R039. Fox Susan - Czarna owca.doc

(903 KB) Pobierz



ROZDZIAŁ PIERWSZY

Willa Ross wspięła się na trawiaste wzniesienie, zajmując dyskretnie miejsce z boku, w pewnym oddaleniu od pokaźnej grupki zebranej przy grobie. Nie przyłączyła się do cioci Tess i siostry ciotecznej, Paige. Zerwanie z nimi i ze zmarłym wujem, Calvinem Hardingiem, było zbyt dramatyczne, a rozbrat zbyt długotrwały, by się mogła łudzić, że zostałaby tam mile przyjęta. Zatrzymała się więc na kupce darni, skąd widziała dobrze pastora i swoje dwie ostatnie żyjące krewne i skąd mogła się później niepostrzeżenie

wycofać.

Ruch na tyłach grupki zgromadzonej przy trumnie, koło której stał, przyciągnął ciemne spojrzenie Claytona Cantrella, gdy tylko Willa się pojawiła na wzniesieniu. Rozpoznał ją od razu. Ból i gniew ścisnęły mu pierś żelazną obręczą.

Smukła, ubrana w prostą sukienkę koloru pias­kowego, stanowiącą według oceny Claytona delikatną aluzję, że dziewczyna nie opłakuje zbytnio śmierci wuja, Willa Ross zachowała prawie ten sam wygląd psotnego trzpiota, który ją cechował jako nastolatkę. Chociaż płowe włosy upięła w węzeł sugerujący większą dojrzałość, jej twarz miała te same ładne, subtelne rysy, co w wieku siedemnastu lat. Minione pięć lat jedynie podniosło jej dawną urodę.

Ucisk w piersi Claytona się wzmógł. To przez Willę Ross jego młodsza siostra, Angela, leży teraz niedaleko stąd, w grobie za wzniesieniem, koło ich rodziców.

Gorycz, która, jak sądził, rozpłynęła się przez te


H              CZARNA OWCA

lata, wezbrała na nowo w jego sercu i pogłębiła ostre bruzdy otaczające usta.

- Odmówimy teraz Modlitwę Pańską - zapowiedział pastor, po czym pochylił głowę i rozpoczął: - „Ojcze nasz, który jesteś w niebie..."

Willa nie pochyliła ze wszystkimi głowy, chcąc skorzystać z okazji i odmawiając cicho słowa modlitwy, przyjrzeć się cioci Tess. Minione pięć lat nie obeszło się z nią łaskawie. Zielone oczy Willi napełniły się łzami na widok kruchego i niezdrowego wyglądu starszej pani, jej kredowej i pooranej zmarszczkami twarzy, włosów przyprószonych siwizną. Małe dłonie, lekko teraz zdeformowane, trzymała ciocia splecione bezradnie na kolanach.

Willa wiele by dała, żeby być teraz tą, która siedzi przy jej boku, która ją pociesza i dodaje sił, która z nią dzieli ból. Zamiast tego jest wyrzutkiem rodzinnym i nie ma nawet pewności, jak zostanie przyjęte jej pojawienie się. Nie potrafiła się jednak powstrzymać od wzięcia udziału w pogrzebie, gotowa się zadowolić zobaczeniem choćby z oddali kobiety, która ją wychowała po śmierci rodziców.

- „I wybacz nam nasze winy, jako i my wybaczamy naszym winowajcom..."

Clay Cantrell powtarzał automatycznie słowa modlitwy, nie zastanawiając się nad ich znaczeniem. Nie spuszczał twardego spojrzenia ciemnych oczu z twarzy Willi, ślepy na bolesny skurcz jej miękkich warg i otaczającą ją aurę smutku.

Jakby wyczuwając jego wrogość, Willa obróciła wzrok i ich spojrzenia się skrzyżowały.

Pełen niechęci wyraz ciemnych oczu sprawił, że słowa modlitwy uwięzły jej w gardle. Raptownie uciszona, Willa nie mogła oderwać wzroku od jego przystojnej twarzy o regularnych rysach i męskim wykroju ust, nie mogła się powstrzymać od ogarnięcia


CZARNA OWCA              /

okiem jego postaci o szerokich barach i wąskich biodrach. Clay Cantrell miał ciemne włosy i był ubrany cały na czarno. Stanowił wyniosłą, onieś­mielającą postać, niemal groźną, i niczym nie przypo­minał tolerancyjnego, pobłażliwego starszego brata jej najbliższej przyjaciółki, jakiego znała przed paroma laty.

- Amen.

Pastor zakończył Modlitwę Pańską, po czym zapoczątkował zbiorową recytację hymnu, który Willa rozpoznała jako jeden z ulubionych hymnów cioci Tess. Zmusiwszy się do oderwania wzroku od Claya i skupieniu go na cioci, Willa formowała niemo ustami słowa hymnu, z piersią nagle zbyt ciężką od bólu, by je wypowiadać głośno.

Przyjazd na pogrzeb okazał się pomyłką. Przekonał ją o tym wrogi wyraz twarzy Claya Cantrella.

W chwili kiedy pastor przystąpił do wygłoszenia końcowych uwag o osobie zmarłego Calvina Hardinga, ciocia Tess odwróciła głowę i rozejrzała się zbolałym wzrokiem po zebranych. Nie przygotowana na to Willa nie usunęła się w tych pierwszych paru sekun­dach. A potem było już za późno.

Spojrzenie Tess Harding spotkało się ze spojrzeniem Willi i w zaskoczeniu żadna z nich przez chwilę nie zareagowała. Po czym, jakby raptem przestały do niej docierać słowa końcowej przemowy, Tess niepewnie się podniosła. Po zgromadzeniu przeszedł szmer, kiedy położyła na krześle torebkę. Pastor się zawahał, a następnie spiesznie dokończył zdanie, z wyrazem troski na twarzy. Tess zaczęła się oddalać od zgroma­dzonych. Paige również wstała z krzesła, wyraźnie zdumiona zachowaniem matki.

Willa skamieniała, sparaliżowana obawą, kiedy ciocia skierowała się bez uśmiechu w jej stronę. Wszyscy obrócili się teraz, żeby zobaczyć, czemu czy


8

CZARNA OWCA

komu Tess przygląda się z takim przejęciem. Wszelki ruch i dźwięk zamarł, gdy rozpoznano Willę.

Willa musiała zebrać wszystkie siły, żeby pozostać na miejscu. Nerwy miała napięte do ostatnich granic, niepewna, czy ciocia ją przygarnie, czy odepchnie. Z przeraźliwym uczuciem, że w ogóle nie zna kobiety zmierzającej ku niej z taką determinacją, przygoto­wywała się na pewne odepchnięcie.

Poważna twarz cioci Tess się rozluźniła. Nadzieja wezbrała w sercu Willi, gdy na wargach Tess wykwitł blady uśmiech. Willa ruszyła, by ująć wyciągnięte dłonie cioci, gdy ta nagle się zatrzymała, zachwiała i osunęła na trawę.

W ciągu pierwszych sekund nie podbiegł do niej nikt prócz Willi, tak jakby nikt nie wierzył własnym oczom. Kiedy klęknąwszy szukała pulsu cioci, jak z oddali doszedł Willę pisk jej ciotecznej siostry. Ogarnęła ją panika, kiedy nic nie wyczuła. I zaraz powstał chaos.

-              Niech ktoś przyniesie moją torbę lekarską!
Doktor Elliot podszedł i przykucnął, żeby delikatnie

obrócić Tess na wznak. Pastor przysunął się i podniósł Willę z kolan. Przyglądała się bezradnie, jak doktor szuka pulsu, i doznała niezmiernej ulgi, gdy go znalazł. Ktoś podprowadzał już z głównej alei jego samochód kombi, ktoś drugi nadbiegał z jego torbą lekarską. Po chwili doktor to osłuchiwał pierś Tess stetoskopem, to wydawał polecenia^ Willę poderwało piskliwe kobiece oskarżenie:

-              To twoja wina!

Willa obróciła osłupiałe spojrzenie na swoją siostrę cioteczną.

-              Po coś tu w ogóle przyjechała? - nacierała Paige.
- Boże, jeśli ona umrze...

Przy boku Paige wyrósł momentalnie Clay Cantrell, który ją objął uspokajająco ramieniem.


CZARNA OWCA              y

-              Jeśli ona umrze... - powtórzyła płaczliwie Paige.
Niezdolna wypowiedzieć groźby, obróciła twarz

i ukryła ją na piersi Claya. Jej wiotkim ciałem wstrząsnął rozdzierający szloch, skłaniając Claya do tym ciaśniejszego utulenia jej w ramionach.

Nad jej doskonale ufryzowaną głową świdrowały Willę ciemne oczy Claya. Rozejrzał się po gromadzie przybyłych na pogrzeb sąsiadów - ranczerów i ludzi z miasteczka. Ich twarze wyrażały to samo współczucie dla Paige i bezwzględne potępienie Willi.

-              Myślę, że nic tu po tobie - powiedział groźnie.
Willa musiała się usunąć, żeby zrobić miejsce dwóm

mężczyznom z noszami.

-              Willo!

W głosie Claya brzmiała przejmująca dreszczem groźba. Ważąc się na zwłokę, Willa odwróciła oczy od jego ostrzegawczego spojrzenia.

-              Czy będzie żyła? - zapytała doktora.

-              Nie wiem - odparł szorstko doktor i odwrócił się
patrząc, jak mężczyźni wsuwają nosze na tył jego
samochodu. Odprawił Willę krótkim kiwnięciem głowy,
po czym zwrócił się troskliwie do jej siostry ciotecznej:
- Pojedziesz z nami, Paige?

Willa się cofnęła, a doktor Elliot zaprosił Paige na przednie siedzenie obok kierowcy. Sam się usadowił z tyłu koło pacjentki i wielki pojazd ruszył do miasteczka.

Willa, chcąc jechać za nimi, udała się w miejsce, gdzie nieprawidłowo zaparkowała auto. Dochodziła do niego, gdy usłyszała za sobą energiczne kroki. Czując instynktownie, kto za nią idzie, spróbowała przyśpieszyć, lecz palce o stalowym uścisku chwyciły ją za ramię i zdecydowanym ruchem obróciły do tyłu.

Podniosła w popłochu zielone oczy i spotkała natarczywy wzrok Claya.

-              Co ty tu, u diabła, robisz?


10


CZARNA OWCA


CZARNA OWCA


11


 


Spróbowała się bezskutecznie oswobodzić.

-              Przyjechałam oddać ostatnią posługę - odparła
głosem, w którym zabrzmiała nuta zuchwalstwa.

Rozgniewało go to. Puścił jej ramię, świadom, że w porywie wrogich uczuć, jakie w nim budzi Willa, może jej zrobić krzywdę.

-           Jest już po pogrzebie, więc możesz wracać.

-           Jadę do szpitala - powiedziała prostując smukłe
ciało w przypływie buntu.

-           Nikt cię o to nie prosi.

Clay poczuł, jak coś w nim mięknie na widok bólu, który przemknął po jej twarzy, nim go zdołała ukryć. Teraz, kiedy dojrzał to coś przejmującego w jej oczach, stało się dla Claya oczywiste, że Willa wiele przecier­piała przez minione lata.

Jednakże ból i cierpienie nie były tym, co chciał w niej widzieć, co chciał przyjąć do wiadomości. Postępowanie tej dziewczyny kosztowało jego siostrę życie i prędzej go diabli wezmą, niż sobie pozwoli na współczucie dla niej.

-              Wracaj tam, skąd przyjechałaś. Nikt cię tu nie
potrzebuje. - Ostrością głosu pokrył odruch współ­czucia, który nim na chwilę owładnął.

-               Chcę wiedzieć, jak się czuje ciocia Tess.

-               Dość już narobiłaś zła.

Zaparło jej dech, gdy sens słów Claya uderzył ją jak cios w pierś. Więc obwinia ją i o to! Poraziła ją ta świadomość, lecz jakoś zdołała opanować ból i wytrzymać jego oskarżycielskie spojrzenie. Wydawało jej się teraz niewiarygodne, że miłość tego człowieka do siostry rozciągała się kiedyś i na nią.

Odwróciła się i przeszła ostatnie parę kroków dzielące ją od auta. Wyciągała rękę do klamki, kiedy Clay sięgnął z tyłu i otworzył jej drzwiczki.

-              Nie jedź do szpitala, Willo.  Zirytujesz tylko


wszystkich i obudzisz na nowo wspomnienia prze­szłości.

-              Może wskazane by było wreszcie je obudzić
- rzuciła mu spokojne wyzwanie.

-              Tess jest bardzo chora. Jeśli chcesz wziąć na
swoje sumienie jeszcze jedną śmierć, to jedź - rzucił.

Twarz Willi zrobiła się biała jak kreda. Bez słowa ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin