Norton Andre - czarodziejskie miecze.pdf

(594 KB) Pobierz
czarodziejskie miecze
Andre Norton
Czarodziejskie miecze
Tytuł oryginału „Trey of Swords”
Tłumacz: Ewa Witecka
Miecz przegranych bitew
Część I
1
Moja matka należała do odłamu Starej Rasy skazanego na banicję przez księcia Karstenu —
Yviana, najemnika—parweniusza, zajmującego się po dyletancku zakazanymi rzeczami, sprzy-
mierzeńca zbrodniczych Kolderczyków.
Uciekając przed straszną śmiercią, z całego dziedzictwa starszego niż sama nazwa Karstenu,
zabrała do Estcarpu tylko trzech drużynników swego ojca. Kazała im wstąpić do Straży Granicz-
nej, którą dowodził przybysz z innego świata, Simon Tregarth, aby przyczynili się do powstrzy-
mania kolderskiej zarazy grożącej zagładą naszej rasie. Sama zaś, wraz ze swoją daleką krewną,
panią Chriswithą, poszukała schronienia w ojczyźnie Starej Rasy. W jakiś czas później poślubiła
Sulkarczyka i przez to zerwała więzy ze swymi pobratymcami.
Lecz wkrótce potem jej małżonek zginął w jednym z sulkarskich ataków na porty karsteń-
skie. Moja matka czuła się źle wśród jego współplemieńców, powróciła więc do swoich. Nosiła
już pod sercem dziecko spłodzone podczas tego krótkiego małżeństwa. Przeżyte cierpienia spra-
wiły, że straciła zupełnie chęć do życia i, przedwcześnie wydawszy mnie na świat, zgasła niby
zdmuchnięta świeca.
Pani Chriswitha zaopiekowała się mną jak własnym dzieckiem i zatrzymała przy sobie na-
wet po ślubie z wielmożą zbiegłym z południa Karstenu. Pan Hervon stracił tam całą rodzinę.
Dobrze znał się na żołnierskim rzemiośle i odznaczył się w walkach, i z czasem został dowódcą
oddziału Straży Granicznej. Nowa żona dała mu dwie córki i syna Imhara. Imhar był młodszy
ode mnie o dwa lata; ten zdrowy, silny chłopiec czuł się jak ryba w wodzie w epoce nagłych
alarmów i zbrojnych utarczek.
Ze mną było zupełnie inaczej. Od urodzenia byłem słaby i wymagałem troskliwej opieki,
a moje częste, choć niezbyt groźne choroby budziły zniecierpliwienie we wszystkich poza moją
opiekunką. Bardzo wcześnie zdałem sobie z tego sprawę. W dzieciństwie starałem się jeszcze
dorównać Imharowi, ale moje wysiłki od samego początku skazane były na niepowodzenie.
2
Wydawało się, iż mój kuzyn urodził się z mieczem w dłoni, ponieważ władał nim tak zręcznie
i z taką precyzją, że aż przyjemnie było patrzeć.
Był też nieustraszonym jeźdźcem i kiedy jeszcze ledwie mógł policzyć na palcach lata zapra-
wy do żołnierki, wszedł już w skład patrolu. Pan Hervon słusznie się nim szczycił, gdyż Imhar
miał wszelkie niezbędne zalety, wyróżniające go w owych niebezpiecznych czasach.
Ja uczyłem się walczyć mieczem i pistoletem strzałkowym, bo topór bojowy okazał się dla
mnie za ciężki. Wśród ciemnowłosych pobratymców ze Starej Rasy wyróżniałem się tylko jasną
cerą i kędziorami, ponieważ nie odziedziczyłem po ojcu ani wzrostu, ani silnego ciała.
Pilnie ćwiczyłem się w wojennym rzemiośle, tym niemniej w głębi duszy tęskniłem za czymś
innym. Nie za morską ojczyzną Sulkarczyków, co byłoby zupełnie naturalne, ale za wiedzą — za-
pomnianą wiedzą, dziedzictwem naszej przeszłości.
Prawdą jest, że żaden mężczyzna nie mógł władać Mocą Czarodziejską — w każdym razie
tak twierdziły Mądre Kobiety, Czarownice, które rządziły Estcarpem. Jednak dawne legendy,
których strzępy słyszałem od czasu do czasu i starannie przechowywałem w pamięci, głosiły, że
nie zawsze tak było i że kiedyś również mężczyźni to potrafili.
Dość dobrze opanowałem sztukę czytania i odnalazłem wszystko, co dotyczyło tych pra-
dawnych czasów. Nigdy wszakże nie mówiłem o tym z nikim z mojego otoczenia; uznano by
mnie za niespełna rozumu albo za groźbę dla domu, który dał mi schronienie, gdyby Czarowni-
ce dowiedziały się o moich heretyckich poglądach.
Tego roku, w którym przypasałem własny miecz i wstąpiłem do Straży Granicznej, Karsten
wystawił przeciw nam tak wielką armię, że nie zdołalibyśmy jej pokonać. Nie zagrażali nam już
Kolderczycy, gdyż Simon Tregarth i jego małżonka, pani Jaelithe, wyruszyli za morza i zamknęli
Bramę—Między—Światami, przez którą przybyły owe potwory. Książę Yvian, sprzymierzeniec
Kolderu, zginął w tej wojnie. Później przez jakiś czas w Karstenie panował chaos i wielu możno-
władców walczyło o tron książęcy.
W końcu Pagar z Cleen zwyciężył wszystkich rywali i, żeby zjednoczyć wykrwawiony kraj,
ogłosił świętą wojnę z Czarownicami. Albowiem zawsze w takiej sytuacji zręczny władca stara
się odwrócić uwagę poddanych od niedawnych strat i nieszczęść, znajdując zewnętrznego wro-
ga, przeciw któremu mogą wyruszyć.
Stoczono więc straszną bitwę. Nie użyto jednak oręża, tylko Mocy Czarodziejskiej. Straż-
niczki zjednoczyły się na jeden dzień i jedną noc, zgromadziły w sobie wszystkie siły, jakie mo-
gły przywołać, i skierowały je na południe. Ruszyły góry z posad, skręcając i rozdzierając samą
ziemię. Zapłaciły za to najwyższą cenę: wiele z nich zginęło, gdyż Moc spaliła je na popiół.
Obawiając się, że w Estcarpie zapanuje chaos tak jak w Karstenie Koris z Gormu odebrał
władzę Radzie Czarownic.
W tym czasie nie było w kraju innego wybitnego dowódcy, który zaskarbiłby sobie szacunek
i lojalność wszystkich mieszkańców Estcarpu, gdyż Tregarthowie zaginęli przed laty podczas
wyprawy na północne morza.
Wtedy też dotarła do nas dziwna opowieść o ucieczce dzieci Simona i pani Jaelithe przed
3
gniewem Czarownic.
Rada Strażniczek wyjęła je spod prawa i nikt nie ośmieliłby się im pomóc w obawie przed
taką samą karą.
Mówiono, że synowie Simona Tregartha odziedziczyli po nim dar władania Mocą i że to
oni naruszyli odwieczny obyczaj pomagając swojej siostrze uciec ze szkoły Czarownic. Ta trójka
miała w sobie coś wyjątkowego, niespotykanego w naszym świecie: urodzili się jednocześnie!
Dlatego byli sobie bardzo bliscy.
Wspominam o nich, ponieważ zmienili moje życie i życie wszystkich domowników pana
Hervona. Ja sam chętnie słuchałem opowiadań o młodzieńcach, którzy tak różnili się od ludzi
ze Starej Rasy, jak kiedyś różnił się ich ojciec.
Kiedy Karsten przestał już zagrażać Estcarpowi, pan Hervon zapragnął zrealizować swoje
marzenia. Podczas długoletniej wojny zjeździł prawie cały kraj i znalazł doskonałe, swoim zda-
niem, miejsce na nową siedzibę. Nikt nie powinien był zgłaszać pretensji do tego kawałka ziemi,
gdyż znajdował się on daleko na wschodzie, w dawno wyludnionej i na poły zapomnianej części
Estcarpu.
Przybyliśmy więc do nowej włości pana Hervona i rozpoczęliśmy budowę zamku. Nadal
jednak pokój wydawał się nam podejrzany, więc wystawialiśmy straże, a mężczyźni nie roz-
stawali się z bronią. Dwór pana Hervona liczył pięćdziesiąt osób, głównie mężczyzn; przy pani
Chriswicie było pięć dworek, jej córki i siostry z mężami oraz urodzone dwa lata po mnie dziec-
ko jej młodszej siostry, które wkrótce zmarło.
Teraz muszę opowiedzieć o Crycie — chociaż nawet myśl o niej sprawia mi ból. Pokochałem
ją w chwili, gdy po raz pierwszy spojrzałem na niemowlę leżące w kołysce obok paleniska. Nie
łączyły nas ani więzy pokrewieństwa, ani powinowactwa i nigdy nie miały połączyć. Zgodnie ze
zwyczajem naszego ludu Crythę jeszcze w dzieciństwie zaręczono z Imharem. We właściwym
czasie winna była poślubić mego kuzyna i w ten sposób pomóc w scaleniu włości, które pan
Hervon miał nadzieję odzyskać.
Jak wszystkie dziewczęta ze Starej Rasy Crytha była smukła i ciemnowłosa. Zawsze wyda-
wała mi się jakby nieobecna i nieco wyobcowana. Odnosiło się czasem wrażenie, że widzi lub
słyszy rzeczy, których nie postrzega jej otoczenie.
W dzieciństwie często chorowałem, bardziej zatem zbliżyłem się do Crythy niż do Imhara.
Już po krótkim czasie zaczęła się do mnie zwracać w ważnych dla siebie sprawach, jak choćby
prosząc o pomoc w pielęgnowaniu ptaka ze złamanym skrzydłem. Od najwcześniejszych jej lat
było jasne, że miała dar uzdrawiania.
O innych niepospolitych uzdolnieniach Crythy dowiedziałem się znacznie później, tuż
przed wstąpieniem do Straży Granicznej. Zaskoczyłem ją nad strumykiem płynącym w pobliżu
zagrody, którą wtedy pani Chriswitha nazywała swoim domem.
Zdumiało mnie zachowanie mojej małej przyjaciółki.
Siedziała nieruchomo w trawie tak wysokiej, że prawie ją zasłaniała. Oczy miała zamknięte
jak we śnie i płynnie poruszała w powietrzu rękami. Nagle z przerażeniem zauważyłem obok
4
niej zwiniętego węża, długiego niczym moje ramię. Z podniesionym łbem kołysał się w takt
ruchów Crythy. Chciałem wyciągnąć miecz i zabić gada, ale nie mogłem się poruszyć.
W końcu dziewczynka klasnęła w dłonie i otworzyła oczy. Wąż opadł na ziemię i błyska-
wicznie zniknął w trawie.
— Nie bój się, Yonanie — powiedziała. Chociaż nie odwróciła głowy, wiedziała, że byłem
w pobliżu. Na dźwięk jej słów czar prysł i odzyskałem władzę nad ciałem.
Zrobiłem dwa kroki do przodu i stanąłem obok niej.
Ogarnął mnie gniew równie wielki jak przedtem strach.
— Co ty wyrabiasz?! — zawołałem.
Spojrzała na mnie.
— Usiądź. — Wskazała miejsce obok siebie. — Czy mam się tłumaczyć olbrzymowi, które-
mu nie mogę spojrzeć w oczy bez wykręcania szyi?
Zbadałem wzrokiem trawę. Miałem chęć przeczesać ją mieczem w obawie, że trafię na nie-
dawnego towarzysza Crythy. Nie zrobiłem tego jednak, tylko usiadłem.
— Myślę, że to jest częścią magii leczniczej — w jej głosie brzmiało lekkie zdziwienie. — Nie
boją się mnie ani ptaki, ani zwierzęta, a dzisiaj przekonałam się, że mogę nawiązać kontakt rów-
nież z gadami. Wydaje mi się, że za często zamykamy nasze umysły albo koncentrujemy się na
tym — dotknęła palcem pochwy mego miecza — i dlatego nie dostrzegamy i nie słyszymy więk-
szości tego, co dzieje się wokół nas, w całym wielkim świecie.
Wciągnąłem głęboko powietrze do płuc i poczułem, jak gaśnie we mnie płomień gniewu.
W głębi duszy zdawałem sobie sprawę, że Crytha zna się na tym, co robi, równie dobrze jak ja
na żołnierskim rzemiośle.
— Yonanie, czy pamiętasz stare legendy, które mi opowiadałeś? — Albowiem tylko Crycie
przekazałem znane mi strzępy starych opowieści i pieśni. — W tamtym świecie człowiek władał
Mocami.
— W Estcarpie również są Moce — zauważyłem. I nagłe ogarnął mnie strach o najdroż-
szą mi istotę. Strażniczki niezmordowanie szukały kandydatek, które powiększyłyby ich grono.
Dotychczas nie zwracały uwagi na uciekinierów z Karstenu, chyba że jakaś dziewczynka miała
wyjątkowe wprost zdolności. Crytha... Crytha nie może zniknąć za szarymi murami Przybytku
Mądrości, nie może wyrzec się radości życia dla Mocy Czarodziejskiej!
— Nie jestem Czarownicą — szepnęła. — I tylko tobie, Yonanie, mówię o tym, czego się
dowiedziałam. Ty rozumiesz, że wolność jest ważniejsza od mocy. Poza tym jest niebezpieczna:
można zbytnio przywiązać się do niej i przedkładać ją nad wszystko w świecie.
Chwyciłem Crythę mocno za przegub i trzymając ją tak, i patrząc jej w oczy, powiedzia-
łem:
— Przysięgnij, że nie zrobisz tego więcej. W każdym razie nie z wężem!
— Nie składam żadnych przysiąg, Yonanie. — Uśmiechnęła się. — Nie mam tego w zwycza-
ju. Mogę ci tylko obiecać, że nie będę niepotrzebnie ryzykowała.
Musiałem się tym zadowolić, ale często z niepokojem myślałem o jej niezwykłych zdolno-
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin