Terry Pratchett - Opowiadania - ISTNIENIE WYSTARCZA + CZAS.doc

(84 KB) Pobierz

Terry Pratchett

 

# ifdefDEBUG + „istnienie/wystarcza" + „czas"

(# ifdefDEBUG + „world/enough” + „time”)

 

Opowiadanie z „Nowej Fantastyki” 4/97

Copyright © Terry Pratchett (1990)

Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa

 

 

 

Nigdy mi się nie podobały maszyny w ludziach. To nie jest naturalne. Powiecie: zaraz, a co z rozrusznikami, różnymi sztucznymi nerkami i w ogóle? Wszystko jedno, to też są maszyny.

Niektóre mają nawet baterie atomowe. I nie mówcie mi, że tak być powinno. Kiedyś wypróbowałem taki jeden implant; miał pokazywać czas, błyskać co sekundę małymi czerwonymi cyferkami w dolnym lewym kącie oka. Zrobili go dla zalatanych urzędasów, żeby wiedzieli, rozumiecie... podświadomie... która godzina. Tyle że mój przy każdym mrugnięciu przestawiał się na wtorek, 1 stycznia 1980. Odniosłem go, a sprzedawca usiłował mi wcisnąć inny, który mógł pokazywać godzinę w dwunastu różnych stolicach plus raporty giełdowe i różne takie. I jeszcze masę innych rzeczy. W końcu dochodzi do tego, że człowiek kupuje taki nowy układ, idzie się odlać - pardon my French - i widzi, jak te małe czerwone cyferki przesuwają się z danymi dystansu i położenia, a wektorowa muszla płynie w polu widzenia, bipbipbip, cel namierzony, ognia...

Ona gdzieś tutaj jest. Może ją nawet widzieliście. Albo jego. To jak nieśmiertelność.

Nie znoszę maszyn w ludziach. Nigdy nie znosiłem, nigdy nie zniosę.

Wspominam o tym, bo gdy dotarłem do mieszkania, gliniarz przy drzwiach miał taki spanikowany wyraz twarzy, jak to u nich zawsze, kiedy słuchają swojego wewnętrznego radia.

Na papierze pewnie wyglądało to na świetny pomysł. Całe banki statystyk kryminalnych przekazywane prosto do mózgu. Tylko że głowy ich bolą od tego szumu. A w dodatku, jak tylko przejeżdża taksówka, bierze ich chęć, żeby skasować należność za kurs z Rushdiego 27. To taki żart.

Wszedłem i poczułem zapach.

Nie ciała. Tego smrodu pozbywają się na samym początku.

Nie. Ten zapach to po prostu stęchlizna. Tak pachnie stary plastyk. Tak pachnie lokal, który powinien być brudny, ale nie ma w nim dość brudu, więc zostaje tylko wżarta w ściany czystość. Kiedy człowiek odchodzi z domu, a mama przez dziesięć lat nic nie zmienia w jego pokoju, to właśnie tak tam pachnie. I takie było całe mieszkanie. Brakowało tylko podwieszonych u sufitu samolotów.

No więc wezwali mnie do salonu i tam od razu zauważyłem Seagema. Nauczyłem się dostrzegać takie rzeczy. Seria Pięć, według mnie duża pomyłka. Czwórki były praktycznie idealne, więc po co w nich grzebać? To jakby powiedzieć: wyprodukowaliśmy doskonały rower, zatem teraz dodamy mu trzynaście kół... Na przykład zastąpili S-2030 przez S-4060 - nie najlepsze posunięcie, moim zdaniem.

Ten był martwy. To znaczy, owszem, paliła się lampka zasilania i obudowa była ciepła, ale gdyby działał, po panelu powinny się przemieszczać jakieś światełka. Na nim stał taki wielki zestaw 4711, których właściwie nie widuje się w prywatnych mieszkaniach. To sprzęt laboratoryjny. Ten był modelem dualnym: smak i zapach. Po numerze poznałem, że to jeden z tych, które wykorzystują powłokę językową - i dobrze. Nigdy nie lubiłem natryskiwanych polimerów. Niektórzy mówią, że to jak trzymać w ustach kondoma, ale lepszy kondom niż to błoto na języku, które trzeba zeskrobywać przy wieczornym myciu.

Podłączono tam jeszcze sporo innych rzeczy i z pięć linii telefonicznych przy koncentratorze. Obok stał bank pamięci 1MT, wielki jak lodówka.

Ktoś wydał naprawdę masę forsy. I wiedział, co kupować.

A tak... W samym środku tego sprzętu tkwił jeszcze staruszek. Jak uprzedzali. Też martwy. Siedział na krześle.

Obiecali, że nie będą go ruszać, póki wszystkiego nie obejrzę.

Pewnie z powodu wirusów. Ludzie miewają dziwne opinie na temat wirusów.

Zdjęli z niego hełm i widziałem odciski po zatyczkach nosowych. A twarz miał białą... Znaczy, owszem, nie żył i w ogóle, ale ta twarz wyglądała jak coś, co już wcześniej długo tkwiło pod kamieniem. Włosy długie i zmierzwione, tam gdzie rosły pod hełmem, po prostu okropne. I nie miał brody, tylko długie, bardzo długie włosy na podbródku; od wieków nie widziały żyletki. Wyglądał tak, jak mógłby wyglądać Bóg, gdyby wziął jakieś naprawdę ostre prochy. No i gdyby był martwy.

Nawiasem mówiąc, wcale nie był stary. Trzydzieści osiem lat. Młodszy ode mnie. Oczywiście, ja codziennie biegam.

Drugi gliniarz stał przy oknie i wśród mikrofalowego szumu usiłował złapać komendę. Wydawał się znudzony. Wszyscy ci faceci z operacyjnego, ci od wizji lokalnych, wiele już widzieli i nic ich nie rusza. Skinął tylko głową w stronę Seagema.

- Umie pan takie naprawiać?

Zapytał tylko po to, by dać mi do zrozumienia, że są nasi i tamci, a ja należę do tamtych. Ale i tak zawsze mnie wzywali. Godny zaufania, rozumiecie. Można na nim polegać. Wielkim fachmanom nie można wierzyć, wszyscy są agentami i sprzedawcami firm wirtualowych, które trzymają ich jak na smyczy. A ja? Ja zawsze mogę wrócić do remontowania mikroodtwarzaczy. Choćby od jutra. Darren Thompson, naprawa Sztucznych Rzeczywistości, przewijanie silników elektrycznych. To też potrafię. Poproście kogoś z tych młodych, żeby naprawił wam choćby telewizor, to zaśmieje się wam w twarz i powie, że spadliście z Łuku.

- Czasami - odpowiedziałem. - Jeśli są naprawialne. W czym problem?

- Właśnie chcemy, żeby nam pan to wytłumaczył - on na to, sugerując mniej więcej: jeśli nie znajdziemy czegoś na niego, weźmiemy się za ciebie, chłopie. - Czy w tych układach możliwe jest spięcie?

- Wykluczone. Złącza, rozumie pan...

- Dobra, dobra... Ale wie pan, co o nich mówią. Może wykorzystywał sprzęt do jakichś szurniętych numerów...

Gliniarze uważają, że wszyscy wykorzystują sprzęt do szurniętych numerów.

- Muszę stanowczo zaprotestować - zabrzmiał nagle inny głos. - Protestuję i odnotuję mój protest w raporcie. Nie ma na to żadnych dowodów.

Był tam inny facet. W garniturze. Elegancki. Siedział przy takim przenośnym terminalu biurowym. Wcześniej go nie zauważyłem, bo należał do tych, których trudno zauważyć, nawet jeśli znajdą się z tobą w szafie.

Uśmiechnął się uśmiechem, jakiego trzeba się długo uczyć, i wyciągnął rękę. Nie pamiętam jego twarzy. Dłoń miał ciepłą, uścisk przyjazny - taki, po którym ma się ochotę umyć ręce. 

- Miło mi pana poznać, panie Thompson - powiedział. - Nazywam się Carney. Paul Carney. Biuro prasowe Seagema. Mam dopilnować, by mógł pan spokojnie pracować. Bez żadnych przeszkód. - Zerknął na gliniarza, który najwyraźniej nie był zachwycony. - I bez żadnych nacisków - dodał.

Oczywiście, zawsze chcieli przygwoździć Seagema. Wiedziałem o tym dobrze. Dlatego, przypuszczam, tamci woleli wszystkiego przypilnować osobiście. Ale miałem już za sobą trzydzieści, może czterdzieści wizyt w miejscach, gdzie umierali wirtuale. Faceci w garniturach się tam nie pojawiali. Czyli: ta sprawa była szczególna. Powinienem się tego domyślić, kiedy zobaczyłem całą tę forsę utopioną w sprzęcie.

Życie człowieka w kombinezonie roboczym może się bardzo skomplikować, kiedy pojawią się ludzie w garniturach.

- Proszę posłuchać - powiedziałem. - Umiem się rozeznać w tych zabawkach; nie ma sprawy. Ale jeśli potrzebne będą jakieś naprawdę szczegółowe testy, to chyba wasi ludzie lepiej...

- Personel techniczny Seagema nie ma prawa mieszać się do śledztwa – warknął gliniarz. - Rozumie pan, chodzi tylko o raport z miejsca wypadku, nic więcej. Dla prokuratury. Panu Carneyowi nie wolno przekazywać żadnych instrukcji.

Ci w mundurach też nie są lepsi. Naprawdę działają na nerwy.

Dlatego bez słowa zdjąłem pokrywę, otworzyłem skrzynkę z narzędziami i zacząłem grzebać. To był mój świat. Może im się wydawać, że są ważni, ale kiedy zdejmę z czegoś osłonę i rozłożę na podłodze wnętrzności, wtedy ja jestem szefem...

Oczywiście, wszystkie je nazywają seagemami, nawet te wyprodukowane przez Hitachi, Sony czy Amstrada. To jak Rovery i rowery. W pewnym sensie nie ma tam nic trudnego. W dziewięciu przypadkach na dziesięć problem bierze się z obluzowanej płyty, braku kontaktu na panelu czy z jakiejś przepalonej ścieżki. Ten dziesiąty to prawdopodobnie coś, co można naprawić tylko przenosząc zapieczętowany układ do hiperczystego pomieszczenia i stukając w niego młotkiem. Coś w tym rodzaju.

Mówią mi czasem: na pewno ma pan całą kupę dyplomów i w ogóle. Nic z tych rzeczy. W zasadzie, jeśli człowiek umie zreperować pralkę, to może z seagemem zrobić wszystko, co tylko możliwe poza laboratorium. Musi tylko pamiętać, gdzie odkłada śrubki; niewielki wysiłek. Oczywiście tylko wtedy, gdy chodzi o awarię sprzętu. Oprogramowanie to całkiem inna sprawa. Żeby sobie radzić z oprogramowaniem, trzeba mieć szczególne zdolności. Jak ja: śladu wyobraźni. I dobrze mi z tym. 

- Dzieciaki babrają się tym świństwem. Wie pan? - odezwał się gliniarz, kiedy uklęknąłem na podłodze i rozłożyłem dookoła płyty złączy.

Zawsze nazywam ich gliniarzami. Ze względu na tradycję. Wiedzieliście, że słowo "gliniarz" jest slangowym określeniem policjanta, pochodzącym od słowa "glina" - ponieważ przyczepia się do człowieka jak glina do butów - i po raz pierwszy zostało zanotowane w dziewiętnastym wieku? Nie, nie wiedzieliście, bo po tej wielkiej aferze sprzed dziesięciu lat, z drzewami i w ogóle, uniwersytety przeniosły mnóstwo tekstów na te stare optyczne systemy odczytu/zapisu. A potem jakiemuś dzieciakowi udało się wpuścić wirusa McLinta do tego instytutu... jak mu tam... Wiecie? Słowa. Historia słów. To było, zanim jeszcze zacząłem się specjalizować w seagemach, tyle że wtedy nazywali je Środowiskiem Generowanym Komputerowo. Wezwali mnie, a ja z pięciu kT śmieci wyciągnąłem tylko kilka ekranów, które przeczytałem przed skasowaniem. Ten facet płakał. "Szlag trafił całą historię filologii", powiedział, a ja spytałem, czy przyda mu się wiadomość, że słowo "gliniarz" zanotowano po raz pierwszy w dziewiętnastym wieku. Nawet tego nie zapisał. Powinien. Mogliby przecież zacząć od nowa. Rozumiem, nie byłoby to wiele, ale zawsze coś na początek. Często się zastanawiałem, co to właściwie jest "szlag" i jak trafia. Nie sądzę, żebym się kiedyś tego dowiedział.

- Dzieciaki się tym babrają - powtórzył. Widziałem, że miał ochotę powiedzieć "gówniarze", ale powstrzymał się ze względu na tego w garniturze.

Nie, pomyślałem; nie takimi jak ten. To maszyna najwyższej klasy. Czegoś takiego nie można kupić w sklepie.

- Gdybym przyłapał na tym mojego chłopaka, wygarbowałbym mu skórę. Za moich czasów mieliśmy zdrowe rozrywki: Elite, Space Invaders... Takie rzeczy.

- Tak...

Sprawdźmy... Umocujemy próbnik tutaj i tutaj...

- Proszę nie przeszkadzać panu Thompsonowi w pracy - odezwał się garnitur.

- Myślę - odparł złośliwym tonem gliniarz - że powinniśmy mu wyjaśnić, kim jest ten człowiek.

I zaczęli się kłócić.

Myślałem chyba, że to zwykły facet, który włączył sobie o

jednego pornosa za wiele. Nawiasem mówiąc, całkiem niezły rodzaj śmierci. Powiecie: zaraz, chyba żartujesz? Umrzeć z przedawkowania sztucznego seksu to niby ma być w porządku? Ale ja na to odpowiem, że tak, w porównaniu do mniej więcej miliona innych sposobów. Rzeczywistości nie mogą zabić, chyba że ktoś sam chce odejść. Normalne układy sprzężeń zwrotnych nie mogą nawet nabić siniaka, niezależnie od tego, co opowiadają w horrorach. Chociaż, tak między nami, słyszałem kiedyś o... no wiecie... o egzoszkieletach. Wykorzystywała je armia, ale potem wypłynęły gdzie indziej. Pozwalają, żeby sny naprawdę dokopały śniącemu.

- To Michael Dever - oznajmił gliniarz. - Pan Thompson powinien o tym wiedzieć. Wymyślił połowę tych zabawek. Wielki ważniak u Seagema. Podobno od pięciu lat nie był w biurze. Pracuje w domu. Pracował - poprawił się. - Najlepszy fachowiec w dziale badawczym. I tak żyje... Żył. Wszystkie swoje pomysły przesyłał po łączu. Nikt się tym nie przejmował, ponieważ to geniusz. Aż wczoraj nie dotrzymał ważnego terminu.

To wyjaśniało obecność faceta w garniturze. Oczywiście, słyszałem o Deverze, chociaż na zdjęciach w magazynach występował w koszulce i z uśmiechem. Czyli drukowali stare zdjęcia. Ważny gość, owszem. Więc może w sprzęcie jest coś ważnego. Może coś testował. Albo pomyśleli, że ktoś mu wpuścił wirusa. W końcu do zestawu dochodziło parę linii.

Niczego nie zapaskudził, pomyślałem. Niektórzy ludzie, którzy odeszli w wirtualizm, żyją w gównie. Ale spotyka się takich pedantów, którzy wszystko planują z góry: lodówka napakowana błyskawicznymi obiadami, rachunki opłacane bezpośrednio z konta, codziennie pół godziny przerwy na sprzątanie i aerobik, a potem znowu odlot na wakacje we własnej głowie.

- Lepiej niż większość tych, których widywałem - stwierdziłem. - Czysto. Nikomu nie przeszkadza. Wzywali mnie już do takich, gdzie nie dało się wytrzymać smrodu, a wcale nie byli martwi.

- Co to za rurki odchodzą od hełmu? - spytał gliniarz.

Naprawdę nie wiedział... Chyba nieczęsto spotykał się z wirtualami. Sporo inteligentnych gliniarzy ich unika, bo mogą wpędzić człowieka w depresję. Tutaj mieliśmy mieszankę entonoxową, przyjaciółkę rozsądnego wirtuala. Małe rurki wprowadzane do nosowych zatyczek, a w maszynie mały programik, który wyciąga z osobistej rzeczywistości na dość długo, żeby na przykład pojeździć na rowerze, zjeść coś, skoczyć do łazienki...

- Każda pomoc się przyda, żeby się wyrwać z własnej rzeczywistości - wyjaśniłem. - Dlatego maszyna wtłacza trochę gazu i stopniowo wygasza program. Daje wystarczający dopalacz, żeby obudzić się bez wrzasku.

- A jeśli zawory się zablokują? - spytał garnitur.

- Niemożliwe. Są tam wszelkie możliwe zabezpieczenia, system monitoruje...

- Uważamy, że mogła nastąpić blokada zaworów - oświadczył stanowczo garnitur.

Nieźle. Sprytny pomysł. Seagem nie produkuje zaworów. Te małe zbiorniczki z gazem to dodatkowe wyposażenie pochodzące od innego producenta. Więc jeśli ważny pracownik umrze pod hełmem, wygodnie jest zwalić winę na zawory. Tyle że nigdy nie słyszałem, żeby się zacięły. I naprawdę mają masę zabezpieczeń. Można by je zablokować, gdyby maszyna pewne elementy wyłączyła, a inne zachowała włączone. A to już celowe działanie; tego maszyny nie robią.

Ale tłumaczenie im tego to już nie moja sprawa.

- Biedny facet - mruknąłem.

Gliniarz odwinął się w przyspieszonym tempie, złapał mnie za ramię i ani się obejrzałem, a wciągnął do sypialni.

- Lepiej popatrz pan sobie na to - powtarzał. - Chodź pan i popatrz. To nie jest ta wasza cholerna komputerowa wizja. To jest naprawdę. Biedny facet? Biedny facet? To jest naprawdę...

Widzicie, w pokoju obok leżało jeszcze jedno ciało.

Myślał, że mnie to zaszokuje. Ale nie.

Gorsze rzeczy ogląda się na filmach o starożytnym Egipcie. Gorsze rzeczy ogląda się w telewizji. Gorsze rzeczy widuję czasem naprawdę. Wierzcie mi, prawie świeże zwłoki mogą człowieka wystraszyć, ale nie te, bo te były martwe od lat. Dość czasu, żeby powietrze się oczyściło. Naturalnie, zobaczyłem tylko głowę. Nie chciałbym patrzeć, jak odsłaniają całość.

Mogła być całkiem ładna, choć oczywiście trudno mieć pewność. Na wszystkim wisiały metki prokuratury.

- Wie pan, od czego umarła? - zapytał gliniarz. - Lekarz uważa, że była w ciąży i coś się stało. Wykrwawiła się na śmierć. I cały czas leżała tutaj, a on tkwił w tym swoim porno-światku. Miała na imię Suzannah. Oczywiście, sąsiedzi nagle sobie przypomnieli, że nie widzieli jej już od paru lat. Nie wtrącamy się w cudze sprawy - oświadczył piskliwie, wyraźnie kogoś przedrzeźniając. - Założę się, że połowa z nich to wirtuale. Zostawił ją tak na pięć lat. Tak zwyczajnie ją tu zostawił.

Nie miał racji. Wzywali mnie już do przypadków, kiedy umierał wirtual. Tak jak mówiłem - za każdym razem z powodu zapachu. Wiecie, jakby gniło jedzenie. Ale Dever albo ktoś inny elegancko uszczelnił pokój i wsadził ją do takiego foliowego wora na zwłoki.

Zresztą, co tu ukrywać, większość ludzi dzisiaj wącha jakiś typ seagemu. Pozwala im to nie czuć tego, na co nie mają ochoty.

 

Wszystko zaczęło się od Dataglove, cyfrowej rękawicy. Potem przyszły kombinezony na całe ciało, a wraz z nimi gogle - później hełmy - w których komputer wyświetlał obrazy. Człowiek mógł wejść w ekran, mógł patrzeć na swoje ręce poruszające się w wizji, mógł dotykać przedmiotów. Wszystko to strasznie prymitywne jak pierwszy telewizor - czy coś tam innego - Edisona. Żadnych zapachów, niewiele koloru, nikłe sensoryczne sprzężenia zwrotne. Trwało lata, zanim przełamali zapach.

Wszyscy powtarzali: to jest to! Księgowy może nosić pełny kombinezon i spacerować wewnątrz twoich finansów. A chemik może manipulować komputerowymi symulacjami molekuł. Wirtualna rzeczywistość przesunie granice tego... no wiecie... ludzkiego pragnienia czegośtam.

No tak... Ojciec powiedział mi kiedyś: "Wiesz, gdzie pierwszy raz widziałem mikrochipa? W telewizyjnej grze w ping-ponga".

I pewnie ci pragnący przesuwać granice rzeczywiście je przesuwali, ale tak naprawdę zestawy rzeczywistości zaczęło się widywać u kasjerek w supermarketach albo w sklepach sportowych, bo przecież można było mieć w mieszkaniu całe pole golfowe czy coś w tym stylu. Jeżeli człowiek był bogaty. Bardzo bogaty. Ale potem Seagem wypuścił na rynek uproszczony model, po nim Amstrad i wtedy wszystko oszalało.

Dzisiaj codziennie spotyka się na ulicach ludzi z zestawami sztucznej rzeczywistości. Większość zmienia tylko kilka drobiazgów. No wiecie... Może wycinają czarnych albo slogany reklamowe, albo dodają parę drzew. Poprawiają trochę, pomagają sobie jakoś przeżyć kolejny dzień.

Pewnie, że wiem, co robą niektórzy wirtuale. Znam dzieciaki, które próbują tak poprzełączać kable, żeby smakować dźwięk i wąchać wizję. Tak naprawdę kończy się to tylko potwornym bólem głowy. Jeśli się miało szczęście. Są też tacy, których - jak mówiłem - nie stać na porządny materac, więc w pokoju trzy na trzy metry wędrują przez wenusjańskie dżungle czy co tam jeszcze. I wypadają przez okno. Są wirtuale, którzy wypalili się żywcem, zmienili w kanapowe chrupki. Wszystko to można obejrzeć w telewizji. W każdym razie, jeśli się nie jest wirtualem. Oni nie oglądają za wiele.

Właściwie to dziwne. Rząd jest temu przeciwny. Fakt, to narkotyk. Nie można tego opodatkować. Mówią: wolność jest przyrodzonym prawem człowieka, a kiedy ten zaczyna z tej swojej wolności korzystać, oni się denerwują. Gliniarze też są oburzeni. A z drugiej strony... Weźmy gwałty. Nie słychać o nich ostatnio. W końcu każdy może wziąć sobie z wypożyczalni "Bywalca ciemnych zaułków". Nie oglądałem tego, rozumiecie, ale słyszałem, że dziewczyna jest dobra i robi wszystko, czego się od niej oczekuje; nie trzeba być Eisensteinem, by wiedzieć, że to nie całkiem to samo, co w rzeczywistości... jeśli rozumiecie, o co mi chodzi. Są też inne programy... Nie będę nawet wymieniał tytułów. Chyba nie muszę, prawda? I nie chodzi mi o te wszystkie powtórki "Rambo XXIV" z wami w roli głównej.

Moim zdaniem glinom nie podobają się te wszystkie zbrodnie, dziejące się w głowach ludzi, bo nie można ich za to ruszyć.

Cały czas w TV lecą programy o tym, jak to niszczy ludzi. Wszyscy ci poważni profesorowie, siedzący na skórzanych fotelach - oczywiście, oni używają swoich maszyn tylko do programów o przyrodzie czy do takich wybitnych dzieł jak "Madame Ovary". Pewnie i niszczy to ludzi, ale...  Sam nie wiem... Wszystko niszczy, od... no... od zarania.  Ale wirtuale niczego nie robią. Nie wychodzą na ulicę, żeby przelecieć jakąś chudą nastolatkę w bawełnianych majteczkach, wracającą z całonocnej randki. Nie po "Bywalcu ciemnych zaułków". Zresztą pewnie i tak by nie dali rady. A sprzęt jest tani i nie trzeba kraść, żeby go zdobyć. Wielu z nich zapomina o jedzeniu. Każdy z wirtuali jest problemem, który pojawia się z wbudowanym rozwiązaniem.

Ja tam wolę dobrą książkę.

 

Przyglądali mi się uważnie, kiedy sprawdzałem kontrolki podajników gazu. Cały dodatkowy osprzęt był w świetnym stanie. Od razu poznałem, gdzie go podłączył do całej reszty. Gdybym miał trochę czasu, żeby pobawić się tym na warsztacie, odkryłbym pewnie, że codziennie miał krótki sen na jawie. Chyba nawet nie całkiem się budził. To zabawna historia z tymi wirtualnymi rzeczywistościami. Wiecie, że czasem człowiek śni i nagle dzwoni budzik, a on wplata jakoś ten brzęczyk w fabułę snu? Prawdopodobnie z nim działo się właśnie coś takiego.

Sprzęt był dobrze utrzymany. Regularnie czyszczony i w ogóle. Inaczej bywa, że jakieś śmieci osadzają się na stykach albo co, i można wpaść w kłopoty. Dlatego powtarzam wszystkim moim klientom, żeby się zabezpieczyli; wpadnę do nich co pół roku, mogą mi dać klucze, mam nawet układ bypassu, więc gdyby akurat byli... no... zajęci, załatwię wszystko szybciutko i nawet nie zauważą, że coś się działo. To usługa specjalna. Ufają mi.

Wyłączyłem zasilanie układów alarmowych, oczyściłem parę płytek... tak sobie, żeby coś zrobić... poskładałem wszystko i włączyłem z powrotem. Et voila.

Gliniarz zajrzał mi przez ramię.

- Jak pan to zrobił? - zapytał.

- No wie pan... - odpowiedziałem. - Nie było ujemnego napięcia tła na multiplekserze sublogicznym.

To go uciszyło.

Rzecz w tym, że niczego tam nie było. Nie o to chodzi, że jeśli nie umiem znaleźć usterki, to jej nie ma. Po prostu wyglądało to tak, jakby system dostał polecenie wyłączenia wszystkiego po kolei. Jego również.

Zablokowany zawór... to oznacza za dużą dawkę tlenku azotu. Ludzie z ekipy śledczej musieli pewnie łomem zdzierać mu z twarzy uśmiech.

 

Zapaliły się lampki, zabrzmiały ciche stuki i brzęknięcia - jak zwykle, kiedy rusza system. Zaszumiał bank pamięci, syknął gaz.

Bardzo ich to poruszyło.

A potem, oczywiście, musiałem wyjąć swój własny hełm.

Wirusy... To jest problem. Sprawa zaczęła się jako dowcip. Jakiś dzieciak włamał się do cudzej rzeczywistości i namalował jakieś napisy na murach. Dowcip, jak McLinty. Tyle że zamiast fałszować listę płac albo kasować literaturę angielską, zmienia się ich mózgi w ser. Straszy się ich na śmierć albo coś w tym rodzaju. Sama myśl, że w ten sposób można zabić, potwornie ich przeraża. Działają alogicznie. I kiedy gliny znajdują jakiegoś trupa pod zestawem wirtualowym, wzywają kogoś takiego jak ja. Kogoś bez wyobraźni.

Bylibyście zdumieni, gdybym wam opowiedział, co widuję.

Macie rację.

Sprytni jesteście. Wykształceni.

Powiecie: wiemy, co widziałeś. Widziałeś mieszkanie, prawda, dokładnie takie jak w rzeczywistości, może trochę czyściejsze. I ona wciąż tam była, żywa, a z drugiego pokoju dochodził może głos dziecka... Tego dziecka, którego nie mieli, ponieważ... No wiecie... on siedział tu może z pięć lat temu, może kiedy ona była jeszcze ciepła, i dokonywał kreacji rzeczywistości. Dzieła życia. I żył w tej rzeczywistości, dostatecznie rozsądny, by zadbać o długie życie. Wirtualna rzeczywistość taka, jaka powinna być prawdziwa rzeczywistość.

Tak. Macie rację. Wiedzieliście. Powinienem zachować coś w sekrecie, ale to nie mój styl.

Nie proście, żebym to opisywał. Jak mógłbym o niej opowiadać? Ta rzeczywistość należała do niego.

Powiedziałem tym dwóm.

- No tak - stwierdził ten ważniak. - A potem zablokował się zawór.

- Słuchaj pan - ja na to. - Napiszę po prostu raport, dobra? O tym, co znalazłem. Jestem elektrykiem. Nie znam się...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin