Koncert41.txt

(12 KB) Pobierz
316






























  Rozdział czterdziesty pierwszy
  Harka przywitał się znużony z Michaelem i przysiadł na piaszczystym brzegu rzeki. Tik i Dour 
  stanęli obok niego. Obaj młodsi Sidhowie sprawiali wrażenie zdenerwowanych; tylko Bek i 
  Harka pozostawali swobodni, z tym że Harka nie był chyba zdolny do czegokolwiek innego. 
  Shahpura nie dawało się rozgryć.
  - Czuwalimy nad tobš, ma się rozumieć - powiedział Harka. Nie odepchnšł sondy Michaela; 
  był, jeli to w ogóle możliwe, jeszcze bardziej pusty niż wtedy, gdy Michael ostatni raz 
  zaglšdał w jego umysł. Jego pustka była tak samo niepokojšca, jak straszliwa pełnoć 
  Shahpura.
  - Nie potrzeba mi ochrony - powiedział Michael.
  - Izomag jest innego zdania. Niewiele mógł pomóc, kiedy podróżowałe z Ziem Paktu do tego 
  miejsca, przez terytoria Sidhów. Ale kazał nam wyjć ci na spotkanie w góry, a nawet poważył 
  się wysłać z tobš Beka do Inyas Trai. Teraz gdy zbliżyłe się do jego włoci, mamy o wiele 
  więcej swobody. Możemy pomagać, kiedy zajdzie taka koniecznoć.
  - Mówišc o pomocy - odezwał się Shahpur - Harka rozumie, że musimy zadbać, aby dotarł do 
  Xanadu. Takie jest życzenie Izomaga.
  Sidhowie, jakkolwiek niski był ich status, zachowali nadal pewne swe umiejętnoci. Michael 
  zorientował się co do tego zaledwie muskajšc ich aury. Nie mógł uciec. Wcišż czuł się silny, 
  ale nie był to ten rodzaj siły, jaki mógłby bezzwłocznie zastosować; dyscyplina Biriego 
  zakłóciła w jaki sposób nawet jego elementarne umiejętnoci. Gdyby był tu Biri, siły byłyby 
  co najmniej wyrównane; w obecnej sytuacji opór był jednak bezcelowy.
  - Cały czas to włanie planowałem - powiedział Michael. - Żaden przymus nie jest potrzebny.
  - Wspaniale - powiedział Harka. - Izomag będzie 
  rad. Jak łatwoesię domylić niewielu. goci go odwiedza.
  - A co ze mnš? - spytał Nikołaj.
  - Wszyscy, którzy pomagali dziecku-człowiekowi, sš mile widziani w Xanadu. Ruszamy zaraz, 
  czy musisz odpoczšć po swej... pracowitej nocy?
  - Jestem wypoczęty - powiedział Michael. Nikołaj wyprostował się i skinieniem głowy dał 
  znak, że też jest gotów do drogi. - wietnie. To przyjemna podróż. Będziemy na miejscu pó
  nym wieczorem. Oczywicie, gdybymy wszyscy mieli konie... zerknšł z zazdrociš na 
  wierzchowca. - Niestety nie mamy. Bek zaopiekuj się eponem.
  Na odcinku pierwszych piętnastu kilometrów ciany kanionu stawały się coraz wyższe, aż w 
  końcu szli dnem głębokiej przepaci pogršżonej w wiecznym cieniu. Przy brzegu rzeki 
  tłoczyły się mchy i paprocie, a były wród nich i takie, które wybujały - wysoko tworzšc nad 
  ich głowami gęsty baldachim spowijajšcy wszystko w zielonym mroku. Rzeka stała się 
  głębokim, rwšcym potokiem o szerokoci nie przekraczajšcej dziesięciu metrów.
  W jej przezroczystej toni Michael dostrzegał Rzekoli :połyskujšcych niczym pstršgi, 
  lawirujšcych między skałami i falujšcymi wodorostami, spływajšcych do morza.
  Do wylotu kanionu dotarli pónym popołudniem. ciany obniżyły się gwałtownie, a rzeka 
  rozlała szerzej wypływajšc na rozległš poroniętš lasem równinę. Równinę omiatały ruchliwe 
  tumany mgły; niebo w górze stapiało się w barwę leżšcš gdzie pomiędzy masłem a 
  polerowanym bršzem. Drzewa porastajšce równinę podchwytywały ten bršzowawy odcień i 
  przyjmowały kolor bladej, umbrowatej zieleni. Chmury o złotych obrzeżach rzucały na 
  wszystko długie cienie.
  Równina opadała łagodnie ku bezkresnemu, płaskiemu morzu, spokojnemu w ostatnich. 
  promieniach gasnšcego dnia jak lustro odbijajšce niebiosa i dodajšce mu od siebie tylko nieco 
  ciemniejszy odcień.
  Nadal posuwajšc się wzdłuż rzeki weszli w czerwonej powiacie zachodu słońca w najbliższy 
  gšszcz drzew. Woda wzdychała i szumiała w szerokim korycie pokrytym małymi kamykami. 
  Którędy podšżyli Rzekole, skoro głębokoć rzeki na tym odcinku nie przekraczała kilkunastu 
  centymetrów, Michael nie potrafił wydedukować.
  Harka ponaglał ich do szybszego marszu przez wieczorne cienie. Leny szlak był zaronięty i 
  łatwo było z niego zboczyć nawet w jasny -dzień, ale to zdawało się dopingować 
  truposzowatego Sidha do tym większego popiechu. Bek, Tik i Dour szli kawałek z tyłu. 
  Shahpur trzymał się blisko Michaela, a jego biała postać sunęła niemal bezszelestnie przez 
  krzaki i po zeschłych liciach zaciełajšcych cieżkę.
  Harka zastanawiał Michaela. Panujšca w nim pustka co mu przypominała... ale Michael nigdy 
  nie zetknšł się z Sidhem tak zbolałym jak Harka. Jeli te istoty pracowały dla Clarkhama, to 
  istniała możliwożć, że ten zastosował wobec nich jaki rodzaj magii - poddał ich może 
  procesowi geas. Ale jak kto nie będšcy Sidhem mógłby podporzšdkować sobie Sidha?
  Michael snuł raz po raz rozmaite plany ucieczki i zarzucał je jeden po drugim. Fermentowały 
  w nim głęboko zakorzeniony gniew i konfuzja. Dlaczego Biri zamšcił mu w . głowie tak 
  dziwacznš i niesamowitš filozofiš? Może po to, pomylał, by stworzyć blokadę, która go teraz 
  paraliżowała.
  W miarę jak zbliżali się do morskiego wybrzeża, Mikołaj .stawał się coraz czujniejszy. W 
  końcu pojawiła się perłowa wstęga, wiatła, która owietlała im drogę przez skraj kończšcego 
  się lasu. Szli teraz przez piasek ku krawędzi nieruchomej wody.
  --- Nawet dla oczekiwanych goci niebezpiecznie jest zbliżać się do Xanadu pod osłonš 
  ciemnoci - odezwał się Harka. Zatrzymamy się tu na noc.
  Mikołaj poszedł za Michaelem plażš jeszcze kilka metrów dalej. Tamci nie wykonali 
  najmniejszego ruchu, żeby ich zatrzymać. Michael schylił się i zanurzył ręce w szklistej 
  powierzchni morza. Zmarszczka wody podchwyciła wiatło wstęgi i uniosła je na wiele 
  metrów od plaży. Woda nie była ani ciepła, ani zimna. Michael przytknšł wilgotny palec do 
  ust. Była tylko lekko słonawa właciwie miała bardziej mineralny posmak.
  - Nie możesz nic zrobić? - szepnšł Mikołaj.
  Michael pokręcił głowš. - A po co? Przecież sam chciałe tu przyjć - i ja z poczštku też.
  - Ale potem rozmyliłe się.
  -- Jeli nawet zmieniam swe postanowienia, to skšd mogę wiedzieć, że to ja je zmieniam? Jeli 
  kto zmienia za mnie moje
  postanowienia, to czy ta eskorta robi jakš różnicę? Może oni zmuszajš nas tylko do robienia 
  tego, co i tak powinnimy uczynić.
  - Zawsze czułem, że Harki trzeba się strzec - powiedział Mikołaj. - Ale gdybym widział, że 
  pracuje dla Izomaga! Rosjanin cmoknšł, a potem zerknšł kšcikiem oka na Mieszańca., Sidhów 
  i owiniętego w opończę człowieka. - Kto by pomylał, kto by pomylał. Co zrobimy, kiedy 
  staniemy przed Clarkhamem?
  - Jestem pewien, że da nam do zrozumienia, czego od nas oczekuje.
  Noc minęła szybko. Michael nie spał. Wyczuwał, jak zastraszajšco wzbiera w nim trucizna, 
  połšczenie nienawici; podejrzliwoci i siły. Dyscyplina Biriego kwitła, a jej kwiat był 
  odrażajšcy.
  wit rozdarł wschodni nieboskłon i pokruszył łukowatš wstęgę wiatła na blednšce strzępy. 
  Powietrze zabrzęczało ponownie jak pierwsze akordy symfonii. Gdy słońce wysunęło się już 
  całe spoza horyzontu, brzęczenie ustało. Bršzowe niebo pojaniało do czysto malanego 
  odcienia.
  Harka zbliżył się do Michaela i Mikołaja leżšcych na piasku i dał im znak; żeby poszli za nim. 
  - Jestemy umówieni i już się spónilimy.
  Ruszyli w drogę oddalajšc się od nieruchomego morza. Nim przebyli dwa kilometry, skończył 
  się piasek i zaczęła trawa pofałdowany teren pokryty idealnie utrzymanš murawš z rosnšcymi 
  tu i tam spokojnymi drzewami szumišcymi w .leniwych podmuchach ciepłego wietrzyka. 
  Osišgnšwszy pewien kšt na nieboskłonie słońce zlało się z resztš nieba pozostawiajšc po sobie 
  tylko podwietlonš nijakš kulę.
  Harka wskazał zielone wzgórze pnšce się pełnš godnoci pochyłociš ku obłemu 
  wierzchołkowi położonemu około stu pięćdziesięciu metrów nad poziomem morza. Wzgórze 
  otaczała ciana lasu i ogrody, a na jego szczycie przycupnęła kopuła w kolorze wyblakłej koci 
  słoniowej o rozmiarach trudnych do oszacowania z tej odległoci. W zboczu wzgórza ziała 
  głęboka rozpadlina obramowana drzewami; szum tryskajšcej z niej wody słyszalny był nawet z 
  tej odległoci. Woda waliła potokiem po stoku zwróconym ku morzu, by u stóp wzgórza 
  przejć w krętš rzekę.
  -- Pałac Izomaga, - : powiedział uroczycie Harka.
  Zbliżali się do kamiennej ciany z bloków ciemnego marmuru, wysokiej na dobre pięć metrów. 
  . Znajdowała się w nim otwarta brama z bršzu, rzebiona: w smoki. Jedynym jej strażnikiem, 
  był granitowy wojownik mierzšcy sobie pięć metrów wzrostu, o dzikich orientalnych oczach 
  utkwionych w martwym morzu, trzymajšcy niczym włócznię jeden ze słupów bramy. Gdy go 
  mijali, Nikołaj przyglšdał się mu z nieskrywanym podziwem.
  Na wewnętrznym obwodzie pierwszego muru igrały zwierzęta wszelkiej maci; jedne pasy się, 
  inne polowały, chociaż nigdzie nie było widać, by te łowy zostały uwieńczone powodzenem. 
  Michael dostrzegł ogromnego tygrysa podchodzšcego ze zwieszonym łbem stado 
  przezroczystych jeleni. Jeleń o nogach przypominajšcych szklane pręty zastrzygł uszami i 
  oddalił się długimi skokami wypłaszajšc bażanty z nefrytowych zaroli: Bażanty wzlatywały w 
  powietrze bijšc, ,skrzydłami przypominajšcymi- fragmenty witraży; potem, zmęczone, opadały 
  na pobliskie krzaki.
  Drugi mur zbudowany był z pokrytej szkliwem cegły i miał tylko. dwa i pół metra wysokoci. 
  Z jednej strony muru, ku jego szczytowi, pięły się stopnie, z drugiej takie same stopnie prowa-
  dziły w dół. Nie było przy nich żadnego strażnika, ani, żywego, ani kamiennego.
  Wspinali się teraz po stoku wzgórza. W pewnej chwili zatrzymali się i obejrzeli na rzekę i 
  ocean. ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin