wspomnienia z Wietnamu.doc

(54 KB) Pobierz
W piątek 7 grudnia wróciłem z Wietnamu, gdzie byłem przez 9 dni

W piątek 7 grudnia 2001 wróciłem z Wietnamu, gdzie byłem przez 9 dni. Pojechałem by zobaczyć jakie są możliwości otwarcia domu pijarskiego w przyszłości. Mieliśmy też wiadomość, że biskup z Sajgonu szuka zakonów, które by przyjęły do siebie jego kleryków i po formacji i święceniach wrócili z nimi do Wietnamu. Ta ostatnia wersja nam odpowiadała, gdyż mamy jeszcze miejsca w naszych domach formacyjnych i za kilka lat pijarzy filipińscy mogli by z nimi pojechać do Wietnamu. Po wymianie listów z secretariatem biskupa, otrzymaliśmy wiadomść, że biskup gotowy jest nas przyjąć. W ciągu tygodnia załatfiliśmy wszystkie formalności i 28 listopada o godz. 17,40 tamtejszego stanąłem na wietnamskiej ziemi. Na lotnisku w Sajgonie czekał na mnie Prowincjał Jezuitów. Razem pojechaliśmy do hotelu, gdzie zamieszkałem. Wszyscy obcokrajowcy mają obowiązek mieszkać w hotelu. Na kolację poszedłem do ich wspólnoty. Jest ich tylko 3, prowincjał i 2 kleryków. W mieście mają jeszcze trzy inne małe wspólnoty. Aktualnie nie mają zbyt dużo kleryków, bo prowincjał był w więzieniu przez 9 lat. Przyjechał po studiach w Rzymie ostatnim samolotem, który wylądował w Sajgonie. Po kilku dniach komuniści tryumfalnie weszli do miasta. Zaczęły się aresztowania, po kilku latach został uwięziony i Prowincjał Jezuitów, skazany na 12 lat więzienia. W tym czasie był jedną z najważnejszych postaci w Wietnamie, to on redagował wszystkie listy pasterskie biskupów i ściśle współpracował z Episkopatem. Jego rodzina przybyła na południe Wietnamu po 1954 roku razem z innymi 600 000 katolikami, którzy uciekli przed komunistami.

29 listopada, miałem okazję uczestniczyć w wielkim wydarzenia dla zakonników, mianowicie w święceniach kapłańskich 9 nowych kapłanów. Trzech z zakonu Dominikanów, trzech Najświętszego Sakramentu, jednego Redemptorysty, jednego Franciszkanina i jednego Salezjanina. Kosciół był wypełniony, święceń udzielał arcybiskup Sajgonu. Liturgia bardzo dobrze przygotowana, wszystko po wietnamsku, ale ie było żadnych znaków inkulturyzacji, może tylko to, że siostry zakonne przywdziały strój wietnamskiej kobiety, tzn. założyły spodnie. Ciekawie to wygląda, (dla nas oczywiście) na głowie welon, potem coś w rodzaju habitu-koszuli i spodnie. Ca codzień jednak nie chodzą w welonach, tylko w białej koszuli i spodniach. Po świeceniach każdy dostał mały pakunek z jedzeniem. Oczywiście nie mogło się obyć bez tradycyjych małych wilgotnych ręczniczków do obmycia twarzy i rąk. Ja na obiad zostałem zaproszony przez Redemtorystów. Maja ponad 60 kleryków. Cała wspólnota mieszkająca w tym domu liczy ponad 100 osób. Może w tym miejscu trzeba powiedzieć, że seminaria i zakony by przyjąć kogoś do wspólnoty muszą mieć pozwolenie władz  państwowych lokalnych. Nie wszystkim kandydatom państwo daje pozwolenie. Tak na przykład w djecezcji Sajgon jest 300 kleryków oczekujących na przyjęcie do seminarium. Dla nich po tajemnie jest organizowana formacja w dekanatach, oficjalnie są studentami na juniwersytetach. Podobne pozwolenie trzeba otrzymać by udzielić komuś święceń kapłańskich. W tym roku 12 zakonnych diakonów było zaprezentowanych do święceń a władze zaakceptowały 9 był po największy procent waakceptowanych. Zdarzało się, że diakoni na święcenia musieli czekać i po 9 lat. Po południu, spotkałem się z Rektorem Seminarium, rozmawialiśmy na temat powołań, sztuacji Kościoła. Nawiedziłem klasztor sióstr karmelitanek, do którego została przeznaczona św. Teresa od Dzieciątka Jesus, ale ze względu na zdrowie nie mogła przyjechać. Następnego dnia uczestniczyłem w pierwszej Mszy św. 3 Dominikanów w ich parafii i seminarium (jest ponad 60 kleryków). Msza św. Bardzo prosta, liturgia i śpiewy dobrze przygotowane przez kleryków. Nie było żadnych powitań przemów. Po Mszy św. było więcej radości. Klerycy zakonni studiują u Dominikanów na zorganizowanych przez zakonny studiach, na ktore mają pozwolenie tylko na 6 miesięcy. Potem od nowa muszą prosić władzę o pozwolenie kontynuowania. Przyszła kolej na odwiedzenie kolejnej wspólnoty, tym razem jest to Zgromadzenia Najświętrzego Sakramentu. Jest to najmłodsze zgromadzenie przybyłe do Wietnamu. Przełożony powiedział, że nie boi się władź, że mogę u nich nocowac. Przyjechali po mnie do hotelu motorem. Motor jest podstawowym środkiem lokomocji, który zastąpił rower. Ulice są zapchane motorami, bardzo ciężko sie jeździ. Samochodów osobowych widzi się  bardzo mało, częściej widzi się ciężarowe. Praktycznie wyjeżdżamy za miasto. W bramie czeka prowincjał. Duży, nowy kościół, lata 70 te. Za kościołem wielki ogród i wiele budynków, mieszczących wspólnotę prowincjalą, parafialną i postulancką. Rano odprawiamy Mszę św. po francusku z Prowincjałem i postulantami. O 6 rano wyruszamy w drogę, 80 km stąd będzie odprawiał w swojej rodzinnej miejscowości pierwszą Mszę św. jeden z nowowyświęconych. Po kilku kilomertach wyjeżdżamy z miasta. To co widzę jest dla mnie wielkim zaskoczeniem. Na przestrzeni może pięciu kilometrów widzę 6 kościołów, wszystkie ładnie utrzymane. Pytam się co to znaczy, gdzie ja jestem, czy naprawdę w Wietnamie? Bo to tej pory widziałem więcej kościołów katolickich niż pagod buddyjskich. Okazuje się, że to tutaj ociedliła się część katolików przybyłych z Północnego Wietnamu, uciekając przed komunistami. Dziwią mnie domy, bardzo wąskie tylko 4 metry szerokości, za to czasami mają po 3 piętra. Ostatnie pietro jest w połowie zabudowanym tarasem na krórym u katolików spotyka się figury świetych. Cała okolica jest czysta i zadbana. Msza św. jak poprzednie bez żadnych specjalnych ceremonii. Po obiedzie odwiedzam kilka wspólnot zakonnych mieszkających na terenie parafii Sakramentynów. Zadziwia mnie ogrom budynków, nowe konstrukcje. Okazuje się, że siostrzane wspólnoty nie są tak kontrolowane. Cieszą sie wielką ilością powołań. Od niedawna mogą też prowadzić przedszkola. Następnego dnia zmieniamy kierunek, wczoraj byliśmy na północnym zachodzie, dzisiaj jadę z dwoma jezuitami na południe od Sajgonu do delty Mekongu. Zmienia się krajobraz, pojawiają się niezliczone kanały nawigacyjne i nawadniające pola ryżowe. Okolica pokrajana w kawałki jak ciasto świąteczne. Kanały i wały otaczają pola ryżowe, wśród pól ryżowych małe wysepki, to groby najbliższych z rodziny. Nie rozstaje się z nimi daleko lecz chowa na polu przylegającym do domu. Po drodze wstępujemy do siostr, akurat biskup, którego chcemy spotkać głosi im rekolekcje. Zaprasza nas byśmy zostali z nim na Mszę św. i obiad, ale gdy dowiaduje się, że odprawiliśmy już Mszę św. dzwoni do kanclerza, by przygotował dla nas obiad i zwiedzanie miasta. Jest bardzo rozmowny, wypytuje się o nasz zakon, cel mojej podróży. Wykorzystuje okazję by jak najwięcej powiedzieć. Na prośbę by podzielił się z nami swoimi powołaniami nie wypowiada się. W My Tho, gdzie jest siedziba djecezji, zostajemy serdecznie przyjęci przez kanclerza, zwiedzamy 19 wieczną świątynie buddyjską o pochodzeniu chińskim. Wszystkie napisy są w języku chińskim. Wietnam ma swój własny język z rodziny azjatyckich języków ale alfabet jest taki sam jak my używamy. Jest to język bazujący na intonacyjnej wymowie. Do tego celu zostało wprowadzonych szereg znaków, które ułatwiają intonację i akcent. Ten sam wyraz innaczej zaakcentowany, czy w zmienionej tonacji, zmienia znaczenie. Po obiedzie spotykamy jeszcze raz biskupa, który wrócił do swojej rezydencji. My jedziemy zwiedzać wiwarium z niezliczonymi gatunkami węży. Po tej wizycie rozstajemy się z gościnnym kanclerzem, przypominając mu, żeby szukał dla nas powołań. Jedziemy dalej na południe, ten sam krajobraz. Zyzna ziemia naniesiona przez wody Mekongu produkuje obfite plony. Dojeżdżamy do Vinh Long.  Trochę czasu zajmuje nam znalezienie biskupa. Ale w końcu udaje się go znaleźć. Przedstawiam mu się i cel mojej wizyty, jest to nasza ostatnia szansa, gdyż P. Joseph, prowincjał Jezuitów uprzedził mnie jaka będzie odpowiedź biskupa Sajgonu na naszą prośbę, nie otrzymamy ani jednego. Musimy przyjechać do Wietnamu, zapisać się na język by otrzymać wizę długiego pobytu i w środowisku studenckim szukać dla nas powołań, nic za darmo. Kandydaci muszą mieszkać razem, a odpowiedzialny za nie może ich tylko od czau do czasu odwiedzać organizując jakąś formację, nie może się zdradzić, że jest księdzem, zakonnikiem. Znając tę sytuację robię wszystko by dobrze wypaść. Widzę od razu, że biskup się interesuje, zadaje konkretne pytania. Obiecał! Teraz trzeba się modlić by dotrzymał obietnicy i przygotował dobrych kandydatów. Gdy będą gotowi ktoś pojedzie by ich spotkać, przygotować i pozałatwiać fprmalności. Widzę radość na twarzy starego Jezuity, “proszę Ojca, obiecał Ojcu”, powiedział. Trochę mi ulżyło, może moja podróż nie będzie daremna. Zmęczeni wracamy do Sajgonu. Cały następny dzień spędziłem w hotelu, by odpocząć pouporządkować wrażenia i porobić notatki. Kolejny dzień zaczyna się o 4 rano, dzisiaj pojadę z księżmi pracującymi w kurii do miasta Phan Thien, położonego na północny wschód od Sajgonu, nad morzem. Jedziemy tam by złożyć biskupowi życzenia imieninowe z okazji św. Mikołaja. 120 km drogi i ponad 3 godziny. Powoli zmienia się krajobraz, pojawiają się pagórki, ziemia jak wyjałowiona, czasami tylko widzi się wyschnięte poletka ryżowe. Pojawiają się plantacje kaktusów, uprawia sie je ze względu na owoce, są koloru czerwonego, wielkości grejfruta z białym miąszem w środku. Nie mają konkretnego smaku. Po krótkiej wizycie powrót do Sajgonu. Po południu wizyta u arcybiskupa. Chociaż znam odpowiedź jednak żyję nadzieją, wszystko jest możliwe. Wizyta była dla mnie wielkim wydarzeniem, układałem sobie wszystko od dawna po francusku, co będę mówił. Wcześniej przesłałem biskupowi książki i obrazki, by zaznajomił sie z naszym zakonem. Wizyta była bardziej niż oficjalna. Biskup nie wykazywał specjalnego zainteresowania. Przyszło mi więc mówić jak najwięcej. Przechodzę do konkretów. Jakie są możliwości fundacji w jego djecezji itd... Od razu mi odpowiada, że w tej sprawie powinienem rozmawiać z prowincjałem Jezuitów on jest kompetentny w tych sprawach. A pozwolenie biskupa?, pragnę kontynuować dialog. Biskup wstaje, w tych sprawach proszę rozmawiać z Prowincjałem Jezuitów. Zyczy  mi przyjemnego pobytu w Wietnamie i szczęśliwego powrotu. Odprowadza mnie do drzwi. Jestem zszokowany. Nie wiem co robić. Moja misja jest skończona. Odnajduje się na planie miasta i by się odstresować wracam pieszo do hotelu 1,5 godziny. Można powiedzieć, że teraz jestem tylko turystą. Następnego dnia udaje się do starej części miasta by zobaczyć muzeum historyczne i wojny. Kraj o wiele starszej cywilizacji niż europejska, o wielkiej tradycji i kulturze, niszczonej przez 1000 lat przez Chińczyków, Mongołów i inne nacje. Historię najnowszą znamy. To co widzimy dzisiaj jest tylko ruiną tej dawnej świetności. Wielka szkoda. Modlę sie w katedrze. Wielu turystów robi sobie zdjęcia na stopniach ołtarza, nie sposób jest się modlić. Idę nad rzekę Sajgon, szeroka i bez mostu, przeprawa na drugą stronę odbywa sie za pomocą promu. Po rzece pływa ogromna ilość statów i stateczków. W ciągu 15 minut przepłynęlo 15. Jest możliwość popłynięcia statkiem wzdłuż rzeki aż do morza, ale gdy zobaczyłem brudne wody od razu zrezygnowałem. Poziom mody w rzece jest  niestały zależy od przypływów i odpływów morza. Morskie, słone wody wpychają się w głąb lądu do 50 km. Zatłoczona brudna rzeka, zatłoczone i zanieczyszczone spalinami ulice to obraz Sajgonu. Tylko hotele dominują nad miastem swoim pieknem, kontrast jest wielki. Kraj się zmienia, szuka swojego oblicza. Otwarcie na obcy kapitał, pozwolenie na prywatną inicjatywę zmienia oblicze kraju i ludzi. Czym się stanie Wietnam?  7% katolików potrafi nadać oblicze temu krajowi? Będą ludzie w dalszym ciągu, tak otwarci, tak goscinni, tak pracowici jak do tej pory? Czy katolicy zachowają swoją głęboką wiarę odziedziczoną po męczennikach ? Czy biskup z Vinh Long dotrzyma obietnicy? Czy znajdziemy kogoś w zakonie, który by pojechał do Wietnamu studjować język i zająć się powołaniami? Na takie pytania próbuję znaleźć odpowiedź wyjeżdżając z Wietnamu.

Mirek.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin