Smith_L.J._-_Świat_nocy_02_-_Córki_nocy_(rozdziały_1-2).pdf

(118 KB) Pobierz
CÓRKI NOCY
Pamięci Johna Manforda Dwoli
I dla Julie Ann Dwoli, wciąż najlepszej przyjaciółki
ROZDZIAŁ 1
- Rowan, Kestrel i Jade - powiedziała Mary-Lynnette, kiedy mijała z Markiem stary
wiktoriański dom na farmie.
- Co?
- Rowan. Kestrel. Jade. To imiona dziewczyn, które się wprowadzają. - Wskazała głową
dom. W rękach trzymała składane krzesło. - Siostrzenice pani Burdock. Pamiętasz? Mówiłam
ci, że mają u niej zamieszkać.
- Nie bardzo. - Mark poprawił ciężki teleskop, który niósł przez wzgórze porośnięte
mącznicą. Odpowiadał krótko, co znaczyło, że był onieśmielony. Mary-Lynnette to wiedziała.
- Ładne imiona - stwierdziła. - Dziewczyny na pewno są urocze, tak mówiła pani Burdock.
- Pani Burdock jest stuknięta.
- No, po prostu ekscentryczna. Wczoraj mi powiedziała, że jej siostrzenice są piękne. Pewnie,
że nie do końca jest obiektywna, ale mówiła dość konkretnie. Wszystkie piękne, choć każda
w zupełnie innym typie.
- Mogły jechać do Kalifornii - wymamrotał Mark pod nosem - Powinny pozować do
„Vogue'a". Gdzie ci to postawić ? - dodał, kiedy znaleźli się na szczycie.
- Tutaj. - Odłożyła krzesełko. Odgarnęła stopą trochę ziemi żeby teleskop miał stabilne
podłoże.
- Wiesz - rzuciła od niechcenia - pomyślałam, że może jutro byśmy do nich wpadli żeby się
przedstawić, przywitać...
- Przestań wreszcie - uciął krótko Mark. - Sam potrafię zorganizować sobie życie. Jak będę
chciał poznać dziewczynę, to poznam. Nie potrzebuję pomocy.
- Dobrze, już dobrze. Nie potrzebujesz pomocy. Uważaj na tę tubę z obiektywem...
- I co niby im powiemy? - spytał triumfalnie Mark. - Witamy cię w Briar Creek, gdzie nigdy
nic się nie dzieje. Gdzie jest więcej kojotów niż ludzi? Jeżeli chcecie się rozerwać, to w
soboty wieczorem możecie pojechać do miasta i popatrzeć, jak w Gold Creek Bar harcują
myszy..
- Och, daj spokój - westchnęła Mary-Lynnette. Spoglądała na swojego młodszego brata,
onieśmielonego promieniami zachodzącego słońca. Nikt by się nie domyślił, że kiedyś Mark
chorował. Włosy miał tak ciemne i lśniące jak Mary-Lynnette, a oczy równie błękitne, jasne i
żywe. Zdrowa opalenizna, rumieniec na policzkach. A jednak jako dziecko był chudy, wręcz
kościsty, a każdy oddech stanowił dla niego wyzwanie. Chorował na astmę na tyle poważnie,
że prawie cały drugi rok życia spędził w namiocie tlenowym, walcząc o przeżycie. Mary-
Lynnette, półtora roku starsza siostra, codziennie zastanawiała się, czy jej brat kiedyś wróci
do domu. To go zmieniło - samotne leżenie w namiocie; nawet mama nie mogła go dotknąć.
Kiedy już wyszedł, cały czas trzymał się spódnicy matki. Przez wiele lat nie mógł uprawiać
sportów juk inne dzieciaki. Dawne czasy. W tym roku Mark szedł do pierwszej klasy liceum,
ale nadal był nieśmiały. A kiedy przyjmował postawę obronną, wszystkich doprowadzał do
szalu. Mary-Lynnette miała nadzieję, że któraś z nowych dziewczyn okaże się dla niego
odpowiednia, trochę go rozrusza, i dzięki niej nabierze pewności siebie. Trzeba to tylko jakoś
zorganizować...
- O czym tak myślisz? - spytał podejrzliwie Mark, przypatrując się Mary-Lynnette.
- O tym, że dziś będzie wyjątkowo dobrze widać - odparła słodko - Sierpień to najlepsza
pora na oglądanie gwiazd, jest ciepło i nie ma wiatru. O, pierwsza gwiazda, pomyśl sobie
marzenie. Wskazała jasny punkcik nad południową stroną horyzontu. Poskutkowało.
Odwróciła uwagę Marka. Spojrzał w górę. Mary-Lynnette wpatrywała się w tył jego ciemnej
głowy. Jeżeli to pomoże, chciałabym, żebyś się zakochał, pomyślała. Sama też bym chciała,
ale niby jak? Nie ma w pobliżu nikogo fajnego. Żaden z chłopaków w szkole - no, może z
wyjątkiem Jeremy'ego Lovetta - nie rozumiał jej zainteresowania astronomią. Na ogół się tym
nie przejmowała, ale czasami czuła nieokreślony ból w piersiach. Tęsknotę za...
172069203.002.png
zrozumieniem. Tak, prosiłaby właśnie o to - o kogoś, z kim mogłaby dzielić noc. No cóż.
Myślenie o tym nic nie da. Poza tym trochę oszukała Marka, życzenie wypowiedzieli, patrząc
na Jupitera, nie na pierwszą gwiazdę.
Mark kręcił głową, maszerując drogą wijącą się wśród kruszyny i cykuty. Powinien
przeprosić Mary-Lynnette przed odejściem. Nie lubił być dla niej niemiły. Właściwie tylko
wobec niej starał się zachowywać przyzwoicie. Ale dlaczego bez przerwy usiłuje znaleźć mu
dziewczynę? Karze wypowiadać życzenia do gwiazd? I tak o niczym nie pomyślał. Gdybym
jednak miał o coś prosić gwiazdy - oczywiście tego nie zrobię, bo to bzdura i głupota - to
chciałbym, żeby się coś zaczęło dziać. Coś dzikiego, pomyślał i poczuł wewnętrzny dreszcz,
kiedy schodził ze wzgórza w gęstniejącą ciemność.
Jade wpatrywała się w nieruchomy, świecący punkt nad południową stroną horyzontu.
Wiedziała, że to planeta. Przez ostatnie dwie noce widziała, jak lśniąca kropla przemieszcza
się po niebie wraz ze świtą maleńkich iskierek, które na pewno są jej księżycami. Tam, skąd
Jadę przyjechała, nie było zwyczaju, żeby na widok gwiazdy wypowiadać życzenie, ale ta
planeta wyglądała jak przyjaciel - podróżnik, jak ona. Przyglądając się jej dzisiaj, poczuła
rodzącą się nadzieję. Niemal marzenie. Musiała przyznać, że początek okazał się nie
najlepszy. Panowała głucha cisza, z oddali nie dobiegał nawet najmniejszy odgłos
nadjeżdżającego samochodu. Była zmęczona, zmartwiona i zaczynała się robić bardzo,
bardzo głodna.
Odwróciła się do sióstr.
- No i gdzie ona jest?
- Nic wiem - odpowiedziała Rowan najłagodniej, jak mogła. - Bądź cierpliwa.
- Może powinnyśmy się za nią rozejrzeć.
- Nie. - Rowan gwałtownie pokręciła głową. -Wykluczone, Pamiętaj, co postanowiłyśmy.
- Pewnie zapomniała, że przyjeżdżamy - stwierdziła Kestrel. - Mówiłam, że dostaje sklerozy.
- Przestań, to niegrzeczne - upomniała ją Rowan, nadal łagodnie, ale przez zęby.
Rowan zachowywała się łagodnie, kiedy tylko mogła. Była wysoką, szczupłą
dziewiętnastolatką. Miała cynamonowobrązowe oczy i włosy w kolorze ciepłego brązu, które
falami opadały jej na plecy.
Kestrel skończyła siedemnaście lat; włosy koloru starego złota zdobiły jej głowę niczym
aureola. Oczy miała bursztynowe jak u jastrzębia. Nigdy nie była łagodna.
Jadę - najmłodsza, szesnastolatka- nie przypominała żadnej z sióstr. Platynowe włosy
wykorzystywała jak woalkę, za kti'm| się chowała. Miała zielone oczy i podobno wyglądała
pogodnie ale prawie nigdy tak się nie czuła. Zwykle była albo skrajnie podniecona, albo
bezgranicznie niespokojna i zdezorientowana.
W tej chwili ogarniał ją niepokój. Martwiła się swoją zniszczoną półwieczną marokańską
walizką ze skóry. Ze środka nic dochodziły żadne odgłosy.
- Może byście się kawałek przeszły zobaczyć, czy im jedzie?
Siostry spojrzały na nią jednocześnie. Rowan i Kestrel w niewielu kwestiach się zgadzały, ale
jeżeli chodzi o Jadę, były jednomyślne. Widziała, że zaraz obie staną przeciwko niej.
- Słucham? - spytała Kestrel, lekko odsłaniając zęby.
- Coś kombinujesz - stwierdziła Rowan.
Jade uspokoiła myśli i spojrzała na nie beztrosko. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Przypatrywały się siostrze przez kilka minut, potem zostawiły ją w spokoju.
- Niestety będziemy musiały iść - odezwała się Kestrel do Rowan.
- Są gorsze rzeczy niż chodzenie - stwierdziła Rowan. Odgarnęła sobie z czoła niesforny
kosmyk orzechowych włosów, rozejrzała się wokół przystanku autobusowego, który składał
się z trójstronnej oszklonej wiaty i rozpadającej się drewnianej ławki.
- Szkoda, że nie ma telefonu.
172069203.003.png
- No nie ma. A do Briar Creek jest trzydzieści kilometrów. - Ze złocistych oczu Kestrel biła
złośliwa satysfakcja. -ł chyba będziemy musiały zostawić tu bagaże.
- Nie, nie. - Jadę ogarnęła panika. - Ja mam tu wszystkie... ciuchy chodźmy, trzydzieści
kilometrów to nie tak dużo.
Jedną ręką chwyciła klatkę z kotem - własnej roboty, sklejona z desek i drutów, a w drugą
wzięła walizkę. Dopiero kiedy uszła spory kawałek, usłyszała chrzęst żwiru z tyłu. Szły za nią
- Rowan, wzdychając z rezygnacją, a Kestrel, której włosy lśniły w blasku gwiazd jak stare
złoto, chichocząc cicho.
Jednopasmowa droga była ciemna i pusta. Harmonijną nocną ciszę tworzyły dziesiątki
łagodnych odgłosów nocy. Spacer byłby całkiem miły, gdyby nie to, że walizka z każdym
krokiem stawała się cięższa, a do tego Jadę była głodna jak wilk. Doskonale wiedziała, że nie
może o tym wspomnieć Rowan, ale czuła się zdezorientowana i słaba.
Kiedy już myślała, że będzie musiała postawić walizkę i odpocząć, usłyszała nowy dźwięk.
To odgłos nadjeżdżającego z tyłu samochodu. Warkot silnika słychać było bardzo wyraźnie -
dlaczego więc tak długo nie widać auta? W końcu szybko przemknęło obok. Po chwili rozległ
się chrzęst żwiru i samochód stanął. Kiedy się cofnął, Jane zauważyła spoglądającego na nią
przez okno chłopaka. Na miejscu kierowcy siedział drugi chłopak. Jade przyjrzała im się
badawczo. Byli pewnie w wieku Rowan, obaj mocno opaleni. Ten za kierownicą, blondyn,
wyglądał, jakby od jakiegoś czasu się nie mył. Drugi, szatyn, miał kamizelkę włożoną na gołe
ciało a w zębach trzymał wykałaczkę. Przyglądali się jej, najwyraźniej tak samo zaciekawieni,
jak ona. Kierowca opuścił szybę.
- Podwieźć cię? - spytał z dziwnie promiennym uśmiechem. Białe zęby kontrastowały z
ciemną twarzą.
Jadę spojrzała na Rowan i Kestrel, które właśnie ją do dogoniły. Kestrel w milczeniu mierzyła
auto zmrużonymi bursztynowymi oczami, okolonymi gęstymi rzęsami. Oczy Rowan były
bardzo ciepłe.
- Przydałoby się - powiedziała z uśmiechem. - Ale jedziemy na farmę Burdocków - dodała
niepewnie. - To wam chyba nie po drodze...
- Oj, też coś, znam to miejsce. To niedaleko - odezwał się ten w kamizelce, nie wyjmując z
ust wykałaczki. - A zresztą czego się nie robi dla kobiety - dodał, najwyraźniej siląc się na
rycerskość. Wysiadł z samochodu. - Jedna może usiąść z przodu, a ja usiądę z tyłu z dwiema.
- Mam farta, co? - zwrócił się do kolegi.
- Masz. - Kierowca znów uśmiechnął się promiennie Klatkę z kotem postaw z przodu, a
walizki wsadzimy do bagażnika - zdecydował.
Rowan znacząco uśmiechnęła się do Jadę. Ciekawe, wszyscy tutaj są tacy mili? Ułożyły
bagaże, potem wsiadły do samochodu . Jade zajęła miejsce obok kierowcy, a Rowan i Kestrel
z tyłu, po obu stronach chłopaka w kamizelce. Minutę póżniej mknęły drogą z rozkoszną,
zdaniem Jadę, prędkością. Pod kołami chrzęścił żwir.
- Jestem Vic- powiedział kierowca.
- A ja Todd - przedstawił się chłopak w kamizelce.
- Ja mam na imię Rowan, a to Kestrel. A tam siedzi Jade.
- Jesteście przyjaciółkami?
- Siostrami - wyjaśniła Jade.
- Nie wyglądacie na siostry.
- Wszyscy tak mówią. - Jadę miała na myśli wszystkich, których poznały od czasu ucieczki.
W rodzinnych stronach każdy wiedział, że są siostrami, więc nikt się nie dziwił.
- Co tu robicie tak późno? - spytał Vic. - To nie miejsce ani dal grzecznych ani dla
sympatycznych dziewczyn.
- Nie jesteśmy sympatycznymi dziewczynami - rzuciła nieopatrznie Kestrel.
172069203.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin