68 7. Fatalne mieszkanie Gdyby następnego dnia rano kto powiedział tak: Stiopa! Jeżeli natychmiast nie wstaniesz, zostaniesz rozstrzelany! Stiopa odpowiedziałby słabym, ledwie dosłyszalnym głosem: Rozstrzeliwujcie mnie, róbcie ze mnš, co chcecie, za nic nie wstanę. Cóż tu mówić o wstawaniu Stiopie wydawało się, że nawet oczu nie zdoła otworzyć, a jeżeli tylko spróbuje zrobić co podobnego, potworna błyskawica rozwali mu głowš na kawałki. W głowie tej kołysał się olbrzymi dzwon, pod powiekami przepływały bršzowe plamy z ognistozielonš obwódkš. Na domiar wszystkiego Stiopę mdliło, przy czym wydawało mu się, że mdłoci te wišżš się w jaki sposób z natrętnymi dwiękami patefonu. Starał się co sobie przypomnieć, ale przypomniał sobie tylko jedno, że to było chyba wczoraj, że stał gdzie, nie wiadomo gdzie, z serwetkš w ręku i usiłował pocałować jakš nieznajomš damę, przy czym zapowiadał, że następnego dnia, dokładnie o dwunastej w południe, złoży jej wizytę. Dama wymawiała się, mówiła: Nie, nie, jutro nie będzie mnie w domu!, a Stiopa upierał się: Ale ja i tak przyjdę! Co to jednak była za dama, która jest teraz godzina jaki to dzień tygodnia, którego dzi o tym Stiopa nie miał bladego wyobrażenia i, co najgorsze, nie miał również najmniejszego pojęcia, gdzie się znajduje. Postanowił wyjanić przynajmniej ten ostatni problem i w tym celu rozkleił zlepione powieki lewego oka. W półmroku co mętnie połyskiwało. Stiopa rozpoznał wreszcie tremo i zrozumiał, że leży na wznak we własnym łóżku, to znaczy w byłym łóżku wdowy po jubilerze, w swojej sypialni. W tym momencie co w jego głowie eksplodowało z takš siłš, że jęknšł i zamknšł oczy. Wyjaniamy Stiopa Lichodiejew, dyrektor teatru Varietes, ocknšł się rano w swoim mieszkaniu, które dzielił z nieboszczykiem Berliozem, w wielkim, majšcym kształt podkowy, pięciopiętrowym domu na ulicy Sadowej. Stwierdzić tu należy, że mieszkanie to numer pięćdziesišt od dawna cieszyło się, jeli nie złš, to w każdym razie wštpliwš sławš. Jeszcze dwa lata temu włacicielkš jego była wdowa po jubilerze, Anna de Fougerais, pięćdziesięcioletnia szanowana przez wszystkich i nader zapobiegliwa matrona, która trzy ze swoich pięciu pokoi odnajmowała sublokatorom. Jeden z nich nazywał się, bodajże, Biełomut, drugi zaprzepacił gdzie swoje nazwisko. I nagle, przed dwoma laty, w mieszkaniu zaczęły się dziać rzeczy niepojęte jego mieszkańcy jeden po drugim znikali bez wieci. O zaginionych i o przeklętym mieszkaniu w całym domu długo opowiadano najróżniejsze legendy, a następnie zamieszkał tu nieboszczyk Berlioz z małżonkš oraz wyżej wymieniony Stiopa, również z żonš. Jasne, że skoro tylko zadomowili się w fatalnym mieszkaniu, zaczęło się diabli wiedzš co! Przede wszystkim w cišgu miesišca przepadły obie żony, co prawda nie bez wieci. O żonie Berlioza opowiadano, że kto widział jš podobno w Charkowie z jakim baletmistrzem, żona Stiopy natomiast znajdowała się jakoby na Bożedomce, gdzie, jak plotkowano, dyrektor Varietes, wykorzystujšc swoje nadzwyczajne stosunki, załatwił dla niej pokój, pod tym wszakże warunkiem, że jej noga nie postanie więcej na Sadowej... A więc Stiopa jęknšł. Chciał zawołać służšcš Grunię i polecić jej, żeby mu przyniosła piramidon, lecz pomimo wszystko zdał sobie sprawę, że żadnego piramidonu Grunia mieć nie może. Próbował wezwać na pomoc Berlioza, dwukrotnie zajęczał: Misza... Misza..., ale jak się sami domylacie, odpowiedzi nie otrzymał. W mieszkaniu panowała niczym nie zmšcona cisza. Poruszył palcami nóg i zrozumiał, że leży w skarpetkach. Drżšcš dłoniš przesunšł po biodrze, żeby stwierdzić, czy ma na sobie spodnie, czy nie, lecz nie stwierdził tego. Wreszcie widzšc jasno, że jest samotny i porzucony przez wszystkich, że nikt mu nie chce pomóc, postanowił wstać, choćby miało to być ponad ludzkie siły. Rozkleił zlepione powieki i ujrzał w lustrze człowieka ze sterczšcymi na wszystkie strony włosami, z opuchniętš, pokrytš czarna szczecinš fizjonomiš, z zapłyniętymi oczyma. Człowiek ów miał na sobie brudnš koszulę, krawat, kalesony i skarpetki. Takim Stiopa zobaczył siebie w lustrze, a obok lustra zauważył nie znanego sobie człowieka, ubranego na czarno i w czarnym berecie. Usiadł na łóżku i, na ile był w stanie, wytrzeszczył na nieznajomego przekrwione oczy. Milczenie naruszył goć wypowiadajšc niskim, ciężkim głosem z cudzoziemskim akcentem następujšce słowa: Dzień dobry, najmilszy dyrektorze! Nastšpiła pauza, po której nadludzkim wysiłkiem przemówił Stiopa: Czego pan sobie życzy? i sam zdumiał się nie poznajšc własnego głosu. Słowo czego zostało wypowiedziane falsetem, pan basem, a życzy w ogóle nie wydostało się na wiat boży. Nieznajomy umiechnšł się życzliwie, wyjšł duży złoty zegarek z brylantowym trójkštem na kopercie, zegarek zadzwonił jedenacie razy, a goć powiedział: Jedenasta. Dokładnie od godziny oczekuję na pańskie przebudzenie, ponieważ wyznaczył mi pan spotkanie na dziesištš. Więc jestem! Stiopa namacał spodnie leżšce na krzele, wyszeptał: Przepraszam... włożył je i ochrypłym głosem zapytał: czy może mi pan podać swoje nazwisko? Mówienie przychodziło mu z trudem. Przy każdym wypowiedzianym słowie kto wtykał mu igłę w mózg, co powodowało piekielny ból. Jak to? Mojego nazwiska też pan nie pamięta? tu nieznajomy znowu się umiechnšł. Przykro mi... zachrypiał Stiopa czujšc, że kac obdarzył go włanie nowym upominkiem. Podłoga przed łóżkiem gdzie uniknęła i wydało się Stiopie, że za sekundę poleci głowš na dół do wszystkich diabłów, w otchłań bez dna. Drogi dyrektorze powiedział z przenikliwym umiechem goć nie pomoże panu żaden piramidon. Niech się pan zastosuje do starej, mšdrej zasady. Klin należy wybijać klinem. Jedyne, co może przywrócić panu życie, to dwie wódki pod pikantnš, goršcš zakšskę. Stiopa był człowiekiem sprytnym i mimo swego tragicznego stanu zrozumiał, że skoro już kto go zastał w takim położeniu, to najlepiej będzie przyznać się do wszystkiego. Szczerze mówišc zaczšł ledwie obracajšc językiem to wczoraj troszeczkę... Ani słowa więcej! zawołał goć i odjechał z fotelem na bok. Stiopa wybałuszajšc oczy zobaczył, że na malutkim stoliku stoi taca, na której leży pokrojony biały chleb, prasowany kawior w salaterce, marynowane borowiki na talerzyku, przykryty pokrywkš rondelek i wreszcie wódka w pojemnej karafce pozostałej w spadku po jubilerowej. Szczególnie wstrzšsajšce wrażenie na Stiopie wywarło to, że karafka spotniała z zimna. Było to zresztš całkowicie zrozumiałe spoczywała bowiem w wiaderku napełnionym lodem. Jednym słowem stół był nakryty fachowo, ze znajomociš rzeczy. Nieznajomy nie pozwolił na to, by zdumienie Stiopy narosło aż do chorobliwych granic, i zręcznie nalał mu z pół szklanki wódki. A pan? pisnšł Stiopa. Z przyjemnociš! Drżšcš rękš Stiopa podniósł kieliszek do ust, za nieznajomy jednym haustem przełknšł zawartoć swojego. Żujšc kawior Stiopa wykrztusił: A pan... niczym pan nie przegryzie? Proszę mi wybaczyć, ale ja zwykłem pijać bez zakšski odparł nieznajomy i nalał następnš kolejkę. Zdjšł z rondelka pokrywkę okazało się, że sš tam parówki w sosie pomidorowym. I oto sprzed oczu Stiopy znikła paskudna zielonoć, słowa dały się już wymawiać, a co najważniejsze, Stiopa zaczšł sobie co nieco przypominać. To mianowicie, że wczoraj był w Schodni, w podmiejskiej willi autora skeczów Chustowa, i że pojechali tam razem z Chustowem taksówkš. Przypomniał sobie nawet, że złapali tę taksówkę pod Metropolem i że był jeszcze z nimi jaki aktor, nie aktor... z walizkowym patefonem. Tak, tak, tak, to było w tej willi! I jeszcze teraz to sobie przypomniał psy wyły, kiedy puszczali ten patefon. Tylko dama, którš Stiopa chciał pocałować, pozostawała w dalszym cišgu niewyjaniona... diabli wiedzš, co za jedna... zdaje się, że pracuje w radio, a zresztš może i nie... Tym sposobem dzień wczorajszy powolutku się przejaniał, ale Stiopę obecnie bardziej interesował dzień dzisiejszy, a w szczególnoci fakt pojawienia się w sypialni nieznajomego, w dodatku z wódkš i zakšskš. Oto jest co, co dobrze byłoby wyjanić! No cóż, teraz mam nadzieję, przypomniał pan sobie moje nazwisko? Ale Stiopa tylko wstydliwie umiechnšł się i rozłożył ręce. A jednak! Czuję, ze po wódce pił pan portwajn. Na litoć, któż tak postępuje! Chciałbym, żeby to zostało między nami przymilnie poprosił Stiopa. Ależ naturalnie! Ale za Chustowa, rozumie się, nie mogę zaręczyć! To pan zna Chustowa? Wczoraj widziałem przelotnie tego typa w pana gabinecie, ale wystarczy jeden rzut oka na tę twarz, żeby stwierdzić, że to drań, plotkarz, karierowicz i wazeliniarz. Szczera prawda pomylał Stiopa zdumiony tak trafnš, dokładnš i zwięzłš charakterystykš Chustowa. Tak więc dzień wczorajszy powoli układał się z kawałków, ale mimo to trwoga nie opuszczała dyrektora Varietes. Rzecz w tym, że w owym wczorajszym dniu ziała przeogromna czarna dziura. Niech mówiš, co chcš, ale tego czarnego gocia razem z jego beretem Stiopa w swoim gabinecie wczoraj z pewnociš nie oglšdał. Profesor czarnej magii Woland dostojnie powiedział goć, a widzšc zakłopotanie Stiopy opowiedział mu wszystko od poczštku. Wczoraj profesor przyjechał z zagranicy do Moskwy, niezwłocznie stawił się u Stiopy i...
aniona