Cienka czerwona linia - JONES JAMES.txt

(1072 KB) Pobierz
JONES JAMES





Cienka czerwona linia





JAMES JONES





Tlumaczyl

Bronislaw Zielinski



Tytul oryginalu: The Thin Red Line





Mowia: "Tommy to i Tommy tamto,Tommy, co z twoja dusza?"

Lecz to jest: "Cienka czerwona linia bohaterow",

Gdy bebny warczac rusza





KIPLING





Jest tylko cienka czerwona linia miedzy rozsadkiem a szalenstwem.Stare powiedzenie ze Srodkowego Zachodu





DEDYKACJA





Ksiazke niniejsza dedykuje z radoscia tym najwspanialszym i najbardziej heroicznym ze wszystkich ludzkich przedsiewziec, WOJNIE i WOJOWANIU; by nigdy nie przestaly dawac nam przyjemnosci, podniecenia i adrenalinowych bodzcow, ktorych potrzebujemy, ani dostarczac nam bohaterow, prezydentow i przywodcow, a takze pomnikow i muzeow, ktore im wznosimy w imie POKOJU.





NOTATKA SPECJALNA





Kazdy, kto studiowal kampanie na Guadalcanale lub bral w niej udzial, rozpozna od razu, ze na tej wyspie nie istnieje zaden taki teren, jaki tu zostal opisany. "Tanczacy Slon", "Wielka Gotowana Krewetka", wzgorza dokola "Wioski Bula Bula", jak rowniez sama ta wioska, sa wytworami literackiej wyobrazni, podobnie jak opisane tu bitwy, rozgrywajace sie na owym terenie. Postacie biorace udzial w akcji tej ksiazki sa rowniez zmyslone. Mozna bylo stworzyc calkowicie fikcyjna wyspe jako tlo tej ksiazki. Ale dla Amerykanow w latach 1942 - 1943 Guadalcanal reprezentowal cos bardzo specjalnego. Posluzenie sie calkowicie zmyslona wyspa rownaloby sie utracie wszystkich szczegolnych skojarzen, ktore nazwa Guadalcanal budzila w moim pokoleniu. Dlatego pozwolilem sobie na znieksztalcenie tej kampanii i umieszczenie w samym jej srodku calej polaci nie istniejacego terytorium.A naturalnie wszelkie podobienstwo do czegokolwiek gdziekolwiek jest na pewno nie zamierzone.

"Styron's Acres"

Roxbury, Connecticut

Swieto Dziekczynienia





1961





SKLAD OSOBOWY KOMPANII(czesciowy)





9 listopada 1942Stein, James L, kpt. d - ca komp. "C"

Band, George R., por., zast. dowodcy

Whyte, William L., ppor., d - ca 1 plut.

Blane, Thomas C., ppor., d - ca 2 plut.

Gore, Albert O., ppor., d - ca 3 plut.

Culp, Robert, ppor., d - ca 4 plut. (broni ciezkiej)

Welsh Edward, starszy sierzant

Sierzanci sztabowi

Culn, 1 plut. Spain, 3 plut.

Grove, 1 plut. Stack, 3 plut.

Keck, 2 plut. Stoorm, kasyno

MacTac, zaopatrzenie

Sierzanci

Beck, d - ca druz. strzel. McCron, d - ca druz. strz.

Dranno, kancel. komp. Potts, d - ca druz. strz.

Field, d - ca druz. strz. Thorne, d - ca druz. strz.

Fox, d - ca druz. strz. Wick, mot.

Kaprale

Fife, kancel.

Jenks, zast. d - cy. druz. strzel.

Queen, zast. d - cy druz. strzel.

Starsi szeregowcy

Arbre, strzelec Fronk, strzelec

Bead, kancel. Hoff, strzelec

Cash, strzelec Land, 1 kucharz

Dale, 2 kucharz Marl, strzelec

Doll, strzelec Park, 1 kucharz

Earl, strzelec

Szeregowcy

Ash Kral

Bell Krim

Carni Mazzi

Catch Peale

Catt Sico

Coombs Stearns

Crown Suss

Darl Tassi

Drake Tella

Gluk Tills

Gooch Tind

Griggs Train

Gwenne Weld

Jacques Wills

Kline Wynn





UZUPELNIENIA





Spine, Morton W., pplk, d - ca 1 batal.Payne, Elman W., ppor., komp. "C"

Bosche, Charles S., kpt., d - ca komp. "C"

Tomms, Frank J., ppor., komp. "C"

Creo, John T., por., komp. "C"





INNI





Barr, Gerald E., kontradmiral, Maryn. Woj.Task, Fred W., kpt., d - ca komp. "B"

Grubbe, Tassman S., pplk., zast. d - cy pulku

Carr Frederick, C., kpt.

Tall, Gordon M.L., pplk., d - ca 1 batal.

Achs Karl F., ppor., komp., "B"

Gray, Eliah P., ppor., komp "B"

Roth, Norman M., pplk.

James, sierz., dowodztwo bat.

Haines, Ira P., major

Gaff, John B., kpt. zast. d - cy 1bat.

Hoke, szer., komp. dzial.

Witt, szer., komp. dzial.





ROZDZIAL 1





Obydwa transportowce podplynely od poludnia w pierwszym szarzejacym brzasku, tnac gladko swoja ciezka masa wode, ktorej jeszcze potezniejsza masa unosila je bezglosnie, rownie szare jak przeslaniajacy je przedswit. Teraz, o swiezym, wczesnym poranku pogodnego, tropikalnego dnia, staly spokojnie na kotwicy w kanale, blizej jednej wyspy niz drugiej, ktora byla zaledwie mgielka na horyzoncie. Dla zalog bylo to zwykle, dobrze im znane zadanie: dostarczenie swiezych oddzialow posilkowych. Ale dla ludzi, ktorzy stanowili ladunek piechoty, rejs ten nie byl ani czyms zwyklym, ani znanym i skladal sie z mieszaniny stezonego niepokoju i napietego podniecenia.Zanim tu przybyli, podczas dlugiej podrozy morskiej, ten ludzki ladunek byl nastawiony cynicznie - szczerze cynicznie, bez pozy, poniewaz nalezeli do starej, regularnej dywizji i wiedzieli, ze sa ladunkiem. Przez cale zycie byli ladunkiem, nigdy nadzorcami ladunku. I nie tylko byli w tym zaprawieni, oczekiwali tego. Ale teraz, kiedy znalezli sie tutaj, w obliczu fizycznego faktu tej wyspy, o ktorej wszyscy tyle czytali w gazetach, pewnosc siebie chwilowo ich opuscila. Bo chociaz nalezeli do przedwojennej, regularnej dywizji, mial to jednakze byc ich chrzest ogniowy.

Kiedy przygotowywali sie do zejscia na lad, zaden w teorii nie watpil, ze przynajmniej jakis ich odsetek pozostanie martwy na tej wyspie, kiedy juz na nia stapna. Nikt jednak nie przewidywal, ze bedzie don nalezal. Ale byla to mysl niepokojaca, totez gdy pierwsze grupy zolnierzy pobrnely w pelnym oporzadzeniu na poklad, by sie ustawic w szyku, oczy wszystkich natychmiast zaczely przepatrywac te wyspe, na ktorej miano ich wysadzic i pozostawic i ktora mogla okazac sie grobem jakiegos przyjaciela.

Widok, ktory ukazal im sie z pokladu, byl piekny. W jasnym, wczesnoporannym, tropikalnym sloncu, ktore iskrzylo sie na spokojnej wodzie kanalu, rzezwy morski powiew poruszal liscmi malenkich palm kokosowych na brzegu, za plowa plaza blizszej wyspy.

Bylo jeszcze za wczesnie na przytlaczajacy upal. Czulo sie atmosfere rozleglych, otwartych przestrzeni i morskiego bezkresu. Ten sam pachnacy morzem powiew przenikal lagodnie miedzy nadbudowami transportowcow muskajac uszy i twarze ludzi. Po porazeniu wechu przez nasycenie go zapachem oddechow, nog, pach i kroczy w ladowni pod pokladem, ow powiew wydawal sie podwojnie swiezy w nozdrzach. Za malymi palmami kokosowymi na wyspie masa zielonej dzungli wznosila sie ku zoltym podnozom wzgorz, ktore z kolei ustepowaly miejsca masywnym gorom, blekitnie przymglonym w czystym powietrzu.

-Wiec to jest Guadalcanal - powiedzial jakis zolnierz stojacy przy relingu i wyplul sok tytoniowy za burte.

-A tys co myslal, kurwa? Ze to pieprzone Tahiti? - rzekl inny.

Pierwszy westchnal i splunal znowu.

-Ano, ladny, spokojny poranek jak na to.

-O rany, ale ten majdan mi dupe obciaga! - poskarzyl sie nerwowo trzeci. Podrzucil swoj wypelniony plecak.

-Niedlugo obciagnie ci sie cos wiecej niz dupa - powiedzial pierwszy.

Od brzegu juz odbijaly male robaczki, w ktorych rozpoznali lodzie desantowe piechoty; jedne krazyly spiesznie, inne zmierzaly prosto ku statkom.

Ludzie pozapalali papierosy. Gromadzili sie powoli, szurajac nogami. Ostre okrzyki mlodszych oficerow i podoficerow przebijaly sie przez ich nerwowe rozmowy, spedzaly ich do kupy. A kiedy juz sie zebrali, rozpoczelo sie jak zwykle czekanie.

Pierwsza lodz desantowa piechoty, ktora do nich dotarla, okrazyla czolowy transportowiec w odleglosci okolo trzydziestu jardow, podskakujac ciezko na malych falach, ktore roztracala; jej zaloge stanowili dwaj ludzie w furazerkach i koszulach bez rekawow. Ten, ktory nie sterowal, trzymal sie burty, zeby nie stracic rownowagi, i spojrzal w gore na statek.

-Patrzcie, co my tu mamy. Nowe mieso armatnie dla Japoncow! - zawolal wesolo.

Czlowiek stojacy przy relingu chwile poruszal szczekami zujac tyton, po czym wyplul za burte cienka brunatna struzke. Na pokladzie wszyscy dalej czekali.

Ponizej drugiej przedniej ladowni, kompania C pierwszego pulku, przezywana C - jak - Charlie. kotlowala sie w zejsciowce i przejsciach miedzy swoimi kojami. Kompanie C wyznaczono jako czwarta z kolei do zejscia po siatce ladunkowej na lewej burcie. Ludzie wiedzieli, ze beda dlugo czekac. Z tego powodu nie odnosili sie do tego wszystkiego z takim stoicyzmem jak pierwsza fala, ktora juz byla na pokladzie i miala wysiadac najpierw.

Poza tym w drugiej przedniej ladowni bylo bardzo goraco. A kompania C znajdowala sie o trzy poklady nizej. I na dodatek nie bylo gdzie usiasc. Koje pieciopietrowe, a nawet szesciopietrowe, tam gdzie sufit byl wyzszy, zarzucone byly ekwipunkiem zolnierzy piechoty, przygotowanym do nalozenia. Nie bylo innego miejsca, zeby go porozkladac. Nie mieli wiec gdzie usiasc, lecz gdyby nawet mieli, koje nie nadawaly sie do siedzenia; zawieszone na rurach przymocowanych do pokladu i sufitu, zostawialy zaledwie dosc miejsca, by jeden czlowiek mogl sie polozyc pod drugim, a ktos, kto sprobowalby siasc, stwierdzilby nagle, ze jego zadek zapada sie w brezent rozwieszony na ramie z rur, a nasada czaszki rabnalby o rame koi powyzej. Jedynym pozostajacym miejscem byl poklad, pokryty niedopalkami nerwowo palonych papierosow oraz wyciagnietymi nogami. Mialo sie do wyboru albo to, albo wedrowanie przez dzungle rur, ktore zajmowaly kazdy kawalek miejsca, i przelazenie nad nogami i tulowiami. Smrod pierdow, oddechow i spoconych cial tylu ludzi cierpiacych na niedostateczne wydzielanie podczas dlugiej podrozy morskiej moglby porazic mozg, gdyby nie to, ze nozdrza na szczescie juz byly nan znieczulone.

W tej watlo oswietlonej czelusci piekielnej, silnie nasyconej wilgocia, gdzie kazdy dzwiek dudnil o metalowe sciany, ludzie z kompanii C - jak - Charlie wycierali pot z ociekajacych brwi, odciagali od pach przemoczone koszule, kleli cicho, spogladali na zegarki i czek...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin