Michaels Leigh - Tajemniczy sąsiad(1).pdf

(306 KB) Pobierz
403993286 UNPDF
Leigh Michaels
Tajemniczy sąsiad
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Było już po godzinach szczytu, ale ulice wciąż jeszcze
korkowały się co chwilę, ponieważ w ciągu dnia spadło trochę
śniegu i wszyscy jeździli wolniej niż zazwyczaj. Delainey bębniła
palcami po kierownicy, starając się zachować cierpliwość.
Ponieważ mnóstwo czasu traciła w korkach, by nie zwariować lub
nie dostać zawału, nauczyła się przyjmować tę niedogodność ze
stoickim spokojem. Jednak tego wieczoru sytuacja była inna:
Delainey jechała do domu.
Skręciła w boczną ulicę i przez masywną bramę wjechała na
teren osiedla Białe Dęby. Przed nią ciągnęła się wysadzana
drzewami aleja. Latem musiała przypominać zielony tunel, teraz
nagie gałęzie tworzyły misterny czarny wzór na tle ciemniejącego
nieba. W oddali widniał stary dwór z czerwonej cegły, dawniej
rezydencja prywatna, obecnie ekskluzywny klub dla mieszkańców
osiedla. Od głównej alei odchodziły dyskretnie oznakowane
mniejsze uliczki, które wiły się przez pagórkowaty teren. Na
każdym wzniesieniu wzniesiono kilka nowoczesnych budynków.
Trzecia w lewo, powtarzała sobie Delainey, by nie zgubić się w
plątaninie niemal identycznych uliczek. Gdy dojechała na miejsce,
ciężarówka firmy zajmującej się przeprowadzkami wciąż stała na
parkingu. Silnik pracował, ale wokół nie było żywej duszy.
Dziwne, że jeszcze nie skończyli ustawiać mebli, przecież miała
ich bardzo niewiele. Cały jej dobytek dałoby się z łatwością
załadować do niewielkiej furgonetki.
Zaparkowała obok ciężarówki i rozejrzała się dookoła. Tak,
dobrze zrobiła, wybierając to miejsce. Białe Dęby były niezwykłe.
Wykorzystując pofałdowany teren i gęste zalesienie,
rozmieszczono budynki w taki sposób, by nie były wzajemnie
widoczne. Poszczególne kompleksy składały się z czterech
domków jednorodzinnych, zestawionych w taki sposób, by okna,
balkony i ogródek każdego z nich wychodziły na inną stronę
świata, dzięki czemu mieszkańcom zapewniono maksymalną
intymność. Wszyscy czuli się tak, jakby mieszkali niemal sami w
otoczeniu pięknego starego parku. Nic dziwnego, że to luksusowe
osiedle cieszyło się ogromną popularnością, szczególnie wśród tak
zwanych młodych zdolnych, którzy zaczynali robić karierę.
Delainey nie przywykła do etykiety człowieka sukcesu, który
obraca się w elitarnych kręgach i mieszka w ekskluzywnym
otoczeniu. Potrzebowała trochę czasu, by się przyzwyczaić do
takiego stylu życia. Początkowo wcale nie miała ochoty się
przeprowadzać, ale nowy szef stwierdził, że powinna zadbać o
swój wizerunek, dlatego nie powinna mieszkać w zwykłym, nieco
już zdewastowanym bloku usytuowanym w nienajlepszej
dzielnicy.
Oczywiście nie tylko dlatego zdecydowała się na
przeprowadzkę. Od dawna marzyła o takim miejscu, które
mogłaby nazwać swoim domem. To dlatego pracowała tak ciężko,
nie szczędząc czasu i wysiłku. W końcu jej marzenie spełniło się, a
ona wciąż nie mogła w to uwierzyć.
W jej i sąsiednim domu paliły się światła. W agencji
nieruchomości zapewniono ją, że będzie miała za sąsiadów bardzo
miłą parę, prawniczkę i informatyka - a może na odwrót, może to
on był prawnikiem, a ona specjalistką od oprogramowania.
Delainey puściła te szczegóły mimo uszu, wiedząc, że brak czasu i
tak uniemożliwi jej zawieranie bliższych znajomości.
Wysiadła z samochodu, otworzyła bagażnik i zastanowiła się,
co powinna zabrać najpierw. Teczkę, drewno do kominka, które
kupiła powodowana nagłym impulsem, czy może pudła z rzeczami
zbyt dla niej cennymi, by powierzać je komuś obcemu?
Naraz kątem oka spostrzegła jakiś ruch, więc szybko odwróciła
się, gotowa uprzejmie przywitać zbliżającego się mężczyznę.
Poniewczasie zganiła się w myślach. Już nie mieszka w gwarnej,
rojnej dzielnicy, gdzie ludzie dobrze się znają i lubią rozmawiać z
sąsiadami. Tu każdy wysoko ceni swoją prywatność i zazdrośnie
jej strzeże.
- Pewnie to pani dziś się wprowadza? - odezwał się
nieznajomy.
Miał miękki i ciepły głos, równie miękki i ciepły jak
kaszmirowy szal, który pieszczotliwie otulał szyję Delainey. Głos
nieznajomego stanowił z kolei pieszczotę dla jej uszu.
Wydawałoby się, że właściciel takiego głosu powinien mieć
odpowiedni do niego wygląd - nosić płaszcz z alpaki, jedwabny
krawat, doskonale skrojony garnitur i nienagannie wypolerowane
pantofle. Tymczasem on miał na sobie podniszczone dżinsy,
sportowe buty i skórzaną kurtkę, która z pewnością pamiętała
lepsze czasy. Wiatr rozwiewał czarne włosy, nieco za długie przy
uszach. Mężczyzna nie wyglądał na kogoś, kogo stać na dom w tak
ekskluzywnym miejscu.
Nonsens. Przecież wiedziała z własnego doświadczenia, że ci,
którzy starali się sprawiać wrażenie milionerów, często nimi nie
byli. I na odwrót. To była pierwsza rzecz, jakiej się nauczyła, gdy
mając siedemnaście lat, zaczęła praktykę jako kasjerka w banku.
Skinęła głową.
- Tak. Jestem Delainey Hodges.
Oczekiwała, że teraz on się przedstawi, ale nic podobnego nie
nastąpiło.
- Długo jeszcze ci ludzie tu będą?
- Nie sądzę. Na pewno chcą skończyć jak najszybciej - odparła
spokojnie. - A czemu pan pyta, panie...
Tym razem się udało.
- Wagner. Bo ich ciężarówka blokuje mi dojazd do garażu.
Przyjrzała się uważniej sytuacji na parkingu. Bramy czterech
garaży znajdowały się w narożnikach kompleksu, więc ktoś obcy
mógł mieć trudności z ustaleniem, który garaż do kogo należy.
- Przepraszam. Widocznie myśleli, że to dojazd do mojego.
- Bardzo słuszne spostrzeżenie. Szkoda, że w niczym nie
zmienia sytuacji.
Co za zrzęda! A podobno miała mieć miłych sąsiadów... Hm,
może tylko jego żona jest miła? Wątpliwe, skoro wyszła za takiego
marudnego bęcwała!
Chwileczkę, przecież miała nie sądzić ludzi po pozorach.
- Owszem, samo mówienie o czymś niczego jeszcze nie
zmienia. Dlatego zamiast czatować, aż wrócę, i robić mi wymówki,
mógł pan do nich pójść i poprosić o przestawienie samochodu.
Zatkało go na moment.
- Właśnie szedłem to zrobić.
- Teraz już nie musi pan się fatygować, sama się tym zajmę. -
Wyjęła z bagażnika drewno i teczkę z laptopem. Gdy zamknęła
samochód, spostrzegła, że bęcwał nawet nie drgnął. - Czy ma pan
jeszcze jakieś życzenia? A może zamierza pan czekać, aż stąd
odjadą? Tylko żeby pan nie zamarzł.
- Doszedłem do wniosku, że jednak pójdę z panią i sam im
powiem. Przyznaję, zrobię to z ciekawości. Ma pani mało rzeczy,
więc mogli uwinąć się w godzinę, a siedzą tam całe popołudnie.
Piknik sobie urządzili, czy co?
Przyglądał się, jak wyładowywali jej meble? Coś takiego!
- Musi pan mieć dużo wolnego czasu, skoro obserwuje pan, co
robią sąsiedzi - skwitowała uszczypliwie.
Lekko uniósł brwi, zdziwiony jej irytacją.
- Nie nazwałbym tego w ten sposób. Jeśli czegoś jest mało,
widać to na pierwszy rzut oka.
Nadal nie rozumiała, co poza wścibstwem może skłonić
człowieka do podglądania innych, nawet jeśli podglądanie
ogranicza się do „pierwszego rzutu oka".
Gdy weszli na nieduży ganek, otworzyły się drzwi i stanęli w
nich dwaj krzepcy mężczyźni.
- Czekaliśmy na panią, pani Hodges, bo coś nam nie pasuje -
Zgłoś jeśli naruszono regulamin