3_Przebudzenie.doc

(220 KB) Pobierz
Przebudzenie

Przebudzenie.

 

-         Bella! - pierwsza przypadła do mnie Esme.

Zatonęłam w jej matczynych objęciach z taką ulgą, jakbym po długiej i szalenie wyczerpującej podróży znalazła się wreszcie w zagubionym dawno domu. Pachniała słodko i kusząco, tak cudownie znajomo... I tuliła mnie do siebie jak nowo odzyskane dziecko. Łzy napłynęły mi do oczu, a wzruszenie chwyciła za gardło. Wtedy właśnie przypomniałam sobie, że wampiry jednak płaczą... Nie chciałam tych objęć opuszczać, bo nagle całe moje życie stało się realne, prawdziwe i niezaprzeczalne, choć jeszcze parę minut temu było tylko książkową historią. Ja istniałam! Nazywałam się Isabella Cullen, a kiedyś Swan. Miałam cudowną rodzinę, w której matkowała mi ta oto cudowna Esme, a ojcem był wspaniały...

-         Carlisle... - wyszeptałam, patrząc na pięknego, jasnowłosego mężczyznę ponad ramieniem Esme.

-         Bello, nareszcie... - powiedział on, przygarniając mnie do siebie krótkim, ciepłym uściskiem.

-         I Emmettt... - nie mogłam w to uwierzyć.

Emmettt nie wyglądał dobrze. Choć po wampirach nie widać zmęczenia, to jednak ja umiałam je rozpoznać. Zawsze uśmiechnięty i pozytywnie nastrojony, teraz Emmettt miał w oczach smutek, a sposób, w jaki stał, zdradzał zrezygnowanie. Poza tym na jego przedramionach i karku zauważyłam ślady po dotkliwych ranach w kształcie półkolistych, ostrych szczęk.

Mimo to, i on mnie objął. Uśmiechnął się nawet, choć nie był to ten sam beztroski uśmiech, jaki pamiętałam z Forks. Przez te wszystkie emocje dopiero po chwili wyczułam drażniący, ale i tak cudownie znajomy zapach od strony drzwi. Obróciłam się szybko.

-         Seth! Leah! - przypadłam do przyjaciół.

Przytulili się do mnie tak, jak reszta, ale nic nie powiedzieli. Po nich zmęczenie widać była na pierwszy rzut oka i od razu zalało mnie współczucie. Biedni, poszarpani i szarzy na twarzach z braku snu, ledwie trzymali się na nogach. Ale ja nie śmiałam zaproponować im ani chwili wypoczynku. Bałam się, że gdy tylko stracę ich wszystkich z oczu, znowu mi znikną i moje życie wróci do fazy śpiączki bez wspomnień. Wspomnień, które teraz wracały do mnie falami...

Nagle całkiem wyraźnie zobaczyłam nasz domek pomiędzy drzewami i jego kamienne ściany. Poczułam zapach wilgotnego, świeżego lasu i płynącej niedaleko rzeki. Niemal słyszałam świergot ptaków w koronach wysokich sosen. I wtedy uświadomiłam sobie, że czegoś mi tam brakuje, że jeszcze o czymś zapomniałam...

-         Edward... - szepnęłam z przerażeniem, po czym, tknięta jeszcze gorszą myślą, zerwałam się na nogi. - Renesmee!

-         Spokojnie, Bella... - Carlisle usadził mnie w fotelu.

-         Gdzie jest Renesmee?! Co z moją córeczką?! - wołałam panicznie, usiłując się mu wyszarpnąć. - Gdzie ona jest?! Zabierzcie mnie do niej!

-         Bella, uspokój się... - teraz już wszyscy próbowali mnie przytrzymać, ale ja i tak uparcie wyrywałam się i rozglądałam, jakbym się spodziewała, że ukrywają Renesmee przede mną w jakimś ciemnym kącie pokoju.

-         Gdzie jest Renesmee?!

-         Nie wiemy! - zawołał wreszcie Carlisle, trzymając mnie mocno za ramiona. - Nie wiemy, rozumiesz? Sami ciągle jej szukamy...

Wtedy całe szczęście z odnalezienia rodziny prysło. Cała moja radość ulotniła się w jednej chwili, bo czymże byli wszyscy inni, jeśli moja jedyna, ukochana córeczka zniknęła?! Mój sens życia, moje najukochańsze dziecko zaginęło i nikt nie potrafił mi powiedzieć, gdzie mogę jej szukać. A jeszcze godzinę temu nawet jej nie pamiętałam! Co ze mnie była za matka?! Kto był na tyle okrutny, żeby zrobić mi coś takiego?! I jak ja, choćby po wpływem nie wiadomo jakiej siły, mogłam zapomnieć o istnieniu własnego dziecka?!

A jednak ktoś za tym stał... Ktoś umyślnie, świadomie odebrał mi całe moje życie! Dał mi fałszywe wspomnienia, pchnął pomiędzy ludzi i oddzielił od moich ukochanych, a teraz pewnie napawał się swoim sukcesem. I tego kogoś sama, osobiście zabiję...

Nawet nie wiedziałam, kiedy skruszyłam na proch srebrną popielniczkę, którą wcześniej obracałam w palcach.

-         Bella, porozmawiajmy... - powiedział łagodnie Carlisle. - Mamy bardzo wiele do nadrobienia, a czas ucieka. Ale najpierw pozwólmy położyć się na chwilę Sethowi i Leah.

Robert poderwał się i zaprowadził moich przyjaciół do naszej sypialni. Tam dał im świeżą, czystą pościel i nowe koszulki, żeby mogli się przebrać, a jednocześnie dyskretnie zostawił mnie z rodziną, umożliwiając nam rozpoczęcie rozmowy. Została przy nas tylko Stephenie, która zresztą od razu rozładowała sytuację małym żartem:

-         Cholera, w takiej chwili normalnie proponuje się herbatę, ale tutaj... - bąknęła cicho.

-         Zawsze możesz przywlec jakąś antylopkę – uśmiechnął się do niej Emmettt.

Widziałam, że czują się przy sobie swobodnie, ale to mnie nie zdziwiło. Skoro pojawili się przy Stephenie tuż po wydaniu „Twilight”, to musieli spędzić razem sporo czasu i chyba zdążyli się już poznać. A to przypomniało mi o kolejnej, rozrywającej serce rzeczy...

-         Jak długo? - spytałam cicho. - Jak długo, Carlisle? Ile to już trwa?

Zanim odpowiedział, przyjrzał mi się uważnie, po lekarsku. Przez chwilę miałam wrażenie, że ocenia poziom mojego szoku i szanse na to, że nie zwariuję po przekazaniu mi kolejnych złych wiadomości. Ja jednak wiedziałam swoje. Teraz już byłam gotowa przyjąć wszystko. Nic nie było ważne, byle tylko odnaleźć i przytulić do siebie moją Renesmee.

-         Piętnaście lat... - szepnął z bólem. - Nie było cię piętnaście lat...

Moje, znieruchomiałe już prawie dwie dekady temu, serce szarpnęło się z bólem. Każde inne piętnaście lat byłoby bez znaczenia, bo przecież dla wampirów to zaledwie chwila. Nadal byłam młoda i wyglądałam identycznie, jak w chwili przemiany. Ale na tym jednym piętnastoleciu szczególnie mi zależało, bo... tylko w tym czasie dorastała moja córka. Nikt już nigdy nie zwróci mi  jej dzieciństwa, które bezpowrotnie minęło. Nie zaczęłam tym razem krzyczeć ani się rzucać, ale już teraz byłam pewna, że winny temu wszystkiemu poniesie w moich rąk okrutną i powolną śmierć. Wystarczyło tylko go odnaleźć, a w tym celu musiałam zgromadzić jak najwięcej informacji i od razu zabrać się do działania.

-         Opowiedz mi wszystko... - poprosiłam Carlisle'a. - Wszystko, co wiecie.

-         Nie ma tego wiele... - mruknął Emmettt, a Esme spojrzała na mnie z bólem.

-         Piętnaście lat temu coś zaszło w waszym domku, do tej pory nie wiemy, co to takiego było... - rozpoczął opowieść Carlisle. - Nikt z nas niczego nie widział, ani nie słyszał. Dopiero następnego ranka Alice poszła do was z jakąś sprawą i zwęszyła obcy ślad. Była zaskoczona, bo nic wcześniej nie zobaczyła. Nie miała żadnej wizji gości i zupełnie nie wiedziała, co się dzieje. A domek już był pusty.

-         Nie było żadnych śladów walki, więc na początku myśleliśmy, że wyszliście we trójkę na spacer – dopowiedział Emmettt. - Ale długo nie wracaliście, a nas zaniepokoił ten obcy trop.

-         Zdecydowaliśmy się jeszcze trochę poczekać, bo nie było powodów do paniki – westchnęła Esme. - Ale już następnego dnia wiedzieliśmy, że coś musiało się stać. Nigdy nie zniknęlibyście bez słowa na tak długo.

-         Próbowaliśmy pójść tym obcym śladem, jednak on zatoczył duże koło i wrócił do punktu wyjścia – wyjaśnił Emmettt. - Wtedy zgłupieliśmy. Przecież wyczulibyśmy każde przerwanie koła! A jednak ktoś musiał znaleźć jakiś sposób...

Słuchałam ich z zaciekawieniem, ale rzeczywiście z ich opowieści niewiele wynikało. Chociaż potrafiłam sobie wyobrazić ciężar ich bezsilności, gdy nagle odkryli zniknięcie części rodziny i nie potrafili go w żaden sposób wytłumaczyć.

-         I co zrobiliście? - spytałam cicho, z lodowatym wręcz spokojem. To chyba ciągle był efekt szoku, bo jak mogłam zachować chłód w tej sytuacji?

-         Czekaliśmy jeszcze trzy dni – odparł Carlisle. - Alice próbowała wywołać wizje, ale nie dawały efektu. Zaczęliśmy was szukać wśród znajomych, pytaliśmy innych, czy coś wiedzą. Wszyscy byli bezradni. Biegaliśmy coraz dalej, żeby znaleźć wasz trop, ale nigdzie nie było nawet śladu. Co więcej, okazało się, że Jacob także zniknął...

-         Jak to? - zdziwiłam się.

-         Sfora nie miała z nim kontaktu – wyjaśnił mi Emmettt. - Seth i Leah myśleli, że jest w ludzkiej postaci i na początku nic ich nie niepokoiło. Ale kiedy się z nimi skontaktowaliśmy, też zaczęli się martwić. Szukali śladów waszych i Jacoba swoimi sposobami. I nic.

Ścisnęłam skronie palcami. Chciałam już faktów, nie opowieści o kolejnych porażkach. Jeśli Jacob też zniknął, to co się z nim działo?! Jak ktokolwiek mógł unieszkodliwić potężnego wilka, który wyczułby wampiry na kilometry?! Dlaczego to wszystko było takie trudne?!

-         To trwało latami, Bello... - szepnęła cicho Esme. - Zaczęliśmy tracić nadzieję, odchodziliśmy od zmysłów. Alice i Jasper wybrali się do Volturi, jednak odprawiono ich z kwitkiem. Och, oczywiście Aro wyglądał na bardzo przejętego... - sprostowała, widząc mój niedowierzający wzrok. - Wyrażał głębokie współczucie i zadeklarował pomoc, ale tak naprawdę nic nie zrobili.

-         Kilka lat później Alice miała wizję obcej kobiety, człowieka, która rozmawia z dziennikarzem – powiedział Carlisle. - Nie wiedzieliśmy, co to oznacza, ale niedługo potem wydano książkę pod tytułem „Twilight”, która natychmiast stała się bestsellerem. To właśnie Alice przeczytała ją pierwsza i od razu podniosła alarm. Ja, Emmettti Jasper jak najszybciej odnaleźliśmy Stephenie i pojawiliśmy się u niej dokładnie w momencie, gdy Jane trzymała ją za gardło...

Spojrzałam szybko na Stephenie. Była blada, ale nawet nie drgnęła na dźwięk słów Carlisle'a. W tym też momencie do pokoju wszedł Robert i usiadł koło mnie. Potem wziął mnie delikatnie za rękę, a ja zobaczyłam krótki grymas na twarzy Emmettta. Zrozumiałam. Choć nieświadomie, zdradziłam jego ukochanego brata, a teraz mój kochanek trzymał moją dłoń. Dla mnie jednak był to już wyłącznie przyjacielski uścisk.

-         Zabiliśmy dwa mało znaczące wampiry – kontynuował Carlisle, taktownie nie zwracając uwagi na gest Roberta. - Jeden był nowonarodzony, drugi to ktoś z gwardii przybocznej. Jane uciekła z niewielką obstawą. Żaden z pokonanych wampirów nie zdradził nam nic o waszej sytuacji, ale już wiedzieliśmy, że Volturi są w to zamieszani. Gdyby chodziło o uciszenie nic nie znaczącego człowieka, nie wysyłaliby Jane. Oni chcieli zatrzeć ślady, bali się czegoś więcej... Wtedy zdecydowaliśmy, że musimy mieć wśród Volturi swojego szpiega...

-         Alice... - domyśliłam się z bólem. - Alice pojechała do Volterry...

-         Tak, ale razem z Jasperem – potwierdził krótko Carlisle. - Do Volturi poszła sama, powiedziała im, że popiera ich dbałość o brak rozgłosu. Nie było jej z nami u Stephenie, mogła to zrobić. A Jasper musiał trzymać się na uboczu, więc w przebraniu krążył po Volterze, gotów w każdej chwili popędzić jej na pomoc. Z nim jednym mieliśmy kontakt, ale do tej pory nie wiemy, jak on utrzymywał styczność z Alice. Nam zostawiał krótkie, zaszyfrowane komunikaty w umówionych miejscach.

-         Do Forks? - nie zrozumiałam.

-         Nie, Bello... opuściliśmy dom – wyznała Esme z pozoru spokojnie, ale w jej oczach widziałam ból i tęsknotę za naszym ukochanym miejscem na ziemi. - Staliśmy się nomadami, ciągle podróżujemy. Teraz nasza trójka mieszka w pobliżu Stephenie, razem z Sethem i Leah.

-         A co z Rosalie? - pytałam, chcąc ogarnąć to wszystko jak najszybciej.

-         Jasper został pojmany – powiedział głucho Emmettt. - Nie wiemy, co się z nim teraz dzieje. Nie wiemy nawet, czy żyje. Ale w jednym z ostatnich komunikatów przekazał nam, że Alice chyba odnalazła Renesmee. Wtedy Rosalie wyjechała.

Kochana Rosalie... Od początku była najbardziej zaciekłym obrońcą mojej córeczki i wiedziałam, że nie zostawiłaby jej za nic w świecie samej. Jeśli tylko miała szansę stanąć przy niej znowu, na pewno z tego skorzystała. Mogłam się założyć, że bez żalu przystąpiła do Volturi i przy nich wyrzekła się swojej rodziny, aby być bliżej Renesmee. Jaką cenę przyszło jej za to zapłacić? I ile oddał dla mojej córki Jasper...?

-         Wkrótce po jej wyjeździe Jasper zaginął – powiedział Carlisle, jakby odczytując moje myśli. -  W ostatniej wiadomości, której części do tej pory nie potrafimy zrozumieć, zaznaczył jeszcze, że Rosalie jest bezpieczna. Potem straciliśmy z nim kontakt.

-         Co to za wiadomość? - zapytałam natychmiast.

Carlisle podszedł i podał mi kawałek papieru. Zwykła kartka, oddarta z jakiegoś notesu czy zeszytu, zmięta i trochę pożółkła ze starości, nosiła ślady wielokrotnego czytania. Pismo wyblakło, ale nadal było czytelne, choć dla mnie również całkowicie niezrozumiałe.

Na kartce widniał napis: LSD trip., a pod nim uszeregowane kolumnami zdania: Sprawia, że zapominasz, Sprawia, że pamiętasz, Sprawia, że jesteś marionetką.

-         LSD? - uniosłam brew.

-         To narkotyk – wyjaśnił Carlisle. - Dietyloamid kwasu lizergowego, substancja psychoaktywna. Okres jego działania nazywa się potocznie „trip”, tak mówią narkomani. Wywołuje zmiany w postrzeganiu psychicznym i zmysłowym.

-         Ale dlaczego Jasper to napisał? - nie zrozumiałam. - Przecież ty jesteś lekarzem, wiesz wszystko o narkotykach. Po co miałby zwracać ci uwagę na LSD?

-         Tego właśnie nie wiemy... - powiedział Carlisle powoli, ale przyglądał mi się nieco zbyt uważnie.

Wtedy jeszcze raz spojrzałam na kartkę i zastanowiłam się głębiej. Słowa napisane były w wyraźnym pośpiechu, niechlujnie. Ale jednocześnie była w nich jakaś nieokreślona przejrzystość. Sam fakt, że trzy zdania pod spodem napisano w równych, precyzyjnie oddzielonych kolumnach świadczył, że Jasper dobrze wszystko przemyślał i nic nie zrobił przypadkowo. Tylko co takiego chciał nam przekazać?! Popatrzyłam na to uważniej...

-         Sprawia, że zapominasz... - szepnęłam nagle. - Myślicie, że to LSD?! Myślicie, że... dano mi narkotyk?! Że to dlatego zapomniałam o wszystkim?!

-         Tak w pierwszej chwili pomyślałem... - zgodził się Carlisle. - Ale to niedorzeczne. Na wampiry narkotyki nie działają w ten sposób, jak na ludzi. Nasz układ krwionośny nie działa, nie przewodzi substancji psychoaktywnych, a neuronów nie da się w ten sposób uszkodzić. LSD jest metabolizowane przez wątrobę, która u wampirów praktycznie nie funkcjonuje. Nie mogłoby spowodować takich reakcji. Ale... niewykluczone, że Volturi znaleźli inny środek, nieznany ludziom...

-         Wtedy Jasper by coś o tym napisał – wzruszył ramionami Emmettt.

-         Mógł nie mieć czasu – Carlisle łagodnie go poprawił. - No i wystarczającej wiedzy. Przekazał nam tylko tyle, ile sam zrozumiał z działania tej substancji. Wydała mu się najbardziej podobna do znanego powszechnie LSD i z tym ją porównał, opisując szybko jej działanie.

Nie zastanawiając się dłużej, sięgnęłam zębami ku własnemu nadgarstkowi i z łatwością wgryzłam się w żyłę. Stephenie wzdrygnęła się na chrzęst przerywanej skóry, ale ja nie zwracałam na to uwagi. Wzięłam szklany spodeczek i ścisnęłam ranę tak, aby spadło na niego trochę krwi. Carlisle natychmiast zrozumiał, co robię i szybko wyciągnął z własnej torby długie próbniki, po czym po kolei zanurzał je w mojej krwi i zabezpieczał w szczelnych fiolkach.

-         Ile zajmie ci badanie? - spytałam tylko.

-         Nie mam odpowiedniego sprzętu ani odczynników – stwierdził, korkując ostatnią fiolkę i sięgając po moją dłoń. Od razu zaczął ją opatrywać. - Ale jest już wieczór, mogę pójść do najbliższego szpitala i jako lekarz poprosić o skorzystanie z ich laboratorium. Jeszcze tej nocy powinienem mieć wyniki.

-         Doskonale. Im szybciej, tym lepiej – przytaknęłam.

-         W związku z tym zostawiam was samych, ale nigdzie się stąd nie ruszajcie i trzymajcie się razem – powiedział, błyskawicznie pakując wszystkie fiolki do torby. - Emmett i Esme opowiedzą ci resztę naszych wiadomości, a ja wrócę, jak tylko będę mógł najszybciej.

Wyszedł tak szybko, że Robert i Stephenie nie zauważyli ani ruchu. Widziałam, jak ze zdziwieniem rozglądają się po pokoju, szukając go wzrokiem. Dopiero wtedy przyszło mi na myśl, jak dzielny był Robert. Zachowywał zimną krew w pomieszczeniu pełnym postaci, które do tej pory wydawały mu się być wyłącznie tworami ludzkiej wyobraźni i nawet nie widać było po nim strachu. Przychodziło mi do głowy jedynie takie wytłumaczenie, że przecież jako aktor żył w świecie „Twilight” dużo intensywniej niż zwykły śmiertelnik. A jednak jego spokój i opanowanie były imponujące. Spróbowałam się do niego uśmiechnąć, ale nie wiem, jak mi to wyszło. Prawdę mówiąc, wcale nie było mi do śmiechu...

-         Więc Renesmee prawdopodobnie żyje – powiedziałam cicho, nagle zdając sobie sprawę z napięcia, w jakim byłam do tej pory.

-         Myślę, że tak – potwierdziła Esme. - Nawet, jeśli to Volturi zabrali ją do siebie, była raczej zbyt cenna, żeby mogli ją zabić. Pamiętaj, że oni... kolekcjonują umiejętności. Renesmee, jako córka twoja i Edwarda, a w dodatku półwampir, musiała być dla nich szalenie kusząca.

-         Alice też od zawsze pożądali – odezwał się nagle Emmett, ale w jego głosie brzmiała gorycz. - Dlatego wśród nich powinna być bezpieczna.

Zrozumiałam tę gorycz. Alice z jej wizjami niejednokrotnie odmawiała propozycji Volturi, aby zamieszkać razem z nimi. Ale Rosalie nie miała szczególnego daru, prócz nieziemskiej urody, którą Volturi cenili raczej umiarkowanie. Emmett musiał żyć w potwornej presji strachu, nieświadomy, co dzieje się z jego ukochaną. Domyślałam się, że przekaz Jaspera o jej bezpieczeństwie był dla niego ogromną ulgą. Ale od tego czasu minęło już...

-         Kiedy zaginął Jasper? - spytała nagle.

-         Dwa lata temu – powiedziała głucho Esme. - Od dwóch lat nie mamy z Volterry żadnych wieści.

Bardzo chciałam zadać kolejne pytanie, ale coś dławiło mnie w gardle. Nie umiałam wypowiedzieć go na głos, zbyt przerażona możliwością otrzymania złej odpowiedzi. Dlaczego oni sami nie powiedzieli mi nic na ten temat? Zbierałam się kilka razy, jednak coś za każdym razem mnie paraliżowało. Postanowiłam więc zacząć inaczej...

-         Dlaczego nie odnaleźliście mnie wcześniej? - spytałam bez wyrzutu. - Jestem w telewizji i gazetach już prawie od pół roku!

Wtedy Esme i Emmett popatrzyli na siebie z uniesionymi brwiami. Emmett uśmiechnął się lekko, choć wydało mi się to nie na miejscu, Esme zaś spojrzała na mnie swoimi łagodnymi, ciemnozłotymi oczami i odezwała się spokojnym głosem:

-         Kochanie, w telewizji... to nie ty – uśmiechnęła się blado.

-         Słucham?! - o mało się nie roześmiałam.

-         Nie wiem, jak ci to wyjaśnić. Oczywiście, widzieliśmy zdjęcia i filmy z dziewczyną Roberta Pattinsona, ale nigdy nie rozpoznaliśmy w niej ciebie – tłumaczyła łagodnie. - Teraz widzę, że to ciągle byłaś ty, ale naprawdę nie potrafiłam dojrzeć tego wcześniej. Nie umiem tego wytłumaczyć...

-         To tak, jakbyś widziała w telewizji znajome miejsce, ale od zupełnie innej strony, niż ty je widziałaś – powiedział Emmett. - Nie poznajesz go, ale kiedy się tam znajdziesz to nagle wiesz, że już tu byłaś. Po prostu stałaś po drugiej stronie.

-         Stephenie też cię nie poznała – uśmiechnęła się Esme. - Ale dziś, kiedy po raz pierwszy ujrzała cię przed sobą, od razu wiedziała, że jesteś Bellą. A my staliśmy wtedy na zewnątrz restauracji i słyszeliśmy każde wasze słowo.

-         Dlaczego nie weszliście do środka? - spytałam szybko. - Na wasz widok prawie wszystko mi się przypomniało, a tak musiałam zrobić z siebie idiotkę.

-         No cóż, pomyśleliśmy, że to nie byłoby do końca bezpieczne... - odchrząknął Emmett.

Dopiero teraz zobaczyłam, że jego oczy są przerażająco czarne. Tęczówki Esme miały jeszcze odcień ciemnego złota, ale on najwidoczniej nie jadł od wielu, wielu dni.

-         Cały czas ktoś z nich musiał być przy mnie – odezwała się nagle Stephenie. - A ja od trzech tygodni jestem w Nowym Jorku. Nie ma tu za wiele miejsc do polowania...

-         To nieważne – machnął ręką Emmett. - Dam radę. Najważniejsze, że mamy już ciebie. Teraz łatwiej będzie nam odnaleźć resztę. Edwarda...

Zarzuciłam głową tak nagle, że chyba trochę ich przestraszyłam. Ale nie potrafiłam się opanować, gdy wreszcie poruszono ten jedyny, niemal najważniejszy temat. A więc go nie odnaleźli! Edward nie został zabity, nie ma mowy o jego śmierci! Po prostu go nie odnaleźli i teraz to ja się tym zajmę! Mój Edward żyje, jest gdzieś tam na świecie i może nawet... nie wie, o własnym pochodzeniu...

-         Myślicie, że on jest w takim stanie, jak ja? - zapytałam z zapartym tchem.

-         Najprawdopodobniej – przyznał Emmett. - Gdyby pamiętał, to by się odezwał.

-         Przez jeden przerażający moment myśleliśmy, że nie żyjecie... - Esme mówiła cicho, z wciąż widocznymi śladami bólu, choć musiało to być lata temu. - Ale pojawiła się książka Stephenie, dowiedzieliśmy się o jej snach... Zyskaliśmy nadzieję. I zostaliśmy nagrodzeni. Oto, po piętnastu latach, odzyskaliśmy jednego z zaginionych członków rodziny. Teraz odnajdziemy Edwarda, na pewno...

Tak bardzo chciałam w to wierzyć. Chciałam być pewna tak, jak kochająca matka, jak Esme, w której płonął najjaśniejszy ogień nadziei. Rozumiałam ją bardzo dobrze, bo sama nie dopuszczałam do siebie myśli, że mojej Renesmee mogło się cokolwiek stać. Dlatego ze spokojniejszym już nieco sercem wysłuchałam dalszej części ich opowieści.

Moja mama żyła. Kilka miesięcy po moim zaginięciu przeniosła się do Forks, żeby pomóc w poszukiwaniach, które na własną rękę prowadził Charlie. Ta tragedia zbliżyła ich do siebie na powrót i mama rozstała się z Philem. Wróciła do ojca i żyją razem w Forks, od lat złamani tragedią, ale zdrowi i cali, choć Cullenowie prawie nie mieli z nimi kontaktu. Dla ich własnego bezpieczeństwa nie wiedzieli prawie nic, więc pewnie przeżywali tam koszmar. Ale wspierają się nawzajem. Esme chciała nawet od razu dać im jakiś znak, że żyję, ale uznaliśmy to za przedwczesne. Ktoś mógłby przechwycić naszą wiadomość, a ja na razie i tak nie mogłam wrócić do domu. Kto wie, czy kiedykolwiek mi się to uda, zważywszy na niepewne wydarzenia, jakie czekały nas w najbliższym czasie.

Z wiadomości Jaspera wynikało, że Alice zyskuje zaufanie Volturi, choć żadne z nas nie wiedziało, jak mogło jej się to udać. Aro miał jej myśli jak na tacy, jednak nic jej nie zrobiono i wręcz z zachwytem przyjęto ją w swoje szeregi. Choć zajęło to kilka lat, zanim zaufali jej na tyle, żeby mogła wpaść na trop Renesmee. Dalej wiedzieliśmy już tylko, że Rosalie dotarła bezpiecznie do Volterry i również zamieszkała w zamku, a Jasper nie zostawił umówionej wiadomości już nigdy potem. Może przypłacił swoją lojalność życiem, a może został pojmany...

Śladu Jacoba nikt nie odnalazł. Właściwie o nim było wiadomo najmniej. Zniknął razem z nami i przez piętnaście lat nie dawał znaku życia nikomu, więc Billy zmarł do ostatniej chwili nie wiedząc, co dzieje się z jego synem. Esme powiedziała mi jednak, że był zaskakująco spokojny i nigdy nie zwątpił, że Jacob jest zdrów i cały. Umarł z uśmiechem na ustach po długiej i ciężkiej chorobie, cztery lata temu. Seth i Leah wytrwale przemieniają się co najmniej raz dziennie i w myślach nawołują swojego przywódcę. Seth tłumaczył, że wyczuliby jego śmierć, bo któreś z nich stałoby się głową sfory, a taka zmiana nie zaszła. I oni mieli więc nadzieję, że Jacob wkrótce się odnajdzie.

Znalezienie mnie musiało być dla nich ogromnym krokiem naprzód...

Mijały godziny, wilki spały spokojnie, a my rozmawialiśmy, wymieniając uwagi i snując przypuszczenia. Zastanawialiśmy się, jak Volturi udało się otumanić mnie do tego stopnia i ominąć wizje Alice, a potem zmylić resztę Cullenów fałszywym tropem. Jak Edward mógł nie usłyszeć ich myśli? Jak przebili się przez moją ochronną tarczę, która dotychczas działała niezawodnie? Te wszystkie pytania pozostawały bez odpowiedzi, choć nad ranem jedną z hipotez mogliśmy już wykluczyć, bo w mieszkaniu pojawił się zafrasowany Carlisle, mówiąc:

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin