315 . 14. Martwa planeta. Trevize był przygnębiony. Żaden z tych kilku sukcesów, które odniósł od czasu rozpoczęcia poszukiwań, nie był decydujšcy. Wszystkie były czasowym odsuwaniem porażki. Teraz odłożył skok ku trzeciemu ze wiatów Przestrzeńców, dopóki nie podzielił się swym niepokojem z innymi. Kiedy w końcu zdecydował, że musi polecić komputerowi przeprowadzić statek przez nadprzestrzeń, Pelorat stał z poważnš minš w drzwiach sterowni, a zza jego plec9w wyglšdała Bliss. Był tam nawet Fallom, wlepiajšc w niego oczy jak sowa i mocno trzymajšc Bliss za rękę. Trevize podniósł głowę znad komputera, spojrzał na nich i powiedział raczej szorstko: - Zupełnie jak rodzina! - Ale przemawiało przez niego zdenerwowanie. Polecił komputerowi, aby wynurzył statek w przestrzeni w większej odległoci od gwiazdy, niż było to niezbędnie konieczne. Wmawiał sobie, że robi tak dlatego, że wizyty na dwóch pierwszych wiatach Przestrzeńców nauczyły go ostrożnoci, ale sam w to nie wierzył. Wiedział, że w głębi duszy ma nadzieję, iż wynurzy się z nadprzestrzeni w takiej odległoci od gwiazdy, by nie mieć pewnoci, czy kršży wokół niej, czy nie, jaka zamieszkana planeta. Zyskałby w ten sposób kilka dni, zanimby się o tym przekonał i, być może, musiał stanšć w obliczu porażki. Tak więc teraz, bacznie obserwowany przez "rodzinę", wzišł głęboki oddech, wstrzymał na chwilę powietrze, a potem wypucił je ze wistem, dajšc komputerowi ostatnie instrukcje. Gwiazdy na moment znikły z ekranu, a kiedy pojawiły się ponownie, ekran wydawał się nieco pusty, gdyż w rejonie, w którym się znaleli, gwiazdy były rzadziej rozrzucone. Prawie w rodku ekranu widniała jasno wiecšca gwiazda. Trevize umiechnšł się szeroko, gdyż był to pewien sukces. W końcu trzeci zestaw współrzędnych mógł być błędny i mogło tam nie być żadnej gwiazdy typu G. Rzucił okiem na stojšcš w drzwiach trójkę i powiedział: - To jest włanie to. Gwiazda numer trzy. - Jeste pewien? - spytała cicho Bliss. - Spójrz! - powiedział Trevize. - Przełšczę ekran na obraz tego rejonu z komputerowej mapy galaktycznej i jeli ta gwiazda zniknie, to będzie to znaczyć, że nie ma jej na mapie, a więc jest tš, której szukamy. Komputer wykonał jego polecenie i gwiazda natychmiast zniknęła, nawet nie ciemniejšc przedtem. Zupełnie jakby nigdy jej nie było, ale reszta pola gwiezdnego pozostała bez zmiany. - Mamy jš - rzekł Trevize. Mimo to skierował ku niej "Odległš Gwiazdę" z szybkociš o połowę mniejszš, niż mógł rozwinšć w tych warunkach. Nadal pozostawała do wyjanienia kwestia, czy wokół gwiazdy kršży jaka zamieszkana planeta czy nie i Trevize bynajmniej nie palił się, aby jš szybko rozstrzygnšć. Nawet po upływie trzech dni, kiedy już znacznie zbliżyli się do gwiazdy, nie można było nic powiedzieć o tym, czy jest tam taka planeta, czy też nie. No, może niezupełnie nic. Wokół gwiazdy kršżył olbrzym gazowy. Był od niej bardzo daleko i po owietlonej stronie promieniował bardzo bladym, żółtym wiatłem, które - widziane z miejsca, gdzie się znajdowali - miało kształt szerokiego półksiężyca. Trevizemu nie podobał się jego wyglšd, ale starał się nie pokazywać tego po sobie i mówił tak rzeczowo, jak gdyby czytał z przewodnika: - Jest tam duży olbrzym gazowy. Doć okazały. Ma parę cienkich piercieni i dwa sporych rozmiarów satelity, które można dostrzec w tej chwili. - Olbrzymy gazowe znajdujš się w większoci systemów gwiezdnych, prawda? - spytała Bliss. - Tak, ale ten jest wyjštkowo duży. Sšdzšc z odległoci jego satelitów i ich okresów obrotu, jego masa jest prawie dwa tysišce razy większa niż masa planety nadajšcej się do zamieszkania. - A co to za różnica? - spytała Bliss. - Olbrzymy gazowe to olbrzymy gazowe i nie jest ważne, jakie majš rozmiary, prawda? Zawsze znajdujš się w dużej odległoci od gwiazdy, wokół której kršżš, i ze względu na tę odległoć i ich rozmiar żaden z nich nie nadaje się do zamieszkania. Takiej planety musimy szukać bliżej gwiazdy. Trevize zawahał się przez chwilę, a potem zdecydował się przedstawić fakty. - Chodzi o to - powiedział - że olbrzymy gazowe przycišgajš do siebie wszystko, co znajduje się w pewnej odległoci od nich i zostawiajš tę częć przestrzeni pustš. Materia, której nie wchłonš, zbija się razem i tworzy doć duże ciała, które formujš ich układy satelitarne. Uniemożliwiajš one zbijanie się materii w inne ciała nawet w dużej odległoci od siebie, tak, że im większy jest dany olbrzym gazowy, tym większe prawdopodobieństwo, że jest jedynš względnie dużš planetš w danym systemie gwiezdnym. W takiej sytuacji układ składa się tylko z olbrzyma gazowego i asteroid. - Chcesz powiedzieć, że nie ma tu żadnej planety, która nadawałaby się do zamieszkania? - Im większy olbrzym, tym mniejsza szansa, że jest w pobliżu taka planeta, a ten ma takš masę, że właciwie jest karłem. - Możemy go zobaczyć? - spytał Pelorat. Cała trójka spojrzała na ekran (Fallom był w kabinie Bliss, zajęty ksišżkami). Komputer powiększył obraz, tak że w końcu cały ekran wypełnił półksiężyc. W pewnej odległoci od rodka sierp ten przecięty był cienkš liniš - cieniem piercienia, który był widoczny w małej odległoci od powierzchni planety jako błyszczšcy pas, zakrzywiony w stronę zacienionej półkuli i w pewnym miejscu sam niknšcy w cieniu. - O obrotu planety jest nachylona o trzydzieci pięć stopni do płaszczyzny, po której kršży wokół gwiazdy - powiedział Trevize - a piercienie znajdujš się oczywicie w płaszczynie równikowej, tak że wiatło gwiazdy pada na planetę od spodu, w tym punkcie jej orbity, przez co piercienie rzucajš cień znacznie powyżej równika. Pelorat przyglšdał się ze skupieniem. - Cienkie sš te piercienie - powiedział. - Prawdę mówišc, raczej szersze, niż się przeciętnie spotyka - rzekł Trevize. - Według legendy, piercienie wokół olbrzyma gazowego w układzie planetarnym, do którego należy Ziemia, sš o wiele szersze, janiejsze i bardziej skomplikowane niż te tutaj - powiedział Pelorat. - Faktycznie, w porównaniu z nimi, sam olbrzym wyglšda jak karzeł. - Nie dziwi mnie to - odparł Trevize. - Mylisz, że kiedy jaka opowieć jest przekazywana przez tysišce lat z ust do ust, to staje się coraz uboższa? - To jest piękne - powiedziała Bliss. - Jeli patrzy się na ten sierp, to wydaje się, że kręci się on i wije. - To burze atmosferyczne - rzekł Trevize. Można to zobaczyć wyraniej, jeli wybierze się odpowiedniš długoć fali wiatła. Spróbujmy. - Położył dłonie na pulpicie i polecił komputerowi wybrać ze spectrum falę o odpowiedniej długoci. Łagodnie wiecšcy sierp rozgorzał nagle istnš orgiš barw, które zmieniały się tak szybko, że nieomal olepli, próbujšc uchwycić te zmiany. W końcu przybrał na stałe kolor czerwono-pomarańczowy. Na jego powierzchni widać było teraz wyrane spirale, stale zwijajšce się i rozwijajšce. - Niewiarygodne - mruknšł Pelorat. - Wspaniałe - powiedziała Bliss. "Zupełnie wiarygodne - pomylał gorzko Trevize - i na pewno nie wspaniałe". Ani Bliss, ani Pelorat, porwani pięknem tego widoku, nie pomyleli o tym, że planeta, którš tak podziwiajš, zmniejsza jego szanse na wyjanienie tajemnicy, która go intrygowała. Ale niby dlaczego mieliby się tym martwić? Oboje byli zadowoleni z decyzji Trevizego i uważali jš za słusznš, a towarzyszyli mu w tym poszukiwaniu pewnoci bez żadnych emocji. Nie było sensu ganić ich za to. - Ta strona - powiedział - wydaje się ciemna, ale gdyby nasze oczy mogły odbierać fale z zakresu trochę niższego niż próg widzialnoci, to zobaczylibymy, że jest koloru głębokiej czerwieni. Ta planeta wysyła w przestrzeń duże iloci promieniowania podczerwonego, gdyż ma na tyle dużš masę, że jest prawie rozpalona do czerwonoci. To co więcej niż olbrzym gazowy, to prawie gwiazda! Odczekał chwilę i powiedział: - Zostawmy już tę planetę i poszukajmy takiej, która nadaje się do zamieszkania, jeli w ogóle jest tu taka. - Może jest - powiedział Pelorat z umiechem. - Nie poddawaj się, stary. - Nie poddaję się - powiedział Trevize z przekonaniem. - Tworz...
aniona