'' Sąsiedzka przysługa ''.rtf

(643 KB) Pobierz

'' SĄSIEDZKA PRZYSŁUGA ''

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY :

              Nic dziwnego, że czuła się nieswojo w wielkim małżeńskim łóżku, skoro to nie było jej łóżko, lecz Edwarda Cullena, który poprosił ją o „drobną sąsiedzką przysługę”. Zgodziła się wyłącznie ze względu na łączącą ich przyjaźń. Jej własne łóżko znajdowało się kawałek dalej. Oba domy, jeden skromny i mały, drugi olbrzymi, stały na białej jamajskiej plaży niedaleko Montego Bay.

              W ciągu dwóch lat Bella przeistoczyła się z irytującej sąsiadki w jedynego przyjaciela, jakiego Edward miał na wyspie. Tak, przyjaciela. Nie spali ze sobą. Isabella Marie Swan, mimo że sprawiała wrażenie osoby wyzwolonej i nowoczesnej, nadal była dziewicą. Wyrosła w kochającym domu, ale rodzice misjonarze wpoili jej surowe, staroświeckie zasady. Chociaż odnosiła sukcesy w wyrafinowanym świecie mody, ani razu się tym zasadom nie sprzeniewierzyła.

              Na wyspę przyleciała tego ranka. Od razu zajrzała do Edwarda, ale nie było go w domu. Wróciła do siebie, bez większego entuzjazmu usiadła przy biurku i zaczęła pracować nad najnowszą kolekcją strojów sportowych. Mniej więcej przed godziną zadzwonił Edward, błagając ją o pomoc; gdy tylko uzyskał jej zgodę, rozłączył się bez słowa wyjaśnienia.

              Nie rozumiała, dlaczego tak bardzo mu zależy, by ktoś zastał ją u niego w łóżku. O ile się orientowała, z nikim się nie spotykał. Hm, może ugania się za nim jakaś znudzona turystka i on chce jej pokazać, że jest z kimś związany? Trochę dziwna taktyka, zwłaszcza, że Edward nigdy nie miał problemów z wyrażaniem swojego zdania. Walił prosto z mostu, nie przejmując się, że może kogoś urazić. Cóż, pomyślała Bella, wkrótce wszystko się wyjaśni.

              Przeciągnęła się leniwie, rozkoszując się zmysłowym dotykiem chłodnej satynowej pościeli. Miała na sobie koszulę nocną z cieniutkiej różowej bawełny rozciętą z obu stron prawie do bioder, z dekoltem niemal po pępek. Wprawdzie była dziewicą, ale uwielbiała fantazjować, że jest piękną syreną, która wodzi mężczyzn na pokuszenie.

              Oddawać się tej fantazji mogła jednak wyłącznie przy Edwardzie, który nigdy się do niej nie zalecał. Tak, z nim może flirtować do woli, wiedząc, że nic jej nie grozi. W obecności innych mężczyzn musiała bardzo uważać; gdy tylko któryś źle odczytywał jej intencje, gdy figlarny uśmiech traktował jako zachętę, wtedy natychmiast się wycofywała, zamykała w swym kokonie. Co innego niewinny flirt, a co innego seks. Seksu się bała, a niewątpliwie wpływ na to miało nieprzyjemne doświadczenie  sprzed wielu lat.

              Ale z Edwardem czuła się bezpiecznie. Przy nim mogła sobie pozwolić na uwodzicielski uśmiech i skąpą bieliznę nocną. Mimo że czasem bezwstydnie flirtowali, nie widział w niej kobiety, a już na pewno nie widział atrakcyjnej kobiety obdarzonej ponętnym ciałem. Uśmiechnęła się pod nosem - przed natrętną  adoratorką Edwarda zamierzała przekonująco odegrać rolę jego kochanki.

              Edward Anthony Cullen. Czasem, tak jak dziś, bywał bardzo małomówny i tajemniczy. Wiedziała, że jest bogatym biznesmenem działającym między innymi w branży paliwowej. Do spółki z przyrodnim bratem odziedziczył rodzinną firmę, która znajdowała się na krawędzi bankructwa, i dzięki swym zdolnościom postawił ją na nogi. Obecnie firma całkiem nieźle prosperowała.

              Chociaż rozmawiali często, swobodnie przeskakując z tematu na temat, rzadko opowiadali sobie o swoim prywatnym życiu. Nagle Bellę tknęło, że właściwie niewiele wie o rodzinie Cullena. Jakiś czas temu wspomniał, że jego przyrodni brat Emmett z żoną mają odwiedzić go na Jamajce... To było wtedy, gdy sama musiała lecieć do Stanów, by omówić szczegóły ostatniej kolekcji.

              Kolekcja odniosła sukces. Bella ponownie się uśmiechnęła. Dzięki temu, że tak dobrze wiedzie się jej w pracy, może sobie pozwolić na luksus mieszkania na Jamajce. Projektowała stroje dla określonej klienteli - stroje sportowe, przykuwające wzrok, lecz również działające na wyobraźnię. Lubiła dramatyczne połączenie czerwieni, czerni i bieli, zawsze największy nacisk kładła na krój. Ludzie powoli się oswajali z jej fasonami. Teraz

stroje, które firmowała swym nazwiskiem, rozchodziły się jak ciepłe bułeczki, umożliwiając jej dostatnie życie. Domek na plaży był darem niebios - kupiła go podczas urlopu za psie grosze. W ciągu ostatnich dwóch lat, ilekroć potrzebowała odpoczynku lub szukała natchnienia, zostawiała rodziców w Miami i przylatywała na słoneczną Jamajkę.

              Jako jedyne dziecko byłych misjonarzy wiodła życie pod kloszem. Jej rodzice, kochający wolność  ekscentrycy, zachęcali córkę, by szła własną drogą i nie trzymała się utartych szlaków. Ale będąc ludźmi ęboko moralnymi, wpoili w Isabellę niezłomne zasady etyczne. W rezultacie Bella reprezentowała dość  osobliwą mieszankę: z jednej strony ze swoimi konserwatywnymi poglądami nie pasowała do współczesnego świata, z drugiej była, zarówno w życiu, jak i w pracy, szaloną indywidualistką.

              Gdy przylatywała na Jamajkę, lubiła obserwować Edwarda, który ostatnimi czasy niemal stamtąd nie wyjeżdżał. Na samym początku trzymał ją na dystans, prawie się nie uśmiechał, myślał wyłącznie o pracy. Potem zaczął się zmieniać; przestał być taki sztywny i zamknięty w sobie. Nagle Bella zamarła i wytężyła słuch. Po chwili odprężyła się. Nie, nikt nie przyszedł; to tylko Wódz gada sam do siebie w zasłoniętej klatce.

              Duża amazońska papuga o żółtym upierzeniu na szyi należała do Belli, ale wyjeżdżając do Stanów, nigdy nie zabierała jej ze sobą - nie chciała narażać Wodza na stres i choroby. Na szczęście Edward na tyle polubił pięcioletniego ptaka, że chętnie się nim opiekował podczas jej nieobecności. Kiedy tym razem przyleciała na  wyspę, okazało się, że Wódz jest przeziębiony. Aby go w czasie choroby nie przenosić z domu do domu, uznali, że zostanie u Edwarda, póki całkiem nie wydobrzeje. .

              Bella uśmiechnęła się z rozrzewnieniem: poznali się z Edwardem właśnie dzięki Wodzowi. Ona niemal opróżniła całe konto bankowe, by kupić wielkie zielono - żółte ptaszysko od jego poprzedniego właściciela, który przeprowadzał się z domku do mieszkania. A Wódz zdecydowanie nie nadawał się do małych mieszkań. Codziennie z ogromnym entuzjazmem witał nadejście świtu i zmierzchu. Jego ogłuszający skrzek przypominał  okrzyk bojowy indiańskiego wojownika - stąd imię Wódz.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin