Ostatnie pokolenie - ABECASSIS ELIETTE.txt

(381 KB) Pobierz
ABECASSIS ELIETTE





Ostatnie pokolenie





ELIETTE ABECASSIS





Z francuskiego przelozyla WIKTORIAMELECH





Tytul oryginalu: Derniere tribu WARSZAWA 2007





Mojemu mistrzowi, Toshiro Suzukiemu, ktory natchnal mnie do napisania tej ksiazki.

Na poczatku mialem za nauczyciela mojego mistrza, potem moim nauczycielem byly ksiegi madrosci (sutry i tantry), a na koncu nauczycielem stal sie dla mnie moj umysl.





SZABKAR RANGDROL

PROLOG





Mezczyzna zostal znaleziony w sanktuarium nad dolina.Do budowli szlo sie dluga aleja obsadzona drzewami. Na zboczu rozciagala sie piaszczysta plaza porosnieta nielicznymi krzewami i wysuszonymi trawami, ktore otaczaly swiatynie.

Miedzy drzewami wil sie strumien splywajacy delikatna kaskada po skalach az do rzeki.

Niebo przeciela blyskawica, a potem zaczely nadciagac czarne chmury, przeslaniajac gwiazdy zapowiadajace zblizajaca sie noc.

Zmrok zapadal nad ogrodem otaczajacym swiatynie, z jego drzewami i waskimi strumykami, nad dolina, gdzie unosily sie krete smugi dymu. Zmrok zapadal nad cala ziemia.

W slabym wieczornym swietle mozna bylo jednak dostrzec tego mezczyzne w pustym pomieszczeniu. Lezal martwy na ziemi, z rozkrzyzowanymi rekami, z glowa pochylona na ramie, okryty lachmanami. Bezbarwne postrzepione wlosy, kosci sterczace pod wyniszczona skora. Szkielet z twarza bez wyrazu. To cialo opuscila energia, trawil je czas, miesnie rozplywaly sie niczym wosk. Ramie odpadlo od barku, kolana zanikly. Wszystko, co kiedys trzymalo cialo w calosci, rozpadlo sie. Kosci sie rozeszly, ukazujac wnetrznosci.

Przy ciele lezal kawalek pergaminu pokryty czarnymi drobnymi literami, ktory zmarly zapewne trzymal w reku...

Taka jest twoja wizja i wszystko, co zawiera, zdarzy sie na swiecie... Poprzedzone wielkimi znakami spadna na kraj nieszczescia.

A po tych wszystkich krwawych dniach pojawi sie Ksiaze Narodow.





I





Zwoj Ary'egoI zesle na was moj oddech, przekaze moje slowa w alegoriach i zagadkach tym wszystkim, ktorzy zglebiaja korzenie rozsadku, i nawet tym, ktorzy sledza tajemnice cudow, tym niewinnym, ktorzy wedruja, i tym, ktorych intrygi wzmagaja zamieszanie wsrod narodow, aby dostrzegli oni roznice miedzy dobrem i zlem, prawda i falszem, by pojeli tajemnice grzechu. Nie znaja sekretow, nie zagladaja do kronik, nie wiedza, co ich czeka. Nie znajac tajemnicy egzystencji, zgubili swe dusze.

Zwoje znad Morza Martwego Ksiega tajemnic



Byl wiosenny poranek. Nad Jerozolima wstawalo slonce i zlotym blaskiem, przeznaczonym tylko dla niej, oblewalo dachy. Promienie slonca, wpadajace przez okno pokoju hotelowego, zalewaly go zolta poswiata.

Ktos uparcie dobijal sie do drzwi. Wstalem, ubralem sie szybko i je otworzylem.

Zobaczylem tego, ktorego obecnosci sie obawialem, ktorego pojawienie juz wiele razy wstrzasnelo moim zyciem. Stal na progu, pewny swej wladzy. Niewzruszony. Piecdziesieciolatek w doskonalej formie, zreczny w ruchach, opalony, z czarnymi wlosami ze sladami siwizny, w wojskowym mundurze, w kurtce i spodniach z grubego bezowego plotna.

-Shimon Delam? - zdziwilem sie. - Coz takiego sprowadza do mnie bylego dowodce armii, szefa Shin Beth, wewnetrznych sluzb specjalnych Izraela?

-Niedawno otrzymalem inne stanowisko. Teraz jestem szefem Mossadu - odrzekl z usmiechem Shimon.

-Gratuluje. Jestem zachwycony... Ale... Przychodzisz do mnie, do hotelu, tak

wczesnie rano, zeby mi to oznajmic?

-Wczesnie rano? - Shimon wszedl do pokoju i usiadl w jednym z foteli. - Zwracam ci

uwage, ze jest juz siodma.

Nie zamknalem za nim drzwi.

-Sluchaj, Shimonie, nie moglibysmy spotkac sie pozniej, albo... nigdy?

-Nie chcialem cie niepokoic, Ary - przerwal mi Shimon. - Ale sprawa jest pilna.

-Oczywiscie, wszystkie sa pilne...

-Pilna, to nie jest wlasciwe slowo. Powinienem powiedziec: naglaca.

-Jasne - mruknalem, wciaz stojac, przyzwyczajony do takich zagran Shimona. - Co za roznica?

Mial zadowolona mine.



-Doskonale! Mozesz usiasc.

Spelnilem machinalnie jego polecenie. Shimon mial te wyjatkowa ceche, ze zawsze czul sie jak u siebie, bez wzgledu na godzine i okolicznosci, co dawal innym do zrozumienia.

-Musze porozmawiac z toba bez swiadkow. Mam dla ciebie zajecie.

-Alez Shimonie, wiesz dobrze, ze nie ma mowy o jakiejkolwiek pracy...

Shimon machnal reka na znak, ze nie chce o tym mowic. Zmarszczyl spalone sloncem czolo, co bylo u niego oznaka wielkiego zaniepokojenia. Podal mi zdjecie.

Obejrzalem je, nie rozumiejac, o co chodzi. Przedstawialo mezczyzne lezacego z rozkrzyzowanymi rekami, najwyrazniej od dawna martwego, z koscmi sterczacymi pod skora, okrytego kawalkiem jasnej tuniki. Rysy twarzy byly prawie niewidoczne. Znajdowal sie w miejscu, ktore przypominalo dawna synagoge albo raczej swiatynie.

-Kto to? - zapytalem.

-Znaleziono go kilkanascie dni temu.

-Kilkanascie dni... Gdzie? Na polnocy kraju? W jakiejs odrestaurowanej synagodze w rejonie wzgorz Golan?

-W poblizu Kioto, w sanktuarium.

-Kioto?

-W Japonii.

-Ale co to ma wspolnego z...

-Z toba? - przerwal mi Shimon, biorac do reki wykalaczke, co bylo oznaka napiecia.

-No wlasnie.

-To bardzo proste. Jak juz powiedzialem, pracuje teraz dla Mossadu. Chyba nie

musze ci wyjasniac, ze pracuje takze dla miedzynarodowych sluzb specjalnych...

W zamysleniu dlubal wykalaczka w zebach.

-Ale do czego ja ci jestem potrzebny? Nie jestem przeciez szpiegiem. Nie posiadam odpowiednich kwalifikacji. Poza tym co ja mam wspolnego z Japonia?

-Moim zdaniem jestes doskonale przygotowany. Wszedzie potrafisz sobie poradzic. W Paryzu, Nowym Jorku, w Izraelu...*. Uwazam nawet, ze masz najlepsze przygotowanie do tego rodzaju zadania wlasnie tam.

-Shimonie, chcialbym cie od razu uprzedzic, ze...

-Posluchaj, to bardzo proste. Wszystko ci wyjasnie.

Znowu spojrzalem na zdjecie.

O przypadkach Ary'ego Cohena mozna przeczytac rowniez w ksiazce Skarb swiatyni i Qumran wydanych przez wydawnictwo Albatros.



-Zostal zamordowany?

-Tak, zostal zamordowany. Ale jest pewien szczegol...

-Jaki? Shimon przygladal mi sie, jakby nie wiedzial, jak to ujac.

-To sie zdarzylo dwa tysiace lat temu.

-Slucham? Co mowisz? Mozesz powtorzyc?

-Powiedzialem, ze ten czlowiek zmarl dwa tysiace lat temu. Zamordowano go.



-Sluchaj, Shimonie - powiedzialem, wstajac - czy mozesz mi wyjasnic, czego ode mnie oczekujesz?

-Zimno i snieg zakonserwowaly kosci tego mezczyzny. Poddano go skanowaniu i naukowcy zauwazyli podejrzany cien pod jego lewym ramieniem, ktore zostalo oderwane. Badanie wykazalo, ze moze to byc ostrze jakiejs broni. Nadazasz za mna?

-Nie do konca.

-Ostrze wbilo sie w cialo i sparalizowalo ramie, przecinajac sciegna. Kim byl zabojca, pozostaje tajemnica.

-To samo dotyczy zapewne tego czlowieka?

-Niezupelnie. Mial biala skore, choc byl opalony. W niskiej temperaturze zachowaly sie rowniez kawalki jego tuniki. Ponadto w jego reku znaleziono to. - Shimon podal mi druga fotografie.

Oddalem mu ja, nawet na nia nie patrzac.

-Nie ma o czym mowic. Nie wchodze w to. Nie mam zamiaru szukac mordercy, ktory zabil trzy tysiace lat temu...

-Dwa tysiace.

-Zwracam ci tez uwage, ze jego juz nie ma na tym swiecie. W najlepszym razie zachowal sie w takiej formie jak ten mezczyzna...

-A moze jednak... - mruknal Shimon w zamysleniu.

-Co sie z toba dzieje, Shimonie? Wierzysz w duchy? Albo w niesmiertelnosc?

-Zniknal jeden z mnichow ze swiatyni, gdzie znaleziono tego czlowieka.

-Powtarzam ci, ze nie widze zadnego zwiazku z moja osoba.

Shimon wcale sie tym nie przejal. Opanowany, spokojny, czekal bez slowa. Po chwili

wstalem i pokazalem mu drzwi.

-Jest jeszcze cos - powiedzial, podnoszac sie z fotela.

-Jesli chcesz mowic o pieniadzach, to powtarzam, ze...

-Chodzi o Jane...



-Co takiego? Wiesz, gdzie ona jest?

-Przyszla dla niej wiadomosc z CIA. Podal mi kartke i fotografie.

-Ma wykonac zadanie... w Japonii! Shimon wreczyl mi bilet na samolot.

-Pospiesz sie. Nie ma czasu do stracenia.

-A co mam powiedziec ojcu? Uprzedziles go? Shimon spojrzal na zegarek.

-Odlatujesz dzis wieczorem o osiemnastej piecdziesiat. Zostalo ci dwanascie godzin,

zeby sie ze wszystkimi pozegnac.

Wtedy dopiero moj wzrok padl na jedna z fotografii. Ze zdumieniem rozpoznalem na niej hebrajski manuskrypt. Manuskrypt z Qumran - znaleziony w swiatyni w Kioto w Japonii.

Qumran, trzydziesci kilometrow od Jerozolimy, na Pustyni Judejskiej. To wlasnie z Qumran musialem sie przede wszystkim pozegnac. Qumran, oaza piekna, serce mej duszy, niebianski bezmiar wsrod skal pustyni, nad wielka zatoka Morza Martwego. Kroluje tu slonce. Gorace skaly i rozgrzana ziemia. Nie slychac wiatru, zadnego halasu, tylko szmer przeslizgujacej sie w parowach jaszczurki lub weza. Troche dalej, w Ain Feshka, z wysuszonej ziemi tryska strumien, zasilajacy wody gruntowe Qumran.

Tam wlasnie zyje i pisze. Nazywam sie Ary i jestem skryba. Z oczami wbitymi w pergamin, z reka zacisnieta na piorze, pisze w dzien i w nocy. Nie ma dla mnie znaczenia godzina, pora roku, kalendarz, poniewaz pisanie, podobnie jak milosc, jest swiatem, w ktorym czas sie zatrzymal, w ktorym chwila trwa wiecznosc i nikt nie wie, skad przychodzi swiatlo, kiedy nadchodzi dzien.

Jestem Ary, skryba. Nie ma dla mnie innego zycia poza pisaniem w cieniu dajacym schronienie przed suchym goracem wielkiego jeziora, przed jego oslepiajacym blaskiem. Nie licze dni i nocy jak ci, ktorzy chodza w sloncu.

Skonczylem trzydziesci dwa lata i jestem juz stary, poniewaz mam za soba wiele trudnych doswiadczen, wiele podrozy i wiele przemyslen, a teraz zyje z dala od zgielku i problemow zewnetrznego swiata. Czesto popelnialem bledy. W koncu zrezygnowalem z z...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin