Lewy interes.doc

(166 KB) Pobierz
"Lewy interes"

"Lewy interes"


Autora reprezentuje Agencja Dramatu i Teatru ADiT

Lewy interes, (2001) - sztuka w dwóch aktach.



Grzegorz Górski                                                                                                                      Czerwiec 2001

Komedia
Tytuł: Lewy interes.

Osoby:
Wiele osób, dla utrzymania napięcia nie mogę wymienić na wstępie.
7 mężczyzn (dwóch gra podwójne role)
3 kobiety (jedna gra podwójną, a jedna potrójną rolę)
 
 

AKT I


(Alejka w parku, ławeczka, stolik do gry w szachy, przy stoliku dwóch starszych panów gra w szachy i rozmawia, obok ławeczki na małym postumencie stoi niewielki gazon a w nim kwitnący bratek)

Wiktor:
Panie Janku, patrz pan, to jest niepojęte, żeby ludzie takie rzeczy teraz wyprawiali, napady, kradzieże, morderstwa na porządku dziennym, kiedyś tego nie było. (przesuwa pionek)

Janek:
Było, panie Wiktorze, tylko się o tym tyle nie mówiło, cenzura była, tak, tak cenzura. Świat wcale tak bardzo się nie zmienił. Ludzkiej natury pan łatwo nie przerobisz, po prostu się o tym nie mówiło, nie pisało tyle na ten temat.  (wykonuje ruch na szachownicy) To jest jak kolejna moda, każde wiadomości zaczynają się od tego, kto kogo zabił, co ukradł, gdzie jaki wypadek, mówię panu - jakaś parszywa moda, ile to sfrustrowania w ludziach budzi, niepewności ...

Wiktor:
Na głowie stoi, panie Janku, wszystko na głowie. Strach na ulicę wyjść, a pan mówisz, "że tak było, tylko nikt o tym nie mówi". Nie, panie Janku, tak to nie było, to świat się zmienił i pchnął ludzi to tego jakiegoś zdziczenia, pieniądz się liczy, tak tylko pieniądz, pogoń bez celu, bo pieniądz to nie jest żaden cel, to powinien być środek. Żyje się nie po to, aby zarabiać, ale zarabia, żeby żyć. O, tu się wszystko przekręciło. Szach, panie Janeczku (zaciera ręce z zadowoleniem), szach, no co pan na to?

Janek:
Malutkie posunięcie gońcem (wykonuje ruch) i tracisz pan królówkę. Ja panie nie jestem przeciwny postępowi, ale trzeba odróżnić prawdziwy postęp, od fikcji postępu. Niby dobrze się to nowe nazywa, wszyscy o tym mówią, za oko to, to chwyta, ale na manowce, panie Wiktorze prowadzi, na manowce. Złuda taka, kolejna sztuczka, żeby oczy zamydlić, ludzi w pole wyprowadzić.

Wiktor: (ruch na szachownicy)
Tak w pole, szach mat, co, pewnie pan myślałeś, że bez królówki, to już mata pan nie dostaniesz? (najpierw bardzo zadowolony, a po chwili kładzie rękę na sercu, wzdycha) Nawet taka maleńka podnieta może mnie zabić. Tak doktór powiedział. Uwierzysz pan? Ta pompa ssąco-tłocząca może stanąć z byle powodu ...

Janek:
E tam, panie Wiktorze, ta pompa jak pan mówisz - to jedyne co nam zostało, a doktory ... (macha ręką, wykrzywia twarz) Równie dobrze ja bym mógł panu doradzać a pan mnie. 

Wiktor: ( z powątpiewaniem)
Tak pan myślisz? Co prawda, na podstawie swoich doświadczeń, chorób, przeżyć - muszę panu powiedzieć, że niejedną dolegliwość mógłbym rozpoznać i niejedno remedium zastosować. Tak, mam niemałe doświadczenie w tym względzie, choć nie ukrywam, że wolałbym nie mieć ... - życie niczego mi nie oszczędziło ...

Janek:
A widzisz pan, ja mam też całą masę swoich doświadczeń, trochę innych niż pan, trochę takich samych - razem moglibyśmy stworzyć całkiem niezłą spółkę z nieograniczoną nieodpowiedzialnością. Moglibyśmy ludziom pomagać. Panie Wiktorze, proponuję panu - zabawmy się w doktora. Co pan na to? Moglibyśmy wzajemnie konsultować przypadki - co ciekawsze oczywiście, odsyłać nawzajem do siebie pacjentów ...
(mruży oko), co ładniejsze pacjentki ... , hm? (Alejką przed rozmówcami przechodzi bardzo atrakcyjna kobieta, dość kuso ubrana, Janek wskazuje ją ruchem głowy) No, co pan na to?

(Kobieta przechodzi, Janek i Wiktor oglądają się za nią, Wiktor znowu chwyta się za serce i mówi)

Wiktor:
A bo ja wiem, o jakiej niby specjalności pan myślałeś?

Janek:
No, nie żadnej takiej co wymaga zaplecza, laboratorium, jakiejś tam aparatury ...
Ja myślę - psychoanalityk, o, to jest to! Siedzisz pan, wysłuchujesz pacjenta, nawet zdrzemnąć się możesz w międzyczasie, a ludziom pomagasz, bo to, wiesz pan, niektórym pomoże jak się wygadają. Doświadczenia życiowego mamy o (wskazuje powyżej głowy) potąd, a jak coś nie będziemy wiedzieli skonsultujemy się razem, to nawet lepiej, poważniej będzie wyglądało ... Wiesz pan, drobna opłata, pacjent lepiej się poczuje, my do renty dorobimy, ... żadna inwestycja, no co? - biurko, leżanka, kilka książek, dobry garnitur i poważna mina, nawet jak będą jakieś głupoty opowiadać ... Ot i cała inwestycja.

Wiktor:
Ale czy to jest legalne, panie ...

Janek:
A co w tym ma być nielegalnego, że ktoś chce się u pana w pokoju na leżance położyć i pierdoły, za przeproszeniem, opowiadać. No sam pan powiedz ...

Wiktor: (jeszcze ciągle niepewnie)
A bo ja wiem, no niby nic, ale ... jak chcesz pan pacjentów złapać, na tę ... psychoanalizę. Powiesz pan komu, że doktor psychoanalityk jesteś i już pana mają, gdzie papiery ...

Janek:
Na tym właśnie będzie polegała nasza spółka. Ja nie powiem, że jestem doktor psychoanalityk, to pan powiesz, że znasz kogoś, kto jest w tym dobry, że pomógł wielu ludziom. A ja wcale sam się nie będę afiszował, kojarzysz pan, ja nic nie wiem ... Natomiast ja znam kogoś, pana oczywiście, a słyszałem, że chyba on jest doktor, ale pewny nie jestem ... , no po znajomości przyjmie, bo ludzie do niego w kolejkach stoją ... Rozumiesz pan? Rączka w rączkę ... Zajmujemy się tylko wysłuchiwaniem ludzkich kłopotów, trosk, problemów, czasem coś z własnego doświadczenia poradzimy, no, kto o to może mieć pretensje?

Wiktor:
No, nie może. Ludziom rzeczywiście lepiej się robi jak się wygadają, wyrzucą z siebie różne sprawy, pozbędą się nawarstwiających się problemów, porozmawiają sobie z kimś obcym, ale zaufanym ... tak, ja nawet teraz czuję do tego powołanie. Każdy człowiek właściwie powinien być po trosze takim terapeutą ...

Janek: (uśmiechnięty wyciąga rękę do Wiktora)
To co? układ stoi?

Wiktor: (podaje mu dłoń)
Stoi! Zabawmy się w doktora ... To gdzie pan planujesz otworzyć tę poradnię, przychodnię, ośrodek ... jak chcesz pan to nazwać?

Janek:
Nie planujesz pan, tylko planujemy razem. Jak spółka to spółka. Jak nazwiemy?
Nie może być zbyt oficjalnie, bo ktoś się zaraz przyczepi, nie może też być całkiem byle jak, bo ludzie nie będą przychodzić. Nazwa musi budzić zaufanie, a i lokalizacja jest istotna, no wie pan, nie jakaś pokątna pakamera na peryferiach. 

Wiktor:
Nie, absolutnie. Najciemniej jest pod latarnią, może otworzyć naszą firmę w samym centrum, koło jakiej ambasady, szpitala, policji - wiesz pan ile ludzi sfrustrowanych, zawiedzionych tam się codziennie przewija ...

Janek:
No tak, ale nie mieliśmy się w ten sposób reklamować. Rozumiesz pan ... papiery. Kto z nas chce mieć kłopoty.

Wiktor:
Nikt nie chce mieć kłopotów, ale trzeba iść na całość. Oficjalnie będziemy świadczyć usługi dla ludności, jak każda przyzwoita firma, możemy ją nawet zarejestrować zgodnie z wszystkimi przepisami. Nie wspomnimy tylko, że o psychoanalizę tu chodzi. No panie Janku, przecież jak wróżka może otworzyć swój własny biznes, czytać oficjalnie z kart, czy kryształowej kuli i ludzie do niej chodzą, to dlaczego my nie możemy założyć ... na przykład Spółdzielni Wysłuchiwania Cudzych Problemów. Ludzie potrzebują się wygadać ...

Janek:
Może masz pan rację. Tylko musimy popracować nad nazwą, ta mi jeszcze jakoś nie leży. Tak, jak pan mówisz, ludzie potrzebują się przed kimś wygadać, idą do lekarza, ten ich bada, różne próbki weźmie do analizy, przepisze lekarstwo, ale to nie wszystko, człowiek w kłopocie, z problemami - potrzebuje rozmowy, bratniej duszy, wzmocnienia, żeby nie powiedzieć, wskrzeszenia w nim nowej wiary ...

Wiktor:
No to może nazwiemy firmę "Nowa wiara", albo "Wskrzeszanie nowej wiary" ...

Janek:
Panie Wiktorku, z taką nazwą daleko nie zajedziemy, zbyt duże lobby mamy przeciw sobie. Nazwa musi być nic nie mówiąca, a równocześnie mówiąca wszystko, krzycząca swoimi literami, rzucająca się w oczy, łatwa do zapamiętania. Co pan powiesz na nazwę "Wskrzesznica"?

Wiktor:
Jakaś sycząca i kojarzy mi się z Łazarzem ... A tak a propos, czy wierzysz pan w reinkarnację?

Janek:
Nie wiem, chyba nie, ale nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Co też panu do głowy przyszło?

Wiktor:
A tak mi się skojarzyło, właściwie ta rozmowa naprowadziła mnie na to dawne wspomnienie. Mam dowód, że reinkarnacja istnieje. Wiesz pan co mi się raz przytrafiło?

Janek: (wzrusza ramionami, robi zdziwioną minę, nic nie mówi)

Wiktor:
Miałem kiedyś pekińczyka, bródka taka śmieszna, mądre ślepka, urocze takie, mówię panu. Przywiązał się do mnie, taki prawdziwy przyjaciel - mogłem tak o nim śmiało powiedzieć. Wiem, że to śmiesznie brzmi. Razu pewnego wstaję rano, idę do jego drewnianej budki ...

Janek:
Pekińczyk w budzie, przecież to domowy piesek ...

Wiktor:
Domowy, ale w lecie lubiał sobie siedzieć w ogródku, nawet na noc tam zostawał, zawsze ciekawiej było, a to kot przeszedł bokiem a tu wróbelek ..., no wie pan ... Więc idę rano do jego drewnianej budki z miską mięsa - bo on tylko surowe lubił, wie pan, patrzę a tu zdechło stworzonko ...

Janek:
I to jest pana dowód na reinkarnację?

Wiktor: (spogląda na Janka, chwilę się zastanawia)
A co też pan mówi, no niby, żeby mogło reinkarnować, to najprzód musi ... no rozumie pan, zejść ... Tak. No więc zdechło stworzonko. Ja się do pracy śpieszę - co tu robić? Za szpadel chwyciłem, bo myślę sobie - no, nie zostawię tak (rozkłada ręce, skrzywiona mina). Zakopałem w ogródku pod bzem, no co niby innego miałem zrobić?  Wracam po pracy do domu, patrzę, a tu w budce rośnie prześliczny kwitnący bratek - w tym samym miejscu, panie, co mój pekińczyk zawsze stał czekając na jedzenie. Rozumie pan? - niby bratek, ale widzę - ta sama mordka, wąsy, takie mądre oczka - patrzy ci na mnie, zadowolony, no niby ogonkiem nie merda, bo nie ma. Zatkało mnie w pierwszej chwili, ale nie mam wątpliwości - to był on, mój pekińczyk - reinkarnował omlże na moich oczach.

Janek:
Coś tu się nie zgadza, zdawało mi się, że reinkarnować można tylko do organizmu, który jest na tym samym poziomie, albo wyższym, a nie wstecznie - pekińczyk do kwiatka? Mówię panu coś tu jest nie tak ...

Wiktor:
A co pan mówi! Zresztą jak pan widzi - mam dowód! A czy w górę, czy w dół - to mnie w ogóle nie interesuje, to nie mój problem. Ja wtedy miałem zupełnie inny problem, rozumie pan? Czym go karmić? - podlewać, czy może surowe mięso dawać jak dawniej. Przecież nie po to reinkarnował, żeby teraz zdechnąć z głodu.
Pobiegłem zaraz do jednego sąsiada, do drugiego, podzielić się dobrą nowiną, no wiesz pan - taka sensacja. Namacalny dowód na tą reinkarnację mam w ręce, no NA-MA-CAL-NY panie (klepie się po otwartej dłoni). Pytam ludzi czy mu mięso dawać, czy podlewać. Sąsiedzi przyszli, popatrzyli, potem jakiś gość przyjechał dać mi coś na uspokojenie. Tłumaczę mu jak durnemu jakiemuś, ... ech, (macha ręką z rezygnacją) panie, mówię panu, mają oczy a nie widzą, mają uszy a nie słyszą. Ja swoje, a oni swoje. Tak mi się z tą "Wskrzesznicą" skojarzyło. Oj, niedobra nazwa!

(Alejką nadchodzi starsza pani z siatkami)
Janek:
Patrz pan, nie uwierzyli panu, sam nie zobaczysz - to nie uwierzysz. Taka ludzka natura ... No, ale nazwa, nazwa musi być. "Reinkarnacja", "Powrót", "Spółdzielnia Powrót", co by się ludziom bardziej podobało? Mam pomysł, zapytajmy. - "Proszę pani" (zwraca się do przechodzącej) Niech pani usiądzie na moment. Dźwiga pani te siatki, niech pani spocznie ...

Pani z siatkami: (spogląda niepewnie)
A ja zaraz policję zawołam ...

Janek: (głośno do Wiktora)
Patrz pan, człowiek z sercem wychodzi na przeciw drugiemu człowiekowi, a tu policją straszą. Ludzie już za grosz sumienia nie mają. 

Wiktor:
Homo homini lupus ...

Pani z siatkami: ( z zaciekawieniem do Wiktora)
Pan z zagranicy?

Wiktor:
Nie, nie z zagranicy. Pani wie, za moich czasów to w szkole jeszcze łacinę wykładali, a teraz mówią - martwy język ...

Janek:
"Za moich czasów" - widzi pan to jednak czasy się zmieniają, ale wcale nie na lepsze.

Pani z siatkami:
E, panie, co tu dużo gadać. Człowiek teraz niepewny co spotka go za rogiem ulicy. Krzyku tyle narobili o rewolucji postępu, wszystko gdzieś goni, nie zauważa się dnia codziennego, chwili obecnej, tylko do przodu, do przodu. Jakiś wyścig taki, ale celu nie widać ... przeszłość goni przyszłość, a gdzie podziała się teraźniejszość, gdzie jest czas na "dzisiaj", na "tu i teraz" ...

Janek:
No właśnie, a co to właściwie jest ta teraźniejszość?

Wiktor:
Przestrzeń między dzisiaj a wczoraj
Taka wąska szczelina w podłodze.
 

Pani z siatkami: (patrzy ze zdziwieniem)
Proszę pana, jej prawie nie ma. Na osi czasu to jest punkt w którym spotyka się przeszłośc z przyszłością. Człowiek pędzi w tym wagoniku po osi czasu, jak w kolejce linowej, wyciągnie rękę do tyłu - jego ręka jest w przeszłości, wyciągnie rękę do przodu - dotyka przyszłości, a teraźniejszość jest gdzieś w nim, w środku, i dlatego jej nie ma ...

Janek:
Tak, to jest dowód nie wprost, że skoro coś jest, to tego nie ma ... To wszystko jest jakieś smutne ...

Wiktor:
Wprost przeciwnie, skoro teraźniejszość jest w nas samych, oznacza to, że w nas jest ten punkt zetknięcia się dwóch nieskończoności - tego co było i tego co będzie. Jesteśmy więc pępkiem czasu, a jeśli miałoby nie być teraźniejszości, tak jak pani mówi, to oznaczałoby, że i nas nie ma ... Teraźniejszość jest, bo my tworzymy teraźniejszość, a ona jest w nas ...

Pani z siatkami: (uradowana)
Każdy ma swoją własną teraźniejszość, w końcu coś mam, czuję się bogatsza, szłam ze sklepu i zastanawiałam się, jak związać koniec z końcem, (podnosi się, bierze siatkę, spogląda na nią, leciutko macha) ...ale teraz, dzięki tej rozmowie, czuję się jak właścicielka skarbu, posiadam coś czego nikt mi nie odbierze, małe to takie, niewymierne, ale bez tego, tych obu nieskończoności też by nie było, przecież to budzi świadomość potęgi, beze mnie nie byłoby ani wczoraj ani jutra. Ja czas trzymam w dłoni, mam go w garści ... (spogląda na siatkę) Muszę lecieć bo kurczak mi się rozmraża, dodaliście mi panowie skrzydeł..
(podnosi siatki i odchodzi szybkim krokiem)

Janek: (woła za nią)
Ale, proszę pani, jak nazwała by pani taką przychodnię? (macha ręką)...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin