Williams Walter Jon - Aristoi (GTW).rtf

(1185 KB) Pobierz

 

WALTER JON WILLIAMS

ARISTOI

Przełożyli

Grażyna Grygiel,

Piotr Staniewski

Wydawnictwo MAG

GTW

 

Tytuł oryginału: Aristoi

Copyright © 1992 by Walter Jon Williams

Copyright for the Polish translation © 1997 by Wydawnictwo MAG

Redaktor serii: Andrzej Miszkurka

Redakcja: Mirella Remuszko

Redakcja techniczna: Tomek Kreczmar

Korekta: Urszula Okrzeja

Ilustracja na okładce: Hubert Czajkowski

Opracowanie graficzne serii: Hubert Czajkowski

Skład: Jacek Brzeziński

ISBN 83-86572-57-4

Wydanie I


Z podziękowaniami i wyrazami wdzięczności dla Sage Walkera, Rebecki Meluch, Williama F. Wu, Melindy Snodgrass, Pati Nagle, Sally Gwylan, Pat McGraw, Salomona Montoya, Karen McCue, Billa Packera, Laury J. Mixton, Judith Tarr.


UWAGA AUTORA

Zachęcam czytelników, by obce wyrazy, zawarte w tej książce, wymawiali jak im się podoba. Ci jednak, którzy lubią zabawy słowne, mogą wziąć pod uwagę kilka rzeczy. Znaki akcentu oznaczają akcent sylabowy. Therápontes ma akcent na drugiej sylabie, skiagénos na trzeciej. Pozioma kreska nad ostatnią samogłoską w niektórych słowach (daimōn, therápōn) oznacza długą samogłoskę. Proszę zwrócić uwagę, że w liczbie mnogiej (daimones, therápontes) samogłoska staje się krótka.

Słowa chińskie mają transkrypcję pinyin, nie Wade’a-Gilesa i w związku z tym należy je mniej więcej wymawiać z angielska. Są jednak dwa wyjątki: Zh w imieniu „Zhenling” należy wymawiać jak „dż” w słowie „dżem”, a słowo qi wymawiamy jak „czii”.

Na koniec chciałem zaznaczyć, że Aristos i Aristoi mają akcent na pierwszej sylabie.


OD TŁUMACZY

W oryginale książki jest kilkanaście wyrazów greckich, od których Autor tworzy liczbę mnogą, stosując zasady obowiązujące w języku greckim, np. Aristos - Aristoi,

Therápōn - Therápontes, daimōn - daimones itp. W polskim tłumaczeniu należałoby te rzeczowniki liczby mnogiej odmieniać przez przypadki: daimones, daimonesów, o daimonesach itp.

Ponieważ wyraz ten oznacza po prostu demona, taka odmiana wydała nam się sztuczna. Podobnie sztucznym chwytem byłoby zastosowanie greckich form w przypadkach zależnych. Dlatego zastosowaliśmy w stosunku do tych rzeczowników odmianę polską: daimony, daimonów, o daimonach itd. Usuwaliśmy jednak w liczbie mnogiej, tak jak chce Autor, kreskę nad o. Pragnąc zachować pewne elementy stylizacji autora, zrobiliśmy jeden wyjątek: pozostawiliśmy grecką liczbę mnogą rzeczownika Aristos - Aristoi i jego rodzaj żeński Ariste zgodnie z zasadami języka greckiego.

Słowa Aristoi i Ariste pozostawiliśmy nieodmienne, choć w greckim odmieniają się one przez przypadki.


1

 

POGROMCA ZWIERZĄT: Wejdźcie, wejdźcie do mego zoo,

okrutne życie wrze tam wkoło.

 

Na Promocji, co pięć, siedem lub dziesięć lat, Aristoi bawili się w Persepolis. Głównie bawiło ich przebywanie w swym towarzystwie.

W Świecie Zrealizowanym, Persepolis było interesującym artefaktem. Stopniowo przechodziło w „Persepolis” - miejsce rzeczywiste; dzięki wytworzonym przez elektroniczne złudzenia głębiom i wieżom stawało się wiecznozmiennym, wiecznotrwałym, pączkującym wielowymiarowym snem.

Persepolis-miasto odtworzono według oryginalnego planu perskiej metropolii i osadzono je w dolinie, gdzie spotykały się, także odtworzone, rzeki Pulvar i Kor. Tu właśnie umieszczono je jako symboliczną stolicę zrekonstruowanej Ziemi2. Miasto zamieszkane było tylko przez kilka dni w roku, gdy Pan Wengong, najstarszy z Aristoi, zwoływał Sesje Terrańskie. Zza Grodu Stu Kolumn wyłaniał się Kuh-e-Rahmat, Góra Miłosierdzia; jej szare zbocza kontrastowały z dominującymi w mieście kolorami: złotym, cynobrowym, turkusowym i kości słoniowej. Obok wyciosanych w zboczu góry grobowców królów achaemenidzkich spoczywali liczni Aristoi, złożeni w stolicy blisko potomków Kuaisha Wielkiego, których słabe dusze powinny - według powszechnej opinii - być zaszczycone nowym towarzystwem. Na szczycie góry, otoczony cyprysowym zagajnikiem, stał złoty monument zaginionego Kapitana Yuana, miejsce hołdów i modlitw.

Persepolis-sen, było miejscem znacznie bardziej interesującym. Większość odwiedzających je ludzi przybywała tu nie we własnym ciele, lecz przez oneirochronon, i dwa pałace nakładały się na siebie, tworząc skomplikowaną i trudną do ogarnięcia konstrukcję. Archonci i senatorowie Ziemi2 kroczyli po korytarzach, dysputując z ludźmi dla innych niewidzialnymi. Korytarze, w rzeczywistości kończące się ślepo, w świecie oneirochronicznym miały drzwi i odgałęzienia. Prowadziły do pałaców, dominiów, grot i fantazji, które nie istniały na Ziemi2 ani nigdzie indziej, ale stanowiły specjalne siedziby oneirochronicznych Aristoi, których ciała od wieków znajdowały się w grobie. W pałacach mieszkańcy tańczyli, prowadzili dyskusje, ucztowali i kochali się - od dawna istniała wśród nich rywalizacja w tworzeniu dla siebie wzajemnie najbardziej oszałamiających wrażeń zmysłowych, rozkosznych nierealności bardziej zaskakujących, bardziej „prawdziwych” niż wszystko, czego mogli doświadczyć w postaci cielesnej.

Do Persepolis-snu przybył Gabriel. W głowie brzęczały mu natrętne demony, ale trzymał je na wodzy.

Gdyż Persepolis to miejsce, gdzie demony, na równi ze snami, były wspólne.

Kilka dni przed przybyciem do Persepolis, w migoczącym przedświcie na Illyricum, Gabriel jak duch prześlizgiwał się przez ogrody. Woń pachnideł znaczyła jego ścieżkę, nasycając nieruchome powietrze. Czasami miał ochotę pozostać po prostu samym sobą: jego daimony spały lub zajmowały się własnymi sprawami, a wszystko wokół tchnęło spokojem, doskonałością tego właśnie ogrodu, który Gabriel założył w oneirochrononie, zanim wytworzył go w Świecie Zrealizowanym.

Prostokąty baterii słonecznych umieszczonych na Rezydencji, Galerii z Czerwonej Łąki i Jesiennym Pawilonie odznaczały się na tle ciemnego jeszcze nieba, zaczynały chwytać pierwsze promienie poranka na warstwy matowoczarnego fotoczułego polimeru przetkanego czystym złotem.

Manfred, angielski bulterier, dreptał bezgłośnie przy nogach Gabriela, ciesząc się na swój sposób porankiem, ogrodem i pachnidłami. Terier, z implantem pielęgniarki, za kilka chwil miał asystować Gabrielowi przy drobnej operacji.

Gabriel wspiął się po chmurzastych, opałowych stopniach Jesiennego Pawilonu i wszedł do środka. Zwrócony ku wejściu usiadł na ławce z czarnej miękkokrystalicznej ceramiki. Tworzywo, reagując na ciepło ciała, poddało się i dostosowało do kształtu człowieka. Manfred skulił się u jego stóp i ziewnął. Gdzieś w pobliżu ranny ptak odezwał się niepewnie.

- Otworzyć - powiedział Gabriel.

Okiennice rozsunęły się bezgłośnie, wpuszczając perłowy świt. Kwietne wonie przeniknęły do wnętrza cichego budynku. Jesienny Pawilon zawierał pomieszczenia zaprojektowane przez pierwotne daimony Gabriela. Ta ośmioboczna komnata zawdzięczała swój wystrój Horusowi. Jej ściany pokrywała ceramiczna mozaika z Warsztatów Illyriańskich w kolorach osikowożółtym i klonowopurpurowym, przedstawiająca sceny żniwne z okresu przedindustrialnego. Dobrotliwa Demeter przyglądała się pracom polowym z plafonu osadzonego w klasycznym rokokowym gipsowym fryzie. Bezpretensjonalne stoły pod oknami wykonano z kutego żelaza. W antycznych wazach umieszczono suche bukiety, które drgały w nie istniejącym wietrze.

Na ścianie wisiał olejny autoportret Horusa - skupiona twarz Gabriela niezwykle smutna i zrównoważona, burza krętych miedzianych włosów, lekko zmarszczone brwi. Horus aprobował to, na co patrzył. Zadziwiający błękit tęczówek oczu oryginału był na portrecie nieco przygaszony, a mongolskie fałdy wokół oczu - oznaka mądrości - podkreślone.

Gabriel, napawając się widokiem, obserwował, jak wirująca kula wprowadza do ogrodu poranek. Dotyk fotonów sprawiał, że z walcowatych kwiatostanów dziewannopodobnych roślin wystrzeliwał pyłek. Dryfujące cząsteczki żarzyły się w świetle wschodzącego słońca.

Jutrzenka w złocistych sandałach, pomyślał Gabriel strofami Safony. Następna myśl odpłynęła z pyłkiem kwiatów, nim udało mu się ją pochwycić.

Miał zamiar zapłodnić Czarnookiego Ducha, swego kochanka. Myślał przez chwilę o gametach przepływających jak pyłki, o drobinach siebie samego dryfujących we wszechświecie.

Jego rozmaite osobowości wydawały się pogodzone z tą koncepcją.

Pies znowu ziewnął. Słońce było coraz wyżej, światło stawało się bardziej niebieskie, precyzyjne. Rzeczywistość nabrała ostrych, fotograficznych konturów - doceniając te efekty, tysiące artystów przybyło do tego układu, na tę planetę - Illyricum, Świat Czystego Światła.

Świat Gabriela. On go skonstruował, zaprojektował jego działanie, współtworzył architekturę. Wydawał dekrety dla mieszkańców, gdy miał na to ochotę, co zdarzało się rzadko. W istocie był tutaj kiedyś właścicielem wszystkiego, aż do chwili gdy większość dóbr rozdał.

Illyricum to jeden z kilku światów, które Gabriel zaprojektował.

Lubił sobie myśleć, że projektując je, nie popełnił zbyt wielu błędów.

 

Na inauguracyjne przyjęcie w Persepolis Gabriel ubrał swego skiagénosa w lisciastozieloną marynarkę pokrytą warstwą złotego brokatu, dobrze dopasowane bryczesy w nieco jaśniejszym zielonym odcieniu, z węgierską koronką na udach, oraz czarne, błyszczące wysokie heskie buty ze złotymi chwastami. Fular spięty diamentem, na palcach klejnoty, odgarnięte do tyłu włosy przytrzymywane diamentowo-emaliowanymi spinkami. Na szczycie głowy skiagénosa Gabriel umieścił miękki kapelusz z diamentową szpilką i zawadiackim piórkiem. Dłuższą chwilę dopracowywał zapach, by uzyskać tę właściwą kombinację: lekko zaznaczoną egzotyczną korzenną nutę z domieszką intrygi.

To całe wyrafinowanie nie było tylko ozdobnikiem. Wprawdzie nic z tego nie istniało w Świecie Zrealizowanym - strój pozostawał wyłącznie oneirochroniczny, miał jednak reklamować umiejętności Gabriela jako programisty. Sztywny brokat musiał się różnić w dotyku od miękkiego kapelusza, łaskotliwego pióra, burzy miedzianych włosów, ciepłego nacisku ciała Gabriela. Błysk wypolerowanych butów był odmienny od twardego, pozbawionego głębi blasku kamieni na palcach, wesołego światła w oczach, miękkich fałd marynarki i zawiłych wzorów świecącego złotem brokatu. Chwasty na butach odbijały się w ich powierzchni, podskakiwały, rzucając skomplikowane cienie.

Wszystko to miało być subtelniejsze i bardziej rzeczywiste niż sama rzeczywistość. W prawdziwym świecie nie dostrzegano niektórych precyzyjnych elementów, a Gabriel chciał zostać dostrzeżony. Starannie zaprogramowany wygląd oraz pewna przesada w konstrukcji wizualnych i dotykalnych aspektów miały wywołać wrażenie czegoś ponadrzeczywistego, Zrealizowanego.

W tym celu Gabriel poleciał do swego zacumowanego jachtu Pyrrho. W pomieszczeniu zerowego ciążenia nałożył pęta i mikrowatowym laserem kazał skanować nieustannie swą twarz - rzeczywisty jej wygląd transmitowano do skiagénosa, którego mimika miała oddawać wyraz twarzy Gabriela. W stanie nieważkości mógł poruszać swym rzeczywistym ciałem synchronicznie ze skiagénosem, by wzmocnić iluzję i zwiększyć wrażenie naturalności jego zachowania.

Będą to obserwować najważniejsi ludzie z Logarchii. Gabriel nie miał zamiaru ich rozczarować.

Wszedł do oneirochrononu i polecił swemu reno, by nawiązało łączność tachliniową z Ziemią2. A w wirtualnym apartamencie, który zbudował w Persepolis-śnie zmaterializował swego skiagénosa. Rozejrzał się po pomieszczeniu: meble, zasłony, wszystko takie, jak zapamiętał. Służący-cienie w postaci dwunożnych baśniowych zwierząt podeszli do niego, uruchomieni jego obecnością. W rogu zamarł oneirochroniczny kwintet, oczekując rozkazu, by rozpocząć grę.

Gabriel przejrzał liberie służących i upewnił się, że pasują na ich nieczłowiecze kształty. Podczas poprzedniej Promocji służący nie byli zwierzętami. Obecne postacie (pomarańczowy, pręgowany kot, pasiasty oliviański tetrapus i jasnooka wydra) to późniejszy kaprys. Sprawdził, czy futro zwierząt jest odpowiednio ciepłe, miękkie i sprężyste; kiedy je głaskał, wydawało nawet elektrostatyczne trzaski. Potem zajął się kwintetem. Zainicjował grę, dokonał pomiaru parametrów, dostroił instrumenty. Utwór i sposób jego wykonania zapożyczony został od kameralistów z Rezydencji Gabriela. Muzycy w białych perukach ubrani byli w stroje dworskie z osiemnastowiecznej Wenecji.

Wszystko zdawało się gotowe. Gabriel zamroził akcję, po czym opuścił apartament, wychodząc przez rzeźbione jadeitowe drzwi.

Drzwi prowadziły do pałacu Dariusza I, do podziemnego korytarza istniejącego zarówno w rzeczywistości, jak i w oneirochronicznym Persepolis. Pierwszą osobą, którą Gabriel zobaczył i rozpoznał, okazała się Therápōn Protarchon Akwasibo. Służyła pod Gabrielem przed dziesiątkami lat, gdy Gabriel był świeżo upieczonym, bardzo młodym Aristosem.

Jutro natomiast Akwasibo sama stanie się Ariste.

Smukłe ciało dziewczyny okrywała suknia z luster w kształcie rombów. Wypolerowane płaszczyzny odbijały światło niewidzialnych reflektorów, rzucając na ściany złote błyski. Jej etiopskie oczy ozdabiał antymon, a szyja, długa i giętka na wzór Nefretete, była (o ile Gabriel pamiętał) taka sama, jak u rzeczywistej Akwasibo. Na czole tkwiło osadzone płasko lusterko w kształcie rombu, a dwa podobne zwisały z jej uszu.

- Pozdrowienia, Gabrielu Aristos. - Przyjęła Postawę Formalnego Szacunku.

Gabriel uniósł dłoń.

- Witaj, nowa nieśmiertelna.

Uśmiechnęła się. Gabriel objął ją i pocałował na powitanie. Jej oddech-sen pachniał pomarańczą, a usta-sen zdawały się lekko wibrować. Efekt dość przyjemny.

- Idziesz na przyjęcie? - spytał Gabriel.

- Tak naprawdę, szłam, by spotkać się z tobą. Miejskie reno powiedziało mi, że przybyłeś, więc przyszłam natychmiast.

Gabriel uniósł brew.

- Czy masz aż tak pilną sprawę?

- To zależy, jaka jest twoja definicja „pilności”. Możemy pójść teraz na przyjęcie, jeśli chcesz.

- Weź mnie pod rękę.

- Z przyjemnością.

Powędrowali korytarzem. Freski na ścianach przedstawiały przezroczyste niebieskie morze, w którym swawoliły złociste, białe i ciemnoniebieskie delfiny. Ciepły perski wiatr przyniósł świeży zapach cyprysów. Panowała tutaj jesień i w pewien sposób to wrażenie zostało przeniesione do oneirochrononu. Pracowali tu świetni programiści.

Pan Wengong zatrudniał tylko najlepszych.

- Chciałam ci po prostu podziękować - rzekła Akwasibo. - Sądzę, że ze wszystkich Aristoi ty nauczyłeś mnie najwięcej.

- Byłem wtedy strasznie niedoświadczony. Na litość boską, miałem poniżej trzydziestki, a więc niewiele więcej lat niż ty.

- Uczyłeś mnie, ucząc się sam. Ale minęło ponad czterdzieści lat, nim rzeczywiście potrafiłam wszystko zastosować w praktyce.

- Popełnisz jednak znacznie mniej błędów niż ja.

- Mogę jedynie stwierdzić, że prawdopodobnie nie będą to te same błędy.

Usłyszeli pneumatyczne kuranty, a potem zabrzmiał nierealny dźwięk fletu. Gabriel i Akwasibo skręcili do Apadany, wielkiej sali Dariusza I.

Ponad miastem-snem zawisł księżyc-sen. Pół tarczy na lekko niebieskim niebie. Rzeczywisty księżyc, służący jako model, od dawna był bardziej Zrealizowany niż większość innych miejsc. Jego wnętrze, cząsteczka po cząsteczce, przetransformowano w olbrzymią bazę danych, jedną z wielu, z których składał się Hiperlogos, wszechświatowy bank danych. Z wyjątkiem części zamkniętej Pieczęcią Aristoi, prawie wszystkie bity i bajty były powszechnie dostępne - to właśnie przyczyniło się do utrzymania pokoju w Logarchii w stopniu większym niż jakiekolwiek, zastosowane w historii, rozwiązania inżynierii społecznej.

- Jestem trochę zdenerwowana - wyznała Akwasibo. - Co się dzieje na takich przyjęciach?

- Przyjemności. Popisy. Rywalizacja. Intrygi. - Gabriel uśmiechnął się. - Wszystko, co nadaje życiu wartość.

 

Pyłki dziewann płynęły przez bezwietrzną przestrzeń świtu na Illyricum. Gabriel wstał z ławki, Manfred również się podniósł, przeciągnął, ziewnął i wyszedł za Gabrielem z pawilonu. Znikające pyłki poranka tańczyły przed Gabrielem wracającym do głównego budynku Rezydencji.

Gdy przechodził obok Cienistego Klasztoru, posłyszał niewyraźny zmęczony zaśpiew. Przypomniał sobie o raporcie, w którym donoszono, że Therápōn Dekarchōn Yaritomo, demiourgos odpowiedzialny za wymierzanie podatków w jednej z prowincji Illyricum, ogłosił, iż niebawem spróbuje dopełnić rytuału Kavandi. Gabriel kazał Manfredowi poczekać, a sam wszedł cicho przez inkrustowany turkusami łuk, by przyjrzeć się tej ciężkiej próbie.

Yaritomo, krępy mężczyzna, który nie miał jeszcze nawet siedemnastu lat, świeżo ukończył Lincoln College na Illyrijskim Uniwersytecie. Dobrze wypełniał nałożone przez Gabriela obowiązki, zgłębiając zasady administracji cywilnej. Raporty z Departamentu Psychologii sygnalizowały, że osobowość Yaritoma wykazuje oporność na fragmentację za pomocą łagodniejszych technik i sam Yaritomo wybrał Kavandi.

Nagi Yaritomo leżał pod metalową ramą, którą przywiązał sobie do ciała. Na ramie umocowanych było ponad pięćdziesiąt włóczni z nierdzewnej stali, ostrych jak skalpele, wycelowanych w jego ciało.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin