Gemmell David - Saga Drenajów 8 - W poszukiwaniu utraconej chwały.pdf

(750 KB) Pobierz
David Gemmell
David Gemmell
W POSZUKIWANIU UTRACONEJ
CHWAŁY
Przełożyli
Barbara Kamińska,
Zbigniew A. Królicki
Jedni ludzie wspinają się na szczyty lub zakładają imperia, inni zbijają majątki lub
tworzą dzieła sztuki. Ja natomiast dedykuję W POSZUKIWANIU UTRACONEJ CHWAŁY,
z wyrazami miłości, Billowi Woodfordowi, który podjął się roli przybranego ojca
nieśmiałego, introwertycznego, nieślubnego, sześcioletniego chłopca i nigdy go nie zawiódł.
Dzięki cierpliwemu wsparciu i nieustającej miłości jego syn nauczył się pewności siebie i
dumy potrzebnej, by wygrywać bitwy - zarówno te w życiu, jak i na kartach książki. Dzięki,
Tato!
PODZIĘKOWANIA
Ponadto serdecznie dziękuję Lizie Reeves za wskazówki, Jean Maund za opracowanie
oraz Tomowi Taylorowi, Stelli Graham, Edith Graham i Val Gemmell za przeczytanie tekstu.
PROLOG
Trzech mężczyzn leżało już na podłodze, a czterech kolejnych otoczyło półkolem
szpetnego olbrzyma w kaftanie z niedźwiedziej skóry.
- Chcecie wiedzieć, jak jest na szczycie? - zabełkotał. Splunął krwią, która splamiła
jego srebrnorudą brodę. Napastnicy rzucili się do przodu, a on powitał pierwszego
druzgoczącym uderzeniem pięści, które trafiło napastnika w podbródek i powaliło go na
pokrytą trocinami podłogę. Pozostali zasypali go gradem ciosów. Pochylił do przodu łysą
głowę i ruszył na trzech pozostałych, jednak pośliznął się i upadł, pociągając za sobą
kolejnego napastnika. Obuta stopa śmignęła ku jego twarzy, ale zdążył zablokować kopnięcie
ramieniem i zwalić następnego z nóg. Szpetny mężczyzna podniósł się z trudem i oparł o
drewniany kontuar. Zmrużył oczy na widok sztyletów, które wyciągnęli zza pasów dwaj
pozostali napastnicy. Sięgnął prawą ręką i wyjął z buta długi myśliwski nóż, obusieczny i
ostry jak brzytwa.
Oberżysta bezszelestnie wyrósł za plecami szpetnego mężczyzny i wymierzył mu
potężny cios w kark. Oczy uderzonego zmętniały. Z łoskotem runął na podłogę obok swoich
ofiar, wypuściwszy z palców nóż.
- Wytnę mu to plugawe serce - rzekł jeden z atakujących i zrobił krok do przodu.
- To nie byłoby roztropne - powiedział mu oberżysta. Ten człowiek to mój przyjaciel.
Musiałbym cię wtedy zabić.
Te słowa zostały wypowiedziane spokojnie, lecz tak stanowczo, że przebiły się przez
opar gniewu i przemocy. Zagadnięty wetknął sztylet z powrotem za pas.
- Któregoś dnia ktoś go zabije - powiedział.
- Ze smutkiem przyznaję ci rację - zgodził się gospodarz i wyszedłszy zza kontuaru,
pochylił się nad nieprzytomnym mężczyzną w kaftanie z niedźwiedziej skóry. - Czy wasi
przyjaciele żyją?
Dwaj z leżących pojękiwali, a trzeci z trudem usiadł. - Tak, żyją. Co to za bzdura z
tym szczytem?
- To nieważne - odparł oberżysta. - Obok beczki stoi dzban utoczonego piwa.
Częstujcie się, dziś wieczór bądźcie moimi gośćmi.
- To miło z twojej strony - powiedział mężczyzna. Czekaj, pomogę ci go podnieść. -
Razem dźwignęli szpetnego mężczyznę i zanieśli go do pokoju na tyłach gospody, gdzie
płonęła jasno pochodnia i czekało przygotowane pościelone łoże. Położyli na nim
nieprzytomnego wojownika, a oberżysta usiadł obok. Spojrzał na swojego pomocnika;
tamtemu przeszła już złość.
- Idź i napij się piwa-powiedział oberżysta. - Mój a żona zaraz je przyniesie.
Kiedy tamten odszedł, oberżysta sprawdził puls przyjaciela. Serce biło mocno.
- Możesz już przestać udawać - zauważył. - Jesteśmy sami.
Szpetny mężczyzna otworzył oczy i oparł się wygodnie na dużej poduszce.
- Nie chciałem nikogo zabijać - powiedział i uśmiechnął się z zakłopotaniem, ukazując
złamany ząb. - Dziękuję, że temu zapobiegłeś, Naza.
- Drobnostka - odpowiedział Naza. - Daj sobie z tym spokój. To przeszłość.
- Przecież byłem tam. Byłem na szczycie. Nikt nie może mi tego odebrać.
- I nikt nie zamierza tego robić, przyjacielu - powiedział Naza głosem pełnym smutku.
Szpetny mężczyzna zamknął oczy.
- To nie było tak, jak sobie wymarzyłem - powiedział.
- Nic nigdy nie jest - odpowiedział Naza, wstając, i zdmuchnął płomień pochodni.
Później, gdy Naza i jego żona Mael uprzątnęli już kufle, dzbany oraz talerze i
zaryglowali drzwi, usiedli razem przy dogasającym kominku. Mael wyciągnęła rękę i
dotknęła ramienia męża; on uśmiechnął się i poklepał jej dłoń.
- Dlaczego znosisz jego obecność? - zapytała Mael. To już trzecia bójka w tym
miesiącu. To źle wpływa na interes.
- Jest moim przyjacielem.
- Gdyby naprawdę był twoim przyjacielem, nie przysparzałby ci tylu zmartwień -
zauważyła.
Przytaknął.
- Jest sporo prawdy w twoich słowach, Mael, kochanie. Ja jednak rozumiem jego
smutek i cierpię wraz z nim.
Podniosła się z miejsca i pochylając się nad nim, ucałowała jego skroń.
- Jesteś zbyt wrażliwy. Ale między innymi za to cię kocham. Nie będę się więc
nadmiernie uskarżać. Mam tylko nadzieję, że on cię nie zawiedzie.
Posadził ją sobie na kolanach.
- Zawiedzie mnie; nic na to nie potrafi poradzić. Wspiął się na sam szczyt, a teraz nie
ma już dokąd pójść.
- Co to za szczyt?
- Najgorszy z możliwych, Mael. Jeden z tych, na które najpierw się wspinasz, a
później dźwigasz go na grzbiecie.
- Za późna pora na takie zagadki.
- Tak - zgodził się i wstając, wziął ją w ramiona. Zaniosę cię do łóżka.
- Którego? Do naszego położyłeś swego pijanego przyjaciela!
- Pokój gościnny na górze jest wolny.
- I wydaje ci się, że jesteś wciąż na tyle młody, by mnie tam donieść?
Zachichotał i postawił ją na ziemi.
- Mógłbym, ale wolę zachować te resztki sił, jakie mi zostały, na chwilę gdy już tam
dotrzemy. Idź więc sama i zapal pochodnię. Zaraz do ciebie przyjdę.
Udał się do swojej sypialni i ściągnął buty z nóg śpiącego. Drugi nóż z brzękiem upadł
na podłogę. Oberżysta przykrył kocem śpiącego i podszedł do drzwi.
- Śpij dobrze - wyszeptał, zamykając je za sobą.
ROZDZIAŁ l
Siedemnaście osób obserwowało pojedynek, lecz żaden dźwięk nie przerwał świstu
kling i nieskładnej muzyki uderzającej o siebie stali. Książę wygiął przegub i wymierzył
mordercze pchnięcie w zamaskowaną twarz swego przeciwnika, lecz tamten opuścił ramię i
uchylił się, odpowiadając błyskawiczną ripostą, którą Książę z trudem zdołał odparować.
Przez kilka minut szermierze krążyli wokół siebie, a potem Książę przypuścił gwałtowny
atak. Jego przeciwnik - wysoki, szczupły mężczyzna w szarym mnisim habicie pod maską i
kolczugą - bronił się zaciekle. Ostrza po raz ostatni zwarły się ze świstem, przy czym koniec
szpady Księcia ominął zastawę i dotknął piersi mnicha.
Szermierze skłonili się sobie nawzajem, co widzowie przyjęli burzą oklasków. Na
środek sali wyszła żona Księcia i jego trzech synów.
- Byłeś wspaniały, Ojcze - powiedział najmłodszy, jasnowłosy siedmiolatek. Książę
Talgithiru zwichrzył mu czuprynę.
- Czy podobał się wam pokaz? - zapytał.
- Tak, Ojcze - odpowiedzieli chórem chłopcy.
- A jakim to ciosem pokonał mnie wasz ojciec? - zapytał mnich, ściągając maskę.
- To był Classic Chare - odpowiedział najstarszy.
Mnich uśmiechnął się.
- Masz rację, Lordzie Patrisie. Jesteś pilnym uczniem.
Książę przyzwolił, by żona wyprowadziła z sali synów, i gestem odprawił swoją
świtę. Gdy sala opustoszała, ujął pod ramię mnicha i poprowadził go do południowej
galeryjki, gdzie przygotowano dzban soku owocowego i dwa kielichy. Książę napełnił je. -
Czy naprawdę dobrze ci tutaj? - zapytał.
Mnich wzruszył ramionami.
- Tak dobrze, jak w każdym innym miejscu, milordzie. Dlaczego pytasz?
Książę spojrzał głęboko w oczy stojącego naprzeciw niego mężczyzny. Twarz
tamtego, o długim, orlim nosie i pełnych ustach pod przystrzyżonymi wąsami, promieniowała
siłą.
- Krąży o tobie wiele legend, Chareosie - powiedział. Niektóre przedstawiają cię jako
księcia. Wiedziałeś o tym?
- Słyszałem - przyznał Chareos. - To bez znaczenia.
- A co ma znaczenie? Jesteś najlepszym szermierzem, jakiego znam. Byłeś jednym z
bohaterów Bel-azar. Mogłeś posiąść bogactwa, o jakich nawet nie śniło się zwykłemu
człowiekowi.
- Posiadam bogactwa, o jakich nie śniło się zwykłemu człowiekowi, milordzie. I
właśnie to ma dla mnie znaczenie. Odpowiada mi takie życie. Jestem z natury typem badacza.
Znajdujące się tutaj, w Gothirze, biblioteki należą do najlepszych na świecie. Mówi się, że
dalej na południe, w bibliotekach Drenanu można znaleźć o wiele więcej woluminów, ale
tutaj jest kompletny księgozbiór prac Tertullusa. Przestudiowanie ich zabierze mi całe lata.
- Nie wydaje się to właściwe - powiedział Książę. Pamiętam, jak mój ojciec posadził
mnie na ramieniu, żebym lepiej widział bohaterów z Bel-azar przemierzających ulice Nowego
Gulgothiru. Dobrze pamiętam tamten dzień. Dosiadałeś białego ogiera, wysokiego na jakieś
siedemnaście piędzi, i miałeś na sobie srebrną kolczugę oraz hełm z białym pióropuszem. Za
tobą jechał Beltzer ze swym toporem w dłoniach. Dalej Maggrig i Finn. Ludzie z tłumu
wyciągali dłonie, żeby was dotknąć, jakbyście byli ich przewodnimi gwiazdami. To był
wspaniały dzień.
- Świeciło słońce - zgodził się Chareos - ale to była tylko parada, milordzie, jak wiele
Zgłoś jeśli naruszono regulamin