Ksiega slow #1 Uczen - JONES J.V_.txt

(1059 KB) Pobierz
JONES J.V.





Ksiega slow #1 Uczen





J.V. JONES





Ksiega slow 01

(The Baker's Box)



Przelozyl Michal Jakuszewski





Te ksiazke poswiecam, z wyrazami milosci,pamieci mego ojca

Williama Jonesa



Serdecznie dziekuje

Betsy Mitchell, Wayne D. Changowi

i wszystkim ludziom z Warner Aspect Books





Prolog





-Wykonalem twoj rozkaz, panie.W ostatniej sekundzie Lusk zauwazyl blysk dlugiego noza i zrozumial, co to oznacza.

Baralis otworzyl jego cialo poteznym, lecz zrecznym cieciem, od gardla az po pachwine. Zadrzal, gdy zwloki runely na podloge z gluchym loskotem. Uniosl do twarzy reke, gdyz poczul, ze pokrywa ja lepka ciecz: krew Luska. Powodowany nieokielznana checia dotknal palcem warg, by poczuc jej smak, jakze dobrze mu znany: miedziany, slony i jeszcze cieply.

Odwrociwszy sie od martwego juz ciala, zauwazyl, ze jego szaty splamila krew zabitego. Nie spryskala ich bezladnie, lecz utworzyla na szarym tle szkarlatny luk. Polksiezyc. Na obliczu Baralisa pojawil sie usmiech. To byl korzystny omen. Polksiezyc oznaczal poczatek czegos nowego, narodziny, nowe sposobnosci - to wlasnie, czym mial sie zajmowac dzis w nocy.

W tej chwili jednak musial jeszcze zadbac o kilka drobiazgow. Po pierwsze powinien sie przebrac. Nie wypadalo udawac sie na spotkanie z ukochana w zbryzganych krwia szatach. Musial tez zrobic cos ze zwlokami. Lusk byl wiernym sluga, lecz niestety mial pewna drobna wade: jezyk nazbyt sklonny do niedyskrecji. Nie mogl pozwolic, by czlowiek z upodobaniem do trzepania jezorem po pijanemu zagrozil jego starannie przygotowanym planom.

Wciagajac cialo na wytarty dywan, poczul w dloniach znajomy, przeszywajacy bol. Przyjal wczesniej niewielka dawke srodka przeciwbolowego, by latwiej poslugiwac sie dlugim nozem, lecz lekarstwo szybko przestalo dzialac, co ostatnio zdarzalo sie az nazbyt czesto, a nie chcial lykac go wiecej w obawie, ze wplynie to na jego skutecznosc dzialania.

Raz jeszcze uderzyl dlugim nozem, zdumiewajac sie jego ostroscia oraz faktem, ze choc nigdy nie byl mistrzem w podobnych spraw ach, gdy trzymal w dloni rekojesc tej broni, wladal nia z niejaka finezja. Wykonawszy kilka ciec, owinal oderzniete fragmenty twarzy Luska w lniana szmate, ktora szybko przesiaknela krwia. Bylo to bardzo nieprzyjemne. Nie przepadal za mokra robota, ale byl w stanie sie przemoc. Podszedl do kominka i cisnal zawiniatko w ogien.

W oddali rozleglo sie bicie zegara. Baralis naliczyl osiem uderzen. Czas sie umyc i przebrac. Kaze temu wyrosnietemu przyglupowi Crope'owi zabrac rano reszte ciala Luska. On z pewnoscia nic nie wygada.

Po niespelna godzinie Baralis opuscil cicho swe komnaty. Cel jego wedrowki znajdowal sie na gorze, lecz droga wiodla najpierw w dol. Najwazniejsza byla dyskrecja. Nie mogl narazac sie na to, ze zatrzyma go nadgorliwy straznik, czy jakis durny szlachcic wda sie z nim w rozmowe.

Dotarl do drugiej kondygnacji piwnic. Swieca, ktora trzymal w reku, nie byla mu zazwyczaj potrzebna, ale dzisiejsza noc byla szczegolna. Nie podejmie zadnego ryzyka, nie bedzie kusil losu.

Zakradl sie do najdalej polozonej czesci nizszego pietra piwnic. Wilgoc dawala sie we znaki stawom jego palcow. Dlon mu drzala, lecz powodem tego nie byl jedynie bol. Swieca zamigotala. Na rece skapnal mu goracy plynny wosk. Palcami targnal krotki, ostry skurcz. Baralis wypuscil swiece, ktora zgasla. Otoczyla go ciemnosc. Wysyczal przeklenstwo. Nie mial krzemienia, ktorym moglby skrzesac ogien, a dlon dygotala mu gwaltownie. Tej nocy nie mogl ryzykowac zaczerpniecia swiatla. Bedzie musial poradzic sobie po ciemku.

Dotarl po omacku do przeciwleglej sciany, uzywajac rak, tak jak owad czulkow. Pomacal ostroznie mur, w poszukiwaniu szczeliny w kamieniu. Znalazlszy, wsunal w nia delikatnie koniuszki palcow. Odsunal sie na bok, gdy sciana sie cofnela. Wszedl w wylom. Kiedy juz znalazl sie w srodku, powtorzyl te sama procedure, dotykajac scian korytarza. Fragment muru wrocil na miejsce. Mogl wreszcie ruszyc w gore.

Usmiechnal sie. Wszystko przebiegalo zgodnie z planem. Brak swiatla stanowil jedynie drobne utrudnienie. Ostatecznie, coz znaczyla odrobina ciemnosci wobec tego, co mialo sie wydarzyc?

Odnajdywal droge przez labirynt ze zdumiewajaca latwoscia. Nie widzial otworow ani klatek schodowych, wyczuwal jednak ich bliskosc i wiedzial, ktore powinien wybrac. Uwielbial to podmokle podbrzusze zamku. Niektorzy slyszeli o jego istnieniu, lecz tylko nieliczni potrafili sie tu dostac. Jeszcze mniej bylo takich, ktorzy umieli je wykorzystac do czegos wiecej niz zaskoczenia dorodnej garderobianej na nocniku. Dzieki tej sieci korytarzy Baralis mogl sie poruszac po zamku niepostrzezenie i trafiac do wielu pokoi, nalezacych zarowno do nisko, jak i wysoko urodzonych. Nie wolno nie doceniac nisko urodzonych, pomyslal. Niektore z najcenniejszych informacji zdobyl, podsluchujac plotkujaca od niechcenia mleczarke czy piwnicznego: kto spiskuje przeciw komu, kto spi tam, gdzie nie powinien, a kto ma stanowczo za duzo zlota.

Dzis jednak nie obchodzili go nisko urodzeni. Mial zdobyc dostep do pokoju najwyzej postawionej mieszkanki zamku. Do komnaty krolowej.

Posuwal sie powoli w gore, masujac dlon, by wygnac z niej zimno. Byl podenerwowany, lecz przeciez tylko glupiec zachowalby w takiej sytuacji spokoj. Dzis mial po raz pierwszy zakrasc sie do tego pomieszczenia. Spedzil wiele godzin na obserwacji krolowej, jej nawykow, jej kobiecych rytmow, rejestrujac kazdy szczegol, kazdy niuans. W ostatnim okresie jednak jego chlodna ciekawosc wzbogacila ekscytujaca niecierpliwosc.

Podszedl do przejscia i zajrzal do srodka, by sie upewnic, ze zasnela. Lezala na lozu, calkiem ubrana. Oczy miala zamkniete. Poczul przemykajace przez jego cialo drzenie podekscytowania. Wypila doprawione narkotykiem wino. Lusk wykonal zadanie. Zachowujac maksymalna ostroznosc, wszedl do komnaty. Postanowil zostawic szpare w scianie, na wypadek, gdyby byl zmuszony do szybkiej ucieczki. Ruszyl natychmiast ku drzwiom komnaty i zasunal rygiel. Dzisiejszej nocy nikt poza nim tutaj nie wejdzie.

Zblizyl sie do loza. Krolowa, zazwyczaj wyniosla i dumna, wygladala na zupelnie bezbronna. Rzecz jasna, taka wlasnie byla. Potrzasnal jej ramieniem, najpierw lekko, potem mocniej. Nie odzyskala przytomnosci. Spojrzal na dzban wina. Byl pusty, podobnie jak zloty puchar krolowej. Na jego czole pojawila sie zmarszczka niepokoju. Krolowa nie wypilaby chyba sama calego dzbana? Z pewnoscia towarzyszyla jej ktoras z dam dworu. Nie przejal sie tym zbytnio. Pechowa dziewczyna spedzi cala noc pograzona w niezwykle glebokim snie, a rano bedzie sie jej krecilo w glowie. Niemniej bylo to potkniecie, a on nie lubil potkniec. Zapisal sobie w pamieci, zeby rano to sprawdzic.

Przez kilka minut przygladal sie spokojnie krolowej. Podczas snu wygladala ladniej. Jej czolo bylo gladsze, a zarys aroganckich ust lagodniejszy. Wsunal pod nia dlonie, przetoczyl ja na brzuch i przystapil do rozwiazywania sukni. Zajelo to troche czasu, gdyz dlonie mial zesztywniale, a wezly byly skomplikowane, nie mogl jednak ryzykowac przeciecia sznurowek. To wzbudziloby jej podejrzenia.

Wreszcie udalo mu sie rozluznic suply. Obrocil krolowa na plecy. Sciagnal przednia czesc jej stanika, odslaniajac jasny zarys piersi. Choc w ostatnich latach niemal calkowicie wyrzekl sie cielesnych przyjemnosci, nie mogl nie zareagowac na ten widok. Poeci i minstrele nieustannie opiewali urode krolowej, on jednak pozostawal wobec niej obojetny. Az do tej chwili. Coz za ironia, pomyslal. Musiala stracic przytomnosc, by wydala mi sie godna pozadania. Zachichotal bez wesolosci i uniosl jej spodnice.

Rozluznil i sciagnal jej bielizne, a potem rozsunal nogi. Uda miala miekkie i gladkie, byc moze troche zimne, lecz byl to przewidywalny efekt uboczny narkotyku. Ich chlod nie odstreczal Baralisa. Zdal sobie z ulga sprawe, ze jest wystarczajaco podniecony. Obawial sie, ze nie bedzie do niczego zdolny. Ostatecznie krolowa nie byla w jego guscie. Jesli mial jakies szczegolne upodobania, to wolal mlode, bardzo mlode dziewczyny. Jej uda mogly byc miekkie, ale nie byla niedawna dziewica, a delikatne, niebieskie zylki wyraznie swiadczyly o uplywie lat. Byla jednak piekna. Nogi miala dlugie i smukle, a zaokraglone biodra pociagalyby kazdego mezczyzne. W przeciwienstwie do wiekszosci kobiet w tym wieku, jej cialo nie doznalo spustoszen wywolanych porodem. Piersi nadal miala sterczace, a brzuch plaski jak kamienny oltarz. Sciagnal noga wice i wszedl w krolowa.

Byl pewien, ze jest w plodnym okresie. Szpiegowal ja wystarczajaco czesto, by wiedziec, w ktorych dniach miesiaca krwawi.

Slyszal, ze w przeszlosci istnieli mezczyzni potrafiacy okreslic, w jakim stadium cyklu znajduje sie kobieta. Wystarczylo, by znalezli sie z nia w tym samym pomieszczeniu, a wyczuwali plyw jej miesiecznych rytmow jako dotykalna sile. Podobnie znakomite osiagniecia pozostawaly jednak poza jego mozliwosciami i byl zmuszony polegac na bardziej prozaicznych metodach.

Informacje, z ktorych zrobil uzytek dzisiejszej nocy, uzyskal od znachorki z wioski, w ktorej sie wychowywal. Wielu mlodych chlopcow goraco pragnelo dowiedziec sie, w ktorym momencie najlepiej posiasc dziewczyne bez ryzyka poczecia, lecz tylko on zapytal o to, w ktorej chwili jest o nie najlatwiej. Znachorka popatrzyla na niego z wyrazem zlowrogiego przeczucia na starej, zgnebionej twarzy, odpowiedziala mu jednak. Nie miala w zwyczaju kwestionowac motywow pytajacego.

Baralis odczekal czternascie dni od chwili, gdy krolowa zaczela krwawic, nim przystapil do akcji. To jednak byl tylko element jego ukladanki. Snul plany i czekal przez dlugie lata. Wszystko, co robil dotad i co mial uczynic w przyszlosci, krecilo sie wokol tej nocy. Latami studiowal zapowiedzi, znaki, g...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin