4_Przetarcie oczu.doc

(201 KB) Pobierz
Przetarcie oczu

Przetarcie oczu.

 

Patrzyliśmy na siebie bez zrozumienia. Teraz już naprawdę nikt nie wiedział, dlaczego Jasper uznał za stosowne przekazać nam nazwę narkotyku z krótkim opisem jego działania, skoro nie miało to nic wspólnego z naszym położeniem.

-         Nie można wykluczyć zwykłej pomyłki... - odezwał się nagle Carlisle. - Jasper mógł przekazać nam swoje domysły, a nie prawdę.

-         Nie sądzę – Emmett z powątpiewaniem pokręcił głową. - Jasper jest żołnierzem, nic nie robi przypadkowo albo bez przygotowania. Coś chciał nam powiedzieć.

Może i tak było, ale to nie przybliżyło nas do rozwiązania tej zagadki. A ja coraz dotkliwiej odczuwałam skutki bezczynności, bo teraz, gdy moje ciało przypomniało sobie o swoich właściwościach i nie domagało się snu ani odpoczynku, byłam gotowa bez ustanku szukać moich najbliższych. Chciałam coś robić, a nie siedzieć tu bezczynnie.

-         Carlisle, czy masz jakiekolwiek podejrzenia, co może dziać się z Edwardem? - spytałam bez ogródek.

On jednak spojrzał na mnie dziwnie, jakby odrobinę przepraszająco. W jego czarnych tęczówkach błysnął zawód.

-         Szczerze mówiąc... mieliśmy nadzieję, że ty nam to powiesz... - wyznał.

-         Ja?! - zawołałam. - Przecież ja jeszcze parę godzin temu nie pamiętałam własnego imienia!

-         Ale bardzo prawdopodobne, że Edward również jest teraz w tej sytuacji – powiedział spokojnie Carlisle. - Nie wiemy, gdzie. Skoro nie ma go przy tobie, to znaczy, że prawdopodobnie jeszcze nigdy się nie spotkaliście, bo wtedy moglibyście sobie coś przypomnieć. Zakładam więc, że umieszczono go jak najdalej od ciebie.

-         To mało pomocne – jęknęłam.

-         Przykro mi, Bello. Zapewniam cię, że chcemy go odnaleźć tak samo, jak i ty – westchnął.

Wtedy stało się coś dziwnego. Stephenie nagle nabrała powietrza w płuca, jakby chciała coś powiedzieć, ale zaraz zrezygnowała. Wstała jednak z fotela i dość gwałtownie przeszła w stronę okna. Wyglądała na wzburzoną i nieco zagubioną, jakby porządkowała natłok myśli. Wszyscy wyczuliśmy jej zdenerwowanie, bo nikt nie spuszczał jej z oczu, ale ona przemówiła dopiero po dłuższej chwili.

-         Wydaje mi się... - zaczęła i znowu urwała.

-         Co takiego? - spytałam niecierpliwie. - Mów, choćby wydawało ci się to absurdalne. Każdy pomysł się liczy.

-         Wydaje mi się, że ty wiesz coś o Edwardzie – powiedziała nagle, a mnie kompletnie zamurowało. - Nie, nie zrozum mnie źle! Nie mówię, że cokolwiek ukrywasz. Po prostu wydaje mi się, że podczas tych snów... ty doskonale zdawałaś sobie sprawę z tego, gdzie Edward jest i... - znowu przerwała, choć wszyscy wpijali w nią wzrok.

-         I...?! - ponagliłam.

-         I... kim jest – wypaliła.

Opadłam na fotel i przycisnęłam rękę do czoła. To wszystko robiło się zbyt skomplikowane. Nagle wrzucono mnie w wir nowych, kompletnie różnych rzeczy, między którymi byłam bezsilna i zagubiona. Nowe wspomnienia mieszały się ze starymi, widziałam naprzemiennie twarze ludzi i wampirów, z którymi się w ciągu życia zetknęłam, słyszałam w umyśle głosy, mówiące mi sprzeczne rzeczy... Chociaż teoria o odurzeniu narkotykiem nie znalazła potwierdzenia w dowodach, naprawdę czułam się jak na zupełnym odlocie. Jeszcze chwila, a zacznę całkiem przekonująco rozmawiać ze ścianą.

-         Nie pamiętam... - wyszeptałam bezradnie. - Nic nie wiem, nie pamiętam...

-         Spokojnie... - Carlisle usiadł obok i pocieszająco pogłaskał mnie po ramieniu. - Powoli... Wszystkiemu jakoś zaradzimy, wszystko rozwiążemy. Jesteś w szoku, to normalne. My żyjemy z tymi myślami od lat, a ty dopiero od paru godzin. Musisz dojść do siebie.

-         Nie ma na to czasu! - jęknęłam. - Edward gdzieś tam jest. Renesmee gdzieś jest! Powinnam ich szukać, a nie tracić czas na szok czy rozmyślania! Odpocznę, jeśli będziecie mi opowiadać o czymś innym... na przykład o wiadomościach od Jaspera. Mówiliście, że przysyłał je regularnie.

-         Zostawiał – poprawił mnie Emmett. - Nie korzystaliśmy z poczty ani urządzeń elektronicznych, żeby nikt nie mógł nas namierzyć. Jasper zostawiał wiadomości w miejscach, których położenie określał w każdej kolejnej wiadomości.

-         Jak? - zdziwiłam się. - Na tej ostatniej kartce nie było nic oprócz tych danych o narkotyku.

Wtedy Carlisle wyjął wiadomość Jaspera jeszcze raz i pokazał mi ją pod światło. Zobaczyłam niewyraźną krzywą linię i kropkę na jednym z jej końców.

-         Mapa – wyjaśnił. - Tę linię wyznaczyliśmy zanim wyjechał. Prowadzi przez Volterrę, z północy na południe. Centymetr to równy kilometr. Jasper bardzo precyzyjnie oznaczał kolejne miejsca, nigdy nie mieliśmy problemów ze znalezieniem wiadomości.

-         Znak wodny? - spytałam z podziwem. - No dobrze, ale może w ten sposób przekazał coś jeszcze?!

-         Nie, sprawdzaliśmy to wielokrotnie – Esme pokręciła głową. - Nic tam nie ma oprócz położenia kolejnego miejsca. Ale na nim nie znaleźliśmy już nic.

-         Za to wróciliśmy z niego bezpiecznie – przypomniał jej Carlisle. - Jeśli nawet Jasper został pojmany, to nie wydał naszego położenia. Nie powiedział, gdzie będziemy w umówionym terminie. Nie było żadnej zasadzki.

-         No dobrze, a poprzednie wiadomości? - zapytałam niecierpliwie. - Co w nich było?

Carlisle sięgnął do swojej lekarskiej torby i otworzył ją na oścież. Potem sięgnął palcami pod cienką podszewkę i wyciągnął stamtąd zwitek papieru. Gdy otworzył dłoń, zobaczyłam, że było to kilka karteczek, a wszystkie dawno już pożółkły i wyblakły. Były lekko zmięte, jakby jakiś czas spędziły w wilgotnym miejscu, jednak pismo wciąż dawało się bez trudu odczytać. Na każdej były dwa, góra trzy zdania napisane równym, choć wyraźnie niestarannym charakterem pisma, jakby ich autor ciągle się spieszył. Mimo to, układ wyrazów był idealnie wyważony, a odstępy między nimi takie same. Z podziwem pomyślałam o Jasperze.

Wzięłam do ręki pierwszy zwitek i zobaczyłam na nim tylko: „A. u V., bezp., b. t.”. Nic z tego nie zrozumiałam, więc spojrzałam pytająco na Carlisle'a.

-         Alice u Volturi, bezpieczna – wytłumaczył. - A skrót b. t. oznacza brak tropu. Zobaczysz go na większości wiadomości. W ten sposób Jasper mówił nam, że nie natrafili jeszcze na ślad żadnego z was.

-         Chwileczkę – potrząsnęłam głową. - Mówiliście, że w ostatniej wiadomości Jasper dał znak, że Rosalie jest bezpieczna, a tam nie było o niej nic.

-         Tak, ale to nieważne – machnął ręką Carlisle. - Oderwaliśmy część kartki, bo Emmett był wówczas ze Stephenie i bał się o Rosalie. Esme dostarczyła mu tę część wiadomości na dowód, że nic jej nie jest. Reszta została u mnie. Zgodziliśmy się, że tu będzie najbezpieczniejsza.

Emmett podał mi swoją część zwitka, na którym odczytałam: „R. u V., bezp.”. Wobec tego sięgnęłam po następną wiadomość i przyjrzałam się jej treści. Dość szybko zrozumiałam, że imiona oznaczano tylko pierwszymi literami, a większość wyrazów pisano w skrócie, ale domyślałam się ich znaczenia. Wiadomości rzeczywiście zawierały zwykle skrót „b.t.”, a poza tym krótko informowały o przebiegu wizyty Alice w Volterze. Wynikało z nich, że poddawano ją jakimś testom, ale wychodziła z nich zwycięsko i Volturi nabierali do niej zaufania. Na ogół Aro trzymał ją przy sobie i zlecał sięgnięcie do jakiejś wizji. Dwie kartki zawierały ostrzeżenie, że ktoś nowy został wydelegowany do obserwacji Stephenie.

-         A to co? - zmarszczyłam brwi.

Pokazałam Carlisle'owi kartkę z niezwykle lakonicznym komunikatem: „N! u V.? A. na t.!”.

-         Nessie – uśmiechnął się słabo. - Oznaczamy ją literą N, bo R zarezerwowaliśmy dla Rosalie. Wykrzyknik przy niej miał nam zwrócić uwagę. A znak zapytania to niepewność. Alice była na tropie, widocznie oboje z Jasperem przypuszczali, że Nessie jest u Volturi, ale nie mieli pewności. To po tej wiadomości Rosalie wyjechała...

-         I to wszystko? - spytałam, bo to był ostatni zwitek, jaki został na kupce.

-         Niezupełnie... - zawahał się Carlisle. - Jest jeszcze jedna wiadomość... Trzymam ją oddzielnie, bo jej także do końca nie rozumiemy... Ale myślę, że to właśnie ty powinnaś ją zobaczyć...

To powiedziawszy, sięgnął do kieszeni spodni i wyjął delikatne, płaskie etui z cieniutkiej skóry. Odchylił klapkę, po czym ostrożnie wydobył ze środka najbardziej zniszczoną karteczkę. Chwyciłam ją łapczywie.

B.! E.! Kryształ to tylko połowa!”.

-         Musiało chodzić o ciebie – powiedział cicho Carlisle. -  I o Edwarda. Wasze inicjały są od razu na początku, oznaczone wykrzyknikami. Nie ma litery „t”, co znaczy, że nie chodziło o wasz trop. Ale tego zdania nie potrafimy zrozumieć...

Zamarłam. Nagle w umyśle pojawiło mi się światełko. Podczas swojego niby-człowieczego życia miałam jeden naszyjnik, który kochałam nade wszystko w świecie. Nie był zrobiony z żadnego szlachetnego metalu ani szczególnie piękny, bo stanowił go tylko kawałek kryształu wielkości połowy kciuka, nanizany na zwykły, czarny rzemyk. Nosiłam go namiętnie prawie zawsze i gdy tylko było mi źle albo czymś się denerwowałam, ściskałam odłamek w dłoni lub obracałam go w palcach i powoli się uspokajałam. Miałam go od zawsze, nawet się nie interesowałam, skąd. Po prostu był, a ja kochałam go tak bardzo, że mimo niechęci rodziców nie zamieniłam go na żaden wymyślny łańcuszek. Kryształ to tylko połowa.

-         Wiem, o co chodzi... - wyszeptałam. - Mam ten kryształ, miałam go od zawsze... Jasper napisał moje i Edwarda inicjały z wykrzyknikami, bo to zdanie jest do nas. Którekolwiek z nas znaleźlibyście najpierw, miało to zrozumieć i odnaleźć to drugie...

-         Czyli gdyby Edward to przeczytał... - zaczęła Esme.

-         Też by to zrozumiał – dokończyłam głucho. - Edward musi mieć drugą połowę kryształu... W ten sposób go odnajdziemy...

Wszyscy spojrzeli na mnie wyczekująco. W oczach Esme zobaczyłam ulgę i błysk radości. Od lat musiała czekać na ten moment. W tej chwili była bliżej odnalezienia swojego ukochanego syna niż kiedykolwiek wcześniej i wreszcie zaiskrzyła w niej nadzieja, którą musiała zacząć tracić podczas długich, bezowocnych poszukiwań.

-         Więc? - ponaglił Carlisle. - Gdzie jest ten kryształ?!

Poczułam kolejny zawrót głowy.

-         W domu... - jęknęłam. - Zostawiłam go w domu. Leży w szkatułce koło mojego łóżka.

Pozostali zamilkli i zmarkotnieli. Zrobiło mi się żal zwłaszcza Esme, która jeszcze przed chwilą wyglądała na tak radosną, a teraz błysk w jej oczach nieco przygasł.

-         To nic! - zawołałam. - Musimy tylko pojechać do Milmay i go zabrać. To nic takiego, podróż do New Jersey zajmie nam góra trzy godziny! Jeszcze dziś będziemy mieli go z powrotem.

Oczekiwałam choć cienia entuzjazmu, ale nic takiego nie nastąpiło. Przeciwnie, wszyscy mieli jeszcze bardziej niewyraźne miny. Carlisle wyglądał na poważnie zmartwionego, a Esme patrzyła na mnie ze współczuciem, jakby wiedziała coś, co dla mnie było niezrozumiałe. Emmett tylko unosił jedną brew. Wyglądało na to, że czekał, aż sama coś pojmę. Ja jednak byłam zbyt podekscytowana perspektywą ruszenia naprzód i odnalezienia swoich najbliższych, żeby myśleć racjonalnie. Nie potrafiłam zrozumieć, czemu inni są tacy sceptyczni.

-         O co wam chodzi? - spytałam naiwnie.

-         Bello... - westchnął Carlisle. - Czy myślisz, że gdy Volturi zmienili ci pamięć, podrzucili cię do przypadkowych obcych ludzi z nadzieją, że tamci przygarną cię i zaczną wychowywać jak własną córkę?

-         Co?... ale... jak to? - zdezorientowana, popatrzyłam na zmartwioną twarz Esme. - Moi rodzice są bardzo miłymi ludźmi, na pewno nam pomogą...

-         Bella, to nie są twoi rodzice – powiedział twardo Emmett. - Twoi rodzice są w Forks i od piętnastu lat nie mieli od ciebie znaku życia.

-         Ależ... - zamilkłam, bo prawda uderzyła we mnie niczym grom z jasnego nieba. - Boże... Więc kto... z kim... u kogo mieszkałam przez te wszystkie lata?! Kim oni są?!

-         Ty nam to powiedz – Carlisle łagodnie położył mi dłoń na ramieniu. - Sądzisz, że to mogą być wampiry?

-         Nie wiem... - bąknęłam. - Nic już nie wiem...

Uświadomiłam sobie, że żadnego wspomnienia nie mogę być pewna. Nie wiedziałam, co było prawdą, a co kłamstwem i manipulacją. W końcu jeszcze niedawno gotowa byłam przysiąc, że jem jak każdy normalny człowiek i popijam alkoholowe drinki, a okazało się to tylko złudzeniem. Cokolwiek mi zrobiono, mój mózg nie był w stanie ogarnąć tego wystarczająco szybko, a fałszywe wspomnienia mieszały się z tymi prawdziwymi.

-         To muszą być ludzie – powiedział nagle Robert.

-         Skąd wiesz? - spytał natychmiast Emmett, ciągle nieco wrogo nastawiony.

-         Poznałem ich, kiedy zabierałem Kah... Bellę do Meksyku – odparł spokojnie, bez zażenowania zmieniając imię. - Odprowadzili nas do samochodu i przez jakiś czas stali w pełnym słońcu. Bella miała nad sobą parasol, a oni nie porzebowali osłony i zapewniam was, że wyglądali całkowicie normalnie.

-         No cóż, to nam na pewno jakoś pomaga... - stwierdził Carlisle. - Ale nie zmienia faktu, że ich dom jest dla nas w tej chwili niemal równie niebezpieczny jak zamek w Volterze. Ktoś na pewno go obserwuje.

-         Ale musimy się tam dostać! - naciskałam. - Muszę odzyskać kryształ!

Przez chwilę panowało milczenie, jakby wszyscy rozważali opcje. Emmett intensywnie nad czymś myślał, stojąc w kącie pokoju całkowicie nieruchomo, a Carlisle powoli składał zwitki wiadomości od Jaspera do skrytki w swojej torbie. W końcu odezwała się Esme:

-         No cóż, tu również nie możemy dłużej zostać...

-         Możecie zostać, jak długo chcecie – wtrącił Robert.

Esme uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.

-         Twoja gościnność jest wspaniała, ale tym razem chodzi o co innego – odparła uprzejmie. - Stephenie jest stale śledzona. Udało nam się zgubić jej strażnika przed wyjazdem do restauracji, ale jesteśmy tu już tak długo, że odnalezienie jej to kwestia godzin, może minut. Najlepiej byłoby ruszyć natychmiast.

-         To prawda – potwierdził krótko Carlisle. - I tak musimy stąd odejść. No i rzeczywiście potrzebny nam ten kryształ. Trzeba będzie zaryzykować wyprawę do Milmay. Musimy się rozdzielić.

-         Jak? - przestraszyłam się.

-         Myślę, że spróbujemy fortelu...

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin