Glen Cook - Imperium Grozy 5 - Nie.Bedzie.Litosci.PL.eBook.(osloskop.net).rtf

(1035 KB) Pobierz
Nie będzie litości

Glen Cook

 

Nie będzie litości

 

(With Mercy Towards None)

 

 




Dla Christiana, Michaela oraz ich Mamy


Co zdarzyło się wcześniej...

 

Jego imię odbijało się echem na rozpalonych piaskach pustyni długo, długo po tym, jak bandyci zmasakrowali jego rodzinę. Zwał się Micah al Rhami, ale teraz przybrał imię El Murida, Adepta, ponieważ gorzał w nim żar świętej wizji. Pojawił się w czasie niedostatku, czasie kłopotów, czasie rozpaczy, i choć był tylko chłopcem, jego przesłanie objęło pożogą połowę królestwa.

Gromadzili się wokół niego marzyciele, desperaci, wydziedziczeni – ale także oportuniści. Głosił konieczność niezmordowanej wojny przeciwko ciemności. W tym dziele wspierał go przede wszystkim Nassef, zwany Biczem Bożym, jego szwagier, któremu jednak nigdy nie potrafił do końca zaufać.

Ci, w których El Murid widział sługusów ciemności, jego samego postrzegali w jeszcze mroczniejszych barwach. Nie ulegli bez walki. Żył też w owym czasie inny chłopiec, Haroun bin Yousif, najmłodszy syn księcia, na którego ziemiach El Murid zbudował swą domenę. Jego los splótł się nierozerwalnie z losem Adepta. Spotkali się po raz pierwszy, kiedy Haroun był jeszcze dzieckiem, ale już wtedy nie obyło się bez konsekwencji – Haroun spłoszył konia El Murida, który strącił jeźdźca, powodując u niego trwałą kontuzję nogi.

Następne lata przyniosły liczne bitwy, jedne wygrane, inne przegrane, niemniej potęga El Murida wciąż rosła, póki zdjęty pychą nie kazał Nassefowi zorganizować kampanii przeciwko Al Rhemish, stolicy jego wrogów, niewiernych, rojalistów.

Roj aliści wydali mu bitwę pod Wadi el Kuf, w samym sercu wielkiej pustyni Hammad al Nakir (co tłumaczy się jako Pustynia Śmierci, Pustynia Zniszczenia lub Pustynia Występku), gdzie jego powstańcy ulegli sile zdyscyplinowanych zachodnich najemników dowodzonych przez sir Tury’ego Hawkwinda i zostali rozbici w proch. Ranni El Murid i Nassef przeżyli dzięki temu, że zdołali ukryć się w lisiej jamie na pustyni. Siedzieli tam długi czas, pośród ciał martwych żołnierzy, pijąc własny mocz, póki wróg nie odstąpił i mogli wrócić do domów.

Jednakowoż przecie ocaleli, a wraz z nimi nadzieja wiernych.

Historia ta obejmuje losy jeszcze jednego chłopca, Bragiego Ragnarsona, uciekiniera z dalekiej północy, którego przeznaczenie zawiodło w szeregi najemników. Jego oddział przyjął służbę u ojca Harouna. I takim sposobem jego losy splotły się z żywotem Harouna, którego kilkakrotnie wyrwał z objęć śmierci.

Klęska pod Wadi el Kuf nauczyła El Murida wiele, między innymi tego, aby dowodzenie w boju zostawiać generałom. Pod ich rozkazami ruch rósł w siłę, mimo iż ojciec Harouna i jego kapitanowie starali się ze wszystkich sił temu przeciwdziałać. W końcu rodzina Harouna i jej zwolennicy zostali zmuszeni do opuszczenia rodowych dziedzin i emigracji do Al Rhemish.

Po pewnym czasie wszelako El Murid znowu wyruszył przeciwko królowi i stolicy, tym razem podzieliwszy swe siły na niewielkie oddziały, prześlizgujące się mało znanymi szlakami przez pustynię. Zaatakowali natychmiast po dotarciu na miejsce i mimo przewagi liczebnej obrońców Al Rhemish wywołali panikę w ich szeregach.

Bragi, Haroun oraz garstka ich towarzyszy podjęła próbę wyrwania się ze śmiertelnej zasadzki – tylko po to, by na drodze ucieczki wpaść na El Murida i jego świtę.

Podczas walki, która się wywiązała, El Murid stracił żonę, Haroun zetknął się przelotnie z córką Adepta, Yasmid, a rojaliści w końcu zdołali uciec. A Haroun wiedział, że jest ostatnim członkiem rodziny, który może rościć sobie pretensje do tronu Hammad al Nakir na mocy prawa krwi. Odtąd też znany był pod przydomkiem Król Bez Tronu, On i Bragi – dwuosobowa armia – uciekli na pustynię, ścigani przez Bicza Bożego, gnanego żądzą pomszczenia śmierci siostry.

El Murid w końcu stworzył dla swych wiernych imperium pustyni. Ale nie był to koniec walki.

Wszystko to zostało opowiedziane w tomie Ogień w jego dłoniach. Oto jak zaczyna się opowieść pod tytułem Nie będzie litości.

 


Rozdział 1

Adept

 

Księżyc zbryzgał srebrem jałową ziemię. Karłowate pustynne krzewy wyglądały niczym przycupnięte w bezruchu dżiny rzucające długie cienie. Wiatr ucichł. Ciężka woń zwierząt i od dawna nie mytych ciał ludzi wisiała w powietrzu. Chociaż jeźdźcy zatrzymali się, odgłosy ich oddechów i mimowolnych poruszeń nie pozwalały uszom wyłowić dźwięków nocy.

Micah al Rhami, zwany El Muridem, Adeptem, skończył się modlić i odprawił swych kapitanów. Jego szwagier, Nassef, któremu sam nadał tytuł Bicza Bożego, odjechał w kierunku grzbietu wzgórza znajdującego się w odległości ćwierci mili. Dalej w tym kierunku leżało Al Rhemish, stolica pustynnego królestwa Hammad al Nakir, w którym znajdowała się Najświętsza Świątynia Mrazkim, główne sanktuarium pustynnej religii.

Micah podjechał bliżej konia, którego dosiadała jego żona Meryem.

– Chwila nadeszła. Po tych wszystkich latach. Prawie nie potrafię uwierzyć.

Od dwunastu lat toczył bój z pachołkami Złego. Od dwunastu lat mozolił się nad roznieceniem w sercach ludu Hammad al Nakir prawdziwej wiary. I bezustannie cień burzył podwaliny Królestwa Pokoju. Adept trwał jednak w powierzonej mu przez Boga misji. I oto triumf był bliski.

Meryem uścisnęła jego dłoń.

– Nie lękaj się. Pan jest z nami.

Postanowił skłamać:

– Nie lękam się. – Po prawdzie był przerażony do głębi. Cztery lata wcześniej, pod Wadi el Kuf, rojaliści wycięli dwie trzecie jego wyznawców. On i Nassef przeżyli tylko dzięki temu, że przez wiele dni nie wyściubiali nosa z lisiej nory, zatruwając organizmy własnym moczem, aby nie umrzeć z pragnienia, a on zmagał się nadto z bólem złamanej ręki. Ból, przerażenie i wyczerpanie na zawsze naznaczyły jego duszę. Na wspomnienie Wadi el Kuf wciąż oblewał go zimny pot.

– Pan jest z nami – powtórzyła Meryem. – Widziałam jego anioła.

– Doprawdy? – Poczuł zaskoczenie. Dotąd nikt prócz niego nigdy nie widział anioła, który przeznaczył mu rolę Narzędzia Pańskiego w tym boju o Prawdę.

– Kilka minut temu, na tle tarczy księżyca. Dosiadał skrzydlatego konia i wyglądał dokładnie tak, jak go opisałeś.

– Pan był z nami pod el Aswad – powiedział, tłumiąc gorycz. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej, kiedy oblegał fortecę swego najbardziej zawziętego wroga, Yousifa, waliego el Aswad, dotknęła go klątwa shaghfina. Rodzony syn waliego, Haroun, rzucił na niego zaklęcie wywołujące nieznośny ból. Nie mógł mu przeciwdziałać – jednym z dogmatów jego ruchu był całkowity zakaz uprawiania czarów.

– Dzieci również go widziały, Micah.

Adept spojrzał na swoje potomstwo. Jego syn Sidi skinął głową, jak zawsze starając się sprawiać wrażenie niewzruszonego. Jednak w oczach córki, wciąż bezimiennej, tliły się iskierki nabożnej trwogi.

– On nadal jest tam, w górze. Nic złego nam się nie stanie.

El Murid poczuł, jak jego rozedrgane nerwy uspokajają się nieco. Anioł obiecał pomoc, jednak on wątpił... Wątpił. Spotkał się z samym Orędownikiem Pańskim i dalej wątpił. Cień bezustannie znajdował drogę do jego serca.

– Jeszcze kilka dni, malutka, i będziesz miała imię.

Adept raz już odwiedził Al Rhemish, dawno temu; dziewczynka była wówczas niemowlęciem. Miał zamiar głosić Słowo Pana podczas Wielkiego Tygodnia Disharhun i ochrzcić swą córkę w Massad, najważniejszym spośród nich. Jednak pachołkowie Złego, rojaliści władający Hammad al Nakir, oskarżyli go fałszywie o napaść na syna Yousifa, Harouna. Został skazany na wygnanie. Meryem zaś przysięgła wówczas, że ich córka pozostanie bezimienna, póki nie będzie można jej ochrzcić podczas kolejnego Massad, w Najświętszej Świątyni Mrazkim, wolnej od heretyków.

Disharhun przypadał ledwie za kilka dni.

– Dzięki, tato. Wydaje mi się, że wraca wujek Nassef.

– Rzeczywiście.

Nassef zajął miejsce obok El Murida, jechali ramię w ramię. Jak od samego początku. Meryem i Nassef nawrócili się jako pierwsi – aczkolwiek Nassef zdawał się kierować bardziej własną ambicją niźli wizją El Murida.

– Jest ich tam mnóstwo – oznajmił Nassef.

– Tego oczekiwaliśmy. Disharhun się zbliża. Masz wieści od swych agentów? – Bicz Boży całkowicie zasługiwał na swój tytuł. Jego taktyka była całkowicie nowatorska, w boju był przerażający, zaś w działalności szpiegowskiej zadziwiająco przemyślny. Miał agentów w samym Namiocie Królewskim.

– Hm. – Nassef rozwinął pergaminową mapę. – Znajdujemy się tutaj, na wschodnim grzbiecie. – Stolica leżała pośrodku wielkiej doliny kształtem przypominającej misę. – Ludzie króla Abouda rozbili obóz bez z góry założonego porządku. Niczego nie podejrzewają. Cała szlachta zbiera się dzisiejszego wieczoru w kwaterze króla. Nasi agenci zaatakują równocześnie z nami. Wąż straci głowę w pierwszych sekundach bitwy.

Adept zmrużył oczy, chcąc lepiej widzieć w mdłym świetle księżyca.

– Coś tutaj zaznaczyłeś? Co to jest?

– To jest obóz Hawkwinda po przeciwnej stronie doliny. – Adept zadrżał. Najemnik Hawkwind dowodził siłami wroga pod Wadi el Kuf. Jego imię budziło w nim nieomal paniczny lęk. – Tu, obok Królewskiej Posiadłości, jest obóz Yousifa. Uznałem, że oba zasługują na szczególną uwagę.

– Zaiste. Złap mi to Yousifowe szczenię. Potrzebuję go; musi zdjąć ze mnie klątwę.

– Niechybnie tak się stanie, panie. Przeznaczyłem całą kompanię do ataku na obóz waliego. Nikt nie ucieknie.

– Meryem powiedziała, że ukazał jej się anioł. Dzieci go również widziały. Tej nocy będzie z nami, Nassef.

Bicz Boży spojrzał nań niepewnie. Adept zawsze podejrzewał, że wiara tamtego gości wyłącznie na jego ustach.

– A więc nie może nam się nie powieść, prawda? – Nassef przelotnie uścisnął jego rękę. – Wkrótce, Micach. Już wkrótce.

– Idź więc. Zaczynajcie.

– Zawiadomię cię przez posłańca, kiedy weźmiemy Świątynię.

 

Odgłosy bitwy tłukły się o ściany doliny. Poza nią nic nie było słychać. Nawet śpiew nocnych ptaków brzmiał bardziej donośnie. Trzeba było zbliżyć się do krawędzi zbocza, aby usłyszeć, że w dole wre walka. El Murid stał tam właśnie, obserwując delikatne lśnienie amuletu, który nosił na lewym nadgarstku. Dawno temu ofiarował mu go anioł. Mógł posłużyć do ciśnięcia gromu z jasnego nieba. Zastanawiał się, czy konieczne okaże się wsparcie Nassefa mocą amuletu.

Z zajętego stanowiska niewiele mógł dojrzeć. Tylko rozsiane ognie, nakrapiające gęstą ciemność rozciągającą się poniżej.

– Jak sądzisz, dobrze nam idzie? – zapytał Meryem. – Żałuję, że jeszcze nie przybył posłaniec od Nassefa. – Przepełniało go przerażenie. To była ogromna stawka jak na pojedynczy rzut kości. Wróg dysponował przecież znaczną przewagą. – Może powinienem zejść na dół.

– Nassef ma zbyt wiele roboty, by wysyłać ludzi tylko po to, by dodać nam ducha. – Meryem obserwowała niebo. Bitwy już wcześniej wielokrotnie widywała. Anioła swego męża nigdy. Do dzisiejszej nocy nie bardzo weń wierzyła.

Adept czuł, jak nasila się jego niepokój, jak rośnie w nim przekonanie, że losy bitwy odwracają się na jego niekorzyść.

Za każdym razem, gdy zdecydował się towarzyszyć swoim wojownikom, coś szło źle... Cóż, może nie za każdym razem. Dawno temu, kiedy jego córka była jeszcze niemowlęciem, on i Nassef zdobyli Sebil el Selib nocnym szturmem przypominającym obecny atak. Sebil el Selib było najważniejszym ośrodkiem kultu religijnego poza Al Rhemish. Tamto zwycięstwo stanowiło kamień węgielny wszystkich późniejszych sukcesów.

– Uspokój się – powiedziała Meryem. – Rozmyślając na próżno, wprawisz się tylko w jeszcze większe rozdrażnienie. – Poprowadziła go z powrotem, poprzez szeregi odzianych w biel Niezwyciężonych, jego straży przybocznej, ku stosowi głazów, przy którym czekali członkowie świty. Niektórzy spali.

Jak mogli spać? Niewykluczone, że w każdej chwili trzeba będzie uciekać... Parsknął. Spali właśnie dlatego, że wiedzieli, że jeśli bitwa skończy się klęską, najpewniej czeka ich długa ucieczka.

On, Meryem i Sidi zsiedli z koni. Jego córka udała się sprawdzić warty.

– Płynie w niej krew el Habibów – zwrócił się do Meryem. – Ma dopiero dwanaście lat, a już zachowuje się jak mały Nassef.

Meryem usiadła nas poduszce przyniesionej przez któregoś ze służących.

– Usiądź obok. Odpocznij. Sidi, gdybyś był tak miły i sprawdził, czy Althafa przygotowała już tę wodę z cytryną. – Meryem przytuliła się do męża. – Zimno dziś.

Powoli się uspokajał. Uśmiechnął się nawet.

– Cóż ja bym począł bez ciebie? Patrz. W dolinie powoli robi się jasno. – Spróbował wstać. Meryem pociągnęła go w dół.

– Spokojnie. Nic nie pomoże, jeśli będziesz się tak wiercił. Jak się czujesz?

– Co?

– Boli cię?

– Nie bardzo. Tylko trochę kłuje.

– Dobrze. Nie lubię, jak Esmat podaje ci narkotyki.

Jeśli było coś, co mu przeszkadzało u Meryem, to jej ciągłe utyskiwanie na jego lekarza. Tym razem jednak zignorował jej słowa.

– Pocałuj mnie.

– Tutaj? Ludzie zobaczą.

– Jestem Adeptem. Mogę robić co chcę. – Roześmiał się bezwstydnie.

– Zwierzak. – Pocałowała go, kichnęła. – To ta twoja broda. Ciekawe, co zatrzymało Sidiego?

– Pewnie czeka, aż przygotują wodę z cytryną.

– Althafa to leniwa dziewka. Pójdę zobaczyć.

El Murid rozparł się wygodnie.

– Wróć szybko. – Zamknął oczy i ku swemu zaskoczeniu poczuł, jak ogarnia go senność.

Rozbudziły go nagłe hałasy. Co? Gdzie?... Jak długo drzemał? Niebo nad doliną jarzyło się poświatą... Krzyki. Wrzaski przerażonych ludzi. Sylwetki szarżujących jeźdźców odznaczały się na tle bijącej z doliny jasności niczym postacie demonów wypadające z ognistej otchłani Piekła, wymachujące mieczami...

Chwiejnie powstał, nogi się pod nim ugięły, próbował przypomnieć sobie, gdzie położył miecz.

– Meryem! Sidi! Gdzie jesteście?

Nieprzyjaciół musiało być około pięćdziesięciu. Pędzili wprost na niego. Niezwyciężeni byli zbyt rozproszeni, aby ich zatrzymać. Już padali pierwsi członkowie jego świty.

Poczuł zaciskające się szpony zadawnionego strachu. Nie potrafił myśleć o niczym innym jak o ucieczce. Ale nie będzie żadnej ucieczki, podobnie jak nie było jej po Wadi el Kuf. Nie prześcignie jeźdźców. Trzeba się schować...

Zobaczył dziecko biegnące z płaczem w jego stronę.

– Sidi! – krzyknął, zapominając o strachu.

Jeden z konnych skręcił w stronę chłopca. Kolejny wierzchowiec mignął gdzieś z boku.

– Dziewczyno! Głupia... – westchnął El Murid, widząc córkę zagradzającą drogę nieprzyjacielskiemu kawalerzyście. Zatrzymała się na moment, stając z nim twarzą w twarz, a tymczasem Sidi zdążył ukryć się wśród skał.

– Meryem! – Jego żona biegła przez gęstwę bitwy, ścigając Sidiego. Jeździec przemknął obok dziewczyny, ciął mieczem. Meryem krzyknęła, potknęła się, upadła, a potem z trudem popełzła w...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin