Joanna Chmielewska - Autobiografia 07 - Okropności.pdf

(846 KB) Pobierz
Chmielewska Joanna - Autobiografia 07 - Okropności
Joanna Chmielewska
AUTOBIOGRAFIA 7
WARSZAWA
2008
Redaktor: Julita Jaske Korekta: Anna Pawłowicz Projekt serii: Maciej Sadowski Typografia:
Piotr Sztandar-Sztanderski
© Copyright for text by Joanna Chmielewska,
Warszawa 2008 © Copyright for cover by Maciej Sadowski, Warszawa 2008 © Copyright for
cover photo by Artur Chmielewski,
Warszawa 2008 Photographs # 8-28 (wkładka I), 3,4,14-17,19-29 (wkładka II)
© copyright by Witold Gawliński, Warszawa 2008 © Copyright for the Polish edition by
Kobra Media Sp. z o.o.,
Warszawa 2008
W książce wykorzystano także zdjęcia ze/^iłrbwfp^^atnych Autorki. ISBN 978-83-61455-09-
7
moG
Wydawca:
Kobra Media Sp. z o.o.
skr. poczt. 33, 00-712 Warszawa 88 www.chmielewska.pl
Dystrybucja:
L&L Firma Wydawniczo-Dystrybucyjna Sp. z o.o.
80-298 Gdańsk, ul. Budowlanych 64 F
Dział handlowy:
tel. (0-58) 340 55 29, fax (0-58) 344 13 38
e-mail: hurtownia@ll.com.pl
infolinia: 0 801 00 31 10
www.ll.com.pl <http://www.ll.com.pl>
www.ksiegarnia-ll.pl <http://www.ksiegarnia-ll.pl>
Przygotowanie do druku: Page Graph Druk i oprawa: f5poigrąfsA
465/09
Wszystkie osoby, obszczekane w niniejszym utworze, z góry najgoręcej przepraszam. Tych,
którzy zdążyli przenieść się na lepszą stronę, uprzejmie proszę o niestrasze-nie po nocach.
Po dniach też.
Wielce skruszona Autorka
j
Komu się nie podoba, może nie czytać. Naprawdę nie ma takiego przepisu, że koniecznie
trzeba, a zaniechanie lektury zostanie surowo ukarane. Szczególnie, że ta akurat lektura,
obawiam się, będzie ciężkostrawna.
Nie mam innego sposobu na przekazanie społeczeństwu całej poniższej treści, jak tylko w tej
idiotycznej postaci. Nie będę czytać wszystkiego, co do tej pory napisałam, ponieważ od
własnych przeżyć niedobrze mi się robi. A wpływu na przeszłość nie posiadam, nie dam rady
zlikwidować osobistego zidiocenia, drugiej wojny światowej, Hitlera, minionego, chwalić
Boga, ustroju, aczkolwiek może minionego nie całkowicie, ani też żadnych innych wydarzeń
historycznych. Mam cichą nadzieję, że osoby odpowiednio młodsze wyciągną sobie ze mnie
jakieś sensowne wnioski i na moich błędach czegoś się nauczą, chociaż doskonale wiem,
czyją to mamusią jest nadzieja.
No dobrze, ale głupi ma szczęście, nie?
Do rozpoczęcia niniejszego utworu skłoniła mnie myśl, jak się okazało, błędna.
Otóż ci od wymiany wodomierza umówili się, że przyjdą przed trzecią. Znaczy, przed
piętnastą. Wymiana wodomierza spadła na mnie znienacka, niczym grom z jasnego nieba,
musiałam załatwić pilną i ważną sprawę przez telefon i wiadomo było, że załatwianie potrwa
dłuższą chwilę.
8
JOANNA CHMIELEWSKA
Gotowa byłam głowę na pniu położyć, że zadzwonią mi do furtki dokładnie w środku
załatwiania, odczekałam zatem odpowiednio długo, doskonale wiedząc, że punktualność jest
w naszym narodzie ciałem obcym, a znaczenia słowa większość ludzkich jednostek musi
szukać w encyklopedii. O szesnastej trzydzieści zadzwoniłam, zaczęłam załatwiać, cały czas
zastanawiając się, co zrobię, jeśli mi przerwą w połowie i, ku mojemu zdumieniu, załatwiłam
do końca bez przeszkód, a ci od wodomierza w samym środku nie przyszli. Przyszli później.
Nie do pojęcia.
W czasie oczekiwania i zastanawiań rozważałam kwestię przypadkowości zjawisk
międzyludzkich, skojarzenia ruszyły Niagarą, w rezultacie zaczęłam to pisać i niech wszyscy
do nich mają pretensję. Do tych od wodomierza. Dosyć mam odpowiedzialności za błędy
całego świata!
Za własne również.
Właściwie wszystko razem powinno nosić tytuł:
STARY POTWÓR.
Ponieważ
Byłam starym potworem.
I niech mi się tu nikt głupio nie natrząsa, skąd ten czas przeszły, bo przecież nadal jestem. No
to co, że jestem? Ale przynajmniej wiem o tym i bardzo staram się nie być.
Mam wrażenie, że z nader miernym rezultatem...
I oczywiście rozwinę ten temat obszerniej i ekspiacyjnie, być może kawałkami, ale jednak, bo
dopiero teraz widzę, jak wspaniale mi to potworstwo wychodziło. O, nie ograniczajmy się,
byłam także młodym potworem, a jeśli niekiedy przypadkiem urocza cecha przycichała, to
tylko z braku czasu.
OKROPNOŚCI
9
■£rit-&
Jednakże zacznę od najgorszego, chociaż pierwotnie wcale nie miałam takiego zamiaru.
Wiem, że wszystkich Czytelników okropnie zdenerwuję, ale nie ma siły, ukrywam to już
półtora roku i dłużej nie mogę. Nie odczepię się od Alicji, dopóki tego wszystkiego nie
napiszę, szczególnie, że zakończenie było w pełni jej godne.
Wyjaśnienia ustne przez gardło mi nie przejdą.
ALICJA.
Kiedy pisałam o dewastacji jej ogrodu, jeszcze żyła.
Umarła szóstego maja 2006 roku i była dla mnie tak ważna, że nie zgadzam się uwierzyć w
jej śmierć. Nieprawda, wcale nie umarła, wyjechała na kurację do Szwajcarii i po prostu stała
mi się chwilowo niedostępna, bo do tak górzystego kraju z pewnością sama osobiście nie
pojadę. Nie dawało się z nią w pełni porozumieć już od dwóch lat, kontakt bezpośredni
prawie nie istniał, nie istnieje nadal, ponieważ tkwi w tej Szwajcarii, i właściwie wielkiej
różnicy nie ma. Jak dla mnie żyje i cześć.
I będzie żyła do sądnego dnia.
Kto powiedział, że była aniołem? Nic podobnego, nie była. Miała mnóstwo wad, bywała
nieznośna, irytująca, fanaberyjna, uparta, zalety chwilowo pomijam, i z tym wszystkim była
Człowiekiem. W pełnym zakresie CZŁOWIECZEŃSTWA.
Dla mnie zrobiła więcej, niż ktokolwiek inny. Nie mam pojęcia, jak wyglądałoby moje życie,
a co najmniej zdrowie, gdyby nie wyciągnęła mnie z Polski w chwili najgłębszego impasu.
Wyszłabym z niego niewątpliwie, ale kiedy, jakim kosztem i z jakim rezultatem? I czy
rzeczywiście na pew-
10 JOANNA CHMIELEWSKA
no...? Sama zaledwie zaproszona do Danii, jeszcze bez mieszkania i bez pieniędzy, załatwiła
mi zaproszenie, doskonale wiedząc, że nie mam nic i niczego nie zdołam jej zwrócić. Razem
mieszkałyśmy w pralni państwa von Rosen i żyłam za jej pieniądze, dzieliła się ze mną
czymś, czego jej samej brakowało, chociaż już po tygodniu dostałam normalną pracę w biurze
projektów. Pracę tak, ale pieniędzy nie, ponieważ nie miałam zezwolenia na pracę i pan
profesor Suenson wolał nie ryzykować. Alicja poprzez pana von Rosen załatwiła mi to
zezwolenie, ja zaś byłam przy tym niecierpliwa, nietaktowna i możliwe, że nawet niekiedy
kompromitująca, z niepokoju i z rozpaczy. Alicja zniosła wszystko.
W „Krokodylu z Kraju Karoliny" napisałam prawie całą świętą prawdę, co potwierdziła
zachowana korespondencja. W nerwach żyłam przeraźliwych.
W momencie uzyskania pracy początkowe darowizny przekształciły się w pożyczki, które jej,
rzecz jasna, zwróciłam, kiedy tylko dostałam zalegającą pensję. Wcale nie jestem pewna, czy
zwróciłam jej wszystko, niewątpliwie jakieś koszty poniosła nieodwracalnie, nie wyliczała
przecież każdego kawałka pożywienia, jakie do gęby wzięłam. Z całej siły starałam się
później już jej nie obciążać, ale nawet starania były dla mnie możliwe wyłącznie dzięki niej.
Do dziś dnia odbieram to jako uratowanie mi życia.
Kłóciłyśmy się miliony razy. O politykę, o obcych ludzi, o historię, której Alicja nie cierpiała,
o znajomych, o policję, diabli wiedzą o co jeszcze. Przenigdy nie kłóciłyśmy się o sprawy
nam niejako fizycznie najbliższe, o gospodarstwo domowe, o niepozmywane talerze, o zajęte
krzesło, o bałagan, ogólnie biorąc o siebie bezpośrednio. Żyłyśmy w warunkach
mieszkaniowych urągających wszystkiemu, i nigdy nie przyszło nam do głowy, żeby na tym
tle mieć do siebie wzajemnie jakiekolwiek pretensje, a zdaje się, że jest to sztuka rzadko
spotykana. W tym miejscu tolerancja aż
OKROPNOŚCI
11
nam uszami tryskała, jak dla mnie, mogła hodować w tej pralni białe myszki i małego słonia,
duży by się nie zmieścił, mogła palić fajkę i cygara, mogła te cholerne talerze chować pod
łóżkiem albo wyrzucać przez okno, ona zaś miała najdoskonalszą pewność, że kto jak kto, ale
ja jej porządków w domu robić nie będę.
Musiało jej dokopać grono najbliższych przyjaciół i znajomych, bo później to nawet
sprawdziła. Już po śmierci Thorkilda, kiedy mieszkała w Birker0d, za którymś pobytem
zostałam u niej w domu sama, Alicja gdzieś pojechała na kilka dni, może do Lund, może do
Malm0, nie pamiętam. Wróciła.
W owym czasie nie życzyła sobie, żeby wchodzić do jej pokoju. Nawet, żeby zaglądać. Nie to
nie, jej sprawa, łatwo można było domyślić się, że robi tam swój osobisty bałagan, którego
nie ma ochoty nikomu pokazywać, ale mnie jej bałagan nigdy nie przeszkadzał i mogła robić
dowolny. Sama przy odrobinie wysiłku umiałabym zrobić taki sam i też nie chciałabym, żeby
mi się ktoś wtrącał.
Zaraz po jej powrocie wynikło z rozmowy coś takiego... może jej coś zginęło...? Czegoś nie
mogła znaleźć...? Zgubiła w swoim pokoju...? Wyskoczyła jakaś kwestia otwartego okna...?
Nie pamiętam.
...że powiedziałam:
- Nie wiem. Ja do twojego pokoju nie wchodziłam. Nie życzyłaś sobie, więc nawet nie
otwierałam drzwi.
- Wiem - odparła na to Alicja. Zaciekawiłam się.
- Skąd wiesz?
- Zabezpieczyłam się. Wiem, czy ktoś otwierał drzwi i wchodził do mojego pokoju.
Nawet się nie poczułam urażona, raczej ogarnęło mnie politowanie.
- Ty kretynko, a myślisz, że bez twoich zabezpieczeń ja bym weszła?
12
JOANNA CHMIELEWSKA
- Nie - wyznała Alicja tonem możliwe że odrobinę przepraszającym, niepotrzebnie zresztą. -
Teraz już na pewno wiem, że ty nie. Ale to nie było przeciwko tobie, tylko ogólnie.
Chciała żyć po swojemu. Nienawidziła przymusu i ograniczeń. Wyjechała z upiornego i
nieludzkiego ustroju nie po to, żeby opływać w dostatki, tylko po to, żeby czuć się
człowiekiem. Wolnym. Swobodnym. Decydującym o sobie. Całkowicie samodzielnym.
Istniejącym w ustroju ustabilizowanym, uczciwym, rzetelnym, szanującym jednostkę ludzką,
bez łgarstwa, obłudy, fałszu i gniotu psychicznego. Nienawidziła łgarstwa i krętactwa.
Nienawidziła uzależnienia.
- Wiesz, gdzie ja mam zarobki? - powiedziała do mnie w jakimś momencie, nie pamiętam w
jakim, więc nawet za ton nie mogę gwarantować. Wzgardliwy? Wzburzony? Pełen
politowania...? - Mogę tu mieszkać pod mostem i żreć obierki od kartofli, bo nikt mnie nie
oszukuje. I nikt mną nie rządzi. A pieniądze mam gdzieś.
Była opanowana pod każdym względem w stopniu godnym podziwu, to ode mnie nauczyła
się od czasu do czasu robić awantury i ze zdumieniem stwierdziła ich skuteczność, co mi
wyznała jeszcze w BLOK-u, zresztą chichocząc, bardzo rozśmieszona. Nigdy natomiast nie
ujawniała własnego stanu ducha, i nie ujawniłaby nawet, gdyby przed nią widniały stopnie
szafotu. Nigdy nie wylała przy ludziach ani jednej łzy. Szczytowy stres i maksymalne
zdenerwowanie mogły się w niej objawiać wyłącznie tym, że była trochę zła i miała nieco
mniej cierpliwości. I tyle, nic więcej.
Tak się złożyło, że byłam u niej, kiedy miała drugą operację polipa piersi, a w jakiś czas
później operację drugiego oka. Niepewna rodzaju polipa, okaże się nowotworem złośliwym
czy nie, nie ujawniła żadnego zdenerwowania, o możliwości napomykała spokojnie i nie z
własnej inicja-
OKROPNOŚCI
13
tywy, z reguły ktoś inny bąkał jakieś głupoty, egzystencja toczyła się normalnie, jakby szła
wycinać odciski. Zero emocji. Potem, długo potem, zdecydowała się na tę okulistykę.
Pierwsze oko przeszło bezboleśnie, drugie się pa-skudziło. Nie znam osoby, która w podobnej
sytuacji potrafiłaby usunąć siebie, swoje zagrożenie wzroku, swój ból, dyskomfort,
uciążliwości leczenia, na tak daleki margines. Złożyło nam się wspaniale, ona miała oko, a ja
złamane żebro, odszczepione w dodatku, nie pozwalało mi oddychać, wściekle kłuło, dwie
inwalidki. Chyba znosiłam swoje żebro gorzej niż ona swoje oko, ale, mimo wszystko, żebro,
niech je piorun strzeli, nie zmniejszyło mojego podziwu dla niej.
Miała w sobie coś, co dla wielu ludzi stanowiło rodzaj azylu psychicznego i materialnego.
Miała chęć... a może nawet przymus...? przychodzenia z pomocą. Jej pierwszym, niekiedy
zgoła idiotycznym odruchem było: dopomóc w kłopotach, wysłać pieniądze, dać wikt i
opierunek, zaprosić do siebie. Co najmniej w połowie wypadków wychodziła na tym jak
Zabłocki na mydle, Maja Rutkowska, zwierzę z pralni, pasożyt, mamusia Marioli, Pawełek,
psychopata, Kacper z żoną, wymieniam tylko tych, których znałam, innych już dokładnie nie
pamiętam, o, Agata, słyszałam o wielu. Waliłam się pięścią w czoło, kiedy Alicja mi o nich
opowiadała. Do końca życia pod tym względem była niepoprawna. Niereformowalna.
Przy całej swojej tolerancji, niektórych cech ludzkich nie trawiła, a niektórych nie pojmowała.
Nie trawiła skłonności do histerii, a nawet nieopanowania, znerwicowania. Przesady w
uczuciach, nawet uzasadnionej. Pojęłam to dokładnie i zdołałam sprecyzować sobie słowami,
kiedy nam Robert zginął. Mój syn, od ośmiu lat nie widziany. Powtarzam się, wiem, ale nie
mogę się powstrzymać, może ktoś nie czytał. Wiedziałyśmy, o której godzinie wylatuje z
Paryża, o której ląduje w Kopenhadze,
14
JOANNA CHMIELEWSKA
obie znałyśmy doskonale drogę z lotniska do Birkered i czas przejazdu, wiedziałyśmy, że ma
przyjechać taksówką i ma na to dostateczną ilość pieniędzy, a gdyby nawet nie miał, ja
miałam i mogłam zapłacić na miejscu, o czym z kolei on wiedział. Kiedy spóźniał się już
godzinę, zaczęłam sprawdzać. Samolot z Paryża wyleciał prawie o czasie, z dziesię-
ciominutowym opóźnieniem, z takim samym opóźnieniem wylądował w Kopenhadze, żadnej
katastrofy nie było. Na litość boską, gdzie się podział? W końcu jest to mój syn, wolałabym
wiedzieć, co się z nim stało, przez pomyłkę poleciał do Tokio? Był na liście pasażerów, czy
nie?
Wszystkie te czynności zresztą wykonywała Alicja ze względu na język. Pod moim wpływem
siedziała przy telefonie, wymyślałam kolejne źródła wiedzy, gmerałam w książce
telefonicznej, a ona dzwoniła, niechętnie, ale cierpliwie.
Nie miotałam się po całym domu, zrzucając kwiatki i przedmioty martwe, nie rwałam włosów
z głowy i nie lałam łez, zwyczajnie zastanawiałam się, jak sprawdzać i do jakiej instytucji
dzwonić. Naprawdę dokładnie wiedziałam, jak długo jedzie się z Kopenhagi do Alicji i pojąć
nie mogłam, gdzie się cholernik pałęta.
Spóźnił się przeszło dwie i pół godziny, ponieważ z ciekawości, turystycznie, pojechał
komunikacją miejską i państwową. Nie przyznał się wcześniej do pomysłu w obawie, że mu
zabronię.
No i Alicja później powiedziała:
- Ale muszę przyznać, że prawie wcale nie histeryzowałaś. Tak się zachowałaś, że właściwie
można to znieść. Zosia by tu już chyba konwulsji dostała.
Na marginesie: jej Zosia, matka Pawła, nie moja synowa, która tylko dzwoniła z Paryża z
grzecznym pytaniem, czy Robert już dojechał i równie grzecznym komunikatem, że obie z
Moniką nie pójdą spać, dopóki on się nie znajdzie.
OKROPNOŚCI
15
Co tu ukrywać, Alicja miała rację. Cokolwiek się stało, głupie krzyki, głupie gesty, głupie
szlochy i omdlenia w najmniejszej mierze nie pomogą. Jeśli już cokolwiek robić, to po
zastanowieniu uzyskiwać informacje z właściwych źródeł i cześć. Stres wypchnąć z siebie
jakimś innym sposobem. Między nami mówiąc, po moim mężu i dzieciach miałam w tym
dużą wprawę.
Jej poglądy na tego rodzaju emocje wynikały z tego, że nie rozróżniała stosunku uczuciowego
do osób bliskich i obcych. Dla niej istniała SPRAWIEDLIWOŚĆ.
Być może, wpłynął na to fakt, że nie miała własnych dzieci, a Thorkild zbyt krótko żył, żeby
wejść tym przekonaniom w paradę. Nie pojedzie się na Sybir za znajomym człowiekiem,
pojedzie się za ukochanym mężem, co wielokrotnie udowodniła historia. Sentymentalizmu
Alicja również nie znosiła, ale za Thorkildem kto wie...? Nie było okazji. Może jej się tylko
wydawało, że wszyscy ludzie w obliczu jej uczuć są równi?
Zdarza się, że ktoś z przyjaciół jest człowiekowi bliższy niż własna rodzina. Zdarza się, że
człowiek myli się w ocenie siebie samego. Też się o to kłóciłyśmy, z tym, że na spokojnie,
bez ognia, za to z uporem. Trwałam na stanowisku, że raczej dam swojemu dziecku, które na
to nie zasługuje, niż komuś obcemu, kto potrzebuje i zasłużył, ale co z tego, dziecko mi
bliższe. Alicja była przeciwnego zdania, obcy, nie obcy, potrzebuje bardziej, zatem
elementarna sprawiedliwość wymaga, żeby dać jemu, a dziecko niech się wypcha.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin