Caroline Cross - 01 Zaufaj mi.pdf

(369 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Caroline Cross
Zaufaj mi
Gorący Romans DUO 793
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zgrzyt zasuwy zamykającej drzwi celi zakłócił popołudniową ciszę.
Lilah nerwowo podniosła głowę. Zamarła na moment, po czym usiadła, przesunęła się na
skraj maty służącej jej za łóżko i wcisnęła się plecami w betonową ścianę. Drzwi na końcu
korytarza otwarły się z hukiem.
W słabym świetle pojawiły się sylwetki dwóch strażników więziennych, między którymi
zwisał, podtrzymywany pod pachami, jakiś człowiek. Strażnicy ciągnęli go w jej kierunku, a
Lilah podziwiała opalone, muskularne ramiona i twarde bicepsy rysujące się pod wyblakłym
oliwkowym podkoszulkiem. Atramentowe włosy błyszczały w mętnym świetle. Z kącika
zaciętych ust spływała strużka krwi.
Stękając z niezadowolenia, strażnicy unieśli swój ciężar nieco wyżej. Głowa więźnia
przechyliła się na bok i na moment dziewczyna zobaczyła wyraźniej prosty nos i zarys
policzka. Wydały jej się znajome, ale zaraz odrzuciła tę myśl. Nie, to niemożliwe. Co miłość
jej niefrasobliwej młodości, wzorzec męskości, do którego przyrównywała innych,
mężczyzna, który jeszcze teraz czasami pojawiał się w jej snach, robiłby tutaj, w San
Timoteo, w odległym zakątku Karaibów, w prywatnym więzieniu El Presidente?
Lilah starała się być dzielna i silna, ale widocznie w końcu przegrała i zaczyna mieć
halucynacje. A jednak. ..
Strażnicy rzucili nowego przybysza na betonową podłogę w przyległej celi. Jeden z nich
zdołał go jeszcze kopnąć w żebra, po czym wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi celi, a
następnie od korytarza.
Dziewczyna aż rwała się do jakiegoś działania, ale okrutne doświadczenia ostatniego
miesiąca nauczyły ją ostrożności. Zmusiła się do pozostania na miejscu, póki w oddali nie
ucichły kroki prześladowców. Wtedy zwlokła się z maty do metalowych krat i przyklękła
między nimi, wpatrując się w twarz więziennego sąsiada. Gdy popatrzyła na proste brwi,
serce zabiło jej mocniej. Teraz, z bliska, nie miała już żadnych wątpliwości. Z latami jego
barki stały się jeszcze szersze, mięśnie mocniejsze, a na przystojnej twarzy pojawiły się
mimiczne zmarszczki, ale to był on. Dominic Devlin Steele.
Zaczęła się zastanawiać, co on, u diabła, tu robi? Czyżby to był czysty przypadek?
Niezwykły zbieg okoliczności?
To wydawało się mało prawdopodobne. Jedyne wyjaśnienie było takie, że znalazł się tu
specjalnie, a jedyną osobą, która mogłaby za tym stać, była jej babka. Jednak nie była w
stanie wyobrazić sobie, jak w swoim świecie Abigail Anson Ciarkę Cantrell Traybourne
Sommers mogłaby napotkać Dominica Steele’a. I dlaczego on zgodziłby się dać skatować dla
niej.
Teraz jednak to wszystko nie miało znaczenia. Po miesiącu strachu i samotności
cudownie było zobaczyć znajomą twarz, nawet jego. Zwłaszcza jego. Wyciągnęła rękę przez
kraty.
– Dominic? To ja, Lilah. Lilah Cantrell. – Drżącymi palcami dotknęła jego policzka.
196724934.001.png
Zauważyła, że był ciepły, a delikatny zarost na brodzie drażnił jej dłoń. Dotykanie go
stanowiło taką samą przyjemność, jak prawie dziesięć lat temu. Jednak skupiła się głównie na
tym, że był podejrzanie nieruchomy.
– Nie mogę uwierzyć, że to ty. Że znalazłeś się akurat tutaj. Najważniejsze, żebyś się
obudził. Obudź się i porozmawiaj ze mną, a przynajmniej porusz się. Proszę!
Ani drgnął, a ona zaczęła się zastanawiać, co mogłaby zrobić. Ogarnęła ją panika, kiedy
uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia. Zagryzła wargi, żeby się nie rozpłakać.
Zawstydziła się swojej słabości. Co z tego, że zobaczywszy kogoś znajomego odczuła
wyraźniej, jak demoralizujący był dla niej ostatni miesiąc, kiedy była uwięziona. Nazywała
się Cantrell i od dziecka uczono ją, że to zobowiązuje i nie należy poddawać się słabościom.
Co z tego, że straciła już nadzieję na zobaczenie domu albo zastanawiała się, czy ktoś odczuje
jej brak?
To nie ona leżała poraniona i nieprzytomna na brudnej podłodze i powinna się skupić na
tym, jak pomóc Dominicowi. Wyobrażała sobie głos babci: „Na miłość boską, dziecko!
Przestań biadolić, tylko spróbuj zachować się jak przystało na osobę z rodziny Cantrell!” To
podziałało. Uspokoiła się, ręce przestały jej drżeć i ucisk w gardle zelżał. Postanowiła
najpierw przypatrzyć się, w jakich miejscach jest ranny, a potem zastanowić się, co można z
tym zrobić.
Leciutko, jak muśnięcie promieni słonecznych, dotykała opuszkami palców jego twarzy i
głowy tam, gdzie mogła sięgnąć poprzez kraty. Następnie przyszła kolej na szyję i bliższy jej
bok, żebra i ramię. Starała się wyczuć jakieś zgrubienie, grudkę krwi lub cokolwiek
podejrzanego. Nic. Jedyne, co zauważyła, to napiętą skórę i stalowe mięśnie, takie jak
pamiętała.
– No dalej, Nicky – szepnęła i dawna pieszczotliwa wersja jego imienia sama pojawiła się
na jej ustach, gdy dotykała delikatnie jego koszuli. – Nie udawaj. Naprawdę cię potrzebuję.
Proszę, proszę, obudź się...
– Rany, Li. Uspokój się.
– Och! – Spojrzała na jego twarz i zobaczyła znajome zielone oczy. – Obudziłeś się!
– Tak. – W dalszym ciągu nie ruszał się, ale wpatrywał się w nią przez kilka długich
sekund. Uniósł nieco głowę, lekko potrząsnął i mrugnął. – Mam szczęście.
– Znów zacisnął powieki, jakby nie mógł znieść najmniejszego nawet promyczka światła.
Lilah znów wpadła w popłoch. Może miał wstrząśnienie mózgu albo pęknięcie czaszki?
A może – przypomniała sobie uderzenie butem – pęknięte żebra albo śledzionę? A już
najgorzej, gdyby, nie wiedząc nawet, miał krwotok wewnętrzny.
– Gdzie cię boli? – spytała ze strachem.
– A gdzie nie boli – mruknął. – Ale – uniósł palec – bywało gorzej i przeżyłem, więc nie
rób w majtki ze strachu. – Otworzył oczy, uniósł się na łokciu i położył swą dużą, ciepłą rękę
na jej dłoni w miejscu, gdzie dotykała krat. – Zaufaj mi. Nic mi nie jest. Potrzeba mi tylko
chwili czasu.
„Zaufaj mi”. Te słowa były jak echo z przeszłości. Ile razy je wypowiadał po tym, gdy
namawiał ją na zrobienie czegoś niebezpiecznego i zakazanego. Ile razy patrząc w te oczy
196724934.002.png
przegrywała walkę z pokusą? Ile razy pod wpływem jego dotyku rozum zamierał, a ciało
ożywało, pełne pożądania?
Wystarczająco wiele, żeby go zapamiętać na zawsze.
Puścił nagle jej rękę i przewrócił się na bok. Skrzywił się, dotykając przeciętej wargi.
Otarł krew z wierzchu dłoni i jednym zwinnym ruchem stanął na nogi.
Patrzyła na niego jak urzeczona, z trudem zachowując spokój. Obmacywał starannie całe
swe świetnie zbudowane ciało, sprawdzając mięśnie przy lekkich podskokach.
– Dobra wiadomość, księżniczko, chyba będę żył.
„Księżniczko”. To pieszczotliwe przezwisko, wypowiedziane od niechcenia, było jak
uderzenie w twarz. Uświadomiła sobie nagle, że wciąż klęczy u jego stóp, jak jakaś
niewolnica w haremie, i zerwała się pospiesznie.
Nie zwracając na nią uwagi, obrócił się i spoglądał wokół siebie, na umieszczone wysoko
małe okienko, cieniutkie maty, służące za. posłania, na okratowane dziury, pełniące rolę
toalety Trzeciego Świata.
Gwizdnął bezgłośnie.
– O kurczę, musiałaś naprawdę narazić się niewłaściwej osobie. Nawet więzienia
widywałem sympatyczniejsze. – Na sekundę coś błysnęło w jego spojrzeniu, po czym ukazał
w uśmiechu białe zęby. – Zaraz. Pomyłka. Przecież to jest więzienie.
Zażartował. On sobie żartował. Ona tu odchodzi od zmysłów ze strachu, że może być
śmiertelnie ranny, a on robi sobie dowcipy z otoczenia. Zesztywniała. Poczuła się
upokorzona, ale zwyciężyło oburzenie i resztki ambicji, które nie pozwoliły jej na pokazanie,
że potrafi ją dotknąć.
– Nie znalazłeś się tutaj przez przypadek, prawda? – spytała, przypominając sobie jego
pierwsze słowa do niej i zupełny brak zdumienia, że spotyka ją w samotnej celi więziennej w
małym kraiku na wyspie, miliony kilometrów od domu. – Prawdę mówiąc – ciągnęła,
wpatrując się w ciemniejący siniec na jego policzku i rozciętą wargę, z której wciąż sączyła
się krew – specjalnie zrobiłeś coś, żeby cię wsadzili właśnie tutaj, bo wiedziałeś, że ja tu
jestem.
Cisza. Po chwili rozcięte wargi rozchyliły się.
– Punkt dla bogatej dziewczynki.
Przez moment miała ochotę go uderzyć. Wprawdzie nie miała szans dosięgnąć go, ale
zawsze... Przerażona własną reakcją schwyciła się mocniej prętów oddzielających ich cele i
znów sobie przypomniała, że nazywa się Cantrell i nie może tracić zimnej krwi. Zwłaszcza
teraz, kiedy tyle chciała się dowiedzieć.
– Jak mnie znalazłeś? Skąd w ogóle wiedziałeś, że tu jestem? Czy moja babcia cię
przysłała? Dlaczego narażałeś się na takie ryzyko?
Logika jej podpowiadała, że nie mógł to być zbieg okoliczności, ale wciąż nic nie
rozumiała. Pomijając wręcz nieprawdopodobną sytuację, w której on i jej babka mogliby się
spotkać, minęło dziesięć lat od czasu, gdy Lilah powiedziała mu, żeby sobie poszedł, a on
spojrzał na nią z taką samą nonszalancją, jak teraz. Dziesięć lat, odkąd złamał jej serce, kiedy
wzruszając ramionami powiedział, że to „jej strata” i odszedł z jej życia na zawsze.
196724934.003.png
Jeszcze teraz było to bolesne wspomnienie. Przeszłość wydała się taka nieodległa.
– Wyjaśnij mi, co tu robisz. Teraz.
– Coś ci powiem, Li. – Zbliżył się do krat, oparł swe duże dłonie na prętach nad jej
rękami i nachylił się, a jego bliskość spowodowała, że poczuła ucisk w żołądku. – Wyświadcz
nam obojgu przysługę, kochanie. Weź głęboki oddech, zamknij te piękne usteczka, a ja ci
opowiem wszystko, co wiem.
196724934.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin