Więzień samego siebie.doc

(74 KB) Pobierz

Więzień samego siebie.”

 

- No dalej,Seth,śpiesz się.

 

Pozostało mu się tylko podpisać. Chwycił więc fioletową puszkę Montany i potrząsnął nią. Z jej jeszcze białego czubka zaczeła wylatywać smuga farby,która zatrzymywała się na ścianie,by objawić się tam jako fioletowe plamy. Układały się one w wyrażenie: St. Avenger. Nie mógł się podpisać inaczej,bo mogło by mu to tylko przysporzyć kłopotów i kontaktu z niemiłymi ludźmi,którzy prawdopodobnie nie tolerują tego typu sztuki jak ta.

Pozostawiając puszki na miejscu,zdjął maskę i szybkim ruchem wrzucił ją do swojego plecaka we wzór moro. Choć nie było tu przypału,a zdecydował się na samotną akcję,musiał mimo tego się pilnować. Szczerze mówiąc,nawet nie wiedział,ile może go ten "sport" kosztować,tym bardziej, że od sierpnia jest pełnoletni. Może wysoka grzywna?Może. Może odpracowanie godzin na cele społeczne? Może. A może po prostu więzienie? Niby niemożliwe,ale czego można spodziewać się po naszym prawie...

Poświecił tylko latarką,by zobaczyć efekt swojej pracy. Okazał się niesamowity - zero przecieków,szablony zdały egzamin na szóstkę z plusem. Ale najważniejsze - przekaz jest dobitny. Fakt,może to i nie jest sztuka na miarę malarzy z amerykańskich slumsów, którzy po prostu z nudów malują,a talent mają we krwi. Ale jemu nie o to chodziło.

Był to automat do gry. Zwykły "jednoręki bandyta".W sumie,nie taki zwykły. Gałka była już przeciągnięta,by wykonać ruch. Ale najważniejszym szczegółem było okienko z "owocami".Owocami,których jednak nie było. Bo zamiast nich,w dolnym i górnym rzędzie pojawiły się taki znaki jak: swastyka;znak skin-headów,anarchii,pentagram. Symbole takich organizacji,które nie dążą do pokoju na świecie,a wręcz przeciwnie. Lecz jeden znak powtórzył się trzykrotnie,i to w jednym,środkowym rzędzie. Była to tzw. "pacyfka" - znak,który prawie każdy znał;był to znak pokoju.

Ostatni zakręt i będzie w domu. Był trochę wymęczony ta pracą,tym bardziej,że jeszcze jutro musi iść do szkoły. Najgorsze,że musi tez wstać 0 6:30. Popatrzył na swoje ręce - mimo jednorazowych rękawiczek i tak się zabrudziły od sprayu na obrzeżach. - Brudna robota Setha Bizkita. - mruknął do siebie,uśmiechając się. Podniósł wzrok,by zobaczyć w dali krajobraz oświetlony latarniami. Niestety,zobaczył dodatkowa dwa światła - światła samochodowe. Jego źrenice powiększyły się od przypływu adrenanliny,a serce przyspieszyło obroty. Odwrócił się i zaczął biec pędem. Przypomniały mu się lekcje w-fu,z których uciekał,lecz przy tym biegu tamto uciekanie było nawet przyjemnością. Jedynie nie dawała mu tyle energii,co ta teraz.

Wbiegł do opuszczonego parku. Kiedyś był tam nawet plac zabaw,niestety zlikwidowano go na skutek przykrego wypadku 6-letniego dziecka,które udusiło się na huśtawce. Przebiegł obok miejsca zbrodni i dotarł na szosę. Biegł wzdłuż niej,wyczekując na zbiegającą się z nią asfaltową drogę,będącą dla niego w tej chwili jedyną nadzieją.

Przebiegł obok jedynego samochodu stojącego na poboczu. Był to duży bus - Seth nie zwrócił na niego uwagi. Przebiegając obok drzwi,poczuł gwałtowne uderzenie w bok. Upadając na ziemię,uderzył głową w wystający kamień. Nagle światła latarń w jego oczach powoli zgasły,ustanawiając ciemność...

 

Obudził się. Głowa nadal go bolała od uderzenia - dotykając tego miejsca,wyczuł dużego guza,a na nim strup od zaschniętej krwi. Rozejrzał się. Nie miał pojęcia,gdzie był. Pomieszczenie,w którym się znajdował,niczego mu nie przypominało - cztery puste ściany,a na jednej drzwi. Podnosząc się z ziemi zauważył,że i jego ubranie się zmieniło. Miał na sobie tylko własne bokserki. Widząc siebie prawie nagiego,po jego ciele przeszły ciarki. Zauważył,że pod drzwiami leży talerz z jakąś papką. Pomyślał sobie,co czują psy,które jedzą i śpią na podłodze.

Podszedł do drzwi. Zamknięte. - Cholera,o co tu chodzi? - pomyślał. Pięścią zaczął intensywnie uderzać w metalową blachę. Miał już dość;nie wiedział co się dzieje ani jak tu się znalazł - jedynie podejrzewał. W końcu metalowa zasuwka na wysokości jego głowy odsuneła się i zobaczył nieznany jemu parszywy ryj.

- Widzę, że księżniczka w końcu się obudziła. - powiedział ów człowiek.

- Gdzie ja k**** jestem? - zapytał, ponownie uderzając w drzwi pięścią.

- Coś taki nerwowy? No tak,wy,neofaszyści macie to od urodzenia...

- Nie wkurwiaj mnie! Dlaczego tu jestem?! - krzyknął Seth,a krople śliny uderzyły w twarz strażnika.

- Nie udawaj że nie wiesz! - mina faceta spoważniała. - Za ten malunek ładnie posiedzisz!

- Jaki malunek?! - zapytał,niby nie wiedząc o co chodzi.

- Specjalnie wybrałeś sobie urząd miasta,co? Żeby każdy widział? Może i masz talent,ale tym razem źle go spożytkowałeś,Hitlerjugenie! - powiedział,zatrzaskując zasuwkę.

Opadł na ziemię. Jaki Hitlerjugen? O co tu chodzi? Spojrzał na swoje ręce. Czarne otoczki pozostały na nadgarstkach.- No dobra,malowałem wczoraj. Potem szmaty - zacząłem uciekać,bo nie było na co czekać. Biegłem szosą. A potem? Znalazłem się tu. Czyżby ktoś mnie sprzedał? Ktoś mnie widział i zadzwonił? A oni czekali już na mnie,aż wrócę do domu. - i myśląc tak,zobaczył wielki siniec na swoim udzie. Przypomniało mu się też nieznajome uderzenie.

Masakra. Przecież nic takiego nie namalowałem. Podteksty neofaszystowskie? Chyba sobie sami domalowali. Ale grunt,to się nie przyznać. Byłem u kumpla i malowałem mu graffiti w pokoju,w ramach urodzin. On może to potwierdzić. Pewnie dostanę jakiegoś adwokata,który ma zadanie mnie wybronić,lub ewentualnie wywalczyć łagodniejszą karę - w końcu ma taką pracę,czyż nie? Wolałbym zawiasy - szkoda by było rzucać szkołę i dorywczą pracę. Ale pamiętaj,nie przyznawaj się.

 

W końcu dali mu normalne ciuchy. I w końcu go przesłuchali.

Ten sam strażnik,któremu wtedy niemal napluł w twarz,zaprowadził go do sali,gdzie zostanie przesłuchany. Został nawet skuty - poczuł się jak jakiś groźny przestępca,który za chwile rzuci się na kogoś,by odgryźć mu rękę i uciec. Lecz nie zrobił tego i spokojnie dotarł do celu,wykazując 0% agresywności.

- Imię i nazwisko? - zapytał mundurowy,siadając na drewnianym krześle.

- A Pańskie?

- Starszy porucznik Evan Bolton.

- Seth Bizkit, miło mi. - wstał i wyjął rękę na przywitanie. Evan nie odwzajemnił tego gestu.

-        Gdzie byłeś wczoraj o 23:30? - zapytał,włączając dyktafon.

-        - Byłem u znajomego malować jego pokój. - odpowiedział,drapiąc się po głowie i spoglądając na lampę wiszącą nad nimi. Spadnij mi na głowę,przynajmniej znów zasnę słodko. – pomyślał.

-        Jak się nazywa znajomy?

Seth spojrzał na niego i szeroko ziewnął. Evan zmarszczył brwi.

- Michael Footland. Może wszystko potwierdzić.

- To już ja o tym zadecyduję. Co malowałeś konkretnie? - zapytał,pisząc coś w notatniku.

- Logo Dry Cell,taki zespół rockowy. Jak mnie Pan puści to mogę podrzucić płytkę,dają chłopaki radę. - odpowiedział Seth,starając się zachowywać jak najnormalniej. Niestety,uśmiechu już nie powstrzymał.

Porucznik wstał;jego twarz zrobiła się czerwona jak po przebiegnięciu 3 razy San Fransisco .Wziął głęboki wdech i krzyknął na niego:

- Nie pyskuj mi tu,gówniarzu! Mamy dowody na to, że namalowałeś na urzędzie miasta podobiznę Adolfa Hitlera! A takie żarty o swoich znajomych to w kiciu będziesz mógł sobie poopowiadać!

Seth wytrzeszczył oczy. Nie uwierzył w to,co usłyszał.

- Jaki Hitler?! No dobra,malowałem,ale nie tam,tylko na starej hurtowni owoców! Możecie to sprawdzić! - powiedział,znów podnosząc ton.

- Już sprawdziliśmy. Jakieś małolaty kupiły spraye i tam coś nabazgrały. Ich rodzice o wszystkim wiedzą,dostali kuratora sądowego. - Evan uderzył pięścią w stół,aż filiżanka z jego kawą zrobiła piruet na spodku.

- Ale przecież ja tam malowałem!

- Dziwne,że właśnie pod urzędem miasta znaleźliśmy puszki i maskę,na których są Twoje odciski palców. Chyba się nie teleportowały,co nie? - z miną sukinsyna powiedział do przesłuchiwanego.

- Ale ja... - Sethowi zabrakło słów. Nie mów tego zrozumieć,a chciał,bardzo chciał.

- Jako pełnoletni dostaniesz adwokata z urzędu. Za dwa dni odbędzie się sprawa w sądzie. Do tego czasu zostaniesz w areszcie. - powiedział,jednocześnie wyłączając dyktafon. Spojrzał jeszcze raz na niego z pogardą,po czym pstryknął palcami i wyszedł,mijając się z kimś.

Po chwili podszedł do niego strażnik i odprowadził go do osobnego pomieszczenia. Seth niczym zombie wstał i poszedł z strażnikiem.

 

Mineły 2dni.Seth siedział cały czas w areszcie. Jedyny kontakt ze światem,na który mu pozwolono,to jedna rozmowa. Zadzwonił do swojego przyjaciela; był mu jak brat. Powiedział tylko,że jest w areszcie. Za co? Powinieneś się domyślić – odpowiedział. Kazał mu też zadzwonić do jego szefa i wyjaśnić sytuację. I że go przepraszam i że niedługo wrócę na stanowisko. Chyba.

Miał nadzieję, że chociaż on go odwiedzi. Siedzieć samemu,bez żadnej komunikacji było nieciekawym rozwiązaniem. W sumie... ta sytuacja niewiele różni się od jego dotychczasowego życia. Całe życie był samotny, nikt go nie pokochał. Czemu? Może na to nie zasłużył? Nie miał pojęcia.

Jego życie można było wyobrazić sobie tak. Idziesz nad morze. Ale nie będziesz kąpać się czy opalać. Będziesz łowić. Nie jesteś sam. Inni pewnie stoją nad brzegiem,dumnie trzymając swoją wędkę; inni siedzą na podmokłym piasku,by dokładnie przyjrzeć się swojej zdobyczy.

A ty jesteś inny. Nigdy nie łowiłeś – nie wiesz nawet,jak zarzucić wędką;a co dopiero wciągnąć swoją zdobycz. Nie masz o tym zielonego pojęcia. Nikt Cię tego nie nauczył. Patrzysz zaczerwieniony na innych,by dojrzeć ich technikę,sposób. Ale oni robią to zbyt zręcznie. Mają doświadczenie.

Wyrzucasz więc wędkę do kosza. Dochodzisz do wniosku,iż złowiona ryba to nie jedyny przypadek, gdzie odnajdujesz swoją zdobycz. I dajesz sobie z tym spokój,po cichu mając nadzieję na to,że ta zdobycz sama do Ciebie przyjdzie,bez wysiłku.

Cała wizja nagle rozpłyneła się w powietrzu przez podmuch otwieranych drzwi. Wszedł strażnik,trzymając pomarańczową piżamę złożoną w kostkę. Rzucił ją w jego stronę,mówiąc twardo:

-        Masz 5 minut. Potem jedziemy do sądu. - i wyszedł,trzaskając znów drzwiami.

Wstał i podniósł z ziemi ubranie. Zaczął się stresować. To była jego pierwsza sprawa w sądzie. Człowiek stara się przez całe życie unikać konfliktu z prawem,ale gdy chce je w pewnym sensie zmobilizować do pracy,która będzie miała sens – prawo zaczyna „pracować” na Twoją niekorzyść.

Nawet jego adwokat zrozumiał go pod tym względem i wydawało mu się,że jego udział w tej sprawie będzie naprawdę słuszny. Mimo wszystko,nie uwierzył mu do końca w kwestii autorstwa tego malowidła. Bryan Willson,bo tak się nazywał, w obliczu dowodów przedstawionych przez policję,naprawdę nie chciał uwierzyć w możliwą do zaistnienia intrygę wobec niego. Obiecywał mu jedynie,że nie pozwoli mu pójść do więzienia. Gdyby miał ta pewność,z miłą chęcią odpracowałby chociażby z rok na cele społeczne.

Niestety,o tym dowie się dziś,na sali sądowej.

 

Pamięta to tylko w przebłyskach. Obrócił się na pryczy,podsuwając sobie poduszkę pod głowę. Jakiś czarny dostał właśnie z pięści w twarz od białego. Uruchomił wyobraźnię.

Wszedłem prowadzony przez strażnika. Wyglądałem jak...no właśnie,jak? Wszyscy ubrani w garnitury,siedzieli w ławkach i spojrzeli na niego,gdy główne drzwi otwarły się. Przystanąłem,by rozejrzeć się,ale nie pozwolono mi – strażnik popchnął mnie do przodu. Posłusznie powędrowałem do stolika. Wiedziałem,że mam tam iść – siedział tam mój jedyny sojusznik. Choć przydzielony z urzędu,jako adwokat miał mi pomóc. Walcząc o uzyskanie jak najmniejszej winy dla mnie, nie wiadomo czym się kierował – czy zawodowym zobowiązaniem czy też może sumieniem,które podpowiadało mu godną walkę o wolność młodego obywatela jego miasta. Chyba mnie to nawet nie interesowało – byłem taki oniemiały,że niemal nie wiedziałem co się dzieje na sali. Raz po raz wstawałem, by udzielić niby mało ważnych odpowiedzi, ale zdarzało mi się rozgadać. Musiałem przytoczyć całą historię z tamtego wieczoru: powiedziałem prawdę. Tylko czy ta prawda kogoś interesowała? Wychodzi na to, że w świetle znakomitych dowodów prawda ta była jak słowa napisane czarnym długopisem na czarnej kartce.

Pogodził się z tym. Walka nie miała głębszego celu – ktoś go wrobił i nie mógł temu kontratakować. Jego umysł wypełniła już świadomość,iż spędzi teraz jakiś czas w więzieniu. Nigdy tam nie był,więc zaczął się zastanawiać. On, młodociany przestępca skazany za zniszczenie urzędu miasta,wśród morderców,gwałcicieli,złodziei,pedofilów,a nawet psychopatów. Jedno małe kółko wśród wielu wielokątów o ostrych kątach. Ale nie, ta wizja zbliżała go do małego dziecka zamkniętego w szafie,którym nie był. Był dorosły i nie zamierzał się poddać;zawsze walczył o swoje,i tym razem nie chciał pozostawać dłużny innym.

Myślał też,gdzie będzie miejsce tej walki. Gdy okaże się,że będzie to miejscowe więzienie,będzie czuł się dość nieswojo,bo nie przetrwa wszystkich spotkań z jego znajomymi. Będzie czuł się jak lalka na wystawie,którą każdy przychodzi obejrzeć i dokomplementować ją. Smutek innych będzie go ciosał niczym bicz,a delikatny materiał będzie się rozcinał łatwo jak ludzka skóra.

W tym momencie przeleciał mu przed oczami owy bicz.

Wstałem. Pozostał werdykt,który miałem usłyszeć. Przyszykowałem się psychicznie w sekundę;przewidywałem,co usłyszę,ale nie znałem szczegółów. Sędzia wstał i wypowiedział kilka zdań. Tonacji nie zmieniał celowo – chciał tym zaznaczyć argumentację wyroku.

-        Skazuję Setha Bizkita na karę 5 lat pozbawienia wolności za zniszczenie mienia w urzędzie miasta namalowaniem rasistowskiego przekazu bez możliwości wcześniejszego zwolnienia. Wyrok będzie odbywany w zakładzie karnym w Houston. Zamykam rozprawę.

 

Wszyscy wstali. Spuściłem powietrze z płuc,powtarzając sobie jeszcze raz w głowie słowo Houston. Nie chciałem okazywać radości – nie chciałem trafić do wariatkowa prosto z sali sądowej.

Podszedł do mnie ten sam strażnik,który mnie tam doprowadził. Z chęcią wstałem i dałem mu się poprowadzić niczym owieczka oswojona przez pasterza. Z głębi duszy czułem zawiść do samego siebie;za to,co zrobiłem. Poczułem się jak idiota. Totalny idiota. Nagle spojrzałem w szybę gabloty na korytarzu i zobaczyłem siebie z maską na twarzy. Pomyślałem,że to dlatego,że przyjąłem kamienny wyraz twarzy,który nie chciał z niej zejść.

Jeszcze jeden szczegół zapadł mu w pamięć.

Przejeżdżając przez miasto zwrócił na mijane budynki. Przypomniało mu się,gdy wracał ze szkoły autobusem i również obserwował różne budynki,by wypatrzyć dość dużo miejsca na nowe graffiti.

Tym razem jechał specjalnym busikiem do przewozu takich jak on. Ręce miał skute kajdankami i gdyby nawet szyby były zaparowane,nikt by mu ich nie przeczyścił,by mógł cokolwiek zobaczyć.

Dziś był chłodnawy dzień,a okna tego samochodu były naprawdę przezroczyste. Kierowca jechał cały czas,nie zatrzymując się,kiwając głową w rytm puszczanej w radiu piosenki.

A Seth patrzył. Patrzył i pożerał wzrokiem wszystko,co mijał. Przez 5 lat miał tego nie widzieć,a chciał po tych latach pamiętać,dokąd wraca. Jeden budynek zapamiętał najbardziej.

Stała pod nim mała furgonetka. Nie zdążył przeczytać napisu na nim,ale dostrzegł,co robią ludzie,którzy pewnie nim przyjechali. Mieli duże rolki,które maczali w pojemnikach postawionych na ziemi. Namoczoną rolką wykonywali powtarzające się ruchy – po ścianie,w dół i górę. Co to miało na celu? Otóż dzięki temu połowa z „wysokiej” na 5 metrów swastyki już była zamalowana.

Seth widząc to,opuścił głowę w dół.

 

 

Pamiętam ten dzień. Wysoki jak na swój wiek,przestraszony. Ów chłopiec pewnego dnia pojawił się w naszej klasie. Jak to bywa, każdy bał się podejść do niego i zapytać chociażby o jego imię;każdy czekał,aż on sam to zrobi. Pewnie miał ciężkie zadanie przełamać się i stać się nagle jakby „duszą towarzystwa”.Cóż, udało mu się – nie podszedł do mnie,ale dowiedziałem się, że nazywa się Denis Worstest i przybywa do nas,4 klasy szkoły podstawowej z oddalonego o 50 mil małego miasteczka Miltones.

Z początku utrzymywaliśmy stosunki czysto i typowo koleżeńskie typu „cześć-cześć”,czasami odpisywaliśmy od siebie zadania domowe,jak to koledzy mają zwyczaj robić. Wydawało się,że wzajemna podstawowa wiedza na swój temat starczyła nam – nikt nie wnikał w szczegóły. On miał swoich dobrych znajomych,ja stałem przeważnie z boku. Zawsze tak robiłem – byłem jaki byłem.

Zmieniło się to dość dostatecznie w gimnazjum,kiedy widocznie odsunął się od swoich „ziomków”, którym widocznie nie imponowała jednak możliwość pochłaniania dużej ilości wiedzy,która jednak Denis się wyróżniał. Przysiadł się więc do mnie. Nigdy nie doszedłem do tego,czym mogłem go wtedy zainteresować. Wiedziałem jednak, że to nie jest mój zwykły kumpel;że zwykły kumpel nie interesuje się,co robie po szkole i tym podobne. Czułem że mam przyjaciela.

I chyba miałem racje. Skoro znamy się już ponad 9 lat,a czasami wydawało mi się,że rozmowa z nim była na tyle szczera,że czasami aż mnie to szokowało,to nigdy nie pozwoliłbym tego zmarnować. Poczułbym się jak człowiek wyrzucony z dobrej imprezy,który nie może wrócić do domu,bo jest sylwester,a ja wciąż chciałbym dobrze się bawić.

Mimo odmiennych szkół,które wybraliśmy według swoich zainteresowań,nasza przyjaźń trwała. Chyba każdemu z nas wydawało się,że w stosunku do naszych równie dziwnych sytuacji w domu mieliśmy zawsze pogadać o czym. Zawsze każdy potrafił drugiemu doradzić lub się z niego śmiać.

Może się to wydawać dziwne,ale nawet,gdy Denis znalazł sobie dziewczynę,niewiele się zmieniło.

Sęk w tym,że poznałem tą dziewczynę. I tu zaczyna się cała historia.

 

Siedział w domu,stukając rytmicznie w blat biurka i skrobiąc coś ołówkiem po kartce.  Nudził się. Denis wyjechał na kilka dni do swojej babci w odwiedziny,więc jemu tym bardziej nie chciało się nawet ruszyć z domu wąchać świeże powietrze. Zamiast tego starał się uchwycić w bezruchu tańczący płomyk palącej się świeczki. Z równowagi wytrąciła go potrójna wibracja w kieszeni. Wyjął więc ów wibrujący przedmiot. Na wyświetlaczu telefonu pojawił się komunikat: Masz 1 nową wiadomość od:Misty.

Misty była dziewczyną Denisa. Miał okazję poznać i rozmawiać z nią,co zawsze nie podobało się jednej ze stron. Okazało się potem,iż czasami sprawiał wrażenie psychologa dla młodych par – jego wiedza na temat Denisa przydawała się do rozwiązania konfliktu między nimi. Misty wiele razy dziękowała mu za to,że może zawsze z nim porozmawiać i poradzić się go,ars armadi od siedmiu boleści.

Tym razem okazało się,że sms od niej był nawet na temat. Chciała się spotkać i pogadać o Denisie,podała również godzinę i miejsce spotkania. Potwierdził,puszczając jej strzałkę.

 

Szedł szybkim krokiem,tak,by się nie spóźnić. Rozpięta kurtka powiewała na wietrze,a niezbyt ciepły wiatr smagał go po twarzy. Nie zwracał na to uwagi,bo wsłuchiwał się w muzykę płynącą ze słuchawek w jego uszach. Patrzył przed siebie i nie rozglądał się,bo nie wiedział w tym sensu.

Dotarł. Wytężył wzrok i zobaczył oddaloną od niego o jakieś 30 metrów niską dziewczynę stojąca pod drzewem. Kopała leżące na ziemi kasztany,zostawiając po każdym kopnięciu chmurkę kurzu.

Uśmiechnął się i przyspieszył kroku,by nie musiała dłużej czekać.

 

Podszedł do niej. Zdjął rękawiczkę i podał jej rękę.

-        Witaj,Misty. Mam nadzieję,iż długo nie czekałaś na mnie.

-        Na Ciebie zawsze warto poczekać. - powiedziała,uśmiechając się.

-        Usiądźmy – zaproponował.

Nie przejmując się zbytnio czystością powierzchni,usiedli po turecku pod dorodnym kasztanem. Było pusto – nikt nawet nie bawił się na resztach placu zabaw.

-        Z czym przychodzisz do mnie?

-        Mam do Ciebie interes.

-        Ach... - westchnął. - Czy Denis nie mówił Ci,że skończyłem z rysowaniem? - zapytał,rzucając przed siebie leżący obok jego stopy kasztan.

-        Mówił. Prawie każdy to już wie. -  uśmiech znów pojawił się na jej twarzy.

-        No więc? Usiłujesz złamać moje przyrzeczenie? - powiedział,przecierając oczy.

-        A jeśli powiem Ci,że chodzi o Denisa?

-        W końcu przeszłaś do meritum. - powiedział. Misty pokazała mu język.

-        Jak wiesz, Denis wyjechał. Wróci za 4 dni. Może Ci nikt z nas tego nie mówił,ale ostatnio posprzeczaliśmy się. - Misty obróciła twarz w stronę stojącej na zachód huśtawki. - Chyba nie muszę Ci mówić...

-        Nie musisz. Powiedz,co chcesz zrobić. - Seth zainteresował się.

-        Czy byłbyś w stanie zrobić graffiti dla...nas? Chce mu pokazać,że nadal mi zależy. - Wyjeła teczkę ze swojej skórzanej torebki. - Tutaj masz wszystkie szczegóły dotyczące projektu.

-        Fajnie,prawie wszystko gotowe. Ile mam czasu?

-        Do niedzieli,wtedy przyjeżdża. Przyjdę z rana,popołudniem wręczę mu już gotowy projekt.

-        4 dni? Pestka. - ucieszył się.

-        Ale pamiętaj,ani słowa Denisowi. - powiedziała,nadając swojej twarzy poważny wyraz.

-        Będę pamiętał. - pokiwał głową.

-        Ok. Do zobaczenia w niedzielę. - i wstała,poprawiając jeszcze spódniczkę i włosy.

 

 

Tym razem Seth był pierwszy – siedział pod tym samym drzewem,a na kolanach miał tą samą teczkę,którą dostał przy ich ostatnim spotkaniu. Jej zawartość powiększyła się,ponieważ w środku znajdował się gotowy zamawiany projekt. Długo mu się przyglądał – niczym kurczakowi,którego niby przestał jeść,ale jednak spróbował go ponownie. I tym razem smakował.

Dostrzegł,jak dźwięk szeleszczących liści nasilał się w jego uszach,aż w końcu ustał. Podniósł głowę i zobaczył ów wyczekiwaną postać. Wstał.

-        Witaj ponownie,Misty. - powiedział,podając jej rękę. Odwzajemniła ten gest. - Usiądźmy,jesień jest za piękna,by stać.

-        Spieszy mi się trochę.

-        A szkoda – powiedział. - Chętnie posiedziałbym tak z kimś.

-        Chciałabym,lecz Denis dziś przyjeżdża i nie chcę się spóźnić. Specjalnie umówiłam się z nim później,by mieć czas na odebranie zamówienia. - rzekła,spoglądając na teczkę leżącą teraz na ziemi.

-        Rozumiem – uśmiechnął się. Podał jej teczkę. Nie pytając,otwarła ją,by zobaczyć zawartość. Wtedy jej źrenice powiększyły się,a usta wykrzywiły się w ogromny uśmiech.

-        Jesteś genialny. - powiedziała.

-        Dziękuję, lecz gdyby Bóg istniał i obdarował każdego z nas talentem,zakładam że miałabyś cały pokój tym obmalowany i to każde inne.

-        Problem w tym,że Ciebie nie obdarował. Ty się tego nauczyłeś. - powiedziała,szerząc jednocześnie swoje białe zęby. - Ile płacę?

-        I tak byś się nie wypłaciła.

-        Nie no,gadaj ile. - wyjeła portfel z kieszeni.

-        Pierwsze za darmo,o następnym pogadamy później.

-        Ale ty mi już robiłeś jedno graffiti. - zdziwiła się.

-        Robiłem dla Ciebie. Te jest dla Was.

-        Och...Dziękuję! - i mówiąc to,rzuciła się na niego,by go wyściskać. Upadli razem na suche liście,niektóre nawet poleciały do góry pod wpływem wiatru.

-        Zejdź ze mnie! - oburzył się.

-        Mam nadzieję,że nie powiesz nic Denisowi? Nawet nie wiesz,jak ja się cieszę!

-        Wcale nie musi nic mówić!

Zamarli w jednej pozycji. Spojrzeli po sobie,bo żaden z nich tego nie powiedział. Podnieśli się z ziemi i wtedy Go zobaczyli. Stał pod drzewem,ale tylko przez chwilę,bo właśnie się wycofywał. Misty szybko poderwała się,porywając teczkę,i pobiegła w jego stronę. Wołała do niego pojedyncze,lecz ten nawet nie obrócił się w jej stronę. Nie wiedząc, co zrobić,Seth zawołał:

-        Denis,poczekaj.

-        Nie mam na co. - powiedział,odwracając się w końcu.

-        To nie jest tak,jak możesz sobie wyobrażać.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin