U źródeł dezintegracji Polonii - Emigracja bez kierownictwa - Ustrój się zmienił - ale antypolonizm trwa - Sarkozy za laickością otwartą - Zapominany spisek - Pius XII - Teoria ewolucji.doc

(115 KB) Pobierz

U ŻRÓDEŁ DEZINTEGRACJI POLONII.

Nie jest tajemnicą ani plotką, że Polonia Północno-amerykańska, jako całość nie istnieje. Polonusi w USA i Kanadzie, są najmniej zorganizowaną grupą etniczną, nie mającą żadnego znaczenia w życiu publicznym tych krajów w odróżnieniu od innych grup narodowych. Co by nie mówić złego o populacji żydowskiej i to nie tylko w USA, jej zorganizowanie i lojalność wobec współbraci z racji więzów krwi, jest godna naśladowania.

Niestety Polacy, odnoszą się do swoich współbraci wrogo a przynajmniej obojętnie, nie poczuwając się nawet do solidarności międzyludzkiej. Taka przynajmniej funkcjonuje opinia wśród osób, które zetknęły się z tym problemem bezpośrednio. Jeśli kogoś oburza ta opinia niech zapyta sam siebie: ilu współbraciom będących w zagubieniu, bez pracy bez pieniędzy, bez mieszkania, pomogłem bezinteresownie?

Dlaczego jest jak jest, czyli dlaczego polska diaspora, żyje w kompletnym rozproszeniu? Opinie na ten temat, są dość fragmentaryczne i nie dość merytoryczne. Jedni po najmniejszej linii wysiłku, przypisują Polakom szereg wspólnych negatywnych cech, takich jak egoizm, skłonności do warcholstwa i samowoli, chciwość, zawiść, mściwość itp., wykluczających działanie zespołowe. Inni widzą przyczynę defragmentacji Polonii w działalności wrogich nam sił zewnętrznych.

Myślę że zarówno jedni jak i drudzy, mają rację ale tylko w połowie. To prawda, że Polacy niemal rodzą się z poczuciem daleko posuniętej wolności, graniczącej ze swawolą, która jest istotnym elementem naszej historii. Chyba więc, trochę racji mają ci którzy przypisują polskiej nacji, wybujały indywidualizm z trudem tolerujący przewagi innych w postaci przełożeństwa czy innych sukcesów współbraci.

To nie ja wymyśliłem dykteryjkę o „polskim piekle”1), stwierdzam jedynie, że coś jest w niej „na rzeczy”. Nasz Rodak, któremu powiodło się za granicą, nie jest obiektem szacunku ze strony pobratymców, nie jest powodem do dumy, że jednemu z nas powiodło się, lecz obiektem zazdrości i jawnych lub ukrytych knowań przeciw niemu. A ten z kolei, odczuwając zawiść i niechęć środowiska polonijnego, nie kwapi się by swym Rodakom podawać pomocną dłoń, coś zrobić pożytecznego dla Polonii, bo pomaganie naszym wrogom nie leży w naszej naturze. Nie twierdzę, że wszyscy wzajemnie sobie zazdroszczą ale część z pewnością tak, roztaczając to odium na całą Polonię i dając podstawę do krzywdzących uogólnień.

Jest jeszcze jeden powód, dla takiego wizerunku Polaka w USA. Legenda o kraju za „wielką wodą”, gdzie pieniądze leżą na ulicach, która zwabiła wielu Polaków do tego „El Dorado”, okazała się bardziej brutalna niż można było to przewidzieć nawet w koszmarnych snach. I ci nasi współ-bracia, którzy na amerykańskiej ziemi szukali swego raju, nie potrafią przyznać się przed samym sobą do swej naiwności, więc gonią za wizerunkiem Abrahama L., gubiąc po drodze swą dumę narodową a i często godność osobistą.

Przybysze z kraju nad Wisłą, wpadają na kontynencie amerykańskim w mikser, rządzący się bardziej wyrafinowanym kłamstwem niż w Polsce z trudem odnajdują się w tych realiach.

Ta garść gorzkiej prawdy o nas samych w skrótowej postaci, oczywiście nie wyczerpuje tematu ale może niektórych skłoni do refleksji i zrewidowania podejścia do współbraci z kraju żubrów, dzielących z nim los w kraju bizonów.

Drugie źródło dezintegracji Polonii, leży poza nią i jest to sprawka wrogich Polsce i Polakom działań innych narodowości i rządów. Jest jakby kilka aspektów tego problemu splatających się ale skutkujących wspólnym celem. Jest nim, utrzymanie stanu rozproszenia Polonii, która jak już wspomniałem w takiej postaci nie jest liczącą się siłą na żadnej płaszczyźnie.

Utrzymanie dezintegracji Polonii, jest celem działalności środowisk żydowskich, upatrujących w zjednoczonej, zorganizowanej licznej Polonii, konkurenta a przynajmniej siły, z którą należałoby liczyć się w warunkach amerykańskiej demokracji. W powyższy motyw wplata się działalność zjudaizowanych rządów USA i Polski, w tym rządów obecnych i byłych - komunistycznych.

W czasach „zimnej wojny”, promoskiewski reżim, obawiał się Polonii „in gremio”, bowiem jasnym było, że jest ona wrogo usposobiona do sowieckich władz okupacyjnych i może im utrudniać „polityczne przepychanki” a w razie konfliktu zbrojnego, stanowić bazę Polskiej Siły Zbrojnej.

Aby zapobiec jednoczeniu się Polonii, władze komunistyczne wysyłały swych agentów - rezydentów (np. jako emigrantów politycznych) do skupisk polonijnych, w celu paraliżowania wszelkich inicjatyw integracyjnych. Agenci ci, nie tylko antagonizowali środowiska polonijne, nie tylko wchodzili do struktur ruchów polonijnych, ale swym udawanym radykalizmem, pozyskiwali zaufanie Polonusów i obejmowali kierownicze stanowiska. Znaczna większość z tych agentów, działa po dziś dzień, jako że większość z nich wywodziła się ze środowisk polskich żydów i ci „ludzie Kiszczaka”, służyli nie tylko „warszawskim komuchom” ale jednocześnie sprawie dominacji żydowskiej w USA i na świecie.

Dziś lustracyjne „macki IPN”, wskazują niektórych agentów (TW) Kiszczaka w USA, większość jednak umyka prawdzie. I ta niepewność że podający się za Polaka człowiek, jest nim rzeczywiście, czy może polskim żydem infiltrującym środowiska polonijne a może tym najpodlejszym gatunkiem - „szabes gojem”, który przehandlował swoją polską narodowość za „judaszowe dollary”, niweczy próby jednoczenia. Tego typu szubrawców, nigdy w historii nie brakowało, od Efialtesa2) poczynając, mieliśmy i my Polacy takich a najgorsze że mamy i teraz. Obecny rząd III RP, tak jak i rządy poprzednie, swoje wpływy wśród Polonii, opiera na instytucjach, opanowanych przez żydowskich agentów, udających Polaków a osieroconych przez Kiszczaka.

Może nie wszyscy prawdziwi Polacy3), zdają sobie z tego sprawę, że główną przeszkodą w integrowaniu się Polonii, jest brak wzajemnego zaufania. Bardzo trudno a właściwie niemożliwe jest rozpoznanie, czy mamy do czynienia z prawdziwym Polakiem czy też atrapą, udającą Polaka. Niewielu naszym grupom narodowym, udało się zapobiec infiltracji swego środowiska przez Żydów, grających role polskich patriotów. Polacy powinni jednak pamiętać, że jeśli trzech spotyka się dla dobra Polonii, jeden jest nie nasz. Charakterystyczne dla tego „trzeciego” jest to, że usiłuje przejąć rolę szefa.

Jest oczywiste, że w tak krótkiej formie nie dało się nawet zasygnalizować wszystkich aspektów problemu, utrzymywania się latami stanu dezintegracji Polonii, mimo że inne nacje już mają to za sobą. Dobrze by się stało, gdyby została wśród Polonii podjęta publiczna dyskusja nad przyczynami niewystarczającego stanu zorganizowania Polonii w USA.

Jako początek takiej dyskusji, można potraktować zamieszczony niżej fragment książki ks. Tołczyka, założyciela Centrum Polsko-Słowiańskiego w NY, który z celowym rozbijaniem jedności Polonii miał do czynienia bezpośrednio. Warto więc zapoznać się z uwagami człowieka, znającego ten problem od środka.                           Redakcja PRP

1) Polskie piekło, wg autora tej uwagi, wygląda inaczej niż piekła innych nacji. Nie ma w nim diabłów - nadzorujących kotły ze smołą, jako że nie ma potrzeby. Jeśli któryś z naszych grzeszników smażących się w kotle wypłynie nieco wyżej – pozostali wciągną go na powrót w strefę przypiekania.

2) Efialtes - grecki pasterz który w 480 r. pne. przeprowadził górską ścieżką wojowników króla perskiego Kserksesa, na tyły broniących wąwozu pod Termopilami - 300 Spartan, dowodzonych przez Leonidasa. Waleczni Spartanie polegli wszyscy z wyjątkiem dwóch (chorych), uśmierciwszy wcześniej 20 tysięcy Persów.

3) Prawdziwi Polacy w tym rozumieniu którzy nie tylko mową polską władają, ale tylko ci którzy myślą kategoriami polskimi i sercem są po polskiej stronie.

EMIGRACJA BEZ KIEROWNICTWA.

 

W momencie zakończenia wojny, w roku 1945, na Zachodzie znajdowała się blisko 300.000 armia, nie licząc różnych organizacji politycznych, całego aparatu rządowego itp. Podczas wojny wszyscy byli zajęci walką z hitlerowskim okupantem. Teraz kraj był „wyzwolony", ale w sowieckichkach. Co robić z polskim wojskiem, działaczami politycznymi, blisko milionową masą uchodźców wojennych? Najprościej odprawić ich wszystkich do kraju, a tam czerwoni dadzą sobie z nimi radę. Ba, ale większość nie chce wracać! Większość opiera się zdecydowanie sowietyzacji Polski, domaga się wolności, demokracji, nie chce słyszeć o komunistycznym panowaniu! Zabrali się więc „alianci" do tego problemu w dwojaki sposób. Przede wszystkim pozwolili komunistycznym „misjom repatriacyjnym" działać na terenie koszar wojskowych oraz w obozach uchodźców. Uporczywe nakłanianie do powrotu do kraju dawało pewne rezultaty, ale daleko nie takie, jakich się spodziewano.

 

Szczególnie poważny problem wyłonił się tu dla Stanów Zjednoczonych, ponieważ większość tych bezdomnych ludzi pchała się do tej „ziemi obiecanej”, do Ameryki. Jeden z wyższych urzędników amerykańskich przyznał mi otwarcie: „obawialiśmy się tej masowej emigracji byłych żołnierzy armii polskiej, którzy byli dobrze zorganizowani, zdyscyplinowani, posłuszni rozkazom. Gdyby te dziesiątki tysięcy emigrantów z Polonii, zechciały skorzystać z panującej u nas wolności i domagać się swoich praw, to mielibyśmy poważny kłopot". To była jedna z przyczyn, dla których zachodni „alianci” już w 1945 r. przystąpili do realizacji drugiej części planu moralnego i politycznego rozbrajania powojennej emigracji.

 

Wojna skończona, rola i zadania wywiadów zmieniły się, więc można było powierzyć im nowe zadania. Wywiad amerykański i brytyjski zajął się na gwałt wyławianiem zdolnych i podatnych osób spośród nowych emigrantáw. Pozyskiwano, a więc „kupowano", nie tylko wyższych oficerów Armii Polskiej lecz także znanych polityków, dziennikarzy, a także ludzi stosunkowo młodych którzy mogli z czasem stać się przywódcami politycznymi. Moralnym usprawiedliwieniem były szerzone pogłoski o możliwości „wyzwolenia" Polski przez Zachód, o przygotowywanej rzekomo wojnie przeciwko Sowietom. Głównym celem miały być, rzekomo, zadania kontrwywiadowcze, wyłapywanie komunistycznych szpiegów, i przygotowywanie kadry agentów do infiltracji krajów opanowanych przez Sowiety. Było to, oczywiście, oszustwo. Zachód nie miał zamiaru napadać na ZSSR przeciwnie, chodziło o „ustabilizowanie" sytuacji w tej części Europy. Trzeba więc było - zneutralizować potencjalnych działaczy politycznych, którym marzyło się wyzwalanie ojczyzny. Trzeba było uczynić z nich powolne narzędzia amerykańskiej racji stanu, uzależnić ich od siebie.

 

Dano więc im zatrudnienie w służbie kontrwywiadowczej a później w rozgłośniach radiowych i w różnych innych instytuacjach i urzędach, gdzie musieli poddać się rozkazom, otrzymując w zamian sowite wynagrodzenie, wypłacane w tajemnicy przed otoczeniem.

 

W ten sposób powojenna emigracja została pozbawiona głowy. Mózgi, które mogły skutecznie przeciwstawiać się sowieckiej okupacji kraju, były kupione albo przez komunistyczny reżym w kraju, albo przez kolaborujące z nim rządy państw zachodnich. Jednocześnie Zachód nie przeszkadzał komunistycznej infiltracji środowisk emigracyjnych, co do reszty rozbijało i neutralizowało te środowiska. Cel był osiągnięty. W ten sam sposób postępowano zresztą nie tylko z Polakami, lecz ze wszystkimi emigrantami z naszej części Europy.

 

Opisane powyżej fakty są też główną przyczyną, dlaczego tzw. polityczna emigracja, po drugiej wojnie światowej, nie stworzyła na Zachodzie żadnego trwałego dorobku. Stara Polonia, przybyła tu za chlebem, ale pozostawiła po sobie setki kościołów, szkół, klasztorów, szpitali, domów narodowych i setki różnych organizacji. Polityczna emigracja nie stworzyła niczego. Przyczyniła się raczej do zrujnowania dorobku poprzedniej.

 

W świetle tych faktów nie należy dziwić się, że Amerykanie postarali się nawet najnowszą emigrację, po-Solidarnościową, „roztasować" po całych Stanach Zjednoczonych, tak aby nie stworzyły się nowe ośrodki polityczne, aby nie dopuścić do powstania skupisk działaczy politycznych, dysponujących nowymi doświadczeniami i znajomością aktualnej sytuacji w kraju i na świecie.

 

W obliczu tych faktów jasne jest także, że po „zawodowych" działaczach politycznych powojennej emigracji niczego pozytywnego spodziewać się nie można. Emigracja żołnierska, wskutek wewnętrznych podziałów i przeniesionego z lat powojennych na grunt amerykański politycznego partyjniactwa, zwalcza się nawzajem i od dawna przestała stanowić jakąś poważniejszą siłę polityczną. Dowodem tego wewnętrznego rozdarcia jest także nieustający brak zgody między weteranami SWAP i SPK.

 

Ci „zawodowi" działacze, stojący u steru - ciągle jeszcze, choć wielu już odchodzi z uwagi na wiek - dobrze znają rzymską zasadę „dziel i rządź" i umiejętnie naśladują w tym względzie swych panów. Zgodnie z otrzymywanymi instrukcjami - wolno im wygłaszać frazesy, publikować protesty i proklamacje, ale nie wolno działać. Dlatego od lat toniemy w słowach, lecz nie widzimy żadnego, konkretnego działania. Nadal Polonia zadowala się pieknymi słowami, uchwalaniem rezolucji, skromnymi akademiami, o których ani słowa nie ma w amerykańskiej prasie, paroma odczytami na rok, czy kilkoma bankietami, urządzanymi przez towarzystwa wzajemnej adoracji.

 

W 200-setną rocznicę powstania Stanów Zjednoczonych kilka grupek urządziło obchody, po których nic nie pozostało nawet na wieczną rzeczy pamiątkę. Tysiąclecie Chrześcijaństwa Narodu Polskiego, rocznica o tak wielkim, dziejowym znaczeniu, odfajkowana została kilkoma książkami i broszurami, które ukazały się zresztą jedynie dzięki wysiłkom paru prywatnych osób. Polonia zadowoliła się wydaniem medalu oraz znaczka okolicznościowego poczty USA. Powołano wiele komitetów obchodów na czele z centralnym, ogólnokrajowym, ale ten ostatni musiał umrzeć śmiercią nagłą bo zgody wśród organizatorów oczywiście nie było.

 

Fakt, że emigracja została sprytnie pozbawiona głowy, pozbawiona prawdziwego kierownictwa politycznego, nie jest usprawiedliwieniem dla nikogo. Dowodzi tylko, że brak nam ludzi o prawdziwym kręgosłupie moralnym, ludzi zdolnych do prowadzenia działalności politycznej wyłącznie na rzecz i w interesie naszego narodu. Prywata, nieuzasadnione ambicje osobiste, sprzedanie się obcym interesom - oto przyczyny naszej słabości.

 

USTRÓJ SIĘ ZMIENIŁ, ALE ANTYPOLONIZM TRWA

Z prof. Piotrem Jaroszyńskim, kierownikiem Katedry Filozofii Kultury Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler

Czy nie odnosi Pan wrażenia, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zbyt mało uwagi poświęca dziś promowaniu i wspieraniu kultury polskiej?

- Ministerstwo to nie tylko nie jest zainteresowane kulturą polską, ale wręcz dąży do jej zniszczenia. I to na dwa sposoby: albo wspierając (finansowo) twórczość antypolską, albo pozostawiając własnemu losowi [odmowa finansowania] czy to zabytki polskie, które wymagają kosztowej renowacji (w zeszłym roku ministerstwo odrzuciło ok. 500 wniosków w sprawie dofinansowania remontu starych, nawet kilkuwiekowych kościołów), czy też nowe projekty, które choć są wartościowe, to same się nie przebiją.

A nie jest skandalem, że tak wiele pieniędzy Państwowy Instytut Sztuki Filmowej poświęca na współfinansowanie niemoralnych i uderzających w Kościół katolicki produkcji typu "Antychryst"?

- To dla ministerstwa nie jest skandal, to jest wypadek przy pracy, że te rzeczy zostały zbyt wcześnie ujawnione. Ministerstwo jest po to, żeby promować sztukę antykatolicką, a nazwa ministerstwa (dziedzictwo narodowe) jest dla zmyłki, to jest tylko maska, atrapa. Faktycznie bowiem główny...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin