nieuniknionej śmierci ciała, jest druzgocącym ciosem w iluzję posiadania i kontroli
pracowicie podtrzymywaną przez ego. Śmierć jest niewątpliwie śmiertelnym wrogiem ego.
Dlatego zapewne, największą utopią i obsesją ego jest nieśmiertelność i zmartwychwstanie
jego ciała, na co dzień wyrażające się tendencją do przedłużanie życia ciała za wszelką cenę i
poza wszelką rozsądną miarę.
Często bywa tak, że ego używa ciała w celu dostarczenia sobie komfortu, bezpieczeństwa,
przyjemności lub poczucia większej kontroli nad światem przeżyć i emocji. Folguje wtedy
swoim potrzebom i fobiom nie biorąc za to odpowiedzialności ponieważ na samym początku
wygodnie ulokowało w ciele wszystkie swoje dewiacje i wynaturzenia. Może więc bezkarnie
nadużywać ciała skłaniając je np. do obżarstwa, kompulsywnego seksu, popadania w
uzależnienia i w narkomanię a jednocześnie odgrywać tragiczną rolę bezradnej ofiary
owładniętej przez swoje zwierzęce ciało.
Dochodzimy więc do ważnego wniosku, że zarówno asceza jak i hedonizm mają tego samego
rodzica, któremu na imię ego i dlatego nie są w stanie rozwiązać problemu ciała. Cóż więc
mamy począć z tym ciałem? Czy wystarczy zmienić nasz stosunek do niego, polubić je i
obdarzyć szacunkiem? Czy raczej należałoby rozgrzeszyć je z nie popełnionych grzechów i
pociągnąć do odpowiedzialności właściwego sprawcę czyli ego? Czy istnieje jakiś sposób na
uwolnienie ciała z niewoli uzurpatora? Czy jednocząc się na powrót z ciałem, pojednalibyśmy
się tym samym ze wszechświatem, z Bogiem? Czy możliwe jest przekroczenie Rubikonu
oddzielenia w drugą stronę?
Próby znalezienia odpowiedzi na te wielkie pytania od zarania dziejów podejmowane są przez
mistyków różnych tradycji religijnych. Rezultaty tych usiłowań buddyzm nazywa
przebudzeniem a religie monoteistyczne - pojednaniem z Bogiem. Dopóki jednak nie
doświadczymy takiego pojednania, to stojąc przed lustrem patrzyć będziemy na ciało oczyma
ego a nie duszy. Gdyby patrzyła dusza, to nie miałaby nic za ani nic przeciw temu ciału - i nie
odczuwałaby wstydu.
Mimo to spróbujmy choć przez chwilę wyobrazić sobie, że patrzymy na ciało oczyma duszy.
Czy czegoś mu brakuje? Czy ma jakieś ambicje? Czy chce wyglądać inaczej niż wygląda?
Czy marzy mu się nieśmiertelność? Czyż nie jest tak, że to ciało chce tylko przeżyć swój czas
poczciwie i skromnie, we względnym zdrowiu i harmonii ze światem?
Przecież od zawsze same będąc przejawem wiecznego cyklu narodzin i śmierci, z umieraniem
nie ma żadnego kłopotu. Wie co to umiar i rytm; w jedzeniu, w piciu, w seksie, w pracy, w
odpoczynku i w zabawie. Nie ma w nim żadnej intencji aby sobie szkodzić. Potrafi kochać,
troszczyć się i cierpieć. Nie jest chciwe ani ambitne i tak niewiele potrzebuje do szczęścia. W
istocie - jest tylko Bogu ducha winne.
Czyż nie uczynilibyśmy najlepiej, dając ciału święty spokój i zwracając je wraz z duszą,
prawowitemu, boskiemu władcy?
Ale to oznacza trudne pożegnanie z ulubionym wyobrażeniem, że gdzieś w naszym ciele
mieszka człowieczek patrzący przez peryskopy oczu, słuchający przez mikrofony uszu,
dotykający przez kombinezon skóry i drżący ze strachu na myśl o tym, że jego ciało kiedyś
umrze.
Mistycy wszystkich religii zapewniają nas jednak z całą powagą, że jeśli ów człowieczek -
ego umrze zanim umrze ciało - to w jednej chwili, nie poruszając się z miejsca, znajdziemy
się z powrotem w Raju. Coś za coś. Wybór należy do nas.
A teraz dyskusja.
*
P. Skoro uważamy zwierzęta za istoty częściowo idealne, to dlaczego zwierzęca agresja, którą
odziedziczyliśmy od zwierząt i którą EGO częściowo kontroluje, uznawana jest przez Pana za
zjawisko negatywne?
WE. „Istota idealna” to termin niebezpieczny. Idealne jest to co zwyczajne to co jest takie
jakie jest. Zwierzę jest tym, czym jest, niczym więcej, niczym mniej i dlatego nazywane jest
„idealnym”. Ktoś bawiąc się słowem „idealne” i wyobrażeniami, które uruchamia powiedział,
że zwierzę jest istotą „idealną”, bo zajmuje tylko to miejsce na którym stoi. Widział Pan
kiedyś człowieka, który zajmuje tylko to miejsce na którym stoi? Gdyby zapytać ego ile
miejsca zajmuje na świecie, to naprawdę byłoby tego dużo. A ile rzeczy potrzebuje aby się
czuć bezpiecznie. Ekspansja zagrożonego ego jest tak wielka, że wydawać by się mogło, iż ta
planeta nie jest naszym domem, że przybyliśmy tu nie wiadomo skąd i musimy tworzyć
specjalne miasta - rezerwaty aby utrzymać się przy życiu. Jeśli chodzi o agresję, to agresja
Zgłoś jeśli naruszono regulamin