Emerytury - co oni chcą nam zrobić.doc

(90 KB) Pobierz
Emerytury - co oni chcą nam zrobić

1

 

http://biznes.onet.pl/emerytury-co-oni-chca-nam-zrobic,18493,5055532,3790557,251,1,news-detal

 

Emerytury - co oni chcą nam zrobić?



Rząd chce, żebyśmy pracowali do 67. roku życia. Po co właściwie? Czy chodzi o to, żeby emeryci nie musieli na starość głodować czy może o to, żeby ratować niewydolny system? Czy ludzie w podeszłym wieku będą mogli jeszcze pracować? I kto pozostanie poza prawem, czyli kogo to nie dotyczy?

Podstawową zmianą, jaką planuje przeprowadzić rząd jest podniesienie i zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn do 67 lat. Obecnie kobiety przechodzą na emeryturę w wieku 60 lat, a mężczyźni 65, zatem zmiany proponowane przez rząd dotkną szczególnie kobiet. Premier Donald Tusk zaproponował, żeby począwszy od 2013 roku wiek emerytalny zwiększał się o 3 miesiące rocznie. Oznacza to, że mężczyźni już w 2020 roku będą przechodzić na emeryturę w wieku 67 lat, natomiast kobiety dopiero w 2040 roku.

Po co komu reforma?

Po co to wszystko? Nikt nie ukrywa, że chodzi o to, aby ratować system, który staje się niewydolny ze względu na zmiany demograficzne, czyli fakt, że coraz mniej młodych Polaków musi pracować na emerytury coraz większej rzeszy emerytów.

Proces starzenia się społeczeństwa powoduje również zwiększanie się długu publicznego państw, odpowiedzialnego z resztą za obecny kryzys w Europie. Agencja S&P ocenia, że m.in. ze względu na starzenie się społeczeństw w 49 krajach rozwiniętych i rozwijających się w 2050 roku dług publiczny wzrośnie średnio z 40 proc. PKB obecnie do 245 proc.! Zdaniem Standard & Poor’s w krajach rozwiniętych wzrost ten będzie największy, w Niemczech czy Stanach Zjednoczonych dług może wynieść nawet 400 proc. PKB.

Ale z drugiej strony jest też człowiek. Reforma ma doprowadzić również do tego, by przyszli emeryci mogli otrzymywać wyższe świadczenia i nie musieli w przyszłości przymierać głodem.

Obecne tzw. stopa zastąpienia, czyli stosunek pierwszej wypłaconej emerytury do ostatniego wynagrodzenia wynosi średnio w krajach Unii Europejskiej dla mężczyzn 76 proc. natomiast dla kobiet 74 proc. W Polsce natomiast mężczyźni otrzymują 68 proc. ostatniej pensji, a kobiety jedynie 51 proc. Z tych wyliczeń wynika jasno, że niższy wiek emerytalny szczególnie kobiet nie jest wcale przywilejem.

Dodatkowo na wysokość emerytury wpływa nie tylko fakt, że kobiety krócej pracują, ale jednocześnie to, że dłużej żyją, zatem składki, które odkładały w krótszym czasie pracy niż mężczyźni muszą zostać podzielone statystycznie na dłuższy okres pobierania świadczenia emerytalnego.

Obecnie kobiety w Polsce przebywają na emeryturze aż nieco ponad 23 lata, tymczasem mężczyźni prawie 14,5 roku. Wydłużenie wieku emerytalnego do 67 lat spowoduje, że kobiety o siedem lat dłużej będą odprowadzać składki, a to co uzbierają będzie rozdzielone na okres o 7 lat krótszy. Eksperci szacują, że dzięki temu przeciętna emerytura kobiety może zwiększyć się o 55, a nawet 65 proc.

Z danych Departamentu Analiz Statystycznych Kancelarii Prezesa Rady Ministrów wynika, że jeśli nie podniesiemy wieku emerytalnego ci, którzy w tej chwili wchodzą na rynek pracy, w 2060 roku będą mogli liczyć na emeryturę w wysokości jedynie 30 proc. swojej ostatniej pensji.

Pawlakowi się pomyliło? Chce obniżać wiek emerytalny

Rządowa propozycja podniesienia wieku emerytalnego do 67 lat nie podoba się jednak koalicyjnemu PSL-owi. Wicepremier Waldemar Pawlak zaproponował, aby na razie wydłużyć wiek emerytalny jedynie o 2 lata, a decyzje o dalszym jego podnoszeniu pozostawić kolejnych rządom.

Drugą propozycją Pawlaka była redukcja wieku emerytalnego kobiet o 3 lata za każde urodzone dziecko. Gdyby, tak jak postuluje PSL, wiek emerytalny wydłużyć jedynie o 2 lata, to de facto oznaczałoby, że wiek, w jakim kobiety będą przechodziły na emeryturę skróci się z 60 lat obecnie do 59 lat zamiast wydłużyć. Zakładamy, że statystyczna kobieta rodzi przynajmniej jedno dziecko, ponieważ współczynnik dzietności wynosi w Polsce 1,38.

Jeśli to premier Tusk postawiłby na swoim i wydłużył wiek emerytalny do 67 lat, ale z ulgą zaproponowaną dla kobiet przez Waldemara Pawlaka, kobiety kończyłyby pracę w wieku 64 lat.

Pomysł z obniżaniem wieku emerytalnego za każde urodzone dziecko prawdopodobnie ma na celu wsparcie polityki prorodzinnej. Premier Pawlak po prostu liczy na to, że kobiety będą rodziły więcej dzieci, żeby móc wcześniej odejść na emeryturę. Czy to rzeczywiście może zadziałać?

- Próby łączenia tych dwóch obszarów polityki gospodarczej są demagogią, gdyż trudno oczekiwać, aby niski poziom wieku emerytalnego miał w istotny sposób przyczynić się do wzrostu dzietności kobiet. Nie ma badań empirycznych, które dowodziłyby istnienia takiej zależności. Gdyby nawet tak rzeczywiście było, to – co oczywiście byłoby absurdem - w celu poprawy sytuacji demograficznej w Polsce należałoby obniżyć wiek emerytalny kobiet np. do 50 lat i/lub dodatkowo przywrócić przywileje wcześniejszych emerytur – mówi przekornie Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Invest Banku oraz współpracownik Forum Obywatelskiego Rozwoju.

Zdaniem ekonomisty poziom dzietności zależy w dużo większym stopniu od bezpieczeństwa finansowego osób podejmujących decyzje o rodzicielstwie.

PSL ma jeszcze kilka innych pomysłów na złagodzenie reformy proponowanej przez Tuska. Najpierw pojawił się pomysł, aby zamiast skracania wieku emerytalnego kobiet za każde urodzone dziecko (jednak nie więcej niż za trójkę), dopisywać rodzicom do kapitału emerytalnego po 10 proc. jego wartości.

Swoje trzy grosze dorzuciła również Jolanta Fedak, była minister pracy i polityki społecznej, która zaproponowała, aby dopisywać kobietom, które urodziły bądź adoptowały dzieci po 20-30 tys. kapitału emerytalnego. To kwota za każdego dziecko, czy niezależnie od ich liczby? Nie wiadomo. – To kwestia określenia parametrów – mówiła Fedak.

Żaden z pomysłów PSL-u nie zachwycił obozu Platformy. PO i PSL długo nie mogły się porozumieć. Wygląda jednak na to, że się udało. Kilka dni temu premier zaproponował, aby osoby, które stracą pracę i nie będą mogły znaleźć nowej, a jednocześnie będą miały już zgromadzony kapitał emerytalny, który pozwoli wypłacać im świadczenie na poziomie minimalnej emerytury, będą mogły przejść na wcześniejszą tzw. częściową emeryturę. Premier zakłada jednak, że świadczenie to nie mogłoby być większe niż emerytura minimalna i można by go łączyć z pracą.

Wygląda na to, że częściowa emerytura może  być rozwiązaniem akceptowalnym dla obu koalicjantów.

Poza prawem, czyli kogo to nie dotyczy?

Wielu ekspertów twierdzi, że reforma emerytalna z 1999 roku była dobra i skuteczna co do zasady, jednak problemem okazały się luki w systemie – mówiąc wprost, wyjęcie spod prawa pewnych grup społecznych, które w dalszym ciągu traktowane są preferencyjnie. Według Business Centre Club przywileje emerytalne kosztują budżet państwa 20 mld zł rocznie. To niewiele mniej niż deficyt budżetowy państwa za cały 2011 rok, który wyniósł ok. 25 mld zł.

Niestety zapowiadane obecnie zmiany również nie uszczelnią tego systemu i nie zrównają w prawach wszystkich Polaków. Co prawda rząd wysilił się na tyle, żeby zlikwidować przywilej przechodzenia na wcześniejszą emeryturę dla rolników, a także sędziów i prokuratorów, co premier zapowiadał w expose, jednak teraz już spuścił nieco z tonu, przesuwając likwidację tego przywileju z 2013 roku, kiedy zmiany miałby objął wszystkich szarych obywateli, na 2018 rok.

Idźmy dalej. Co z górnikami? W expose premier zapowiadał, że zabierze tej grupie zawodowej przywileje emerytalne (zachować je mieliby tylko ci, którzy pracują bezpośrednio przy wydobyciu węgla), choć wiadomo, że łatwe to nie będzie i z pewnością dojdzie do protestów, a być może również strajku generalnego. Tego prawdopodobnie obawia się premier, dlatego planuje wprowadzać ustawy nie cieszące się społeczna aprobatą, na raty. Jak donosiły w ostatnich tygodniach media, projekt ustawy, która odbierze górnikom możliwość wcześniejszego przechodzenia na emeryturę pojawi się w Sejmie dopiero, kiedy rząd upora się z ustawą podnoszącą wiek emerytalny. Na razie, w projekcie, który skierowany jest do konsultacji społecznych pojawia się jedynie zapis o zakończeniu pracy w wieku 55 lat górników urodzonych w 1948 roku.

Nie będzie łatwo również odebrać przywileje służbom mundurowym. Premier proponuje, by mundurowi przechodzili na emerytury po 25 latach pracy, ale tylko pod warunkiem osiągnięcia 55 roku życia. Obecnie mają prawo do emerytury już po 15 latach pracy i to bez względu na wiek. Co więcej, zasada ta miałaby obowiązywać również, gdy funkcjonariusz zostałby zwolniony z powodu likwidacji jego jednostki.

Związki zawodowe służb mundurowych nie chcą się jednak na to zgodzić. Nie zgadzają się również na możliwość zwalniania policjantów, którzy maja już na swoim koncie 30 lat wysługi. Reforma miałaby objąć wyłącznie funkcjonariuszy, którzy dopiero rozpoczynają służbę wojskową, obecni będą mogli wybrać stary lub nowy system.

Problem rodzi też sposób wyliczania świadczenia. Rząd chce, aby podstawą do wyliczenia emerytury były trzy wybrane przez funkcjonariusza lata jego pracy. Obecnie pod uwagę bierze się jedynie ostatnią pensję włącznie z dodatkami i nagrodami rocznymi, co skutkuje czasem patologiczną sytuacją, że funkcjonariusz awansuje  na chwilę przed odejściem na emeryturę jedynie po to, by mieć większe świadczenie. Związkowy na tę propozycję również nie chcą się zgodzić.

Konsultacje wciąż trwają, a statystyki porażają. Rada Gospodarcza przy Premierze wyliczyła, że w 2010 roku budżet państwa wydał na emerytury i renty mundurowe 12,7 mld zł. To prawie tyle, ile KRUS wydał na emerytury rolników. Różnica polega na tym, że rolników korzystających ze świadczeń było 1,4 mln, a mundurowych jedynie 387 tys.

Co rząd robi nie tak?

Społeczeństwo krzyczy, że zmiany zaproponowane przez rząd są zbyt drastyczne, za szybkie, że powinniśmy jeszcze poczekać. Tymczasem wielu ekspertów popiera Donalda Tuska, a nawet twierdzi, że to wciąż za mało.

Główny ekonomista Invest Banku Wiktor Wojciechowski wskazuje, że tempo podnoszenia wieku emerytalnego jest zbyt wolne. - 3 miesiące w skali roku to trzykrotnie mniej nie na Słowacji i dwukrotnie mniej niż w Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii – mówi Wojciechowski.

Ekonomista wytyka rządowi również, że ten nie przewiduje dalszego podwyższania wieku emerytalnego ponad 67 lat, które miałoby następować automatycznie wraz z wydłużaniem się oczekiwanej długości życia kobiet i mężczyzn. Przecież długość życia wydłuża się stale, a rząd chce przedłużyć czas naszej pracy adekwatnie do obecnej oczekiwanej długości życia.

Wojciechowski sceptycznie odnosi się również do rządowych programów zachęcających pracodawców do zatrudniania bądź nie zwalniania starszych pracowników. - Należałoby całkowicie zlikwidować kodeksową ochronę przed zwolnieniem dla osób na 4 lata przed osiągnięciem ustawowego wieku emerytalnego. Ta ochrona wynikająca z kodeksu pracy w rzeczywistości zamiast zwiększać – obniża zatrudnienie osób w wieku przedemerytalnym – twierdzi Wojciechowski. Dlaczego? Bo pracodawca, wiedząc, że pracownik zaraz wejdzie w okres ochronny i nie będzie można go przez 4 lata zwolnić niezależnie od jakości wykonywanej przez niego pracy, będzie często wolał się go pozbyć wcześniej.

Kolejne zastrzeżenia dotyczące propozycji zmian w systemie emerytalnym dotyczą tego, że rząd zapomniał, że wraz z emeryturami należy zreformować system rentowy. Chodzi o to, aby wysokość świadczeń rentowych była dostosowana do zasad nowego systemu emerytalnego. - Można oczekiwać, co zresztą przewidują autorzy projektu, że wraz z planowanym podnoszeniem wieku emerytalnego, wzrośnie liczba osób ubiegających się o renty chorobowe – mówi Wiktor Wojciechowski. A to tworzyłoby lukę w systemie i stawiało pod znakiem zapytania skuteczność przeprowadzanych zmian w systemie emerytalnym.

Ludzie na to nie pozwolą

Opór społeczny przeciwko wydłużeniu wieku emerytalnego jest duży. Związek Zawodowy „Solidarność” domaga się referendum w tej sprawie. Pod swoim wnioskiem zebrał 1,5 mln podpisów. SLD i OPZZ wkrótce chcą złożyć w Sejmie kolejne 0,5 mln podpisów. Czy do referendum dojdzie, zdecyduje w głosowaniu Sejm. Związki jednak wciąż walczą. Zarzucają rządowi, że skierował projekt ustawy od społecznych konsultacji tak późno, aby protesty, do jakich może dojść zbiegły się w czasie z mistrzostwami Europy w piłce nożnej Euro 2012, co mogłoby powstrzymać związkowców przed wyjściem na ulicę. Ci jednak nie odpuszczają. „Solidarność” deklaruje, że Euro im nie przeszkodzi.

Można się spodziewać, że jeśli dojdzie do referendum, możemy się pożegnać z jakimikolwiek zmianami w systemie emerytalnym.

Pamiętajmy jednak, że jedyną alternatywą dla podniesienia wieku emerytalnego jest podniesienie podatków, a to wzbudza jeszcze większy opór niż wydłużenie okresu pracy.

Autor: Agata Kołodziej

Źródło: Onet Biznes

Zgłoś jeśli naruszono regulamin