205 Rozdział 34 Głowa bolała mnie jak diabli. Poczštkowo było to lekkie pulsowanie, nie gorsze niż przy solidnym kacu, ale jego intensywnoć wzrastała, aż w końcu miałem uczucie, jakby kto używał mojej czaszki w charakterze bębna. Kiedy się poruszyłem, wydało mi się, że w rodku co eksplodowało i wszystko ponownie zgasło. Gdy znowu odzyskałem przytomnoć, było nieco lepiej, ale niewiele. Tym razem mogłem już unieć głowę, lecz nic nie widziałem. Jedynie mnóstwo czerwonych plamek roztańczonych przed oczami. Odchyliłem się do tyłu, potarłem je i wówczas uprzytomniłem sobie, że kto jęczy. Upłynęło jeszcze trochę czasu, zanim potrafiłem cokolwiek dojrzeć, czerwone migotanie zastšpiła olepiajšca zieleń ruchome, zielone co, widoczne poprzez przezroczystš obudowę kabiny. Ponownie usłyszałem jęk i odwróciłem się. Zobaczyłem Harry'ego Ridera, który osunšł się do przodu w swoim siedzeniu. Z kšcika ust sšczyła mu się strużka krwi. Byłem bardzo słaby i wydawało mi się, że nie zdołam się ruszyć. Poza tym moje szare komórki chyba w ogóle przestały funkcjonować, bo nie potrafiłem nawet połšczyć w całoć dwóch kolejnych myli. Wszystko, na co było mnie stać, to przechylenie głowy na drugš stronę i spojrzenie nieruchomym wzrokiem przez okno. Zobaczyłem żabę! Siedziała na szerokim liciu, wpatrujšc się we mnie paciorkowatymi, nieruchomymi oczami, zupełny bezruch zakłócało jedynie szybko pulsujšce podgardle. Przez dłuższy czas wpatrywalimy się w siebie. Trwało to wystarczajšco długo, bym dwukrotnie zdšżył powtórzyć sobie wierszyk o żabie spełniajšcej życzenie: Hej! Ho! Mówi Rowley. Wreszcie mrugnšłem oczami i czar prysnšł. Odwróciłem się, by spojrzeć na Harry'ego. Drgnšł lekko i poruszył głowš. Twarz miał bladš, a strużka krwi z ust niepokoiła mnie, gdyż wskazywała na obrażenia wewnętrzne. Znowu spróbowałem się poruszyć, ale ogarnęła mnie cholerna słaboć. Dalej poganiałem się w mylach. Nie bšd taki szary i wyblakły. Rusz się, Wheale. Zachowuj się jak mężczyzna, który wie, do czego zmierza." Udało mi się w końcu usišć. Gdy to uczyniłem, cały szkielet kabiny zadrżał złowrogo i zakołysał się jak mała łódka na falach. Chryste! powiedziałem głono. Do czego właciwie zmierzam? Spojrzałem na żabę. Wcišż jeszcze tam była, ale lić, na którym siedziała, kołysał się. Najwyraniej nie przejęła się tym, a w każdym razie nic na ten temat nie powiedziała. Odezwałem się ponownie, gdyż dwięk głosu dodawał mi otuchy: Zgłupiałe już do cna. Spodziewałe się, że żaba będzie z tobš rozmawiać? Wheale, jeste niele ršbnięty! C...Co... wymamrotał Harry. Obud się, Harry! Obud się, chłopcze, na miłoć boskš! Jestem cholernie samotny. WO...WO Harry jęknšł i otworzył oczy. Pochyliłem się i przyłożyłem ucho do jego ust. O co chodzi Harry? Wo... dy stęknšł. Woda za siedzeniem. Odwróciłem się, starajšc się wymacać jš rękš, a helikopter znowu zadrżał i zadygotał. Znalazłem butelkę i przyłożyłem jš do ust pilota, choć nie miałem wcale pewnoci, czy dobrze robię, bo gdyby miał rozwalony brzuch, woda mogłaby mu zaszkodzić. Ale wszystko było we względnym porzšdku. Wypił łyk, sporo zresztš przy tym rozlewajšc, a różowo zabarwiona strużka pociekła mu po brodzie. Szybko zaczšł dochodzić do siebie, dużo szybciej niż ja. Napiłem się także i poczułem się znacznie lepiej. Oddałem butelkę Harry'emu, który przepłukał usta i splunšł. Dwa wybite zęby odbiły się ze stukiem od tablicy rozdzielczej. Cholera! Całe usta mam posiekane wymamrotał niewyranie. Ciesz się, chłopcze, że tylko tyle. Mylałem już, że żebra przebiły ci płuca. Co u diabła? Uniósł się i znieruchomiał, gdy poczuł kołysanie helikoptera. Wreszcie uwiadomiłem sobie, gdzie bylimy. Spokojnie powiedziałem napiętym głosem. Wydaje mi się, że do ziemi mamy jeszcze spory kawałek. To przypadek typu: Kołysz się, dziecię, na wierzchołku drzewa. Zamilkłem, gdyż zakończenie wierszyka nie przypadło mi do gustu. Nagle Harry zastygł w bezruchu i wcišgnšł powietrze. Czuję gaz. Niezbyt mi się to podoba. Chyba zgubilimy tylny rotor wyjanił. Gdy to nastšpiło, kadłub zaczšł się obracać w kierunku przeciwnym do głównego rotora. Dzięki Bogu, że zdšżyłem wszystko wyłšczyć. Drzewa musiały zamortyzować nasz upadek powiedziałem. Gdybymy spadli na twardy grunt, helikopter pękłby jak skorupka jajka. A tak wyszlimy z tego prawie bez szwanku. Nic nie rozumiem. Dlaczego odpadł tylny rotor? Może metal był już nadwerężony? To nowa maszyna. Metal nie miał czasu się zmęczyć. Może pogadamy o tym kiedy indziej? Zabierajmy się stšd w diabły. Ciekawe, na jakiej wysokoci wisimy? Poruszyłem się ostrożnie. W razie czego uważaj! Ostrożnie nacisnšłem klamkę bocznych drzwi i usłyszałem trzask zwalniajšcego się zamku. Lekko popchnięte drzwi odchyliły się o jakie dwadziecia centymetrów, po czym co je zablokowało. Szpara była jednak na tyle duża, że mogłem popatrzeć w dół. Dokładnie pod nami znajdowała się gałš, niżej plštanina lici i ani ladu ziemi. Fallon włóczył się po tej dżungli przez wiele lat i chociaż nie był botanikiem, sporo o niej wiedział. Parę razy rozmawiał o tym ze mnš. Na podstawie tego, co mi powiedział, i tego, co widziałem przed sobš, mogłem stwierdzić, że znajdujemy się na wysokoci jakich dwudziestu pięciu metrów. Ogólnie rzecz bioršc, las deszczowy zbudowany jest z trzech poziomów, które specjalici nazywajš galeriami. My przebilimy najwyższy i zawilimy na gęstszym rodkowym. Masz jakš linkę? zapytałem Harry'ego. Jest kabel wycišgowy. Potrafisz go rozwinšć, nie kręcšc się zbytnio? Mogę spróbować. Na bębnie wycišgowym znajdował się zaczep, którym Harry mógł operować ręcznie. Pomagałem mu odwinšć gruby kabel, zwijajšc go tak cile, jak tylko potrafiłem, i odkładajšc zwoje na przednie siedzenie, żeby nie przeszkadzały. Wiesz, gdzie jestemy? spytałem. Jasne! Wycišgnšł podkładkę, do której była przymocowana mapa. Jestemy gdzie tutaj. Nie oddalilimy się od polany dalej niż o jakie dziesięć minut drogi, nie lecšc zbyt szybko. Jestemy około piętnastu kilometrów od obozu. Czeka nas niezła przechadzka. Masz jaki sprzęt na wypadek katastrofy? Parę maczet, apteczkę, dwie butelki wody i kilka innych drobiazgów. Podniosłem butelkę leżšcš pomiędzy siedzeniami i potrzšsnšłem niš na próbę. Ta jest w połowie pusta albo na pół pełna, zależy od punktu widzenia. Lepiej nie szastajmy wodš. Zabiorę resztę rzeczy powiedział Harry i odwrócił się na siedzeniu. Jednoczenie helikopter przekrzywił się i usłyszelimy zgrzyt rozdzieranego metalu. Harry natychmiast znieruchomiał, spoglšdajšc na mnie z lękiem w oczach. Nad górnš wargš miał kropelki potu. Gdy jednak nic się nie stało, delikatnie pochylił się i wycišgnšł rękę po maczety. Zebralimy już z przodu wszystkie potrzebne rzeczy, kiedy przypomniałem sobie. Radio! Czy ono działa? Harry wysunšł rękę w stronę przełšcznika, ale zaraz cofnšł jš. Nie wiem, czy można spróbować powiedział nerwowo. Nie czujesz gazu? Jeli w nadajniku nastšpiło przebicie, jedna iskra wyle nas do nieba. Przez chwilę patrzylimy na siebie w milczeniu, aż wreszcie umiechnšłem się słabo. W porzšdku, ryzykujemy. Przesunšł w dół przełšcznik i nasłuchiwał w słuchawkach. Nie działa! W ogóle brak sygnału. W takim razie nie musimy się już o nie martwić. Otworzyłem drzwi tak szeroko, jak tylko mogłem, i przyjrzałem się gałęzi pod nami. Miała jakie dwadziecia centymetrów gruboci i wyglšdała bardzo solidnie. Wychodzę. Rzuć mi kabel, kiedy zawołam. Przecinięcie się na zewnštrz nie było dla mnie wielkim problemem, gdyż jestem raczej szczupły. Ostrożnie opuciłem się. Nawet gdy wisiałem na wycišgniętych rękach, palce stóp kołysały się w powietrzu, kilkanacie centymetrów od konara. Musiałem więc skakać. Puciłem się, uderzajšc stopami prosto w gałš, po czym straciłem równowagę i poleciałem do przodu, obejmujšc konar ramionami jak człowiek, który wspina się po natłuszczonym słupie. Gdy udało mi się w końcu usišć na gałęzi okrakiem, ciężko dyszałem. W porzšdku, rzuć kabel. Lina opadła w dół, więc złapałem jš. Harry przymocował do zaczepu na jej końcu butelki z wodš i maczety. Były tam doć bezpieczne, dlatego tylko okręciłem zaczep wokół gałęzi. Możesz już wyjć! krzyknšłem. Najpierw wysunęło się jeszcze trochę kabla, a po chwili ukazał się Harry. Wokół pasa miał zamocowanš pętlę i zamiast zejć w dół, na gałš, zaczšł wspinać się na czubek obudowy kabiny helikoptera. Co, do diabła, robisz?! zawołałem zniecierpliwiony. Chcę zobaczyć częć ogonowš powiedział, dyszšc ciężko. Na miłoć boskš! Zrzucisz mi na głowę cały ten cholerny złom. Zignorował moje ostrzeżenie i przesunšł się na czworaka...
aniona