Comedia infantil - MANKELL HENNING.txt

(366 KB) Pobierz
MANKELL HENNING





Comedia infantil





HENNING MANKELL





przelozylaAnna Topczewska





WAB

GTW



Tytul oryginalu: Comedia infantil



Copyright (C) 1995 by Henning

Mankell



Published by agreement with Leopard

Forlag, Stockholm



and Leonhardt & Hrier Literary

Agency A/S, Krbenhavn



Copyright (C) for the Polish edition



by Wydawnictwo W.A.B., 2008





Copyright (C) for the Polishtranslation



by Wydawnictwo W.A.B., 2008



Wydanie I



Warszawa 2008



Jose Antonio Maria Vaz





W te duszna, wilgotna noc, gdy tropikalne niebo polyskuje gwiazdami, na spieczonym sloncem dachu z rdzawej gliny stoje ja, Jose Antonio Maria Vaz, i czekam na koniec swiata. Jestem brudny, goraczkuje, ubranie zwisa na mnie w strzepach, jak gdyby w poplochu chcialo zsunac sie z wychudzonego ciala. W kieszeniach mam make, a znaczy ona dla mnie wiecej niz zloto. Jeszcze rok temu bowiem bylem kims, bylem piekarzem, nie tak jak teraz - nikim, zebrakiem, ktory calymi dniami bez chwili spoczynku blaka sie w slonecznym skwarze, by pozniej bezkresne noce spedzac na zapomnianym dachu. Ale nawet zebrak ma znaki szczegolne, ktore okreslaja jego tozsamosc i wyrozniaja go sposrod tylu innych, co na kazdym rogu wyciagaja rece, jakby chcieli je oddac albo, jeden po drugim, sprzedac wszystkie swoje palce. Jose Antonio Maria Vaz to obszarpaniec znany jako Kronikarz Wiatrow. Dniem i noca moje usta poruszaja sie nieprzerwanie, jakbym opowiadal historie, ktorej nikt nigdy nie chcial wysluchac. Jak gdybym w koncu pogodzil sie z mysla, ze ciagnacy znad morza monsun jest moim jedynym sluchaczem, zawsze skupiony, niby stary ksiadz czekajacy cierpliwie, az wyznanie dobiegnie konca.Przychodze nocami na ten zapomniany dach ze wzgledu na niebo, rozlegly widok i przestrzen. Gwiezdne konstelacje sa nieme, nie bija mi braw, lecz ich oczy migocza, a ja czuje, ze moge przemawiac prosto do ucha wiecznosci. Poza tym wystarczy, ze opuszcze glowe, by zobaczyc rozciagniete w dole miasto, nocne miasto, gdzie tancza plomienie niespokojnych ognisk, gdzie smieja sie niewidoczne psy, i dziwie sie tym wszystkim ludziom, ktorzy tam spia, oddychaja, snia i kochaja sie, podczas gdy ja stoje na dachu i opowiadam o czlowieku, ktorego juz nie ma.

Ja, Jose Antonio Maria Vaz, tez jestem czescia tego miasta, wczepionego w stromy stok, ktory opada nad szerokie ujscie rzeki. Domy niczym malpy wspinaja sie po zboczu i z kazdym dniem wydaje sie, ze mieszka w nich coraz wiecej ludzi. Z nieznanego kraju, z sawanny i dalekich martwych lasow sciagaja na wybrzeze, gdzie lezy miasto. Osiedlaja sie tu, nie widzac chyba wszystkich wrogich spojrzen posylanych im na powitanie. Nikt do konca nie wie, z czego zyja ani gdzie znajduja schronienie. Wchlania ich miasto, staja sie jego czescia. I codziennie przybywa obcych, wszyscy niosa tobolki i kosze, na horyzoncie smukle czarne kobiety dzwigajace na dumnych glowach ogromne pakunki owiniete w plotno wygladaja jak rzedy czarnych punktow. Rodzi sie coraz wiecej dzieci, nowe domy wspinaja sie po zboczach, by z nich splynac, kiedy przyjda czarne chmury, a orkany rozpanosza sie tu niby zadni krwi bandyci. Tak bylo zawsze, dokad pamiec siega, i w bezsenna noc niejeden rozmysla, jak sie to wszystko skonczy.

Kiedy miasto runie ze zbocza, by pochlonelo je morze?

Kiedy ciezar tych wszystkich ludzi stanie sie zbyt wielki?

Kiedy skonczy sie swiat?

Niegdys rowniez i ja, Jose Antonio Maria Vaz, rozmyslalem tak w bezsenne noce.

Ale teraz juz nie. Od kiedy spotkalem Nelia, zanioslem go na dach i widzialem, jak umiera - nie rozmyslam.

Niepokoj, jaki odczuwalem wczesniej, zniknal. Dokladniej mowiac, zrozumialem, ze miedzy niepokojem a strachem jest zasadnicza roznica.

Takze i to wytlumaczyl mi Nelio.

-Kiedy czlowiek sie boi, to jakby cierpial niezaspokojony glod - powiedzial. - Kiedy zas jest niespokojny, usiluje odeprzec swoj niepokoj.

Pamietam jego slowa i teraz wiem, ze mial racje. Moge patrzyc tak na nocne miasto, na drgajace plomienie ognisk, i powtorzyc wszystko, co powiedzial w ciagu tych dziewieciu nocy, kiedy bylem przy nim i widzialem, jak umiera.

Rowniez dach stanowi zywa czesc tej historii. Jest tak, jakbym znalazl sie na dnie morza: zanurzylem sie i dalej juz nie dotre. Jestem na dnie swojej wlasnej historii; to tutaj, na tym dachu, wszystko sie zaczelo i takze tutaj wszystko sie skonczylo.

Czasem tak oto wyobrazam sobie swoja role: wiecznie wedrowac w kolko po dachu, kierujac slowa do gwiazd. Wlasnie taka jest moja rola, na zawsze.

Oto moja dziwna historia - chce wierzyc, ze nie da sie jej zapomniec.

To wlasnie tamtego wieczora, rok temu pod koniec listopada - byla pelnia i rozpogodzilo sie po ulewnych deszczach - ulozylem Nelia na brudnym materacu, gdzie dziewiec dni pozniej mial umrzec o swicie. Stracil duzo krwi, opatrunek, ktory w miare mozliwosci staralem sie sporzadzic z pasow materialu oddzieranych ze swojego wytartego ubrania, na niewiele sie zdal. Nelio znacznie wczesniej niz ja wiedzial, ze niedlugo juz go nie bedzie.

Takze wtedy wszystko zaczelo sie od poczatku, jakby oto nagle nastala nowa rachuba czasu. Bardzo wyraznie to pamietam, chociaz od tamtego dnia uplynal ponad rok, a w moim zyciu wiele sie wydarzylo.

Pamietam ksiezyc na ciemnym niebie.

Pamietam go jak odblask bladej twarzy Nelia, na ktorej skrzyly sie slone krople potu, kiedy zycie powoli, niemal ostroznie, jakby nie chcac zbudzic spiacego, opuszczalo jego cialo.

Wczesnym rankiem, kiedy Nelio umarl po dziewiatej nocy, skonczylo sie cos waznego. Trudno mi to blizej wytlumaczyc. Czasem jednak mam poczucie, ze otacza mnie wielka pustka. Jakbym znajdowal sie w ogromnym pomieszczeniu z niewidzialnej tkaniny i nie mogl sie z niego wydostac.

Tak wlasnie czulem sie tamtego ranka, kiedy Nelio umieral, opuszczony przez wszystkich, ze mna jedynie jako swiadkiem.

Pozniej, juz po wszystkim, zrobilem, jak prosil.

Kretymi schodami znioslem jego cialo do piekarni, gdzie zawsze panowalo goraco, do ktorego nie zdolalem przywyknac.

Na noc zostawalem tylko ja, wielki piec czekal rozgrzany, zeby upiec chleb dla glodnego jutra. Wsunalem cialo do srodka, zatrzasnalem drzwiczki i czekalem dokladnie godzine. Tyle potrwa, powiedzial, zanim cialo zniknie. Kiedy znow otworzylem drzwiczki, nic nie zostalo. Jego duch przelecial tuz obok mnie jak chlodny powiew z wnetrza piekielnego zaru, a potem nie bylo juz nic.

Wszedlem z powrotem na dach. Zostalem tam az do zapadniecia nocy. I wlasnie wtedy, pod gwiazdami i ledwo zarysowanym, cienkim sierpem ksiezyca, gdy lagodny powiew znad Oceanu Indyjskiego muskal moja twarz, w samym jadrze bolu pojalem, ze to ja musze opowiedziec historie Nelia.

Po prostu nie bylo nikogo, kto moglby to zrobic.

Nikogo procz mnie. Zupelnie nikogo.

A historia musiala zostac opowiedziana. Nie mogla tak po prostu lezec jak porzucone, wyjete spod prawa wspomnienie w rupieciarni, jaka miesci sie w mozgu kazdego czlowieka.

Bo przeciez Nelio nie byl po prostu biednym i brudnym malym ulicznikiem. Przede wszystkim byl wyjatkowym czlowiekiem, niepojetym, wieloznacznym, jak rzadki ptak, o ktorym wszyscy mowia, choc nikt wlasciwie go nie widzial. Mimo ze w chwili smierci mial zaledwie dziesiec lat, dzwigal takie doswiadczenie i zyciowa madrosc, jakby przezyl sto. Nelio - jesli rzeczywiscie tak mial na imie; czasem zdarzalo mu sie nagle powiedziec o sobie inaczej - otaczal sie niewidzialnym polem magnetycznym, przez ktore nikt nie mogl sie przedrzec. Wszyscy - nawet brutalni policjanci i zawsze poirytowani hinduscy kupcy - traktowali go z szacunkiem. Wielu prosilo go o rade albo dyskretnie staralo sie po prostu byc blisko niego, w nadziei, ze cos z jego tajemnych mocy przeniesie sie takze na nich.

A teraz Nelio nie zyl.

Pograzony w glebokiej goraczce, mozolnie wypocil z siebie ostatnie tchnienie.

Samotna martwa fala rozeszla sie po morzach swiata, a potem wszystko ustalo i zapadla przerazajaco glucha cisza. Wpatrzony w rozgwiezdzone niebo, myslalem, ze nic juz nie bedzie jak dawniej.

Wiedzialem, co wiekszosc o nim mysli. Sam tez tak myslalem: Nelio wlasciwie nie byl czlowiekiem. Byl bogiem. Jednym ze starych, zapomnianych bostw, ktore z przekory czy moze glupoty wrocilo na ziemie, by wkrasc sie w wychudzone cialo Nelia. A jesli nawet nie byl bogiem, to przynajmniej byl swietym. Swietym dzieckiem ulicy.

A teraz nie zyl. Przepadl.

Lagodny wiatr od morza, ktory gladzil mnie po twarzy, wydal mi sie nagle zimny i zlowrogi. Spojrzalem na ciemne miasto, schodzace po stromych zboczach nad wode, zobaczylem plonace ogniska i pojedyncze latarnie, gdzie wkolo tanczyly cmy, i pomyslalem: To tutaj przez krotka chwile zyl Nelio, wsrod nas. I tylko ja znam cala jego historie. To mnie zaufal, kiedy zostal ranny, a ja zanioslem go na dach i ulozylem na brudnym materacu, z ktorego nigdy juz nie mial sie podniesc.

-To nie dlatego, ze nie chce zostac zapomniany - powiedzial. - Wazne, zebyscie sami nie zapomnieli, kim jestescie.

Nelio przypominal nam, kim naprawde jestesmy. Ludzmi noszacymi w sobie tajemne moce, o ktorych nawet nie mamy pojecia. Nelio byl wyjatkowym czlowiekiem. Jego obecnosc sprawiala, ze wszyscy czulismy sie wyjatkowi.

Na tym polegala jego tajemnica.

Jest noc nad Oceanem Indyjskim.

Nelio nie zyje.

I choc moze to zabrzmiec nieprawdopodobnie, mialem wrazenie, ze umieral bez strachu.

Jak to mozliwe, zeby dziesieciolatek umieral, nie okazujac chocby cienia trwogi z tego powodu, ze nie wolno mu juz brac udzialu w zyciu?

Nie rozumiem. Nic z tego nie rozumiem.

Sam, choc jestem doroslym czlowiekiem, nie potrafie myslec o smierci, zeby nie poczuc na gardle lodowatego uscisku.

Ale Nelio tylko sie usmiechal. Najwyrazniej mial jeszcze ja...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin