Bova Ben - Księżyc Tom 2 - Wojna o Księżyc.pdf

(2056 KB) Pobierz
1
881436364.001.png
Dla Janet i Billa Cuthbertów
oraz dla Barbary, z podziękowaniami za odkurzacz
2
Wojna jest złą rzeczą, ale poddanie się dyktatowi innych państw jest gorsze (...)
Wolność, jeśli będziemy jej bronić, wynagrodzi nam straty, zaś poddanie się będzie oznaczać
nieodwracalną utratę wszystkiego, co cenimy (..). Do was, którzy mienicie się ludźmi pokoju,
powiadam: Nie jesteście bezpieczni, o ile nie macie po swojej stronie ludzi czynu.
Tukidydes
Kiedy przetrwamy szybkie zmiany, które obecnie są wyznacznikiem naszego
przechodzenia z trzeciej do czwartej fazy historii, z okresu zróżnicowania w okres
ujednolicenia, staniemy w obliczu wielu poważnych problemów (...)
Liczne eksperymenty społeczne wykazały, że człowiek nie może kontrolować
wszystkich aspektów życia. Możemy tylko starać się wyizolować czynniki kluczowe dla całej
struktury i nad nimi pracować. Najważniejsze z nich to: ochrona zasobów naturalnych,
produkcja energii, kontrola urodzeń, pełne wykorzystanie potencjału intelektualnego i
edukacja. Detale struktury społecznej automatycznie zajmą swoje miejsce jako produkt
końcowy wszystkich tych sil - jak było zawsze (...)
Polityczna unifikacja świata nie jest pierwszym koniecznym krokiem. Zanim jej
osiągnięcie stanie się możliwe bez wywoływania zamętu, sama unifikacja przestanie być
potrzebna.
Carleton S. Coon
3
CZĘŚĆ I
PRZEZNACZENIE
Nie oszukujmy się, sir. Są narzędzia wojny i podboju; ostatnie argumenty, do których
uciekają się królowie.
Patrick Henry
Prolog: Centrum kontroli Bazy Księżycowej
- L-l niedostępny.
Szefowa łączności poderwała głowę znad klawiatury.
- Sprawdź na drugim kanale.
- Już to zrobiłem - odparł dyżurny siedzący przy sąsiedniej konsoli. - Nic z tego.
Wszystkie częstotliwości są głuche.
Trzeci łącznościowiec, siedzący po drugiej stronie szefowej, stukał po kolei w różne
bloki klawiszy. Na jego ekranie widniał galimatias pasów.
- Zrobili to - potwierdził. - Wyciągnęli wtyczkę.
Inni kontrolerzy i technicy opuścili swoje stanowiska i otoczyli stanowisko łączności.
Pozostawione bez opieki pulpity mrugały i świeciły obojętnie. Wielki elektroniczny ekran
ścienny, ukazujący wszystkie systemy Bazy Księżycowej, jarzył się jak zawsze, jakby nie
działo się nic niezwykłego.
Szefowa pchnęła w tył fotel na kółkach.
- Dokładnie w zapowiedzianym czasie, prawda?
- Dokładnie - powiedział technik. - Mamy wojnę.
Nikt się nie odezwał. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Grupa mężczyzn i kobiet stała
w pełnej napięcia ciszy. Jedynym dźwiękiem był szum konsoli i delikatny szept
wentylatorów.
- Poinformuję’ szefa - mruknęła szefowa, sięgając do klawiatury. Zaczęła tłuc w
klawisze.
- Cholera! - zaklęła. - Złamałam paznokieć.
Lądowanie minus 116 godzin 30 minut
Douglas Stavenger stał na Przełęczy Wojdohowitza, wsłuchując się w ciszę. W Bazie
zawsze rozbrzmiewały głosy, ludzkie albo syntezowane, a w tle nieustannie szumiały
urządzenia elektryczne. Tutaj, w górach, które opasywały ogromny krater Alfons, słyszał
tylko własny oddech - i cichy, krzepiący pomruk wentylatorów skafandra.
Dobry hałas, pomyślał, uśmiechając się do siebie. Kiedy ucichnie, twój oddech też
ustanie.
Wysiadł z ciągnika niedaleko miejsca, gdzie stała tablica, niewielki złoty prostokąt
przynitowany do skały, poświęcony pamięci jego ojca. W tym miejscu Paul Stavenger wybrał
śmierć, żeby ocalić mężczyzn i kobiety Bazy Księżycowej.
Jednakże to nie nostalgia przygnała go na przełęcz. Chciał przyjrzeć się uważnie Bazie
Księżycowej, obejrzeć nie schematy ideowe czy plany elektroniczne, ale prawdziwą Bazę,
leżącą w bezkompromisowym świetle gwiazd.
Wszyscy jej mieszkańcy myśleli, że są bezpieczni w przytulnych jaskiniach
wydłubanych w zboczu góry, którą nazwali Yeager. Osłonięci przez warstwy litej skały, nie
bali się niebezpieczeństw czyhających na powierzchni, pozbawionej powietrza i pławiącej się
w promieniowaniu twardym, z różnicami temperatur między dniem a nocą, między słońcem a
cieniem sięgającymi czterystu stopni Fahrenheita.
Ale Doug wiedział, że są okropnie bezbronni. Ochronili się przed siłami natury,
prawda, teraz jednak groziło im unicestwienie przez wojnę.
Popatrzył na farmę solarną, tysiące akrów ciemnych ogniw słonecznych, które
łapczywie spijały światło Słońca i bezszmerowo przekształcały je w elektryczność potrzebną
Bazie tak, jak człowiekowi krew. Panele mogły zostać rozbite w pył przez konwencjonalne
materiały wybuchowe albo unieszkodliwione przez impuls promieniowania z głowicy
atomowej.
Uświadomił sobie, że jeszcze łatwiej byłoby zniszczyć radia-tory - wszyscy będziemy
się gotować we własnym cieple, dopóki nie skapitulujemy albo nie pomdlejemy z gorąca.
4
Przesunął spojrzenie na lądowiska rakietowe, puste po rannym odlocie lunarnego
pojazdu transferowego. Za portem zobaczył kopułę geodezyjną osłaniającą nieukończony
kliper, budowany przez nanomaszyny wielkości wirusów, które przetwarzały węglowy pył
meteorytowy w twardy, wytrzymały diament. Jak ochronić statek? Nie możemy go osłonić
ani ukryć pod powierzchnią. Kopuła nie stanowi żadnego zabezpieczenia przed pociskami,
nawet z broni ręcznej.
Sięgnął wzrokiem dalej w głąb krateru, gdzie w stronę horyzontu celował chudy,
ciemny metaliczny palec katapulty. Wiedział, że wystarczy jedna bomba jądrowa, by
wyrzutnia przestała istnieć.
Cóż, w wojnie opartej na wymianie ognia nie mamy szans, pomyślał. To pewne.
Skierował oczy na skraj farmy solarnej, zobaczył ciemną, gładką błonę na
powierzchni, gdzie nanomaszyny pracowicie przemieniały krzem i metale z regolitu w
kolejne ogniwa słoneczne.
Z ich powodu wybuchła ta wojna, wiedział. Nanomaszyny. Miał wrażenie, że czuje
tryliony żuków we własnym ciele.
Jeśli wrócę na Ziemię, stanę się żywym celem. Załatwi mnie pierwszy szurnięty
nanoluddysta, jak wielu innych przede mną. Ale jeśli wojnie będzie można zapobiec tylko
poprzez zamknięcie Bazy Księżycowej, dokąd się udam?
Z mętlikiem w głowie odwrócił się i spojrzał na głęboki dół, który pewnego dnia miał
się stać głównym placem Bazy Księżycowej. Jeśli kiedykolwiek go ukończymy, pomyślał.
Wszystkie prace konstrukcyjne zaczynają się od wykopania dołu. Nie ma znaczenia,
czy jesteś na Księżycu, czy na Ziemi.
W blasku potężnych lamp koparki zdzierały regolit i ładowały go na ciężarówki. Praca
przebiegała bezgłośnie w lunarnej próżni. Nad maszynami wisiały chmury drobnego pyłu,
przyćmiewające światło lamp jak mgła. Pierwszy raz widzę mgłę na Księżycu, pomyślał
Doug. Ale nie ma w niej ani jednej cząsteczki wody.
Wszystkie maszyny były kierowane przez operatorów siedzących bezpiecznie przy
swoich stanowiskach w centrum kontroli. Tylko paru robotników budowlanych przebywało
na powierzchni w kraterze Alfons.
Ja też powinienem być wewnątrz, powiedział sobie. Odliczanie już się rozpoczęło.
Powinienem być wewnątrz i mierzyć się z problemem, a nie uciekać.
W ciągu siedmiu lat przymusowego pobytu na Księżycu, zawsze wychodził na
powierzchnię ilekroć miał jakiś problem. Wyrazisty księżycowy krajobraz pozwalał mu
skoncentrować się na tym, co najważniejsze: życie albo śmierć, przetrwanie albo zagłada.
Surowa wspaniałość Księżyca zawsze wywierała na nim głębokie wrażenie. Teraz jednak
zamiast podziwu czuł strach. Strach, że Baza Księżycowa zostanie zamknięta, że
bezpowrotnie utraci szansę na otworzenie kosmicznej granicy. Strach, że będzie musiał
wrócić na Ziemię, gdzie czekają na niego zabójcy.
I gniew, głęboki, tlący się gniew na ślepych, fanatycznych ignorantów grożących
Bazie wojną i unicestwieniem.
Kipiąc ze złości, wrócił do ciągnika i wspiął się na siedzenie z gołego metalu. Grunt
na przełęczy pożłobiony był przez gąsienice traktorów, od lat przeorujące pylisty regolit. On
sam przejechał całą drogę wokół tych łagodnie zaokrąglonych gór; okrążenie krateru nie było
łatwe, nawet ciągnikiem. Alfons był taki wielki, że góry pierścieniowe znikały za bliskim
lunarnym horyzontem. Wycieczka zabrała mu prawie tydzień, przez cały czas w skafandrze,
który na długo przed powrotem nabrał mocno dojrzałego zapachu. Ale w trakcie samotnej
wędrówki znalazł upragniony spokój i wewnętrzną równowagę.
Nie dziś. Nawet tutaj nie znalazł spokoju.
Kiedy zjechał na dno krateru, spojrzał za bezkompromisową krechę horyzontu i
zobaczył Ziemię wiszącą na ciemnym niebie, jarząca się błękitem, przybraną pasmami
śnieżnobiałych chmur. Nie doświadczał tęsknoty, poczucia straty ani nawet ciekawości. Czuł
tylko głęboką pogardę i gniew. Palący gniew. Jego prawdziwym domem był Księżyc, nie ten
daleki zakłamany świat, gdzie za każdym uśmiechem kryła się przemoc i zdrada.
I uświadomił sobie, że złości się na siebie, nie na dalekich, anonimowych
mieszkańców Ziemi. Powinienem był przewidzieć, że do tego dojdzie. Od siedmiu lat
wywierali na nas naciski. Powinienem był coś wymyślić, żeby uniknąć otwartego konfliktu.
Zaparkował ciągnik i ruszył wzdłuż wykopu, stawiając długie, płynne kroki, które w
niskiej grawitacji Księżyca wyglądały jak rodem ze snu. Zobaczył, że wykop jest prawie
ukończony. Niemal byli gotowi do rozpoczęcia następnej fazy, bardziej finezyjnej. Ciągniki,
idealne do usuwania ogromnej masy pyłu i skały, miały ustąpić wyspecjalizowanym
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin