WILCZE DZIEDZICTWO_ CIENIE PRZESZLOSCI - PARUS MAGDA.txt

(680 KB) Pobierz

MAGDA PARUS

WILCZE DZIEDZICTWO: CIENIE PRZESZLOSCI

Ostatnio ukazaly sie: Krzysztof Piskorski - Prorok Marcin Mortka - Swit po bitwie Anna Brzezinska, Grzegorz Wisniewski

i garsc zlota Za krola, ojczyzne

Maciej Guzek - Krolikarnia

D2lf?DZfCTWo: Ce?He?W przygotowaniu:Jacek Piekara - Rycerz Kielichow

omal

Agencja Wydawnicza RUNA

Copyright (C) by the Author, Warszawa 2007

Copyright (C) for the cover illustration by Jakub Jablonski

Copyright (C) 2007 by Agencja Wydawnicza RUNA, Warszawa 2007

Wszelkie prawa zastrzezone All rights reserved

Przedruk lub kopiowanie calosci albo fragmentu ksiazki mozliwe tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okladki: Fabryka Wyobrazni

Opracowanie graficzne okladki: Studio Libro

Redakcja: Urszula Okrzeja

Korekta: Jadwiga Piller

Sklad: Studio Libro

Druk: Drukarnia GS Sp. z o.o.

ul. Zablocie 43, 30-701 Krakow

Wydanie I

Warszawa 2007

ISBN: 978-83-89595-33-1

Wydawca: Agencja Wydawnicza RUNA A. Brzezinska, E. Szulc sp. j.

Informacje dotyczace sprzedazy hurtowej, detalicznej i wysylkowej:

Agencja Wydawnicza RUNA

00-844 Warszawa, ul. Grzybowska 77 lok. 408

tel./fax: (0-22) 45 70 385

e-mail: runa@runa.pl

Zapraszamy na nasza strone internetowa: www.runa.pl

- Przypuszczalnie atak niedzwiedzia - wymruczal Colin.

Wine zawsze ponosi niedzwiedz, puma, wilk, zdziczaly pies badz zbiegly z cyrku czy zoo egzotyczny okaz, byleby wyjasnienie miescilo sie w granicach prawdopodobienstwa.Colin ponuro wpatrywal sie w ekran komputera. Mialby przed oczami standardowa notke, nie pierwsza, jaka wylowil z sieci, gdyby nie jeden maly, ale diabelnie istotny szczegol: nazwa miasteczka. Emily i Mat, jasna cholera.

Nie powinien moze z gory negowac zasugerowanego w artykule rozwiazania zagadki. W dziewieciu przypadkach na dziesiec odpowiedzialnosc rzeczywiscie ponosi zwierze, w dodatku chodzilo o Gory Skaliste. Atak niedzwiedzia akurat w miejscu zamieszkania Mata i Emily zakrawalby jednak na szczegolny zbieg okolicznosci, a Colin nawet do zwyklych zbiegow okolicznosci dawno stracil zaufanie.

Kliknal polecenie drukowania, poirytowany, ze komus wlasnie w tej sprawie musialo sie zebrac na delikatnosc. Gdyby obok opisu obrazen znalazly sie zdjecia, Colin zyskalby solidniejsze podstawy do wyrobienia sobie wstepnej opinii. Ach, i tak nie wierzyl w wine grizzly. Byle jak zlozyl wyplute przez drukarke kartki i wsunal do tylnej kieszeni wytartych dzinsow. Zamknal system, po czym stanowczo zbyt gwaltownie opuscil ekran laptopa.

Skontrolowal zawartosc sakw, z satysfakcja stwierdzajac, ze ziol i amuletow wystarczy mu az nadto. Wolal uniknac tlumaczenia sie Fishowi, dlaczego musi uzupelnic zapasy. Na bezowy (w jego lepszych czasach) sweter narzucil podniszczona skorzana kurtke.

Colin zwazyl w dloni komorke. Nie mogl tego dluzej odkladac. Wybral numer stryja i z pulsowaniem w zoladku oczekiwal na polaczenie. Czym sie tak, cholera, przejmowal? I tak tam pojedzie, bez wzgledu na wynik rozmowy. Wbrew swej butnej postawie, z ulga powital informacje o czasowej niedostepnosci abonenta. Poczul sie usprawiedliwiony: zrobil co w jego mocy, nie bedzie przeciez bezczynnie czekal, az Gordon wlaczy telefon. Zadzwoni do stryja po dotarciu na miejsce. Postawi go przed faktem dokonanym i lider nie bedzie juz mogl sie sprzeciwic wyprawie. W tej chwili uczynilby to z pewnoscia - wyznaczylby do zadania Fisha i paru innych, a Colina oddelegowal z wazna misja na biegun.

Wyszedl przed chate, wspolne lokum jego i stryja, prosta, pozbawiona jakichkolwiek upiekszen konstrukcje z drewna i otoczakow, ktora zapewniala im przestrzen zyciowa dostatecznie duza, by nie wpadali na siebie na kazdym kroku.

Colin szanowal Gordona, wiele mu zawdzieczal, to jednak nie oznaczalo, ze marzyl o czestych spotkaniach z mentorem. Od razu mialby wrazenie, ze jest nadzorowany. Na szczescie obowiazki lidera zmuszaly stryja do licznych wyjazdow, a i Colin nie narzekal na brak zajec w terenie. Kiedy zas obaj przyjezdzali do osady w tym samym czasie, udawalo im sie nawet przez tydzien mijac na tyle skutecznie, ze poza krotkim "dzien dobry" nie znajdowali okazji do rozmowy.

Colin oddychal chlodnym zywicznym powietrzem, napawal sie szumem drzew i swiergotem ptakow, ladujac baterie na dlugie godziny, ktore mial spedzic w ogluszajacym ryku silnika thunderbirda. Nie znosil ciasnych zamknietych przestrzeni, wolal wiec narazic sie na nieprzyjemny halas, czujac w zamian ped powietrza na twarzy, niz sie dusic w komfortowym wnetrzu wyciszonej limuzyny. Wyprowadzil z szopy lsniacy srebrzyscie motor i przymocowal do niego sakwy.

Z irytacja zagryzl wargi, ujrzawszy Rose. Czego ona znowu chciala?

- Colin! - Pomachala mu z daleka. - Wyjezdzasz? A ja sie do ciebie wybralam z propozycja wypadu na impreze...

Colin przywolal na twarz usmiech. Rose miala do niego sprawe, a to nowosc.

- To pomysl Dustina - wyjasnila. - W piatek. Zdazysz

wrocic?

- Raczej nie.

Na pewno nie, sama podroz w jedna strone zajmie mu ponad dwa dni.

- Wybierasz sie gdzies konkretnie? - indagowala zdziwiona.Przed towarzyszami ze strazy Colin nie powinien miec tajemnic, zatem Rose w zasadzie musialaby wiedziec o planowanej przez niego wyprawie. Niekiedy Colin wyruszal powloczyc sie bez celu, gdyby jednak chodzilo o taki wyjazd, nic nie staloby na przeszkodzie, zeby wrocil na czas.

Zamiast odpowiedziec, cmoknal ja po kolezensku w policzek.

- Nie jestem w nastroju na imprezy.Powiedzial prawde, przeciez nie byl w nastroju. Cholera, kogo zamierzal przekonac? I ten niepotrzebny calus - tu juz wykazal sie wyjatkowym wyrachowaniem.

Rose zarumienila sie i rozpromienila, jakby wreczyl jej bukiet roz, wyznajac przy tym milosc. Ze tez sie uparla wlasnie na niego! Dustin slinil sie na jej widok, Sean jej nadskakiwal, a Grieve wodzil za nia ponurym spojrzeniem, z gory przeswiadczony o niepowodzeniu. Kazdy z nich bylby wniebowziety, znalazlszy sie na miejscu Colina.

- Spadam - oznajmil, dosiadajac thunderbirda.

Rose jednak nie zamierzala latwo ustapic. Z trudem kryjac zawod, necila Colina perspektywa szampanskiej zabawy i zarazem delikatnie zarzucala mu nudziarstwo.

- Czlowieku, masz dwadziescia piec lat! Czasem trzeba sie wyrwac z tej zapomnianej przez Boga i ludzi wiochy! I nie mowie o zaszywaniu sie w jeszcze wiekszej gluszy.

Niebrzydka suczka, bez dwoch zdan. Czemu wiec Colin tak sie wzbranial przed tym zwiazkiem? Watpliwe, by znalazl lepsza partnerke. Pasowali do siebie, ich charaktery doskonale sie uzupelnialy - czego chciec wiecej? W osadzie przyklasnieto by takiej decyzji. Ba, Colin wrecz odczuwal delikatna presje otoczenia.

Mimo to cos odpychalo go od Rose, jakies wewnetrzne przekonanie, ze jeszcze nie trafil na wlasciwa kobiete, a zatem nie powinien sie angazowac. Nikomu o tym przeswiadczeniu nie wspomnial, zarzucono by mu bowiem, ze wydziwia, i zaczeto przestrzegac przed kuszeniem losu: taka piekna dziewczyna nie bedzie czekac wiecznie, ktos sprzatnie mu ja sprzed nosa, on zas dopiero wtedy pojmie, co stracil. Coz poczac, kiedy Colin wolal zaufac przeczuciu niz opiniom innych.

Poza tym, choc Colin nie zachowal w pamieci zadnego obrazu Ianthe, Rose przypominala mu matke; niezrecznie by sie czul, wiazac sie z ikona. Mial niewiele ponad trzy latka, kiedy matka zginela. Czasem wydawalo mu sie, ze potrafi odtworzyc jej smiech, spojrzenie jasnych oczu, ze pamieta dotyk miekkich wlosow na twarzy, jednak nie byl pewien, czy nie pada ofiara figli wlasnego umyslu.

Zdaniem Gordona nie nalezalo wracac do przeszlosci. Zatem kierowane do stryja pytania Colina o Ianthe pozostawaly bez odpowiedzi. Kiedy zas lider zyczyl sobie, by unikano jakiegos tematu, czlonkowie spolecznosci kornie sie do tych zalecen stosowali. W pierwszych latach pobytu w osadzie Colin zdolal zgromadzic ledwie pare skapych informacji; potem, zrezygnowany, przestal pytac.

Jego dzielna i piekna matka nalezala do strazy, tyle wiedzial. Raczej niewiele, moze wiec dlatego, ilekroc patrzyl na Rose, czul sie tak, jakby widzial Ianthe. Po prostu potrzebowal wzorca, a Rose, z jej dlugimi ciemnymi wlosami, smukla sylwetka i charakterystycznym wyrazem oczu - w czasie sluzby twardym, poza nia zas rozmarzonym i niekiedy smutnym - idealnie sie w tej roli sprawdzala.

Potrzasnal glowa. Do diabla, zachowywal sie jak ostatni mieczak. Rose to Rose, przecietna, wyploszona suczka. Cale to porownywanie jej z Ianthe bylo jedna wielka bzdura, szukaniem dla siebie usprawiedliwienia. Jak inaczej Colin zdolalby racjonalnie uzasadnic, czemu odtraca dziewczyne wprost dla niego stworzona?

Na chwile ogarnela go chec, by powiedziec Rose cos milego, zaraz jednak odrzucil te mysl. Cholera, tez sobie znalazl moment na damsko-meskie gierki! Gniewnie odpalil thunderbirda.

Dobrze, ze w pore sie opamietal. Nie w pelni kontrolowal sytuacje, bo myslami bladzil zupelnie gdzie indziej. Minelo siedem lat i niepokoil sie, jak przebiegnie spotkanie z rodzenstwem. Z Matem nie pojdzie mu latwo - nigdy sie nie dogadywali, a cholera wie, co dodatkowo Nigel nakladl chlopakowi do glowy. Emily byla wtedy taka malenka, ze moze nie poznac brata...

Oby go nie poznala.

Mijal rozrzucone po lesie domki, wszystkie z drewna i otoczakow, zblizone do siebie stylem. Na osade skladalo sie ich jedenascie, a kazdy z osobna przypominal samotna chatke zagubiona w dziczy. Zamieszkiwaly tam przewaznie rodziny lub grupy znajomych, niekiedy, i na krotko, szukajace odosobnienia pary, czy wreszcie samotnicy w rodzaju Colina i Gordona - jak komu odpowiadalo, przy czym konfiguracje zmienialy sie co pewien czas. Gdy czlonek spolecznosci odczuwal potrzebe zalozenia rodziny badz wlasnej niewielkiej komuny, zajmowal jeden z wolnych domkow, wzglednie, jesli wszystkie byly akurat zajete, budowal nowy. W tej chwili trzy chatki w osadzie staly puste.Na grupowe zamieszkiwanie decyduja sie zwykle starsi czlonkowie spolecznosci oraz osoby mlode, ktore j...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin